Strata Rozdział Czwarty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Gdzie się oni wszyscy podziali?! - Zapytała zirytowana, choć może i miała do tego prawo. Przeszliśmy już naprawdę dużą część drogi, a przy tym nie udało nam się napotkać choćby jednego potwora.

- Do diabła z tym - Warknęła, po czym mimo wszytko zawołała jescze coś w stylu "Czy jest tam ktoś?".

- Susie, to nic nie da. Najwyraźniej nikogo tu nie ma - Powiedziałem, próbując uspokoić przyjaciółkę.

- To tym bardziej cholernie dziwne! Przecież całe Deltarune roiło się od choćby słabych przeciwników... Oni nie mogli od tak - Pstryknęła palcem - Wyparować.

Nie mogłem jej zaprzeczyć, to wszystko wydawało się być tak nienaturalnie dziwne... Mimo wszystko postanowiłem, jednak swoją opinię zachować dla siebie, nie było potrzeby bardziej ją niepokoić. W końcu wystarczył sam fakt, że mnie robiło się już niedobrze, od tej głuchej ciszy.

Nasza wędrówka trwała tak, jeszcze może z pół godziny, aż w końcu dotarliśmy. Staliśmy teraz przed wielkimi murami zamku, u schyłku naszej ostatniej przygody w tym miejscu.
Przechodząc przez główną brame, nie myśleliśmy nawet martwić się o strażników. Ich też nie było.

- Cholera, nawet zamek? - Powiedziała Susie przygryzając wargę.

- To wszystko robi się zbyt dziwne - Dodałem, uważnie rozglądając się, w każdym możliwym kierunku.

- Lancer? - Spojrzałem w jej stronę, jednak zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ona sama biegła w tylko sobie znanym kierunku.

- Jest tam? - Zawołałem, samemu zaczynając bieg.

- Widziałam go - Odpowiedziała - Wygląda na to, że ktoś jeszcze tu jest poza nami.

Nie pytając o nic, biegłem za nią gdy ta otworzyła jedne z dość masywnych drzwi. Nasza pogoń nie zdążyła się jednak na dobre zacząć, jak ja z powodu braku tchu zacząłem tracić siły. Zazwyczaj nie miałem z tym problemu, wręcz przeciwnie, mogłem biegać godzinami. Choć teraz jedynym o czym zacząłem myśleć było zrobienie sobie chociaż krótkiej przerwy.

- S-susie! Z-zaczekaj! - Zawołałem, jednak ona nie odpowiedziała. Dalej biegła, a ja ledwie łapiąc dech podążałem za nią krętymi korytarzami.

Jednak nawet to nie trwało długo, zgubiłem ją. Byłem nie tyle co zawiedziony, co zdezorientowany. Nie kojarzyłem tej części zamku, i byłem zupełnie sam, już chyba gorzej być nie mogło.

Lekko zirytowany zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu, swojej przyjaciółki, a gdy to nie poskutkowało, zacząłem nawet zaglądać po kolei do każdej z komnat z osobna. W jednej nawet udało mi się znaleźć koronę KRound'a. Na samo wspomienie walki z nim uśmiechnąłem się. To była chyba jedna z najdawniejszych walk w tej osobliwej krainie, a zwłaszcza gdy Susie użyła Ralsei'a jako żywego pocisku.
Brakowało mi tego.

Przemierzałem następnie korytarz za korytarzem, chyba co raz bardziej przy tym gubiąc drogę, ale nie było już odwrotu, teraz mogłem iść tylko przed siebie, co jakiś czas wykrzykując "Susie!" W nadziei, że potorzyca za jakiś czas usłyszy moje wołanie.

Jednak znowu z martym skutkiem, w tem jednak usłyszałem głuchy dźwięk dobiegający z następnego pokoju. Niewiele myśląc, szybko pobiegłem w tamtą stronę, prawie natychmiast chwytając za klamkę, jednak poczułem na swojej dłoni coś lepkiego. Gdy ją obruciłem, zobaczyłem na niej czarną przypominającą olej substancje. Nie czułem jej zapachu, jednak z pewnością nie była to rzecz którą chciałbym powąchać...
Kolejny głuchy dźwięk. Dalej z wnętrza. Nie wiem co mnie w tedy podkusiło, ale zamiast pociągnąć klamkę w dół, postanowiłem zajrzeć przez dziurkę od klucza, która na moje szczęście, zrobiła za doskonałego "Judasza".
Przeraziło mnie to, co tam zobaczyłem. Dziwna czarną postać stała przed półką z książkami, wyraźnie czegoś szukając, bo co chwilę zrzucała z niej kilka zapewne rękopisów, które upadając spowodowały ten dziwny głuchy dźwięk.
W pewym momencie pisnąłem gdy postać odwróciła się bokiem ukazując dwa długie kły. To był mój błąd. Nie mal natychmiast postać spojrzała się w moją stronę, szybko podpełzając do drzwi, które dosłownie sekundę temu zdążyłem puścić, aby rzucić się w panice w ucieczkę.
Miałem ochotę krzyczeć, to była ta sama istota co z mojego koszmaru. Niech mnie ktoś obudzi jeśli to sen... błagam ktokolwiek.
Czułem jak w panice, czas zwalnia. Ta kreatura nie zamierzała odpuścić, goniła mnie, bez szelestnie przemierzając, oraz zmniejszając dystans nas dzielący.

W końcu zobaczyłem swoją szanse, pokój zaraz zza zakrętem, może uda mi się tam schować? Prawie upadłem, jednak zrobiłem ostry zakręt i starając się nie wydawać żadnych dźwięków, postanowiłem dla większego bezpieczeństwa ukryć się w szafie.

Moje serce waliło jak młot, gdy usłyszałem dźwięk skrzypiących drzwi. Cholera zapomniałem je zamknąć... wstrzymałem oddech. Słyszałem jak się zbliża. TO było w tym pokoju!

Chciałem płakać, ze strachu nie mogłem nawet przełknąć śliny. Bałem się, tak cholernie się bałem, że ta dziwna maź mnie znajdzie, i że zrobi ze mną to co w moim śnie.

Usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Wypuściłem powietrze. Jednak to był mój błąd.

- Mam cie, teraz ty szukasz.

(763 słowa)

Długo czekaliście prawda? Przepraszam...

~ Ciocia Rose

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro