4. W poszukiwaniu przejaśnień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na wstępie wybaczcie, że tyle mi zeszło. Mój wysłużony sprzęt wyzionął ducha, a nabycie nowego trochę czasu mi zajęło. Pisanie na telefonie nie szło za dobrze, więc w ruch poszła kartka i długopis, potem przepisywanie do Worda. Skaranie boskie z technologią. Raz jeszcze przepraszam, ale siła wyższa. Tekst wielokrotnie czytany, przepuszczony przez Worda, ale mogłam coś przeoczyć, z góry przepraszam.

______________

Siedem dni spędzonych nad kosztorysem dosłownie mnie zabiło, kawa napawała obrzydzeniem, oczy, plecy oraz ucho bolały niemiłosiernie. Czułem się jak guma do żucia rozciągana do robienia balonów, przeżuta, wypluta. Zdążyłem znienawidzić swoją pracę, chociaż pewnie za jakiś czas znów będę ją lubił. Spałem po parę godzin dziennie, wychodząc wcześnie wracając późno, żywiąc się gotowymi daniami, pijąc hektolitry kawy, zdarzały się też energy drinki – wszystko, co nie zdrowe. Odznaczałem kolejne pozycje na liście pragnąc, by ten tydzień poszedł w zapomnienie. Niby miałem czas do środy, lecz wyrobienie się do poniedziałku dawało dodatkowe dwa dni spokojniejszej pracy, całkowicie się do niej nie uwolnię, zwolnienie lekarskie nie wchodziło w grę.

Nie zrezygnowałem w tym z czasie w wizyt w „Yu-topii", niestety Yuuriego nie zastawałem w popołudniowych porach, pracował głównie na poranną zmianę. Raz czy dwa mignęła mi jego postać, zajęta własnymi sprawami, zupełnie jakby wymazał mnie ze swojej pamięci. A przecież widziałem go po wizycie u dentysty, gdzie też nie wyglądał lepiej.

Poniedziałkowe późne popołudnie jawiło mi się niczym raj obiecany, gdy miałem ten koszmarny kosztorys za sobą mogłem sobie pozwolić, na krótką chwilę wytchnienia zanim zacznie się jego wdrażanie w życie. Wtedy moje życie prywatne całkowicie zostanie zapomnie, rozpocznę kursowanie pomiędzy firmą a biurem klienta. Na samą myśl odechciewało mi się tego projektu, z drugiej strony świadczyło to o moich wysokich umiejętnościach oraz kwalifikacjach, docenieniu włożonego wysiłku.

Idąc tokijskimi ulicami, w stronę „Yu-topii" pozwoliłem sobie na wolniejsze tempo, po siedmiu dniach pośpiechu oraz biegania. Korciło mnie wyłączenie smartfonu całkowicie, nierealne zadanie, lecz pomarzyć można. Zawsze miałem przy sobie naładowany powerbank oraz ładowarkę, aby szef, klienci, koledzy z pracy mogli się do mnie dodzwonić. Musiałem być pod telefonem cały czas, nigdy nie wiadomo, kiedy okaże się potrzebny.

- Wyglądasz jak chodząca śmierć – przywitała mnie Yuuko. – Co ci podać?

- Życie – poprosiłem z bladym uśmiechem opadając na ulubione miejsce. Ponownie nabawiłem się kawowstrętu, zapchałem żołądek ciężko rozkładającym się syfem.

- Zielona herbata – stwierdziła nawet nie zapisując tego w notatniku. Podziwiałem pracowników restauracji za rewelacyjną pamięć, co kto zamawia, usłyszawszy to jeden raz. – Do tego gyoza, zaraz zostanie podane – uśmiechnęła się przyjaźnie, po czym oddaliła się w celu przekazania złożonego przez nią, dla mnie, zamówienia.

Marzyłem, aby położyć się gdziekolwiek, porządnie wyspać, spędzić jeden dzień na nic nierobieniu – szef mi na to nie pozwoli. Rozglądając się po częściowo wypełnionej sali, podświadomie szukałem Yuuriego, poranna zmiana jeszcze się nie zakończyła. Nadal istniał cień szansy na spotkanie. Tęskniłem za jego głosem, uśmiechem, tymi dużymi brązowymi oczami, z wesołymi iskierkami, samą jego obecnością. Ten tydzień zamiast wyleczyć mnie z tego uczucia, tylko je potęgował, jak na ironie. Do tego dochodziło jego zachowanie podczas naszego ostatniego spotkania, gdy zapomniał telefonu. Może istotnie coś mu wtedy zaszkodziło, podczas, gdy ja wyolbrzymiałem problem, a może wcale go nie było?

- Yuuriego nie ma – wyjaśniła Yuuko stawiając przede mną pierożki i herbatę. – Od wczoraj jest na zwolnieniu lekarskim. Złapał jakiegoś wirusa, ostatnio chodził jakiś blady, zmęczony, więc wysłałam go do lekarza i zostaliśmy bez jednego pracownika do końca tygodnia – pod profesjonalnym uśmiechem kryło się zmęczenie. Była menadżerką restauracji, miała własne obowiązki, a teraz częściowo przyjęła kelnerowanie.

- Mogę jakoś pomóc? – Zaoferowałem się. Życie w Tokio prędzej czy później wykończy każdego, nawet rodowitego Japończyka, a co dopiero cudzoziemca takiego jak ja.

- Sam wyglądasz jakbyś miała zaraz paść ze zmęczenia – zapewniła. – Po jutrze przyjedzie nowa osoba, jakoś damy radę, ale dziękuje za chęci. Chociaż w sumie jak masz chwilę zobaczyłbyś czy Yuuriemu czegoś nie potrzeba? Głupio mi znów cię o to prosić, ale sam widzisz jak cienko z obsadą – powiodła wzorkiem po sali, po czym ponownie spojrzała na mnie.

- Zerknę do niego – zapewniłem. Serce już się rwało do bruneta, miałem pretekst do odwiedzin, nawet, jeśli zajmą one krótką chwilę.

Pierożki okazały się bardzo smaczne, do tego mięsne, po prostu raj po tygodniu jedzenia byle, czego, aby się zapchać. Zdążyłem już na tyle zapuścić korzenie w restauracji, że powoli rozpoznawałem stałych klientów, oni mnie, choć z tej strony problem nie występował. Zbliżałem się do końca posiłku, gdy przyszedł mail od Michele'a – szef zatwierdził kosztorys, przesłał go dalej, więc jak wszystko dobrze pójdzie, dostanę jeszcze więcej pracy. Jeśli dalej będę prowadził taki tryb życia umrę w biegu, w sumie to nie takie złe rozwiązanie, obejdzie się bez wyczekiwania kostuchy.

Porządny posiłek od razu sprawił, że poczułem się lepiej, dodatkowo pozwoliłem sobie na prawie godzinne lenienie się bez celu, przeglądając Internet. Miałem czas na odpowiadanie na wiadomości znajomych, rozsianych po całym świecie. Siedziałem, piłem oraz jadłem pozwalając odetchnąć mojemu zmęczonemu umysłowi i ciału. Wpadnę na dłuższą chwilę do Yuuriego, wrócę do domu, pójdę spać, by od rana ponownie zacząć wszystko od nowa. W końcu wstałem, uregulowałem rachunek i ruszyłem z misją od Yuuko. Tym razem również nie obyło się bez pomocy GPS, nie potrafiłem jeszcze ogarnąć tych krzaków, brakowało mi czasu, chęci na naukę japońskiego.

Dotarłszy pod mieszkanie bruneta próbowałem się zbytnio nie cieszyć. Niespodziewanie usłyszałem otwierane drzwi, lecz to nie Yuuri. Na widok tej samej wścibskiej staruszki, spotkanej przy pierwszej wizycie, sięgnąłem po rozmówki japońskie. Łamaną japońszczyzną przywitałem się, przedstawiłem, jako znajomy Yuuriego, zapytałem czy wie, czy jest w domu. Popatrzyła na mnie jakby nie do końca rozumiała, o kogo mi chodzi, wówczas poprawiłem się, podałem jej nazwisko bruneta, zaskoczyła od razu. Zapomniałem, że Japończycy zwracają się do siebie po nazwisku, tylko wybrani mówią im po imieniu. Zatem ja, obcokrajowiec z Zachodu, miałem prawo o tym nie pamiętać, jednak dobrze, że w porę mi to zaświtało. Kobieta nad wyraz energicznie pokiwała głową wylewając z siebie potok niezrozumiałych dla mnie słów. Podziękowałem grzecznie, po czym nacisnąłem domofon, schowałem rozmówki licząc, że Yuuri nie każe mi długo czekać. Kobieta nadal skwapliwie na mnie spozierała, w rewanżu też na nią spojrzałem z uprzejmym uśmiechem, powstrzymując się od duszenia guzika jak dziki. Podwinąłem rękaw koszuli uruchamiając aplikacje, do pisania wiadomości tekstowych, na smartwachu, mając w planach uświadomienie Yuuriego, że stoję mu przed drzwiami. Staruszka na migi kazała mi nacisnąć domofon raz jeszcze, co też uczyniłem, za jej przyzwoleniem.

Usłyszałem kroki, potem szczęk zamka, na koniec lekkie skrzypienie otwieranych drzwi, by po chwili ujrzeć Yuuriego. Chyba nie bardzo ucieszył się na mój widok, lecz wpuścił mnie do środka, rzuciłem jeszcze okiem w stronę wścibskiej sąsiadki, lecz ta już zniknęła w swoim mieszkanku.

- Cześć – odezwałem się pierwszy, przekraczając prób mieszkania, moje biedne serce zaczęło bić szybciej. – Przychodzę z polecenia Yuuko – dodałem jeszcze, by nie myślał, że pozwoliłem sobie przyjść samopas.

- Robisz za jej chłopca na posyłki? – Zapytał słabo. Naprawdę nie wyglądał najlepiej, ale pozwolił sobie na złośliwość względem mnie, zabolało.

- Po prostu się o ciebie martwi – zauważyłem ściągając buty. Chory, a do tego jeszcze niemiły wobec Yuuko, najbardziej życzliwej osoby, jaką znam. – Za to ty coś ostatnio podupadasz na zdrowiu.

- Zwykły wirus – odwrócił się do mnie plecami kierując się do łazienki. – Jeszcze się zarazisz.

- Mnie się choroby nie imają – zapewniłem. – Pozwolisz, że zrobię sobie coś do picia? – Skinął głową nie kwapiąc się, aby odpowiedzieć, znikając w łazience.

Poszukując szklanki w jego mikroskopijnej kuchni, moim oczom rzuciła się pokaźna kolekcja tabletek – na ból głowy, elektrolity na wzmocnienie organizmu oraz całą masa innego rodzaju medykamentów. Jak na zwykłą wirusówkę, coś za dużo pigułek miało chronić przed bólem, uśmierzać go. Brunet zdecydowanie nie był szczery z nikim ze swojego otoczenia, a tym bardziej samym sobą. Zamiast porządnie się przebadać faszerował się tabletkami. Wykorzystując fakt, że Yuuri jest w łazience zamierzałem pobieżnie spenetrować mu pokój licząc po cichu, że znajdę wskazówkę naprowadzającą mnie, co się z nim dzieje. Zachowywałem się nie właściwe, martwiłem się o niego, chciałem pomóc, nie przyglądać się bezczynnie z bolącym sercem. Niestety czas miałem bardzo okrojony, zdążyłem zajrzeć jedynie do szuflad, gdy Yuuri wyszedł z łazienki. Szedł w stronę łóżka, kiedy zachwiał się, łapiąc się ściany ratując się przed upadkiem.

- Co ci powiedział lekarz? – Zapytałem zatroskany. Boląca głowa, wymioty, problemy z równowagą, może gdyby nie występowy razem można by było nieco je bagatelizować. Tymczasem wspólnie na pewno stanowiły objawy czegoś, jakiegoś choróbska, a ten osioł je lekceważył.

- Czemu tak drążysz ten temat skoro wiesz? - Wkurzył się na mnie nie na żarty.

- Bo się martwię – oświadczyłem, naprawdę musiałem go rozzłościć, sam jednak nie chciał mi powiedzieć prawdy. Byłoby łatwiej, jakby pozwolił sobie pomóc. – Co jest złego, w tym, że chce ci pomóc, bo cię – kocham chciałem powiedzieć, lecz nie przeszło mi to przez gardło – lubię. To źle?

Może mnie znienawidzić, ale zabiorę go na siłę do szpitala, żeby porządnie go zbadali. W tej chwili zamierzałem pokazać mu jak potrafię być uparty, władczy oraz dominujący, ta część mojej natury skrzętnie chowana przed światem. Yuuri nie pozostawiał mu wyboru idąc w zaparte, że nic mu nie jest.

- Nie – odpowiedział słabo wciąż trzymając się ściany.

Dwadzieścia jeden dni temu wpadłem do „Yu-topii" na spotkanie z klientem, które zostało przełożone, lało niemiłosiernie, zapomniałem kluczy do domu, poznałem Yuuriego. Niby banalny splot niepowiązanych ze sobą zdarzeń, w wyniku, których zakochałem się bez wzajemności oraz szans na odwzajemnienie mojego uczucia. Zdążyłem nie raz przekonać się jak bardzo to boli, a jednak brnąłem w to dalej, widząc jak moja miłość drastycznie się zmienia z radosnego chłopaka w chodzący ból. Mógł wciskać kit Yuuko oraz innym, ze mną mu się nie udało, a lekarz dający my zwolnienie z powodu wirusa, powinien się zwolnić.

- To pozwól sobie pomóc, Yuuri – poprosiłem miękko. – Idź do lekarza, porządnie się przebadaj, wówczas nikt nie będzie ci zawracał głowy pytaniami o stan zdrowia. Szczerze mówiąc nie wyglądasz najlepiej.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa, Yuuri rozważał moje słowa, ja bałem się, jaką da mi odpowiedź. Przekroczyłem wyznaczoną samemu sobie linię niewtrącania się w prywatne sprawy bruneta, nie zostawił mi jednak wyboru. Inaczej będzie gorzej, a mnie będą męczyły wyrzuty sumienia, nie chodziło jedynie o mój komfort. Nie mogłem znieść tego, jak bardzo się męczy, cierpi, faszeruje lekami przynoszącymi ukojenie jedynie na chwilę. Dlaczego to do niego nie docierało? Nawet Yuuko i pozostali z „Yu-topii" się o niego martwili, powinno dać mu to do myślenia, zmobilizować do wzięcia się za siebie.

- Ty też nie – zrewanżował się kierując się w stronę łóżka.

- Musiałem oddać kosztorys na dzisiaj, żeby szef był szczęśliwy – wyjaśniłem. – To, co innego niż twoje objawy. Bóle głowy, wymioty, zaburzona równowaga - wyliczałem zapędzając się za daleko. W tamtej konkretnej chwili emocje wzięły górę nad rozsądkiem, opanowaniem. Yuuri prowadził bezsensowną walkę z własnym organizmem, lekceważąc symptomy być może jakieś powyżej choroby. – Pytanie czy pójdziesz po dobroci, czy mam cię zabrać na siłę.

- Co cię tak bardzo interesuje moje zdrowie? – Inaczej sformułował pytanie sprzed paru minut.

Bo jestem w tobie beznadzieje zakochany, a patrzenie jak nikniesz w oczach przynosi mi cierpienie. Nie mogę znieść twojego widoku wiecznie zmęczonego, bez życia, twoich brązowych oczu pozbawionych blasku, radosnego uśmiechu.

- Cholera, Yuuri w tej chwili wychodzimy – zarządziłem robiąc krok w jego stronę. Cała miękkość z mojego słowu zniknęła zastąpiona złością na jego upór. – Sam mi przyznałeś, że nie ma nic złego w chęci pomocy innym, a teraz zaprzeczasz temu!

- To ty się zapędzasz za daleko – oświadczył mi. Moje pęknięte już serce rozbiło się na jeszcze drobniejsze kawałeczki. Zabrnąłem na teren, który starałem unikać właśnie z obawy o możliwość zostanie odtrącanym. Jednak za późno to do mnie dotarło, odwrót nie istniał, mogłem tylko przeć naprzód.

Dosłownie na siłę wyprowadziłem go z domu, nieźle się przy tym pożarliśmy, żałowałem każdego wypowiedzianego pod jego adresem słowa. Wyrzucał mi wtrącanie się w cudze sprawy, nietaktowność, zostałem nawet wyzwany do najgorszych, rewanżując się tym samym. Nie tak to wszystko miało wyglądać, chciałem się z nim zaprzyjaźnić, spędzać wolny czas, zwiedzać miasto, kłócić się o pilota. Kłóciliśmy się owszem, lecz o wizytę w szpitalu, bałem się o jego zdrowie. Dodatkowo przekonałem się, jaki potrafi być uparty, stanowczy, trafiłem na godnego przeciwnika, choć z pozoru na takiego nie wyglądał. Sąsiedzi na pewno nas słyszeli, na szczęście Yuuriego, nic nie zrozumieli z prowadzonej po angielsku konwersacji. Podczas wymiany zdań przeraziło mnie jak bardzo się zmienił od naszego pierwszego spotkania trzy tygodnie wcześniej.

Nie miałem kompletnie wiedzy na temat japońskich szpitali, ale, od czego ma się znajomości w osobie Minamiego. Wspomniał kiedyś, że jego ojciec jest lekarzem, więc zadzwoniłem do niego z prośbą o pilną konsultację medyczną dla przyjaciela, chociaż wydawał się zaskoczony nadzwyczaj sprawnie skierował mnie do Tōkyōidai Hospital, w Shinjuku, do przyjaciela swojego rodzica. Przez całą drogę czułem wyraźną złość, niechęć zakrawającą o nienawiść emanującą z Yuuriego w stosunku do mnie. Istniała prawie stuprocentowa pewność, obawa, że widzę go po raz ostatni, nigdy więcej się do mnie nie odezwie. Przynajmniej jednak wreszcie dowiem się, czy wyolbrzymiam problem, zachowując się jak histeryk, czy faktycznie coś jednak było na rzeczy. Szczerze pragnąłem, aby wszystko stanowiło wytwór mojego przeczulenia na punkcie ukochanego.

Czekając na bruneta pod drzwiami przyjaciela ojca Minamiego czułem totalną pustkę. Może nie powinienem tak nalegać, nie dajcie bogowie okaże się jednak, że coś faktycznie mu jest? Mógł żyć sobie nieświadom tego, co mu dolega? W międzyczasie upomnieli się o mnie z firmy, konkretnie Emil – znów zapomniałem kluczy. Uśmiechnąłem się słabo – od tego wszystko się zaczęło. O ile miałbym łatwiejsze życie, gdybym tamtego dnia sprawdził, czy są zanim wyszedłem z pracy. Wiódłbym szczęśliwy, beztroski żywot przejmując się jedynie kolejnymi projektami, pnąc się po szczeblach kariery.

Straciłem rachubę czasu, kiedy Yuuri wyszedł z gabinetu blady, prawie przezroczysty, ze szklistym spojrzeniem oraz łzami lecącymi mu z oczu. Moje serce ponownie  pękło na miliony kawałków widząc go w takim stanie, sprawiał wrażenie jakby zaraz miał się rozpaść, zniknąć z tego świata. Podniosłem się z krzesła, w paru krokach pokonałem dzielącą nas odległość biorąc go ostrożnie w ramiona. Wydawał się tak kruchy, eteryczny, obawiałem się, że może wyrwać się z uścisku, lecz zamiast tego wtulił się mocniej wybuchając niepohamowanym płaczem. Przeklinałem w duchu swój upór, nie chcąc znać diagnozy, doprowadziłem do tego, więc musiałem wziąć odpowiedzialność. Między kolejnymi szlochami, wymamrotał coś o tomografii komputerowej głowy, konieczności wykonania jeszcze jednego badania. Nie znałem się na medycynie, lecz czułem rosnącą we mnie panikę, moje obawy się urzeczywistniły, a ja tak strasznie bałem się poznać diagnozę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro