list 9.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Moskwa miała kolor wypranej z czarnymi rzeczami białej koszuli. Była jak szare, burzowe chmury, zbierające się nad uginającym się od problemów głowami mieszkańców. Sunęli oni jak w amoku przed siebie, nie zwracając uwagi na krople deszczu miarowo uderzające w ich parasole i kaptury nasunięte aż na oczy. Ryk samochodów wygrywał smętną melodię, której Warszawa tak nienawidziła. Te same nuty budziły ją bowiem także u niej w domu. Spoglądając w stronę burych sylwetek, które w jej oczach przybierały nienaturalnie pociągłych kształtów, przypomniała sobie scenę, która zawsze w takich momentach nawiedzała jej myśli. Dziewczynka w czerwonym płaszczyku. Scena z filmu, który zawsze wylewał z niej potoki łez.
     Moskwa płynęła gęstą mgłą ponad i pod mostami, które uginały się pod ciężarem złych emocji. Największe miasto Europy, centrum złych wydarzeń, stolica zakłamania, nienawiści i obłudy, która powinna olśniewać swym pozornym pięknem i majestatem. Tymczasem Moskwa była wbrew pozorom tak samo brzydka jak Warszawa. Za każdym razem, gdy stolica Polski spoglądała w lustro, od razu odwracała wzrok na widok starej blizny ciągnącej się od prawego kącika ust aż do obojczyka. Nie pamiętała, kto tak ją oszpecił, ani jak bardzo musiało to boleć, ale za każdym razem czuła przejmującą pustkę, jakby straciła coś ważnego. Nie potrafiłaby opisać żadnymi słowami, jak hańbiąca dla kobiety była bezpowrotna utrata dawnej piękności. Feliks starał się, jak mógł, by odzyskała dawny blask, choć oboje wiedzieli, że pamiątki są po to, by przypominały stare dzieje.
     Warszawa została zniszczona. Moskwa była niszczona z każdym kolejnym dniem.

     Nie wiedziała o tym jednak, dopóki nie stanęła przed drzwiami ze starą skrzynką na listy w obskurnej kamienicy. Tynk odłaził od ścian, ukazując obrzydliwą pleśń i grzyb. Gdy wspinała się po schodach na czwarte piętro, napotkała w połowie drogi starszą kobietę, która na jej widok prychnęła ostentacyjnie, plując śliną pod własne stopy. Znała rosyjski na tyle dobrze, by zrozumieć, że chyba mało kto jest tu mile widziany, a soczyste przekleństwa mają odstraszać nieproszonych gości.
     Dzwonek nie działał. Gdy po raz trzeci uderzyła pięścią w obdarte z farby drzwi, otworzyły się te za jej plecami.
     – Извините.
     Kobieta o wiśniowych włosach, w plastikowych klipsach i kanarkowej sukience wycierała dłonie o materiał, lustrując Warszawę wzrokiem. Dziewczyna skinęła głową na przywitanie.
     – Извините, panienko. – Kobieta otworzyła drzwi szerzej, wskazując chudym palcem na drzwi z numerem 17. – Panienka do pana Ivanowicza?
     Warszawa przytaknęła niepewnie, próbując wymusić uśmiech. Poprawiła przemokniętą torbę na ramieniu i zrzuciła ociekający wodą kaptur z głowy, by nie sprawić wrażenia podejrzanej osoby.
     Kobieta wykrzywiła się z niesmakiem i machnęła ręką z obojętnością.
     – Panienka od razu sobie daruje. Pan Ivanowicz nikomu już nie otwiera. Tylko traci panienka czas.
     I z tymi słowami drzwi pod numerem 16 zatrzasnęły się z hukiem, zostawiając Warszawę samą na klatce. Nie dała jednak z wygraną i z niebywałą siłą w zaciśniętej pięści uderzyła w drzwi, krzycząc krótkie Dimo! Dimo, to ja!
     Czekała dobrą chwilę, kiedy z mieszkania dobiegł ją huk czegoś ciężkiego upadającego na podłogę. Zamarła w bezruchu, przykładając ucho do drzwi. Huk nie powtórzył się, ale ciężkie kroki zbliżyły się w jej stronę. Coś uderzyło przy ścianie zaraz przy jej uchu. Chrapliwy i głośny kaszel ucichł po chwili i drzwi otworzyły się powoli.
     Warszawie przez ułamek sekundy przeszło przez myśl, że może pomyliła drzwi, ale kiedy w progu stanął nie kto inny jak Dima, odetchnęła z ulgą. Po chwili jednak ulgę zdławiło przerażenie na widok wpatrujących się w nią oczu bez koloru. Moskwa zaciskał w prawej dłoni zakrwawioną chusteczkę, a lewą próbował trzymać się drzwi. Zanim wychudzone nogi w za dużych spodniach przestały dygotać i pozwoliły mu utrzymać się o własnych siłach, Warszawa odrzuciła swoją torbę na ziemię, łapiąc ukochanego za ramiona. Moskwa syknął, stawiając krok do tyłu.
     – Kim jesteś? – niemal warknął, oddychając ciężko. Warszawa westchnęła z przerażeniem, powoli rozumiejąc, co tak naprawdę mu dolega.
     – To ja. To ja, kochany. Warszawa. Twoja Aneczka.
     Nie wykonała żadnego ruchu, który mógłby go wystraszyć. Ten przekrzywił głowę, odchrząkując głośno. Na chusteczce znów pojawiła się krew. Wyciągnął lewą dłoń w jej stronę. Chudymi palcami dotknął najpierw jej włosów, potem powoli przejechał wzdłuż czoła i nosa, zatrzymując się na oczach i dopiero gdy przy ustach napotkał wgłębienie ze szramą, odetchnął cicho.
     – To naprawdę ty?
     Złapała dłoń, która już zniżyła się do obojczyka i ścisnęła ją z troską.
     – Tak, kochany. Przyjechałam ty do ciebie.
     – A prosiłem...
     Nie dała mu dokończyć, bo zręcznym ruchem wrzuciła swoją torbę do mieszkania, sama zamknęła ukochanego w uścisku i zatrzasnęła za sobą drzwi. Trwali w bezruchu, tuląc się do siebie, dopóki Moskwa nie złożył delikatnego pocałunku na jej skroni.
     – Nie możesz tu zostać...

***

     Warszawa pamiętała dzień, w którym spotkała się z Dimą po raz pierwszy. Nigdy nie przypuszczałaby, że ten poniekąd całkiem przystojny chłopaczek o hipnotyzujących ciemnych oczach, którymi uwiódł pewnie niejedną damę i burzą tak samo czarnych włosów, w które zaplątały się kwiaty jabłoni, może być aż tak ważną osobistością.
     – Panienka lubi tak sama? Nie za ciężko?
     Schyliła się po jabłko leżące na piaszczystej drodze. Kurz ubrudził zdobienia na skrawku jej sukienki, ale nikt nie mówił, że praca w sadzie jest łatwa i przyjemna. Podrzuciła owoc, łapiąc go w obie ręce i odłożyła go do koszyka zawieszonego na zgięciu łokcia.
     – A pan nie zmęczony truskawkami? Widziałam jak pan pięknie od pracy umie się wywinąć. Ładnie to tak?
     Chłopak siedział na gałęzi jabłoni, której konary pochylały się nad drogą, niemal ją zamiatając. Zerwał jabłko z najbliższej i z szelmowskim uśmiechem ugryzł kawałek.
     – Niech się pan tylko nie udławi. Szkoda by było takiego dobrego pracownika.
     Zgrabnym ruchem ręki szarpnęła za najbliższą gałąź, która zatrzęsła całym drzewem, posyłając delikwenta na ziemię. Zawył z bólu, przewracając się na plecy i łapiąc za kolano, którym uderzył prosto w spory kamień. Ostatnie co zobaczył, to szyderczy uśmiech białych zębów i warkocz w kolorze słomy.
     Miłość od pierwszego wejrzenia? Warszawa nigdy w taką nie wierzyła, ale kiedy żegnała się z Dimitrim w progu, nie była pewna, ile będzie zmuszona tęsknić.
     – Miesiące, lata, dekady... Nie mam pojęcia.
     Złożył na jej ustach kolejny pocałunek i lekko wypchnął ją za drzwi. Nie powstrzymywała łez, które i tak wyparowały, gdy znów sunęła ulicą wśród bladych sylwetek.
     Ludzie się zmieniają, a Moskwa i tak trzymał się wystarczająco długo. Bronił swego serca przed czarną mgłą, która chciała wedrzeć się w jego przekonania i zniszczyć jego człowieczeństwo w zarodku. Warszawa złożyła cichą obietnicę, że wyrzuci z pamięci obraz niewidomego ukochanego i zastąpi go tylko tym starym jak zdjęcie w kolorze brązu, gdzie Moskwa uśmiecha się szczerze, wymiguje się od pracy i próbuje zwrócić na siebie jej uwagę.
     Nowa Moskwa nie była nikomu do niczego potrzebna i być może gdyby Warszawa nie patrzyła pod nogi na chwilę przed dotarciem do swojego samochodu, nie wpadłaby na mężczyznę o białych włosach i zimnym uśmiechu, który zmierzał w stronę, z której ona właśnie wracała.
     – Извините, Варшава.
     – To ja przepraszam.
     Rosja ujął jej dłoń, całując ją delikatnie. Nie wyrwała jej, chociaż miała niebywałą ochotę wymierzyć mu siarczysty policzek. Chłodny powiew jesiennego wiatru otulił ją niczym koc, kiedy Ivan objął ją ramieniem i wskazał ręką na dachy nowych budynków wyłaniających się z mgły jak przerażające kominy fabryk i rafinerii.
     – Moskwa idzie do przodu. Pozbyliśmy się już kolejnej starej kamienicy i dwóch cerkwi.
     Zwrócił się w jej stronę z chłodnym uśmiechem.
     – Przyjechała pani podziwiać cuda techniki?
     Skinieniem głowy, kazała mu zabrać dłoń ze swojego ramienia. Bez słowa ruszyła do samochodu, ale w jej uszach nie przestał dzwonić głos Ivana wymieniającego kolejne osiągnięcia Nowej Moskwy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro