9. W poszukiwaniu dnia, który nie nadejdzie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oraz dla Vitya_Nix ( nie ogarniam dedykacji na Wattpadzie do końca) 


Widok za oknem zlewał się w jedno, tworząc zielono-niebieską wstęgę, przypominającą nieco barwę morza na obrazach. Jednostajny rytm pociągu działał usypiająco, wprawiając mnie w pewnego rodzaju trans. Liczba współpasażerów malała z każdy kolejnym przestankiem, od celu mojej podróży dzieliła mnie nie pełnia godzina.

Minęło pięć lat od momentu opuszczenia przeze mnie rodzinnego miasta i wyruszenia w świat. Nie byłem jakoś szczególnie ambitny, głody sukcesu czy sławy. Zaraz po ukończeniu szkoły średniej zamarzyło mi się zamieszkanie w stolicy, ucieczka z małego miasta, gdzie niewiele się działo. Dla osiemnastolatka podejmowanie spontanicznych, nieprzemyślanych decyzji nie jest trudne. Wstajesz rano pakujesz się i wyruszasz w świat przekonany, że możesz wszystko, nie straszne ci żadne przeszkody. Nawet ja miałem okres buntu, chcąc rozpocząć życie z rozmachem, zamiast studiów czy bezpiecznej posady w lokalnych zakładach pracy.

Pamiętam, że ojciec nie wyglądał na zadowolonego z mojej decyzji, wówczas nie dbałem o tak przyziemnie sprawy jak komfort drugiej osoby. W pogoni za marzeniami kroczyłem przed siebie mając na celu jedynie własne samozadowolenie, realizację planu, żeby dowieść, że wytrwam przy swoich postanowieniach. Teraz wracałem ze złymi wiadomościami zostawiając wiecznie żyjące Tokio, zmierzając do prefektury Saga na Kiusiu. Yuuko oraz pozostali członkowie restauracji byli zaskoczeni, chcieli znać przyczynę, co mną kierowało?

Tchórzostwo - oto prawdziwa przyczyna. Zwolniłem się z "Yu-topii" jeszcze przed zabiegiem mającym na celu operacyjne usunąć glejaka, wypowiedziałem umowę najmu właścicielowi mieszkania, w którym spędziłem cały czas w stolicy. Ponieważ wszystko przebiegło bez komplikacji wypisano mnie ze szpitala, wyniki przesłali do wskazanej przeze mnie placówki na Kiusiu, mojego rodzinnego lekarza. Musiałem znajdować się pod opieką medyczną w razie nawrotów raka, prognozy miałem dobre, przed sobą niecałe pięć lat życia. Za mało czasu, by doświadczyć tak wielu rzeczy oferowanych przez świat, a jednak mój czas kurczył się z każdą sekundą.

O ile łatwiej było im po prostu to wszystko wyjaśnić, przyznać się do choroby zamiast komplikować kłamstwami. Jednak taki już byłem, nie potrafiłem przyznać się do słabości przed nikim, a tym bardziej ludźmi znającymi mnie od tej pozytywnej strony. Więc przyznałem, że chcę wrócić do domu nie było mnie tam od paru lat, całkowicie skupiając się na życiu w stolicy. „Yu-topia" stanowiła dla mnie, jak dla prawie całego jej personelu, bardzo ważne miejsce, prawie jak drugi dom. Czułem się tam naprawdę rewelacyjne, jednak to już przeszłość, tak jak wiele znanych mi miejsc.

Oparłem głowę o zagłówek fotela poprawiając okulary, czułem się zmęczony podróżą. Prawie dwugodzinnym lotem z Narity do lotniska w Sadze, potem niecała godzina pociągiem, pół godziny autobusem i spacer z przystanku, by ujrzeć dom. Przed opuszczeniem Tokio pożegnałem się ze wszystkimi za wyjątkiem Victora, który przestał się odzywać od momentu opuszczenia szatni tamtego dnia sprzed prawie trzech tygodni. Wysłałem mu wiadomość o terminie zabiegu, nie zjawił się w szpitalu, ani później w "Yu-topii", całkowicie wymazując nas ze swojego życia, chociaż to ja pierwszy do tego dążyłem. Nie sądziłem, że odbije się to na całym personelu restauracji, tylko ze mną miał konflikt. Może jednak dobrze się stało, naprawdę życzyłem mu jak najlepiej, wcale nie był takim złym człowiekiem.

Nie miałem prawa osądzać jego zachowania, na potępienie zasługiwałem tylko i wyłącznie ja, za raniące słowa. Nawet nie zastanawiałem się czy może istnieje jakieś inne rozwiązanie problemu idąc po najmniejszej linii oporu. Z perspektywy czasu naprawdę nie żałowałem wspólnie spędzonych z Victorem chwil, mogąc być jedynie przyjacielem. Dla niego to za mało, gdybym dalej zagłębiał się w relację może, bez gwarancji, coś by mogło z tego wyniknąć. Lubiłem go, chociaż w pewnym stopniu instynkt ostrzegał przed jego osobą. Trudno było go ocenić jednoznacznie, nie spotkałem tak niezrozumiałej, skomplikowanej postaci. W stosunku do personelu "Yu-topii" oraz stałych klientów zachowywał się przyjaźnie, uprzejmie, nawet żartował. Diametralnie zmieniał się, gdy znajdowaliśmy się we dwoje, pod maską troski, opieki i pozornego pozostania na etapie przyjaźni cały czas toczyła się walka między sercem a rozumem. Niekiedy zakrawało to na zaborczość, obawiałem się go, pomimo zerowej agresji pod adresem mojej osoby.

Rozstaliśmy się w gniewie, czego będę żałował do końca życia, za późno na próbę naprawienia wyrządzonych szkód. Może tak będzie najlepiej dla niego, da radę wyrzucić mnie z pamięci kojarzącą mu się jedynie z bólem, cierpieniem, smutkiem. Powinien ułożyć sobie przyszłość z osobą będącą w stanie odwzajemnić jego uczucia. Jak na ironię układałem mu życie, sam niecały miesiąc temu narzekałem na to samo. Wszyscy uważali mnie za uprzejmego, taktownego, przyjacielskiego, naprawdę miałem więcej wad aniżeli zalet. Podłość wychodziła mi całkiem nieźle, najboleśniej przekonał się o tym Victor. Na początku robiłem to nieświadomie, znów usprawiedliwienie, potem jednak celowo, nie mogąc odpowiedzieć na jego uczucia względem mnie. Nie jego wina, że padło na mnie, chociaż nie robiłem nic, co mogłoby sprowokować taki rozwój sytuacji. Zachowywałem się tak samo jak przy innych jedynie zawsze w jego obecności musiałem mieć te tak zwane gorsze dni, w połączeniu z przenikliwością Victora spowodowały moją ucieczkę. Inaczej nie dało się nazwać postępowania polegającego na porzuceniu pięciu lat życia w Tokio przez jedną osobę.

Nie powiedziałem rodzicom o powrocie, nie wiedziałem nawet, co mam dalej robić, jak przejść do porządku dziennego wiedząc, że czas ucieka ci przez palce? Miałem pięć lat nim opuszczę ten świat, nie potrafiłem się z tym pogodzić, świadomość narzuconego odgórnie ograniczenia powodowała rodzenie się bezowocnego buntu. Miałem znaleźć dziewczynę, założyć rodzinę, zbudować dom zasadzić drzewo – sugerował Victor, przypomniało mi się, uśmiechnąłem się krzywo.

Nie ma takiej opcji, związanie się z kimś będzie bardzo nie rozsądne z mojej strony, ja umrę, a ta osoba zostanie pogrążona w żałobie. Tego chciałem uniknąć uciekając z Tokio, oszczędzić niepotrzebnego smutku pracownikom „Yu-topii", bowiem nie zasługiwałem, aby po mnie płakali.

Pociąg zatrzymał się na mojej stacji, szybciej niż tego chciałem, już niebawem wrócę do starego świata, opuszczałem go w pośpiechu, w samotności. Zabrałem swój bagaż wychodząc na nieduży peron, po za mną znajdowało się tu tylko paru ludzi, niebo zasnuły ciemnie chmury, będzie padać. Cała moja znajomość z Victorem upłynęła pod znakiem deszczu, poznaliśmy się w porze deszczowej, na wycieczce po Tokio też się rozpadało. Może to już był znak mówiący o nie trwałości tej dziwnej relacji nawiązanej przez przypadek? To ja ją zacząłem nieświadom, jak dalej się rozwinie, w rezultacie krzywdząc świadomie Victora.

Ruszyłem w kierunku przystanku autobusowego, wlokąc za sobą walizę oraz plecak. Jesień zbliżała się ku swoim początkom, przeganiając powoli lato w zapomnienie. Panujący dookoła spokój ranił moje uszy przywykłe do wiecznie tętniącego życiem wielkiego miasta, jakim było Tokio. Zamiast wysokich wieżowców, neonów, natłoku ludzi widziałem średniej wielkości budynki, tradycyjne japońskie domu, umiarkowany potok mieszkańców. Dam radę wytrzymać w rodzinnej miejscowości, gdzie ludzi było jeszcze mniej?

Dotarcie do przystanku nie zajęło mi za dużo czasu, panujący spokój sprawiał, że czułem się nie swojo. Zawsze mogłem za jakiś czasu wrócić do stolicy, zacząć od nowa, chociaż nie widziałem w tym większego sensu. Nim na dobre znów przesiąknę stylem życia miasta, nadejdzie czas opuszczenia tego świata. Drugą zmianą po za scenerią było bardziej rześkie, czystsze powietrze, nawykłe do smogu oraz spali płuca musiały się przestawić.

- Yuuri?

Zatrzymałem się na dźwięk własnego imienia przenosząc wzrok na właścicielkę głosu. Potrzebowałem chwili czasu, by zmęczony umysł odkurzył wspomnienia ze szkoły średniej. Przede mną stała jednak koleżanek z liceum, znaliśmy się, lecz nasza relacja nie przerodziła się w nic więcej po za koleżeństwem. Zaczęliśmy szkołę średnią w jednej klasie, skończyliśmy w innych, ale znajomość została, chociaż nie wiem, dlaczego. Mieszkaliśmy po przeciwnych stronach miasta, mieliśmy innych znajomych, zainteresowania, po szkole się nie spotykaliśmy – łączyły nas szkolne korytarze.

- Kanako?

- Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha – zaśmiała się, sprawnie pokonując dzielącą nas odległość, zachowując jednak bezpieczny dystans. – Jesteś ostatnią osobą, którą bym się spodziewała zastać na tym przystanku. Prawie wszyscy moi, twoi i nasi znajomi wyjechali, a ty teraz wracasz.

- Wybacz to rozczarowanie – oznajmiłem poprawiając okulary. Powoli przypominało się, że potrafiła łatwo wyprowadzić człowieka z równowagi.

- Nie to miałam na myśli – zaprzeczyła pośpiesznie energicznie machając rękoma.– Po prostu witaj w domu, Yuuri.

- Dzięki – powiedziałem, nim telefon poinformował mnie o nadejściu wiadomości. Wyciągnąłem urządzenie, odblokowałem je, na wyświetlaczu widniał miał od Yuuko. Od odejścia z „Yu-topii" nie miałem z nimi kontaktu, więc zdziwienie było spore. Wraz z każdym odczytywanym słowem czułem wzbierające we mnie łzy spowodowane poczuciem winy. Już wiedziałem, dlaczego zachorowałem na glejaka, dlaczego drastycznie skrócono mi życie. Na świecie nie potrzebni byli ludzie tacy, jak ja, przynoszący jedynie ból. Zabrano mi czas, by przekazać go bardziej wartościowej osobie. Po mimo tej świadomości nie potrafiłem powstrzymać płynących łez mogąc jedynie bezgłośnie błagać o wybaczanie, na które nie zasługiwałem.

***

Trzy tygodnie wcześniej

Czy można znienawidzić ukochaną przez ciebie osobę? W praktyce jak najbardziej, jednak nie byłem wstanie mimo szczerych chęci. Od początku wiedziałem jak potoczy się ta relacja, mogłem ją zakończyć, zamiast tego brałem coraz dalej wystawiając się na ciągły ból.

Gdyby tamtego feralnego dnia klient stawił się na czas, odhaczyłbym spotkanie, wrócił do biura po klucze i spędził noc we własnym domu. Następnego ranka rozpocząłbym ponownie swoją egzystencję w Tokio nie wracając do „Yu-topii", wspinając się po szczeblach kariery, aspirując na kierownicze stanowisko. Miałem całkiem realne szanse na jego osiągniecie, wystarczyło jedynie skupić się na pracy, odcinając się od bólu ostatnich tygodni.

Mówi się, że miłość uskrzydla, patrzysz na świat przez różowe okulary, wyczekujesz na wiadomość lub telefon od ukochanej. W literaturze oraz filmie tak to właśnie wygląda, a nawet, jeśli coś nie idzie z godnie z planem, to prędzej czy później i tak następuje happy end. Wszyscy są zadowoleni, a zakochani żyją długo i szczęśliwie.

Ja chciałem jedynie być jedną z wielu anonimowych par, jadać razem posiłki, chodzić za rękę, budzić się przy Yuurim, narzekać na pracę, żyć jak do tej pory mając go obok. To naprawdę nie wiele, normalne życie, proste czynności, a dające więcej radości niż cokolwiek innego. Wiem, że mógłbym się dla niego zmienić, gdyby zaszła taka potrzeba. Byłbym na każde jego zawołanie, prośbę. Pierwszy raz w życiu straciłem głowę, do tego stopnia, że przerażała mnie świadomość o możliwości tracenia kontaktu z drugą osobą.

Zgodnie z prawdą sam dałem mu broń, którą skierował przeciwko mnie skutecznie niepozostawiającą mi wyboru. Świadomie ją wykorzystał, gdy zawiodła rozmowa o końcu znajomości, zmęczenie moją osobą. Zniosłem więcej bólu niż na to zasługiwałem, kochałem i chciałem być kochany – to tak nie wiele, a jednak niemożliwe. Lokując uczucia w Yuurim świadomie wybrałem ścieżkę, łudząc się, okłamując samego siebie, może coś się zmieni. Stanie się cud, będziemy żyć długo i szczęśliwe.

Cuda nie istnieją, świat jest okrutny, najbezpieczniej skupić się na własnej osobie nawiązując jedynie pobieżne, niezobowiązujące relacje, chwytać okazję, wykorzystać innych i iść po trupach do celu. Odgrodzić się wysokim murem, chroniącym cię przed zranieniem, wyrzec się miłości.

Słysząc zapewnienia o podjęciu leczenia przez Yuuriego nie chciałem przyjąć ich do wiadomości, nie wierząc w podłość stojącego przede mną bruneta. Nigdy niczego mi nie obiecywał, zachowywał się jak przy innych, żadne dwuznaczne słowa, gesty, zachowania. Nic, co mogłoby sprowokować mnie do zakochania się, a tamta wspólna noc stanowiła dzieło przypadku. Nawet, jeśli coś pamiętał, uznał za właściwe nie wspominać tego incydentu, taktownie ochrzaniając mnie od rana. Podziękował za zapewnienie dobrej opieki medycznej, wyjaśnił dobitnie, czemu ma mnie dość licząc na szybki koniec znajomości.

Powinienem mu wygarnąć moją perspektywę, mój ból, żal, gorycz. Gdy proponował mi nocleg tamtego dnia, mogłem odmówić, ratując się przed szeregiem nadchodzącego cierpienia, mogłem odhaczyć prośbę Yuuko, wrócić do swoich obowiązków. Wpadać do „Yu-topii" przez wzgląd na dobrą kuchnię, nie dla Yuuriego. Do dyspozycji miałem szereg możliwości, za każdym razem wybierałem tę najgorszą powodującą rozbicie mojego serca na coraz drobniejsze kawałki.

Miałem na sumieniu grzechy, święty nie byłem, lecz na świecie są przecież gorsi ludzie niewystawieni na doświadczony przeze mnie ból. Jak nigdy w życiu, pragnąłem móc znienawidzić bruneta, wyrzucić go z pamięci, zapomnieć i zacząć żyć do nowa.

Wyparowałem z szatni informując Yakova o pilnej wiadomości od szefa. Przyjął to bez mrugnięcia okiem – byliśmy dorośli, mieliśmy własne życie, kłamstwa były na porządku dziennym. Uregulowałem należność, zabrałem torbę i wyszedł na zewnątrz. Zbierało się na deszcz, idealna sceneria podkreślająca mój emocjonalny stan. Poznaliśmy się w czasie deszczu, za każdym razem, gdy miałem go w zasięgu wzroku zbierało się na opady. Nie jestem przesądy, lecz czy nie powinienem brać to za jakąś przepowiednie? Znak mówiący nie brnij w to dalej, nie ma dla was przyszłości, ukróć własne cierpienie nim stoczysz się na samo dno rujnując sobie życie?

Tak to właśnie wyglądało, zaślepiony miłością, częściowo świadom okrutnej prawdy podążałem wybraną ścieżką, nie potrafiąc z niej zrezygnować. Los kusił, podszeptywał, wodził za nos, a ja posłusznie podążałem za nim, ignorując sygnały wysyłane przez Yuuriego dużo wcześniej. Po części ponosiłem odpowiedzialność za własny emocjonalny stan, pytanie czy będę na tyle silny, by go udźwignąć? Iść dalej przez życie wymazując z pamięci wspólne chwile?

Istniała przecież dla mnie przyszłość, nie wszystko było stracone jedynie jedna osoba. Tokio stanowiło ogromną metropolię gwarantującą niskie prawdopodobieństwo przypadkowego spotkania, jeśli tylko będę się pilnował. Mogłem poprosić o przeniesienie, zostawiając realizację kampanii reklamowej komuś innemu. Jak okiem sięgnąć znalazłaby się jakakolwiek osoba mogąca zastąpić Yuuriego, odwzajemniająca moje uczucia, niebawiąca się mną.

Tłum ludzi zajętych swoimi sprawami pochłonął mnie, jak morze wrzucony do niego kamień. Zaczęło padać, najpierw powoli, potem coraz mocniej, by ostatecznie lunąć na całe miasto. Chciałem wierzyć, że to niebo płacze dla mnie, nad moim cierpieniem, zranionym sercem. Cierpiałem mocniej niż słowa były w stanie to opisać, istniała możliwość samobójstwa, niebrana przeze mnie pod uwagę. W mojej opinii tylko tchórze targają się na swoje życie nie będąc w stanie iść dalej, zatrzymując się w połowie drogi, kończąc ze sobą, tak łatwiej.

Pójdę się napić z Giacomettim, rano całkowicie oddam się pracy, bliżej zapoznam się z kolegami z pracy, przestanę przychodzić do „Yu-topii". Czeka mnie spora liczba projektów do realizacji, problemów czekających na rozwiązanie, trudów dnia codziennego. Świat nie kończy się na jednym Japończyku wyrzucającym mnie ze swojego życia.

Szum deszczu zagłuszał pospieszne kroki Tokijczyków, otwieranych w pośpiechu parasoli, a mi zabrakło siły na cokolwiek. Przystanąłem na środku chodnika nie czując nic, nie wiedziałem czy mokre ślady na policzkach to łzy, czy deszcz? Z resztą, co za różnica, z każdym kolejnym krokiem otoczenie przestało mieć dla mnie znaczenie, zmieniłem się w zombi.

Jeden krok.

Drugi krok.

Trzeci krok.

.......

......

.......

.......

.......

.......

.......

.......

.......

.......

.......

.......

Dwudziesty krok.

Czy na pewno? Tak w ogóle gdzie ja byłem? Otoczenie było rozmazane przez strugi wody, panująca szarość utrudniała wyraźnie widzenie, światła lamp dawały jednie zimnie światło potęgując uczucie obcości. Stałem na środku przejścia dla pieszych, najprawdopodobniej w Shibuyi, tylko, czemu po za mną nie było nikogo innego?

Odpowiedź nadeszła szybko, prawie bezboleśnie nim świat zawirował mi przed oczami i zapadła ciemność.


____________

Przed Wami przedostatnia część Deszczowej piosenki. Nie bijcie, wybaczcie i weźcie pod uwagę, że miałam łzy w oczach pisząc część z Victorem słuchając ost z Clannad.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro