• | ⊱ Rozdział 8 ⊰ | •

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Bardzo się cieszę, że ci dwaj w końcu sobie wszystko wyjaśnili! - powiedział z uśmiechem Hinata, dreptając wesoło w stronę pokoju, w którym śpi ich drużyna. Kageyama też akurat się tam wybierał, jednak coś mu podpowiadało, żeby jeszcze nie kończyć tego dnia. Mogło się wydarzyć jeszcze wiele rzeczy.

- Cóż... Dobrana z nich para?

Tobio właściwie nie wiedział, jak powinien zareagować na swoje uczucia. Nigdy właściwie w nikim się nie podkochiwał. Wszystko, co czuł było dla niego nowe i chyba musiał to przemyśleć w samotności. Czarnowłosy zatrzymał się więc przy toaletach, sprawiając że beztroski Hinata szedł dalej. Chyba nawet nie zauważył jego zniknięcia, co odrobinę go zawiodło. Nie spodziewał się niewiadomo jakiej reakcji, ale... Byłoby miło, gdyby Shoyo chociaż na chwilę się odwrócił w jego stronę.

- Hej, Hinata... - zaczął Kageyama, zwracając na siebie uwagę rudowłosego. Niższy zatrzymał się i był wyraźnie zdziwiony ile metrów dzieli ich od siebie. Rozgrywający miał zamiar powiedzieć mu o swoich uczuciach, ale w przeciągu sekundy zmienił zdanie. To nie była odpowiednia pora na to. Może kiedy indziej. - Za tobą jest duch.

- Że co? Duchy przecież nie istnieją...

Mówiąc to z ciemności nagle wyłoniła się wysoka postać w długich włosach. Chwyciła rudowłosego za ramię, co przestraszyło obu pierwszoklasistów. To Hinata wydał z siebie najgłośniejszy dźwięk. Dopiero potem tą postacią okazał się ich as drużyny, Asahi. Ten wieczór okazał się pełen niespodzianek, a jednak rudowłosy tej nocy spał jak zabity. Kageyama za to myślał nad swoimi uczuciami. Nie wyszły z ingerencji aplikacji, więc tym bardziej musiał sobie wszystko na spokojnie ułożyć w głowie. Następnego dnia był równie wypoczęty i gotowy na dalszy trening.

Po pierwszej nocy na obozie przyszła pora na poranne bieganie. Wszyscy musieli dostosować się do jednej godziny i w taki oto sposób o siódmej kilkunastu zawodników siatkarskich biegło w jednym kierunku, choć nie wszyscy wiedzieli gdzie konkretnie biegną (niektórzy po prostu myśleli, że naokoło jakiejś drogi do ich terenu obozowego). Jakież było ich zdziwienie, gdy dotarli do pól ryżowych i musieli potem wracać tą samą drogą.

- Chciałbym dziś na śniadanie ryż z jajkiem! - krzyczał przez niemal cały bieg Hinata, a Kageyamę dotrzymującego mu kroku zaczynało to wkurzać. Bo ile razy można było wyobrażać sobie co czeka na nich na miejscu?

- Na pewno coś podobnego dostaniesz, ale już nie krzycz...

- No dobra, ale jak wtedy Bogowie mnie usłyszą? Tak przynajmniej wyróżniam swoją prośbę!

- Ale robisz to za głośno! No i przez to się męczysz! Inni zostawili nas w tyle!

- Bez przesady!

Prawdą było, iż ta dwójka biegła jako ostatnia. Właściwie to Shoyo od jakiegoś czasu zwolnił, a Kageyama po prostu chciał być bliżej niego. No i istniała możliwość, że rudowłosy sam by się potem zgubił, a tak przynajmniej jeden z nich znał drogę powrotną. Pozostałe drużyny na obozie też ich prześcignęły i w pewnym momencie nastolatkowie zostali sami.

- Muszę zawiązać buty - powiedział rudowłosy, zatrzymując się na środku drogi. Nie wyglądało na to, żeby miały jechać tędy samochody, czy inne pojazdy, ale zawsze trzeba było być bezpiecznym.

Rozgrywający posłusznie poczekał na kolegę, aż ten naprawi rozwiązane sznurówki. Nie nadzorował działań Hinaty, dlatego w przeciągu paru sekund rudowłosy zaczął spadać. Nie chcąc upaść, chwycił się Kageyamy, który akurat też miał zamiar go złapać. Ich tor upadku powędrował na bok. Obaj zlecieli z małej górki do rowu. Po wszystkim Tobio patrzył na chmury, przytulając do siebie nierozgarniętego rudzielca. Wyglądało na to, że tak jakby uchronił go od upadku.

- K-kageyama, nic ci nie jest?!

To pytanie nie rozbudziło do końca rozgrywającego. Wciąż wpatrywał się w chmury, nie mogąc uwierzyć, że Hinata siedzi mu na kolanach i w dodatku się o niego martwi. Była to kompletnie inna sytuacja niż ta z wczoraj.

- Nie, chyba umieram - powiedział żartem, na co Shoyo jeszcze bardziej się zestresował. Kageyama go uratował, a takie słowa ani trochę nie wprawiały go w spokój, czy radość. W ogóle nie zajarzył, że był to żart.

- W-więc co mam zrobić?! Zadzwonić po karetkę?!

- Nie, ona jest zbędna...

Próbując się podnieść, Tobio nie czuł jakby jego ciało w jakimś miejscu było uszkodzone. Zwiastowało to uciechę, a jednak coś innego wprawiało ją właśnie na ustach czarnowłosego. Nadal siedzący na nim Hinata nie spostrzegł, że jest za blisko. W dodatku wpatrywał się uważnie w Tobio, jakby miał doszukać się czegoś dziwnego w nim (lub zwyczajnie szukał siniaków i zadrapań).

- Czyli nic ci nie jest...? - dopytał rudowłosy, patrząc Kageyamie w oczy. Kolejny raz to robią. Patrzą na siebie, kompletnie nie zwracając uwagi na otaczający ich świat.

- Jest okej. No a ty? Nic sobie nie zrobiłeś?

- Nie...

Zarówno Kageyama jak i Hinata czuli w tym momencie naprawdę pogmatwane uczucia. Jednakowoż tylko jeden z nich potrafił je odpowiednio nazwać. Rudowłosy czuł się jakby chodził po górze lodowej, zaraz mając dotrzeć na jej szczyt, co było jednocześnie niebezpieczne oraz ekscytujące. Nie rozumiał własnych uczuć, dlatego to Tobio postanowił jakoś zareagować. Delikatnie dotknął dłonią rumianego policzka Shoyo, sprawiając że ten się powoli do niego przysuwał. Wyglądało na to, jakby mieli się zaraz pocałować.

- Hinata! Kageyama! Gdzie jesteście?!

Krzyk Sugawary przestraszył nastolatków, którzy oprzytomnieli i w dosłownie kilka sekund się od siebie odsunęli, udając że ta ich chwila "romantyczności" nie miała miejsca. Czarnowłosy nie mógł uwierzyć, że coś takiego miało miejsce, za to Hinata bardzo chciał o tym zapomnieć. Zapewne po tym obozie postara się o to najbardziej na świecie.

- O, tutaj jesteście. Wiecie, że każdy was szuka? - westchnął starszy, kiedy w końcu dotarł do swoich młodszych kolegów. Od razu zobaczył ich czerwone twarze, ale pomyślał, że mogło to być spowodowane słońcem.

- Przepraszamy...

- Tak. Hinata zawiązywał buty, a potem wpadł do rowu.

- Że co? Ech... Wyjaśnicie wszystko trenerowi.

Po kilkunastu minutach spaceru cała trójka wróciła na teren obozu. Można było się tylko domyślać, że zaginieni dostali ochrzan od kapitana i trenera za oddzielenie się od grupy. Było im wstyd, a jednak nie chcieli do końca powiedzieć czemu po równo byli poturbowani (przez pewien czas myślano, że znowu się pobili, ale ci wszystkiemu zaprzeczali). Mimo wszystko to, co między nimi zaszło było przypadkowe. Taki przypadek siedział Tobio w głowie aż do kolacji.

- Kageyama, porozmawiajmy chwilę - gdy wszyscy szykowali się już do spania, Hinata zaczepił po cichu rozgrywającego, przez co rozpalił w nim kolejną dawkę uczuć. Obaj wyszli na zewnątrz, tłumacząc się potrzebą skorzystania z toalety. - Posłuchaj... Chodzi o tamto.

- Jakie "tamto"?

- No... Ten nasz upadek. Proszę, zapomnij o nim...

Kageyama spodziewał się takich słów ze strony niższego. Jego serce zostało niejako zranione, jednak za lekko, żeby być z tego powodu smutnym. Shoyo być może jeszcze nie zdawał sobie sprawy ze swoich uczuć i dlatego czarnowłosy postanowił mu wybaczyć, jak też spróbować ze wszystkich swoich sił rozbudzić w swoim rówieśniku te same uczucia, które posiadał on. Debris nie mógł się przecież mylić, skoro sparował ich rok temu ze sobą.

- Nie będziesz mi mówił, co mam robić - prychnął Tobio, zostawiając rudowłosego z wielkim zdziwieniem na twarzy. Początkowo nie tak planował poprowadzić tą rozmowę, ale może pewnego dnia wyjdzie mu to na dobre? Trzeba na to jedynie poczekać...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro