6. W poszukiwaniu nadziei

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zostanie obudzonym przez budzik nie jest takie złe o ile masz świadomość jasnego celu na dzień włączenie z zaplanowanym snem. Otwierając oczy nie miałem bladego pojęcia jak spędzę najbliższą dobę wiedząc, z czym zmaga się Yuuri, organizmem wołającym o odpoczynek, nieodebranym telefonie i wiadomościami od szefa. Na dodatek ledwie parę godzin temu oboje daliśmy się porwać rozpaczy, alkoholowi, namiętności spędzając ze sobą noc.

Wyjący smartfon domagał się wyłączenia, w tym celu musiałem zwlec się z łóżka. Po powrocie z H2 International Bar położyłem się na futonie, zostawiając tam urządzenie. W trakcie nocnych zawirowań wylądowałem w łóżku Yuuriego, aktualnie przebywającego w łazience. Ziewnąłem, przeciągnąłem się, wstałem ciężko wzdychając. Smartfon wył nie miłosiernie, aż miałem ochotę rzucić nim o ścianę, powstrzymałem się jednak - przeżyliśmy razem już sporo czasu, mieliśmy masę wspomnień.

W mieszkaniu zaległ spokój, gdy tylko budzik został wyłączony, cisza dosłownie dzwoniła w uszach, po paru minutach głośnych hałasów mojej wkurzającej melodyjki. Na odblokowanym ekranie wyświetliło się powiadomienie domagające się doczytania, nacisnąłem ikonkę przebiegając wzrokiem po tekście. Powinienem jak najszybciej zjawić się w pracy, oddany wczoraj kosztorys został zaakceptowany, planowane jest spotkanie z przedstawicielami firmy, dla której on powstał. Czy ja go naprawdę oddałem ledwie wczoraj? Wierzyć się nie chciało, dopiero, co cieszyłem się z zakończenia zadania, a tu już powoli wchodził on w życie. Miałem wrażenie jakbym był zupełnie innym człowiekiem, moje dotychczasowe wspomnienia należały do kogoś innego, surrealistyczne doświadczenie. Całość wrażenia dopełnił Yuuri wyłaniający się z łazienki, a ja zastanawiałem się jak mam się zachować.

- Jak się czujesz? – Walnąłem prosto z mostu widząc jego bladą, zmizerniałą twarz. Zakładam, że znów męczyły go wymioty, pytanie kac czy rak? Zablokowałem smartfon nie odpisując szefowi, moje priorytety od pewnego już czasu kręciły wokół bruneta.

- Fantastycznie – oświadczył z sarkazmem. - Po prostu rewelacyjnie ze świadomością, że mam raka mózgu, bólami głowy i wymiotami każdego ranka.

To tyle w kwestii pokojowego rozpoczęcia dnia z jego strony, obwinianie go nie ma sensu, zmagał się z lękami, o których nie mam pojęcia. Ogarniająca mnie frustracja nie mogła znaleźć ujścia. Pogodziłem się z prawdą o nie sprawiedliwości świata, lecz gdy w jej obliczu postawiono ukochaną przeze mnie osobę, dusiłem się z bezsilności.

- Kiedy masz to drugie badanie? – Zapytałem nie składając jeszcze broni. Popatrzył na mnie z zaskoczeniem, wczoraj o tym mówił, chociaż mogło mu to umknąć.

- Jutro – odpowiedział krótko odwracając się, skierował kroki do kuchni.

Zatem jesteśmy na tym samym etapie, co wczoraj, udajemy, że nic się nie wydarzyło zganiając całą winę na nadmiar wrażeń, alkohol, stres plus masę innych rzeczy. Jeśli w ten sposób zdołam go przy sobie zatrzymać podejmę tę grę. Wszystko lepsze od stracenia z nim jakiegokolwiek kontaktu, możliwości nawet prostej rozmowy o niczym, popatrzenia na niego, samej jego obecności.

- O której? – Drążyłem temat, odblokowałem smartfon w celu odpisania szefowi, mając w tym drugi cel. Nie chciałem pokazać jak bardzo mi zależy na wiedzy o jego stanie zdrowia, widział we mnie kogoś na kształt znajomego, już nawet pomijając ostatnie wydarzenie. Wypadało się cieszyć, że chce ze mną rozmawiać, nie wystawił za drzwi całkowicie zrywają kontakt.

- Trzynastej, ale naprawdę nie musisz iść ze mną – usłyszałem.

Cieszyłem się, że nie jest w stanie mnie widzieć, łzy pojawiły się samowolnie. Yuuri nieświadomie ranił mnie swoimi słowami, z każdym dniem zależało mi coraz bardziej, mocniej doczuwałem odrzucenie, a to nie jego wina. Nim wykrztusiłem kilka słów w odpowiedzi minęła dłuższa chwila, walczyłem z chęcią rozpłakania się jak dziecko. I tak bym z nim nie mógłbym z nim iść, szef mnie nie puści po tym jak dzisiaj się obijałem.

- Dasz mi znać jak poznasz wyniki?

- Pod warunkiem, że nikomu nie powiesz – oświadczył stanowczo. Nie rozumiałem, dlaczego tak usilne zamierza sam walczyć z chorobą, ale obiecałem mu to.

Pierwszy raz w życiu czułem przytłaczający ciężar bezradności, żalu, smutku oraz bólu, chociaż to nie u mnie zdiagnozowano chorobę. Właściwie to jednak również zachorowałem, ponieważ zakochanie klasyfikuje się, jako chorobę psychiczną, posiada nawet numer na liście Światowej Organizacji Zdrowia. Cały szereg hormonów, związków chemicznych zachodzących w organizmie powodowały, że zakochani nieprzerwanie trwali w stanie odurzenia narkotycznego, mijającym po jakimś czasie. Do tego dochodził szereg powiązanych dolegliwości w zależności od pozytywnej czy negatywnej strony zakochania. Te rewelacyjne wieści przekazał mi nie tak dawno Emil, gdy na integracji popiliśmy za dużo.

Wziąłem szybki prysznic, pozbierałem zabawki mając zamiar wyjść prosto do pracy, próbując skupić myśli na realizacji kosztorysu kampanii perfum czy kosmetyków. Z drugiej strony chęć trwania przy Yuurim kazała mi zostać, walka serca z rozumem, któraś z kolei. Jak mogłem opuścić tę kruchą postać niemającą, co ze sobą zrobić. Obawiałem się, czy aby nie porwie się na coś głupiego pod moją nie obecność? A jak się targnie na swoje życie? Ludzie różnie reagują na złe wieści, samobójstwa są dla nich ucieczką od problemów, zostawiają bliskich pogrążonych w bólu, smutku. Osobiście już znajdowałem się w takim stanie, jednak mój ukochany jeszcze żył. Byłbym w stanie funkcjonować ze świadomością, że już nie ma go na świecie?

Wobec tych wątpliwości zakochanie istotnie klasyfikowało się, jako choroba psychiczna z ciężkim uzależnieniem od tej drugiej osoby. W końcu miłość to narkotyk, a mój nazywał się Yuuri. Po wspólnej nocy niestety chciałem więcej, skosztowałem zakazanego mi owocu, a im bardziej czegoś ci nie wolno, tym mocniej tego pragniesz. Wyjście z mieszkania dawało pewną gwarancję, chroniło przez spaleniem za sobą wszelkich mostów. Balansowałem nad przepaścią, z każdym krokiem znajdowałem się coraz bliżej krawędzi wyczekując momentu, aż runę w dół.

***

Skupienie się na pracy przychodziło nadzwyczaj trudno, litery oraz cyfry rozmazywały się przed oczami, skronie pulsowały bólem. W takim stanie żyłem od paru dni, jakie minęły od wysłania mi przez Yuuriego wiadomości o stopniu oraz rodzaju zżerającego go nowotworu – skąpodrzewiakogwiaździak o drugim stopniu złośliwości występującym pomiędzy dwudziestym piątym a czterdziestym piątym rokiem życia, najczęściej u mężczyzn. Zamiast przy nim być siedziałem w sali konferencyjnej z przedstawicielami firmy kosmetycznej dyskutując o szczegółach cholernego kosztorysu.

Całkiem dobrze radziłem sobie ze stwarzaniem pozorów, jednak daleko mi było do perfekcyjnego opanowania emocji jak w przypadku Japończyków. Nie potrafiłem odpowiednio skoncentrować się na rozmowie, negocjacjach, chciałem biec do „Yu-topii", zabrać stamtąd Yuuriego i porządnie się nim zaopiekować. Jedyne, na co się zdobywałem to uśmiechanie się, pozwoliłem szefowi grać pierwsze skrzypce, mimo że to ja stworzyłem kosztorys. Spotkanie ciągnęło się dłużej niż zakładaliśmy, marzyłem o porządnym wypoczynku, którego nie mogłem zaznać. Dodatkowo wyjątkowo działał mi na nerwy zagraniczny pracownik naszego klienta, Szwajcar, szukający obniżki kosztów w moim projekcie. Mając to na uwadze przedstawiłem możliwe najkorzystniejsze opcje, rozwiązania, dodatkowe cięcia tylko pogorszą jakoś całej kampanii reklamowej.

- Jak już zostało wspomniane obniżenie kosztów wpłynie niekorzystanie na cały projekt – tłumaczyłem jak krowie na rowie. – Mogę go przerobić, jeśli sobie panowie tego życzą, ale wówczas nie biorę odpowiedzialności za efekt oraz jakość kampanii.

- Proszę mieć na uwadze przede wszystkim rozgłos i przychody ze sprzedaży produktów – dodał szef powtarzając słowa Emila. Czech sprawnie potrafił lać wodę o niczym, owijając sobie słuchacza wokół palca. – Internet to najpewniejsze źródło dostępu od masy odbiorców, wykorzystanie go oraz portali społecznościowych pozwoli tanio dotrzeć do właściwego potencjalnego klienta. Oczywiście to tylko sugestie, chociaż poparte pozytywnymi wynikami w innych kampaniach – ciągnął szef przedstawiając dane statystyczne.

Jak dla mnie szukali jeleni nie tam, gdzie trzeba zważywszy na renomę, prestiż naszej firmy. Szef też miał ich dosyć, ale nie mógł to tak się ich pozbyć. Ostatecznie przystali na wszystkie punkty zawarte w kosztorysie, po ich wyjściu dosłownie wypuściłem głośno powietrze z płuc masując obolałe skronie. Potrzebowałem jednego dnia wolnego dla całkowitego restartu, inaczej padnę gdzieś po drodze. Szef złorzeczył na Szwajcara, każąc mi mieć się na baczności, przytaknąłem, chociaż mało mnie to interesowało.

- Wyglądasz jakbyś zaraz miał zejść z tego świata – nie ma to jak pocieszające słowa do swojego zwierzchnika. – Dzisiaj nie będziesz już potrzebny, a przy kolejnej przeprawie z Giacomettim musisz być w pełni sił.

- Dobrze – zgodziłem się. Czułem jak łóżko mnie wzywa, kusząc poduszką, kołdrą oraz miękkim materacem. Podniosłem się z fotela, zabrałem swoje zabawki i pożegnałem się. Idąc korytarzem sprawdziłem smartwatch, jednak nie widniało żadne powiadomienie o wiadomościach, nieodebranych połączeniach. Najbardziej bolało zero odzewu ze strony Yuuriego, pisałem, dzwoniłem bez skutku. Na wizytę nie mogłem sobie pozwolić, szef zmył mi głowę w tamten poniedziałek za ignorowanie jego wiadomości. Podanie mu prawdziwego powodu mojego zachowania nie wchodziło w grę, nie zrozumie, po za tym to za osobiste sprawy, by dzielić się nimi z zwierzchnikiem.

Wyszedłem z budynku żegnając się z wszystkimi, Emil posłał mi porozumiewawczy uśmiecheszek, nie wątpiłem, że zapewne wiedział jak wyglądała moja wizyta w H2 International Bar. Zachował się na tyle dyskretnie, że nie pytał wprost jak było. Przed budynkiem zobaczyłem Szwajcara, nad głowami płynęły szare chmury, zanosiło się na deszcz, nie miałem parasolki. Ruszyłem przed siebie, ignorując czekającego mężczyznę, mając wyznaczony kierunek wycieczki.

- Widać, że zawodu uczyłeś się do samego Feltsmana, Nikforov – rzucił, gdy go wymijałem.– Do tej pory wielu ma mu za złe, że wybrał tylko tych najzdolniejszych, chociaż do samego końca wytrwało tylko dwóch.

- Skąd pomysł, że Feltsman uczył mnie osobiście? – Uduszę Szwajcara na miejscu, nie mam czasu, chęci ani ochoty na rozmowę o pierdołach. – Wiele osób uczyło się na jego pracach, publikacjach, wykładach, które organizował, a ja jestem jednym z nich.

- Wmawiaj mi takie bzdury, ale i tak nie wierzę – Giacometii prosił się o mordobicie. - Twoje metody negocjacji, budowanie kosztorysu są identyczne jak jego. Po za tym ilu Nikiforovów z Moskwy siedzi w biznesie reklamowym i trafia do Tokio?

- Konkretnie, czego chcesz?

- Wyskoczmy razem na drinka – powiedział lekko. Parę tygodni też żyłem sobie beztrosko pochłonięty pracą, karierą, teraz miałem na głowie chorego ukochanego, masę zmartwień. – Spotkajmy się, zatem w H2 International Bar, wiesz gdzie to jest – posłał mi złośliwy uśmiech. – Dziś wieczorem o 20.

- Dobra – zgodziłem się dla świętego spokoju nie mając w planach iść.

Usatysfakcjonowany Giacometti poklepał mnie po ramieniu ruszając w swoją stronę, a ja w swoją. Czułem się zmęczony, lecz musiałem jeszcze trochę wytrzymać, wypoczynek – nierealne marznie, przegrywało z Yuurim. Korciło mnie, by nawrzeszczeć na niego, czemu nie odpowiada na wiadomości, ignoruje je i moją osobę. Zaraz jednak zgoniłem samego siebie, ciężko przejść do porządku dziennego ze świadomością, że masz raka.

Dotarłem do „Yu-topii" w godzinach największego ruchu, bez szans na wolne miejsce, właśnie w takich chwilach przydają się znajomości z menadżerką. Yuuko kątem oka zarejestrowała moją obecność kiwając głową, przyzwolenie na skorzystanie z drzwi dla personelu. Mogłem siedzieć tam w spokoju, grzecznie czekając aż zrobi się nieco luźnie, żeby Nishigori i jego pomocnicy znaleźni czas, aby przygotować mi coś do jedzenia. Niestety zrobiłem parę kroków, gdy usłyszałem swoje imię – Giacometti machał do mnie lekceważąc żądze mordu w moich oczach. Za jakie grzechy widziałem jego gębę trzeci raz tego samego dnia? Podszedłem, zająłem miejsce naprzeciw nadal mordując go wzrokiem.

- Cóż za niespodzianka – posłał mi nieszczery uśmiech. – Często tu zaglądasz?

- Nie – skłamałem gładko, pomijając całą prawdę o moich częstych wizytach w restauracji, znajomości z personelem, a nawet zakochaniem się w jednym z nich. – Byłem w okolicy.

- Ja też – ucieszył się przeglądając kartę. Miał nieco dziewczęcą urodę, długie rzęsy, sprawiał wrażenie miłej osoby. Szkoda, że nie posiadałem wzroku bazyliszka, padłby martwy już dawno temu, a ja nie miałbym, tej wątpliwej przyjemności z nim siedzieć. – Ach ten zbieg okoliczności, ciągle na siebie wpadamy, jak to mówią przeznaczanie.

- Mogę przyjąć zamówienie?

Te trzy wyrazy zmroziły mi krew w żyłach. Yuuri był w pracy, na popołudniową zmianę, w momencie, kiedy nie chciałem, aby widział mnie w towarzystwie Giacomettiego. Spojrzałem na jego bladą twarz, pozbawione blasku oczy, obojętność. Rozważał w ogóle leczenie, czy już się poddał?

Giacometti swobodnie złożył zamówienie, mnie ogarnęła pustka połączona z obawą jak brunet odczyta moją obecność ze Szwajcarem. Może wyjdzie z założenia, że go to nie obchodzi? W końcu byliśmy na etapie znajomych, pomijając wspólnie spędzoną noc, jako jedyny wiedziałem, co mu jest. Pokusa walnięcia głową w stół była wielka. W rezultacie zamówiłem katsudon – pierwszą potrawę, od której zaczęła się ta w pewien sposób chora relacja pomiędzy nami. W nie dużym, prawie nie dostrzegalnym, stopniu go to ruszyło, zapisując dania w notesie.

W oczekiwaniu ma zamówienie Szwajcar opowiadał mi swój życiorys, mój wzrok ślizgał się po sali, za osobą Yuuriego. Na pozór wydawało się wszystko w porządku, lecz tak nie było, raz lekko się zachwiał, głowa musiała mu pękać od bólu – ile tabletek zjadł? Dlaczego jeszcze nie przyznał się przed Yuuko, co mu jest? Walczył sam z rakiem, właściwie się poddał, skoro wrócił do pracy i cierpiał. Dania przyniosła Yuuko, z firmowym uśmiechem, nasze oczy spotkały się na chwilę w niemej prośbie dziewczyny. Wierzyła, że potrafię dotrzeć do bruneta, a on wyraźnie mnie odpychał.

- Zaraz wracam – rzuciłem w połowie zjedzonej potrawki. Wypadało odczekać chwilę czasu, dla pewności, nie potrafiłem wyczekać dłużej.

Wejście dla personelu znajdowało się w tym samym korytarzu, co toalety dla gości, wpisałem siedmiocyfrowy kod. Nikogo nie zdziwiła moja obecność, znali mnie, witali gestem, słowem, uśmiechem rewanżując się tym samym. Minako, barmanka, nakierowała mnie, gdzie go szukać, w szatni jeszcze nie byłem, kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Yuuri siedział na ławce pijąc wodę z butelki, okulary leżały obok niego na smartfonie. Moje biedne serce kusiłoby dać się ponieść spontaniczności, niestety tylko bym wszystko pokomplikował. Miałem parę chwil, żeby Giacometti nie zaczął się zastanawiać, czemu mnie nie ma tak długo.

- Hej – rzuciłem, zamykając drzwi szatni. – Widzę, że nie zrobiłeś nic, żeby wyzdrowieć.

- Już to przerabialiśmy – wrogość w jego głosie raniła boleśnie. – Tego się nie da wyleczyć całkowicie. Zajmij się swoim życiem, znajomymi, jak to szło? Znajdź sobie dziewczynę, załóż rodzinę zbuduj dom, zasadź drzewo.

- Nie mogę - miałem rację, widział we mnie już tylko natrętnego obcokrajowca wpychającego się w jego życie bez pozwolenia. Wałkującego non stop ten sam temat, byłem ciężarem. – Chce być twoim przyjacielem – wydusiłem patrząc na jego drobną postać, bo cię kocham, – bo cię lubię, jak wszystkich w „Yu-topii" – zakończyłem koślawo.

- Nie, Victor – oświadczył stanowczo nie patrząc na mnie. – Męczy mnie twoje ciągłe wciskanie się w moje życie, na każde zawołanie Yuuko. Jesteśmy tylko znajomymi, więc bez problemu powinieneś przywyknąć do braku mojej osoby w twoim życiu.

Nie wierzyłem w jego słowa, nie dopuszczałem do świadomości okrutnej prawdy, bólu przeszywającego moje serce. Oto konsekwencje złamania własnych zasad, reguł pozwalających mi na znajomość z Yuurim. Stało się to, czego obawiałem się do początku tej relacji, przekroczyłem granice zza której powrót nie istniał. 

_____________

Moi drodzy Czytelnicy oraz drogie Czytelniczki, postanowiłam, że części opowiadania będą pojawiać się w weekend. Jako, że historia będzie krótka powoli zbliżamy się do końca. Zaplanowanych jest 10 części bez prologu. 

Za wszelkie błędy przepraszam, dziękuje za ich wyłapanie i zapraszam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro