rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia, popołudniu.
Rio de Janeiro

Jestem na lotnisku. Tak jednak wybrałam podróż samolotem, bo autokarem bym jechała jakieś trzydzieści godzin. Oczywiście udało mi się dotrzeć bez większych problemów. Teraz dotarło do mnie że w sumie nie wiem jak mam znaleźć tego konia.. Uhg! Xavery nie dał mi żadnych wskazówek! Jak tylko wrócę z tym koniem to zabije Xaverego. Też wymyślił zadanie. Znajdź jednorożca. Jak?! Przecież nawet nie wiem od czego zacząć! Przydałby mi się ktoś kto się zna na magicznych zwierzętach. Może uda mi się znaleźć jakiegoś maga. Przynajmniej to będzie łatwiejsze niż błądzenie po lesie w poszukiwaniu jednorożca.. Jak to niedorzeczne brzmi. Myślałam że jednorożce nie istnieją, a tu proszę, dostaje zadanie, aby takiego znaleźć.

Jakiś czas później

Dotarłam do pobliskiego hotelu i od razu w pokoju przebrałam się w coś lżejszego. Dokładniej w sukienkę na ramiączka sięgającą do połowy ud. Związałam w koka, moje długie czarne włosy, które już sięgają mi do bioder. Założyłam buty, pierścionek, wzięłam torebkę i wyszłam. Muszę znaleźć czarodzieja

Na mieście, 20 minut później

Nawet nie wiem jak mam szukać kogokolwiek. Nie mogę podejść do byle osoby i zapytać czy jest czarodziejem lub czarownicą! Głupota! Gdybym znała chociaż jedną osobę! Poczułam jak ktoś mnie szarpnął za rękę, a po chwili byłam przyciśnięta do ściany.

- Co tu robisz? Nie możesz tak po prostu chodzić między ludźmi -wycedził brązowo włosy chłopak, który trzymał mnie, abym nie uciekła

- Ja sama nie wiem co tu robię, a co masz na myśli że nie mogę chodzić między ludźmi? -Zdziwiłam się

- To ty nie wiesz że wampiry nie mogą przebywać z ludźmi, kiedy świeci słońce? -Zapytał zirytowany

- Ja nie wiedziałam. Nie jestem stąd. A jeśli chodzi o te skutki przebywania wampirów na słońcu to mam specjalny naszyjnik

- To wszytko wyjaśnia -puścił mnie - jestem Finnick -podał mi rękę

- Elizabeth -uścisnęłam jego dłoń.

Zaczęłam się mu przyglądać. Jest dosyć umięśniony, trochę wyższy ode mnie, ma brązowe włosy, latynoska karnacja. No nic dziwnego jeśli tu mieszka. Ma śliczne, duże i siwe oczy. Ubrany jest w trzy-czwarte jeansowe spodnie i do tego ciemno szara bluzka, a na to rozpięta koszula w niebiesko-szarą kratę z krótkimi rękawami. W końcu wyczułam że to wilkołak.. Lepiej późno niż wcale.

- Jesteś wilkołakiem...

- Tak -Powiedział chłopak uśmiechając się. Ma ładny uśmiech- Może oprowadzę cię po okolicy? Tak żeby było bezpiecznie dla wszystkich -zaśmiał się

- Z miłą chęcią -uśmiechnęłam się

Finnick oprowadził mnie po mieście, wytłumaczyłam mu co dokładnie ma na celu naszyjnik wampirów. W wielkim skrócie zapewnia temu co nosi go że nie będzie błyszczeć się jak oszlifowany diament i że powstrzymuje moje pragnienie krwi jeśli jej zapach zrobi się intensywniejszy.
Gadaliśmy chyba z parę godzin, aż powiedziałam mu że potrzebuje znaleźć jakiegoś kolesia, który zna się na magii. Zaprowadził mnie bez zbędnych pytań prosto do siwego i starego czarodzieja. Finnick musiał niestety wracać do watahy, ale obiecał że jeszcze się zobaczymy. Wymieniliśmy się numerami telefonów i każde z nas poszło w swoją stronę. U czarodzieja udało mi się uzyskać parę potrzebnych mi informacji o tutejszych magicznych zwierzętach lecz ani słowa nie wspomniał o jednorożcach.

- A może wiesz coś o jednorożcach? -Spytałam niepewnie

- Tyle że dawno wyginęły -odpowiedział starszy mężczyzna.

No to właśnie jestem z powrotem w punkcie wyjścia.

- A po co ci informacje na temat tych twoich jednorożców? -Zapytał starzec

- Muszę jednego odnaleźć -nie dane było mi skończyć

- Czyli jednak nie wyginęły? -Spojrzał na mnie zaskoczony

- Na to wygląda

- To bardzo niebezpieczne stworzenia, ale i wyjątkowo przydatne. Z ich łez można stworzyć wiele eliksirów oraz różnego rodzaju artefaktów. Obawiam się że więcej ci nie pomogę.

- Nic nie szkodzi i tak to zawsze coś -wstałam, aby wyjść, ale głos starca mnie zatrzymał.

- Zaczekaj!.

Odwróciłam się u zobaczyłam jak sylwetka siwego mężczyzny znika za ścianą.
Kiedy czarodziej wrócił, po paru minutach nieobecności, miał ze sobą książkę. Dał mi ją mówiąc że znajdę tam prawdopodobnie coś, abym mogła odnaleźć czego szukam. Podziękowałam i wróciłam do hotelu. Leniwie położyłam się na łóżku rzucając torebkę, gdzieś obok. Jestem wykończona. Po paru minutach patrzenia w sufit usnęłam.

Oczami Lili

Finnick, czyli alfa watahy do której należy, prosił, abym przyszła do niego. Podobno to coś ważnego. Dotarłam do jego bloku i weszłam po schodach na klatce do góry. Pierwsze piętro. Drugie piętro. Trzecie piętro! Udało się! Jestem leniwa jako człowiek. Zapukałam i po dłuższej chwili otworzył mi jak zawsze uśmiechnięty mój przyjaciel.

- Hej, wejdź -odsunął się wpuszczając mnie do środka.

Jak zawsze panuje u niego "kontrolowany nieład". Ma może nie duże mieszkanie, ale słowo "małe" też go nie określa. Jest według mnie idealnych wymiarów. Urządzone w nowoczesnym stylu. Jak zwykle panują u niego odcienie szarości, błękitu oraz bieli.

- Napijesz się czegoś? - Zapytał

- Nie, dzięki, przyszłam tylko dowiedzieć się co jest takiego ważnego że musiałam do ciebie jechać aż dziesięć minut tramwajem - założyłam ręce na klatkę piersiową oczekując wytłumaczenia.

- To może jednak usiądziesz?

- Nie, dziękuję. -Powtórzyłam

- No dobra. Jakby Ci to powiedzieć. Może zacznę od początku

- Słuszna decyzja -zgodziłam się z alfą

Finnick jednak przekonał mnie że tłumaczenie wszystkiego trochę zajmie, więc przeszliśmy do salonu, gdzie oboje usiedliśmy na szarej sofie. Opowiedział mi że dzwonili do niego i potrzebują wilkołaka do pomocy przy szukaniu czegoś, ale nie powiedzieli mu czego. Skończyło się na tym że ma wybrać kogoś z naszego stada do tego zadania i że wybrał mnie. Trochę się zdziwiłam, kiedy to usłyszałam, ale cóż. Jest moją Alfą i nie mogę się sprzeciwić.

- Masz się spotkać z tą osobą przy pomniku -poinformował mnie

- No dobrze, a kiedy? -Zapytałam

- Jutro jakoś popołudniu. Około dwunastej

- Okej.

Pogadałam jeszcze z Finnickiem o watasze i jak ogólnie o tym co robimy kiedy nie jesteśmy z watahą. W rezultacie wyszłam po dwóch godzinach. Lubię z nim rozmawiać, niby jest moim alfą, ale wcześniej został moim przyjacielem i często zapominam że muszę się go słuchać, na szczęście jest wyrozumiały.

Oczami Elizabeth

Następnego dnia, 11:30

Obudziłam się i do moich uszu doszło dzwonienie mojego telefonu. Sięgnęłam leniwie urządzanie i odebrałam. To Xavery.

- Jak tam mój aniołek? -Usłyszałam denerwujący głos z słuchawki.

Serio? Musi od rana mnie drażnić?

- Miałbym się lepiej gdybyś dał mi jakieś wskazówki, albo więcej informacji lub kogokolwiek do pomocy -powiedziałam zaspana, próbując wyjąć czarny kosmyk moich włosów z ust. Fuj klei się.

- Wybacz, ale nie miałem nic więcej. No, ale dzwonie w tej sprawie

- To znaczy?

- Mam dla ciebie kogoś do pomocy, aby było ci łatwiej znaleźć tą kobyłę

- Dziękuję o łaskawy panie, nie wiem jak ci się odwdzięczę. -Powiedziałam ironicznie

- Dobra, czuje że masz zły humor -bo mi go popsułeś?! - Masz się z tą osobą spotkać przy pomniku o dwunastej

- Spoko

- To za pół godziny...

- To co mnie budzisz tak późno?! -rozłączyłam się i zerwałam z łóżka. Muszę się szybko ubrać! Mam nadzieję że chodziło mu o ten duży pomnik, który w sumie jest główną atrakcją turystyczną tego miasta, a nie o jakiś malutki, który nie wiadomo gdzie jest..

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro