Zapraszam do gry

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Qwick powoli odzyskiwał przytomność. Skronie pulsowały mu ogromnym bólem. Miał wrażenie, że jego czaszka zaraz eksploduje. Otworzył oczy, próbując zorientować się, gdzie obecnie jest, ale obraz był strasznie niewyraźny. Widział wszystko jak przez mgłę.

    Złapał się za głowę, walcząc z uporczywym uciskiem w skroniach, który, na szczęście, po czasie nieco zelżał. Wzrok zaczął odzyskiwać ostrość, a on mógł wreszcie zobaczyć, gdzie tak właściwie się znajduje.

    To, co ujrzał, wprowadziło go w niemałą konsternację. Stał po środku... Właściwie to niczego. Z każdej strony otaczała go pustka. Wszędzie tylko biel, ciągnąca się aż po horyzont.

    — Umarłem, jak nic — powiedział do siebie chłopak. Nagle usłyszał za sobą czyiś głos.

    — Jeszcze nie.

    Odwrócił się błyskawicznie i przeskanował wzrokiem pustkę. Parę metrów od niego siedział młody chłopak, który wyglądał na około szesnaście lat.

    Qwick zlustrował go wzrokiem. Był to dość chudy nastolatek o czarno-brązowych włosach sterczących w nieładzie na wszystkie strony. Największą uwagę przykuwały jego ubrania: żółta koszulka z krótkim rękawem i niebieskie, skórzane spodnie. Wyglądał trochę jak chodząca flaga Ukrainy.

    — Co mi zrobiłeś?! — wypalił bez zastanowienia Qwick.

    — Wyprałem ci mózg — oznajmił spokojnie obcy. — Teraz, kiedy tylko pstryknę palcami, ty staniesz się moją bezmyślną marionetką, a ja zyskam nad tobą całkowitą władzę. Będę mógł cię zmusić do wszystkiego.

    Qwicka zamurowało. Doszedł do wniosku, że z tym typkiem jest ewidentnie coś nie tak. Zresztą, ciężko powiedzieć co w tej sytuacji było normalne.

    — Żartujesz, nie? — zapytał w końcu. W jego głosie dało się wyczuć niepewność, co tylko dodatkowo rozbawiło chłopaka, który w odpowiedzi uśmiechnął się ironicznie.

    Cisza. Qwick był jeszcze mocniej skonsternowany. Sytuacja z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej niezręczna. W końcu obcy znacząco odchrząknął.

    — Tak, to był żart — odpowiedział po chwili. — Nie mam bladego pojęcia, co tu robię, ani jak się tu znalazłem. Tym bardziej nie wiem nic o tobie. Równie dobrze to ty możesz stać za moim pojawieniem się tutaj.

    Qwick musiał przyznać, że oskarżenie, które padło pod koniec jego wypowiedzi jest całkiem sensowne. Zdawało się, że obaj nie są w stanie określić, w jaki sposób znaleźli się w tym dziwnym miejscu.

    On sam zresztą niewiele pamiętał. Właściwie to nie pamiętał nic. Ku swojemu przerażeniu stwierdził, że nie może sobie przypomnieć zupełnie niczego dotyczącego swojego dotychczasowego życia. Jego pamięć zdawała się być pusta, jakby ktoś zresetował mu mózg. Absolutnie żadnych wspomnień. Nie był nawet pewny własnego imienia.

    — Wiesz chociaż, gdzie my teraz jesteśmy? — zapytał z nadzieją w głosie.

    Chłopak pokręcił tylko głową. Resztki nadziei właśnie bezpowrotnie znikły. Qwick, załamany, usiadł na podłodze, podkulając nogi. Oparł ręce na kolanach, by następnie podeprzeć na nich głowę. Zaczął gorączkowo myśleć, jak wyjść z tej przedziwnej sytuacji.

    — Jak masz na imię? — odezwał się nagle obcy.

    Qwick powoli podniósł głowę. Spojrzał na swojego towarzysza niedoli z dozą niepewności.

    — Właściwie to nie pamiętam — przyznał.

    Nagle miał coś w rodzaju flashbacku. Nie, to raczej jakiś mały przebłysk wspomnień. Przez zaledwie trzy sekundy zdawało mu się, że jest na podwórku. W jego kierunku szedł jakiś chłopak. Machał mu, otwierając usta, by coś powiedzieć. Na tym wspomnienie się zakończyło. W głowie jeszcze tylko rozbrzmiewały dwa słowa "Hej, Qwick!".

    — Qwick — powiedział nagle. — Jestem Qwick.

    Właściwie to nie był do końca pewny, czy to jego prawdziwie imię. Chociaż na imię w żaden sposób nie brzmiało, było jedynym co przychodziło mu na ten moment do głowy.

    — Ja na imię mam Obcy — przedstawił się chłopak. — Chyba... To znaczy, nie jestem do końca pewien.

    — Ty również nic nie pamiętasz? — zainteresował się Qwick.

    — Mhm.

    — A to ciekawe... — Na czole Qwicka pojawiły się ledwo widoczne zmarszczki. Próbował przypomnieć sobie coś jeszcze, ale jego pamięć odmawiała współpracy. Westchnął cicho, po czym rozejrzał się dookoła. — Najpierw musimy wykombinować, jak się stąd wydostać.

    — Podczas, gdy ty sobie smacznie spałeś, ja sprawdziłem cały pokój — oznajmił Obcy. — Niestety, ale nie ma tu żadnych drzwi. Brak jakiegokolwiek wyjścia. Nic.

    — Mhm... — mruknął Qwick. Nagle coś sobie uświadomił. — Chwila, moment, powiedziałeś „pokój"?

    — Eee... No tak — odparł nieco zaskoczony chłopak. — A co?

    Qwick odwrócił się do niego plecami i zrobił kilka kroków, wystawiając ręce przed siebie. Po chwili jego dłonie natrafiły na opór.

    — Faktycznie, ściana — szepnął do siebie. Od początku był pewny, że znajduje się w jakiejś cholernej, białej pustce. Przyjrzał się uważnie wnętrzu pokoju, ale wciąż nie dostrzegł niczego, co mogło wskazywać, że to zamknięte pomieszczenie. Przez ten jasny odcień bieli, ściany zdawały się być praktycznie niewidoczne.

    — Brawo, Sherlocku! — Obcy zaczął klaskać. — Masz rację, to jest ściana. Jeszcze jakieś błyskotliwe dedukcje?

    — Goń się — mruknął Qwick. — Lepiej wymyśl, jak się stąd wydostać.

    — A ty lepiej sprawdź, czy nie ma tu przypadkiem innych ścian — zakpił chłopak. — W końcu pokój składa się z kilku.

    Qwick go zignorował i zaczął obmacywać ścianę w poszukiwaniu wyjścia. Liczył, iż natrafi na coś w rodzaju ukrytego przycisku otwierającego drzwi. Była też szansa, że niechcący uruchomi jakąś morderczą pułapkę, która zabije ich obu, ale niespecjalnie się tym przejął. Najwyżej na świecie będzie o dwóch geniuszy mniej.

    — Daruj sobie, już wszystko sprawdziłem — oznajmił Obcy. — Mogę ci zagwarantować, że nie ma tu żadnego...

    Nagle, tuż obok Qwicka, ściana zaczęła się otwierać. Dosłownie. Jej fragment zaczął rozsuwać się w dwie strony, ukazując przejście do ukrytego za nią korytarza.

    — ...wyjścia.

    — Mówiłeś coś? — zapytał ironicznie Qwick.

    — Jak ty to...?

    Qwick uśmiechnął się szyderczo.

    — Oh, po prostu jestem lepszym detektywem niż ty. — Spojrzał pobłażliwie na chłopaka, przyjmując pozę niczym Jotaru Kojoh z popularnego anime, a następnie naśladując ton jego głosu, dodał: — Sherlocku.

    — Pal gumę — burknął Obcy.

    — O cholera! Ludzie!

    Obaj nagle odwrócili się w kierunku, z którego dobiegł głos. We właśnie odnalezionym wejściu stał jakiś chłopak. Nie wiadomo, skąd się tam wziął. Jedyną drogą, dzięki której mógł tu wejść, było nowo odkryte przejście.

    Cała trójka stała bez ruchu, przyglądając się sobie nawzajem. Cisza przeciągała się przez kilka sekund, które wydawały się im wiecznością.

    Chłopak miał czarne, długie włosy, niedbale zaczesane na prawo. Po lewej stronie głowy można było dostrzec przedziałek, nieco zasłonięty przez sterczące w nieładzie włosy. Nad jego wargami widniał ledwo widoczny wąs. Ubrany był w czarną, obcisłą koszulkę, spod której wystawał mu niewielki brzuszek oraz granatowe jeansy.

    — Eee... To chyba jednak nie jest wyjście — odezwał się po chwili milczenia.

    — Raczej nie — potwierdził Obcy.

    — Aha.

    Qwick w zamyśleniu podrapał się po głowie.

    — A tak w ogóle... Kim jesteś?

    — Nazywam się Kusar — odpowiedział chłopak. — Znaczy... Chyba...

    — Chyba... — powtórzył Qwick. — Brzmi znajomo. Też straciłeś pamięć?

    Kusar lekko się uśmiechnął.

    — Nie wiem, nie pamiętam.

    Na te słowa Obcy parsknął śmiechem, a jego towarzysz wykrzywił twarz w grymasie zażenowania.

    — Ale suchar — mruknął Qwick.

    Obcy nagle ucichł. Cofnął się, omal nie tracąc przy tym równowagi. Wyglądał jakby właśnie zobaczył ducha. W rzeczywistości jego głowę nawiedziło coś w rodzaju mglistego wspomnienia. Dosłownie, zobaczył w myślach jakiegoś chłopaka siedzącego na ogromnym fotelu, przypominającym domowej roboty tron. Postać była lekko rozmazana, przez co nie mógł dostrzec żadnego szczegółu jej wyglądu. Po zaledwie kilku sekundach wizja znikła, tak nagle, jak się pojawiła. Pokręcił głową, próbując się otrząsnąć. Zamrugał parę razy, zanim obraz przed jego oczyma odzyskał ostrość.

    — Kurde, ale faza — skomentował Qwick.

    — On tak zawsze? — zapytał zaskoczony Kusar.

    Pozostała dwójka spojrzała na niego z niedowierzaniem. Po chwili Qwick znów przeniósł wzrok na Obcego.

    — Co to było do cholery?! — wykrzyknął.

    — Sam chciałbym to wiedzieć.

    — Ziomek, kompletnie odleciałeś! Jakbyś umarł na stojąco!

    — Nie mam pojęcia dlaczego, ale zobaczyłem jakiegoś...

    — Ej, patrzcie! — przerwał im Kusar. — Tam pojawiło się jakieś wyjście!

    Faktycznie, naprzeciw nich, na drugim końcu pokoju otworzyły się drzwi, podobne do tych, przez które brunet się tu dostał. Na zewnątrz panował mrok, więc nie było widać dokąd prowadzą.

    — Dam głowę, że przed chwilą ich tu nie było — oznajmił Qwick.

    — Podbijam stawkę — zgodził się Obcy.

    — Ważne, że teraz są — stwierdził Kusar i ruszył w kierunku tajemniczego przejścia. Nagle Obcy chwycił go za ramię, odciągając od owych drzwi. Chłopak spojrzał na niego z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. — Co ty, do cholery, robisz?

    — To może być pułapka — wyjaśnił Obcy. — Lepiej dmuchać na zimne.

    — Więc sugerujesz, że mamy tu zostać i czekać aż zdechniemy z głodu? — upewnił się Kusar.

    — Tam może czekać nas śmierć!

    — Albo wyjście i wolność — zauważył chłopak.

    — Słuszna uwaga — skomentował Qwick. Następnie szturchnął Obcego w ramię. — Nie wiem, jak ty, ale mnie przekonał.

    — Dobra — warknął brunet. — Ale żeby nie było, że nie ostrzegałem.

    Kusar wziął głęboki wdech i ruszył do wyjścia. Pozostała dwójka za nim. Wkroczyli do całkiem ciemnego korytarza, nie widząc jego końca. Właściwie to niczego nie widzieli. Poruszali się powoli, po omacku, sprawdzając, czy przed nimi nie ma przypadkiem jakiejś zapaści lub czegoś podobnego, równie zabójczego. Qwick dla pewności nie odrywał dłoni od ścian. Po jakimś czasie wymacał coś na kształt przełącznika.

    — Ej, chyba znalazłem — oznajmił. — Wygląda na to, że da się to nacisnąć.

    — Nie rusz! — krzyknął Obcy, ale było już za późno.

    W pomieszczeniu rozległ się odgłos kliknięcia, następnie coś w głębi korytarza zaczęło niepokojąco trzeszczeć, jakby ktoś właśnie uruchomił jakąś średniowieczną machinę śmierci.

    Cała trójka zamarła. Z narastającym przerażeniem czekali, aż coś się wreszcie wydarzy. Nie wiedzieli nawet, w którą stronę uciekać, bo śmierć mogła nadejść z każdej. I nagle wydarzyło się coś, czego żaden z nich nie przewidział. Stare lampy przestały trzeszczeć, a zamiast tego powoli rozbłysnęły oślepiającym blaskiem.

    Obcy zmrużył oczy, próbując przyzwyczaić je do nowego oświetlenia. Gdy już przywykły do światła, dostrzegł przed sobą niewielki, kwadratowy telewizor, tak stary, że zapewne nie emitował jeszcze kolorów. Na nim stał równie stary odtwarzacz, a w nim tkwiła włożona do połowy kaseta. Chłopak na chwile się zawahał, ale ostatecznie podszedł do telewizora i wepchnął kasetę do końca. Ekran urządzenia zatrzeszczał przeraźliwie, by po mogła ukazać się w nim czarno-biała sylwetka mężczyzny. Twarz zasłaniała mu maska, do złudzenia przypominająca pyszczek pandy.

    — Eee... Okay — skomentował Qwick.

    — Witam — odezwała się postać w telewizorze. Jej głos wydał się wszystkim dziwnie znajomy, ale nikt nie mógł sobie przypomnieć, do kogo należał. — Zastanawiacie się pewnie, kim jestem lub chociażby kim wy sami jesteście. Ja wam tego nie powiem, ale wyjaśnię parę innych rzeczy.

    Zapadła cisza. Obcy zaczął się już niecierpliwić.

    — Powie wreszcie, jakich? — zapytał szorstko.

    — Na przykład takich, jak choćby to, co tu robicie i jak się stąd wydostać — odpowiedział zamaskowany mężczyzna. — Otóż ja was tu uwięziłem, ale spokojnie, wyjście otworzy się za kilka minut, wy tymczasem posłuchajcie.

    Znowu zamilkł.

    — To się robi wkurzające — przyznał Kusar.

    — Od tej chwili wasza trójka będzie walczyć o przetrwanie. Tak jak i pozostałe pięć drużyn — oznajmił człowiek na nagraniu. — Możecie ze sobą walczyć lub razem starać się przeżyć. Na zewnątrz znajduje się bariera, otaczająca całą wyspę. Radzę wam jej nie dotykać, bo w przeciwnym wypadku czeka was śmierć.

    — Co ta panda pieprzy? — zapytał Obcy.

    — Bariera będzie się stopniowo zmniejszać, spychając was w głąb wyspy, gdzie, mam nadzieję, spotkacie się z pozostałymi zawodnikami — kontynuował mężczyzna. — Zniknie dopiero, gdy na wyspie pozostanie już tylko jeden z uczestników. Jednym słowem, siedemnastu waszych rywali zginie.

    Zamaskowana postać ponownie zamilkła. Tym razem cisza przeciągała się zdecydowanie dłużej niż poprzednie.

    Obcy zerknął na swoich towarzyszy. Obaj wyglądali, jakby zaraz mieli zejść na zawał. Sam nie był od nich lepszy. Serce waliło mu jak młot. Nic dziwnego, każdy w tej sytuacji zachowałby się podobnie. Strach coraz bardziej przejmował nad nim kontrolę. Rozważał nawet wyłączenie odtwarzacza, ale wciąż łudził się, że mężczyzna na nagraniu oznajmi, iż to tylko paskudny żart. Zamiast tego, ten po prostu siedział.

    — Byłbym zapomniał — powiedział w końcu. — Nocą wychodzą potwory, na które też radzę wam uważać. — Zrobił krótką pauzę. — Nie, to nie jest prawdziwy świat. Wasza egzystencja została umieszczona w grze, którą ja sam stworzyłem, by się nieco rozerwać. Mimo, iż to wirtualny świat, nie oznacza to, że nie możecie zginąć naprawdę. Wręcz przeciwnie. Ostatni żywy na wyspie odzyska wspomnienia oraz obiecuję przywrócić go do prawdziwego świata.

    — Bez jaj — pisnął Qwick, rozpaczliwie wpatrując się w tajemniczą postać. — To żart, prawda?

    Nikt nie odpowiedział.

    Po chwili, parę metrów za telewizorem, rozsunęły się metalowe żaluzje, ukazując wszystkim znajdujący się na zewnątrz las. Drzewa zdecydowanie nie wyglądały na cyfrowe. Były o wiele bardziej realne niż słowa postaci z telewizora.

    — Zapraszam do gry! — wykrzyknął entuzjastycznie zamaskowany mężczyzna.

    Po tych słowach ekran zgasł, a kaseta wysunęła się z odtwarzacza. Chłopcy spojrzeli po sobie.

    — To, co robimy? — zapytał niepewnie Kusar.

    Obcy wyprężył klatkę piersiową, nie odrywając wzroku od krajobrazu znajdującego się za drzwiami.

    — Idziemy — zadecydował.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro