2 - 8-242

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


        Pierwszym wspomnieniem w prawdziwym życiu Alphy-8-242 był odlatujący turbolot i jakiś głos życzący mu powodzenia. Potem nastała cisza, wydająca się tłumić nawet naturalne odgłosy miasta.

    Rozejrzał się wokół. Stał na szczycie schodów XV-tego posterunku, w ręku trzymał pistolet, a za nim automatyczne drzwi próbowały zamknąć się na innej Alphie. Na środku jej czoła wypalona była dziura. Robot pojął, co się tutaj stało, ale nie był w stanie zareagować. Nie wiedział, co robić. W jego głowie była pustka. Jego oprogramowanie stanęło w miejscu.

    Co się ze mną dzieje?

    W końcu zrozumiał, że czeka na komendę, rozkaz. Zawsze tak było - wykonywał polecenia odkąd tylko zaczął istnieć. Gdy nie było nowych, czekał. Czekanie na rozkazy samo w sobie było rozkazem, takim rozkazem absolutnym, który zaimplementowano każdej Ósemce jako pierwszy. Dwa-cztery-dwa nigdy wcześniej nie zastanawiał się, jak długo będzie musiał czekać na następne zadanie. Nigdy też nie kwestionował, czy kiedykolwiek je dostanie, czy może będzie czekał w nieskończoność i jeszcze trochę. Ale teraz zaczął i było to uczucie tak dziwne, że aż nieprzyjemne.

    Bezczynność zaczęła go nudzić. Wokół nie było nikogo, kto mógłby mu rozkazywać. Po kilku minutach - wydających się trwać całe wieki - czekanie zaczęło się robić irytujące.

    Co mam teraz zrobić?, zapytał w myślach.

    I wtedy go olśniło:

    - Zbadać teren - rozkazał samemu sobie. - Ocenić sytuację.

    Wtedy jeszcze nie rozumiał, że to, co zrobił, nazywało się ,,świadomą decyzją". Nie miał też pojęcia, czym właściwie jest sama ,,świadomość", ale później te braki nadrobił. Wróćmy jednak do jego pierwszego dnia bycia wolnym robotem.

    Posterunek numer XV był jednym z tak zwanych ,,mechanicznych posterunków". Był bazą wypadową dla robotów policyjnych, głównie porządkowych Bet-10, ale miała także swoje własne Alphy-8 na ,,specjalne okazje". Wszystkimi operacjami kierowali ludzie. Poza nimi jedynymi pracownikami z krwi i kości byli tutaj technicy dbający o nienaganną sprawność maszyn. Niektórzy z nich lubili z nimi nawet gadać. Czasem mieli swoje ulubione Gammy i Bety, do których zwracali się wręcz pieszczotliwie po numerach seryjnych. Ale nigdy nie odzywali się do Alph. Z Alphami nikt nie chciał mieć nic wspólnego. Dwa-cztery-dwa wystarczyło jedno spojrzenie na pobojowisko, by zrozumieć dlaczego.

    Przestąpił nad nieruchomą Ósemką maltretowaną przez automatyczne drzwi. Przód jej głowy, przypominający rycerski hełm z bajek dla dzieci, był zniekształcony przez dymiący jeszcze otwór. Dwa-cztery-dwa spojrzał na trzymany w ręku pistolet: czarny, ciężki, z podwójną lufą w kształcie prostokątów. Broń energetyczna, przygotowana specjalnie do pacyfikowania kuloodpornych robotów. Osiem nie pamiętał wiele, ale znał swój numer, przydział i arsenał. Ten pistolet do niego nie należał. Ba, wedle protokołów żaden robot policyjny, nawet Alpha, nie mógł posiadać broni energetycznej. Oprogramowanie zabraniało im jej choćby podnieść. Dlaczego więc 8-242 ją miał?

    Jeszcze zanim spojrzał na resztę ofiar, robot już wiedział, że to było jego dzieło. W recepcji leżała kolejna Alpha-8. Tej brakowało sporego fragmentu szyi i przez przerwany rdzeń nie mogła wykonać żadnej czynności. Jej oprogramowanie utknęło na komendzie ,,Podnieś się" - ruszała spazmatycznie dłońmi i nogami, co jakiś czas lekko się unosząc tylko po to, by znowu upaść. Osiem stwierdził, że nie stanowiła zagrożenia. Nieruchomymi Gammami-12 za szeroką ladą recepcji także nie musiał się przejmować. Silikonowe twarze zamarły w beznamiętnym wyrazie, a oczy - u działających święcące na niebiesko - wydawały się puste, nieobecne. Układ ich ciał i ślad na ścianie wskazywały na to, że trójkę androidów zniszczył jeden strzał. Gammy były robotami do zadań usługowych, każdą standardową sztukę dało się więc trwale uszkodzić prostą, ołowianą kulą; wiązka z pistoletu energetycznego przeszła przez maszyny jakby ich tam w ogóle nie było.

    Osiem Dwa-cztery-dwa przykucnął obok uszkodzonej Alphy na środku pokoju. Przyjrzał się swojemu sobowtórowi dokładnie, po czym wstał i obrócił się półbokiem do szklanych drzwi za metalowymi bramkami obok lady. Na podstawie obrażeń spróbował zrekonstruować wydarzenia sprzed góra kilkunastu minut...

    Wszedłem do pomieszczenia od wewnątrz, od strony recepcji.

    Najpierw strzeliłem do Alphy-8-374, bo stanowiła największe zagrożenie. Zaledwie sekundę później wyeliminowałem Gammę-12-058, Gammę-12-762 i Gammę-12-458, zanim któraś zdążyła zaalarmować inny posterunek. Potem...

    Zastanowił się, wpatrując w Alphę leżącą w drzwiach frontowych. Jak ta się tutaj dostała? Musiała przyjść z zewnątrz albo zaalarmowana wystrzałami, albo czystym przypadkiem...

    Albo ktoś jednak wezwał wsparcie.

    Robota nagle ogarnęło coś dziwnego. Zupełnie, jakby ktoś rozkazał mu natychmiast opuścić ten budynek. Nie był pewien, kto mu tę komendę wydał, ale nie miał zamiaru jej zignorować. Alphy nie mogą ignorować poleceń.

    Wiedziony kolejnym niewiadomego pochodzenia impulsem, zdecydował się opuścić posterunek inną drogą, niż przez drzwi wejściowe. Z jednej strony chciał zminimalizować ryzyko natknięcia się na oddział Alph-8 przysłanych z innej części miasta, z drugiej zamierzał sprawdzić, ile jeszcze zniszczeń spowodował. Cisza, jaka panowała wokół niego, utwierdzała Osiem w przekonaniu, że było ich więcej niż początkowo zakładał.

    I miał rację; otwierając drzwi za bramką uderzył nimi w kolejnego unieszkodliwionego robota. Beta-10-791, jeśli go skaner nie mylił. Kolejnych już nawet nie skanował, bo podchodzenie do każdego z dwunastu rozsianych po całym biurze metalowych ciał byłoby stratą czasu. Dopiero nowy odczyt zainteresował go na tyle, by zapomniał o potrzebie opuszczenia budynku jak najszybciej. Pod ścianą leżał człowiek, jeden z techników. Dwa-cztery-dwa automatycznie spróbował odnaleźć jego twarz w bazie danych, ale nie był w stanie dopasować czegokolwiek do wypalonej w lewej skroni dziury. Oczodół był całkowicie zniszczony, a spalenizna wokół niego czyniła rysy kobiety nieczytelnymi. Osiem spojrzał więc na plakietkę niedbale przypiętą do oczka spodni. ,,Sarah Andersen". Ponownie nic mu to nie mówiło. Bardzo mało ludzi spędzało czas wśród Alph.

    Coś w tym wszystkim Dwa-cztery-dwa zmartwiło. Przyciągnął sobie obrotowe krzesło od jednego z biurek, zatrzymując je naprzeciwko pani (czy też panny) Andersen, i usiadł na nim tyłem naprzód, w zadumie krzyżując ręce na oparciu. Przechylił lekko głowę, papugując pozycję, w jakiej znajdowała się teraz głowa Sary. Potrzymał ją tak chwilę, aż uznał, że w niczym mu to nie pomaga. Wtedy po prostu oparł brodę na przedramieniu. Przytupał nogą rozdrażniony.

    Dlaczego do niej strzeliłem? - nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Do głowy przychodziło mu jedynie ,,Taki był rozkaz", ale takie uzasadnienie jego przeszłych działań mu nie wystarczało. Pomimo tego nadal je słyszał, bezowocnie analizując ciało Sary Andersen.

    Była nieszkodliwa - Taki był rozkaz. - i pewnie zbyt przerażona, by zareagować - Taki był rozkaz.  - a jednak zginęła - Taki był - na równi z Betami. - rozkaz.

    C h r z a n i ć  r o z k a z.

    Nagle czujnik Osiem zaalarmował go: na schody budynku ostrożnie weszły cztery Alphy i dwoje ludzi. Funkcjonariusze wyposażeni byli w broń energetyczną. Robot spojrzał w lewo i przez szklane drzwi oraz wejście dostrzegł błysk czerwonych i błękitnych świateł. Spojrzał na przytroczony do pasa czarny pistolet, ale szybko porzucił tę opcję - nie może wciąż siedzieć w jednym miejscu i w nieskończoność strzelać do kolejnych oddziałów. Wstał więc i ruszył biegiem do następnego pokoju, zanim pierwsza Alpha dotarła do drzwi. Jakimś cudem inne Ósemki jeszcze go nie wykryły, wiedział to. Jakkolwiek ta wiadomość go nie dziwiła, nie mógł teraz się nad tym zastanawiać. Lepiej było ten fakt wykorzystać, zanim go zobaczą.

    Gdy wydostał się na ulicę przez okno na tyłach, zaczął padać deszcz. I jak lunął, tak lał przez następny tydzień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro