3 - 7-156

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

        Ekspedientka usilnie starała się skupić na ekranie swojego tabletu. Pomimo prób, Sasha co jakiś czas czuł na plecach jej spojrzenie, gdy przekopywał się przez wieszaki z ubraniami. Nie mógł dziewczyny winić - to na pewno był dla niej niecodzienny widok. To, że Sash był robotem było najmniej dziwne, bo wysyłanie blaszaków po zakupy było normą. Ale z reguły gdy do sklepu wchodziła taka standardowa mechaniczna pomoc domowa, miała w głowie pełną listę potrzebnych rzeczy i po chwili przychodziła z nimi do kasy. Tymczasem Sasha wparował do butiku bez konkretnego celu, poza ogólnym zamiarem znalezienia czegoś w swoim rozmiarze, póki miał jeszcze czym zapłacić. Wyglądał więc dosyć nietypowo przeglądając się w lustrze z trzecią już marynarką w ręku.
    Robot mruknął w namyśle, na zmianę przykładając do siebie różowy i niebieski żakiet. Teraz już rozumiał, dlaczego to Kaya zawsze kupowała mu nowe ciuchy. Sasha po prostu nie miał głowy do podejmowania takich decyzji. Sfrustrowany rzucił ubrania na pufę.
    - W czymś pomóc? - zapytała niepewnie ekspedientka zza kasy.
    Sasha obrócił się w jej stronę, przez moment zastanawiając się nad odpowiedzią. Włożył dłoń do kieszeni kurtki i w namyśle poklepał portfel. Nadal miał kartę Terry'ego, jak wszyscy pracownicy Papillonu. Szef w ten sposób mógł kontrolować ich ,,konieczne wydatki". Wieczorem, gdy dowie się od dziewczyn, że Sasha uciekł, od razu odetnie go od środków. Seksbot miał więc jeszcze kilka godzin na wydawanie pieniędzy Terry'ego.
    To  j e g o  pieniądze.
    - Nie trzeba - odpowiedział w końcu i podniósł ubrania ze skórzanej pufy. - Wezmę oba.
    Zostawił różową marynarkę i granatowy komplet z kamizelką na ladzie, po czym ruszył w poszukiwaniu ostatniego istotnego elementu nowej garderoby. Jeśli ludzie mają zacząć traktować go poważnie, nie powinien pokazywać im się w spódniczce.
    - Jest tu przymierzalnia? - zapytał z głębi sklepu, przewieszając przez ramię proste damskie spodnie. Znalezienie dobrego rozmiaru w dziale męskim było niemożliwe, a poza tym Sash nie miał serca porzucać kolorów. Mógł zmienić ubiór, ale nie zamierzał zmieniać stylu.
    - Na tyłach po lewej - odpowiedziała już otwarcie zaintrygowana kobieta.
    Dziesięć minut później Sasha wrócił do kasy, niosąc jeszcze dwie koszule. Ekspedientka spojrzała pytająco na zakupy i klienta.
    - Robię renament w szafie - wyjaśnił robot. Domyślał się, że to nie zakupy najbardziej ją w tej sytuacji dziwiły, ale nie zamierzał się z niczego tłumaczyć. Kobieta na szczęście załapała, iż nie powinna się wtrącać i w ciszy zajęła się zdejmowaniem czujników alarmowych z ubrań.
    Gdy Sasha opuścił butik z papierową torbą zawieszoną na zgięciu łokcia, nagle poczuł przypływ radości. Świat wokół niego nadal tonął w strugach deszczu, ale tym razem zaczął w tym świecie dostrzegać jakieś żywsze barwy. Ulicę wraz ze zbliżającym się wieczorem zaczęły powoli oświetlać neony, a tańczące nad chodnikami hologramy stawały się coraz lepiej widoczne. Kolorowe reklamy i mieszanina dźwięków przestały wydawać się takie odpychające. Pomimo wszechobecnego tłoku - ludzi, trąbiących samochodów, nawet ciężkiego od wilgoci stojącego powietrza - w tym widoku kryło się jakieś piękno, czysto subiektywne, które Sasha dostrzegł dopiero wtedy.
    Wszystko przez samą świadomość, że już nie wróci do Papillonu. Świat był cudowniejszy bez uwieszonego u szyi kamienia.
    Z tą pozytywną myślą robot ruszył w górę alei. Czuł się wspaniale, jednakże nie mógł sobie jeszcze pozwolić na świętowanie. Ucieczka od Terrence'a Santosa nie kończyła się na wystawieniu mu środkowego palca i trzaśnięciu drzwiami. Po prawdzie, ci wystarczająco głupi, by tak zrobić, wracali do burdelu jeszcze zanim udało im się posmakować wolności. Santos miał swoje sposoby na ubezwłasnowolnienie człowieka. Dzięki szerokim znajomościom mógł łatwo dopilnować, byś nie miał nawet czego szukać w Cloud Bay jeśli już nie chcesz dla niego pracować. Sasha musiał całkowicie zniknąć z radaru. A wcześniej najlepiej jeszcze przynajmniej podjąć się próby wyprowadzenia Terry'ego w pole. Dlatego najpierw seksbot zatrzymał się przy bankomacie i wyciągnął tyle plastikowej gotówki na ile pozwolił mu limit. Nazwijmy to jego zasłużoną ostatnią wypłatą. Potem po prostu upuścił kartę na chodnik i poszedł dalej, licząc, że ,,zguba" przyciągnie czyjeś oko. Przy odrobinie szczęścia następnego dnia Santos będzie śledził nieszczęśliwego znalazcę. W najgorszym wypadku karta pozostanie martwym punktem na mapie. Najważniejsze było to, że Sasha miał jakiekolwiek środki i mógł z nich w razie czego skorzystać bez wiedzy byłego pracodawcy. Robot znowu poweselał czując, że jego szanse na rozpoczęcie nowego życia właśnie wzrosły.
    Kolejny punkt improwizowanego planu stanowiło znalezienie jakiegoś spokojnego miejsca, gdzie będzie mógł na chwilę usiąść i przemyśleć, co robić dalej. Miał tylko postanowienie, by znaleźć nowe źródło dochodu. I nie myślał tylko o nowej robocie - szukał prawdziwego powołania. Pieniędzy potrzebował jak każdy mieszkaniec dużego miasta. Sasha jednak w głębi duszy czuł, że stać go na więcej. Że może coś w tym nowym życiu osiągnąć. Jeszcze nie wiedział co. Był za to pewien jednego: to ,,coś" będzie wielkie.
    Póki co największym, na co mógł sobie pozwolić, był jakiś pokój na góra kilka dni. Nie zamierzał się od razu spłukać, a będąc robotem do szczęścia potrzebował jedynie suchego, spokojnego kąta. Zawsze to jakiś początek, pomyślał optymistycznie Sasha. Firmy warte miliony powstawały w garażach. Schował więc dumę do kieszeni i wszedł do pierwszego taniego hotelu na jaki trafił, jednego z rodzaju tych, do których on i dziewczyny z Papillonu zwykle zaciągali złapanych na ulicy klientów.
    Pokój był pomalowany na pomarańczowo. Naprzeciwko wejścia znajdowała się oszklona recepcja, a obok niej korytarz prowadzący od razu do pokoi. Pod dwoma ścianami stały identyczne beżowe kanapy, a w rogu na wysięgniku wisiał płaski telewizor. Sasha popatrzył chwilę na puszczany obecnie tandetny teledysk i nabrał ochoty by zawrócić. Ostatecznie jednak westchnął, powtarzając sobie, że najwięksi geniusze zaczynali gorzej od niego, i podszedł do okienka portierni.
    Przez lekko zakurzoną szybę widział otwarte drzwi do biura... a przynajmniej zakładał, że było to biuro - zza futryny wystawał stos papierów grożących zawaleniem. Kto w ogóle korzysta jeszcze z papierowych dokumentów?, przeszło mu przez myśl. Rozejrzał się za jakimś dzwonkiem. Koło wgłębienia w blacie pod szybą znajdował się terminal do płatności odciskiem palca i kartą oraz metalowy przycisk opatrzony podpisem ,,RECEPCJA". Sasha nacisnął go i z otwartych drzwi dobiegł brzęczący dźwięk. Robot zaczekał chwilę, przyglądając się stojącemu na ladzie zdjęciu labradora, potem każdemu z długopisów w biało-zielonym kubku. Gdy portier nadal się nie pojawił, ponownie nacisnął dzwonek, ale tym razem nie puszczał go, aż z biura nie wyszedł starszy mężczyzna z poirytowanym grymasem na twarzy.
    - Idę, idę! - machnął ręką i podniósł wzrok na człowieka martretującego jego przycisk. Zamarł na chwilę, orientując się, że wspomniany człowiek w rzeczywistości był robotem. Zmarszczył brwi. - Co jest, blaszaku? Zgubiłeś się?
    Sasha zmieszał się na chwilę przez ton pytania.
    - Właściwie, to chciałem wynająć pokój - wyjaśnił, przestępując z nogi na nogę.
    Bruzda na czole portiera pogłębiła się jeszcze bardziej. Usiadł za ladą i wybudził komputer ze stanu czuwania. Musiał dawno nie widzieć tutaj żadnych maszyn. Spojrzał na torbę z zakupami i doszedł do wniosku, że ktoś wysłał swojego robota, by załatwił mu nocleg.
    - Na czyje nazwisko? - zapytał.
    - Na... moje własne...?
    Mężczyzna znowu spojrzał na seksbota. Rozejrzał się po recepcji upewniając się, iż w pobliżu nie ma jakiegoś żartownisia. Wtedy jednak Sasha, nabierając więcej pewności siebie, wyprostował się, próbując przy tym spoglądać na człowieka niemal władczo. Portier stłumił parsknięcie śmiechem, co zdecydowanie nie było reakcją jakiej robot od niego oczekiwał.
    - W takim razie poproszę o jakiś dokument - odparł złośliwie. - Może być nawet akt własności - dodał po chwili.
    Sasha nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Z jednej strony miał ochotę nagadać staruchowi, nawet jeśli nie miałoby mu to w niczym pomóc. Z drugiej, portier właśnie wywlókł na wierzch oczywistą lukę w jego wielkim planie: w świetle prawa Sash był tylko maszyną. To, że myślał samodzielnie nie robiło z niego obywatela Cloud Bay. Jakim cudem mu to umknęło? Czy to przez przyzwyczajenie? W końcu nigdy wcześniej nie musiał niczego załatwiać całkowicie sam. Przez te wszystkie lata spędzone w Papillonie korzystał z nazwiska szefa, albo koleżanek, które poprosiły go o jakąś przysługę i pożyczyły dowód osobisty. Samego Sashy nikt nigdy nie legitymował - dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. I dopiero teraz fakt ten zadziałał na jego niekorzyść.
    - Tu jesteś, skarbie!
    Zanim seksbot zdążył choćby pozbierać myśli, znikąd pojawił się za nim jakiś facet i bezpardonowo objął go w talii. Sasha uniósł ręce, na wpół ze zdziwienia, na wpół w obronnym geście, ale pewny chwyt powstrzymał go od odsunięcia się. W pierwszej kolejności chciał się odezwać, jakoś zareagować na ten atak... jednakże doświadczenie wyciągnięte z pracy w nieprzyjemniejszych częściach miasta podpowiedziało mu, że nie powinien tego robić. W tym szarpnięciu krył się inny komunikat. Spojrzał w twarz nietaktownego podrywacza - bruneta o pociągłej twarzy - i w tym cwaniackim błysku w oku oraz szerokim uśmiechu adresowanym do portiera zobaczył potwierdzenie swojego przypuszczenia. Nieznajomy dyskretnie dał mu sygnał, by ,,siedział cicho i trzymał się roli, jak to mawiała w takich sytuacjach Kaya.
    - Trzeba było na mnie poczekać! - kontynuował przyjacielskim tonem brunet. W końcu zwrócił się do portiera: - Przepraszam za kłopot, kolega pewnie chciał wszystko załatwić jeszcze zanim po niego wrócę. Blaszakom zawsze się spieszy z robotą - mrugnął porozumiewawczo.
    Staruszek znowu zmarszczył brwi, patrząc to na niego, to na Sashę. Fakt, że ten drugi teraz już otwarcie sztyletował go wzrokiem chyba nie za bardzo go przekonywał.
    - Odcisk czy dowód? - zapytał w końcu młodszego mężczyznę, wskazując brodą terminal z czytnikiem linii papilarnych, ale ten w odpowiedzi tylko wsunął laminowaną kartę pod szybę.
    - Na jedną noc - sprecyzował.
    - Co ty nie powiesz... - mruknął portier wpisując jego dane do komputera. Gdy brunet zapłacił (wyciągnął gotówkę nim facet zdążył go zapytać o formę płatności), dostał magnetyczną kartę do pokoju na czwartym piętrze. - Tylko nie zdemolujcie niczego! - dodał staruch.
    Uśmiechnięty nieznajomy zasalutował mu na odchodnym, ciągnąc Sashę wgłąb korytarza.
    Przez całą drogę do wind robot cierpliwie milczał. Gdy jednak metalowe drzwi odcięły ich od uszu portiera, stanowczo odepchnął od siebie bruneta, czego chyba ten się spodziewał.
    - Nie wiem, co to miało do cholery być - zaczął Sasha, zakładając ręce na piersi - ale teraz to za całą noc biorę cztery razy tyle ile wybuliłeś za pokój.
    Niezrażony agresywnym tonem mężczyzna uniósł teatralnie ręce w geście kapitulacji.
    - Ależ nie ma za co, słonko - odpowiedział, wyciągając w stronę seksbota białą kartę-klucz. - Z takim podejściem do ludzi na pewno ŚWIETNIE byś sobie beze mnie poradził.
    Sasha wyrwał ją z jego ręki. ,,Wybawca" znowu uśmiechnął się z zadowoleniem i przeniósł wzrok przed siebie, czekając w ciszy aż winda dotrze na czwarte piętro.
    Robot mimowolnie zerkał co jakiś czas w jego stronę. Teraz, gdy już stał w bezpiecznej odległości, miał okazję lepiej się mu przyjrzeć. Brunet był od niego nieco niższy. Wyglądał na szczupłego, chociaż wrażenie to mogła jedynie dawać luźna znoszona kurtka w kolorze zgniłej zieleni. Co ciekawe, na jej rękawy naciągnięte były przydługie rękawice. Sash przez ciepły klimat rzadko widywał w Cloud Bay ludzi tak skrzętnie zakrywających ręce. Dodatkowo rękawiczki nieznajomego wyglądały raczej na kupione w sklepie z narzędziami niż w jakiejś sieciówce. Było to co najmniej dziwne, jednak uwagę seksbota szybko odwrócił inny szczegół: na czoło mężczyzny spomiędzy niemal czarnych włosów opadał pojedynczy granatowy kosmyk. Przy całym ,,roboczym" ubiorze wydawał się jedynym kolorowym punktem. Sasha odniósł wrażenie, że mówiło to o tym człowieku więcej, niż mógłby przypuszczać.
    Robot zmrużył oczy podejrzliwie. Brunet tymczasem beztrosko kiwał się na boki, patrząc na cyferblat nad drzwiami. Po chwili rozsunęły się i wyskoczył na korytarz. Tam ukłonił się, wypraszając Sashę na zewnątrz, a gdy ten wyszedł, mężczyzna chciał od razu z powrotem wejść.
    - Po co mi pomogłeś? - seksbot zatrzymał go w pół kroku.
    Nieznajomy bez zastanowienia wzruszył ramionami, przytrzymując butem zamykającą się windę.
    - Mam coś do maszyn - odpowiedział. - Nie w kontekście tej scenki na dole. Nie bierz tego do siebie, ale nigdy bym się z tobą nie przespał - dodał, zanim jego bezczelny uśmiech zniknął za drzwiami.
    Sasha przez chwilę jeszcze zastanawiał się, jak brunet zamierzał minąć portiera bez odpowiadania na niewygodne pytania. Pokręcił głową i ruszył do wynajętego pokoju.
    Zamknął za sobą drzwi i rzucił torbę z ubraniami na łóżko. Odsłonił żaluzję w oknie - powitał go widok zatłoczonej ulicy. Tym razem jednak znowu wydawała się wyprana z kolorów. Westchnął ludzkim odruchem, wracając do tego poczucia bezradności i frustracji jakie wzbudziło w nim pytanie o dokumenty. Przecież nie był głupi - spodziewał się problemów z życiem na własną rękę, ale fakt, że jeden z nich pojawił się tak szybko nieźle podkopał jego entuzjazm. Co więcej, kłopot byciem ,,tylko blaszakiem" będzie się za nim ciągnął dalej, jeśli czegoś nie wymyśli. Miał szczęście, że w ogóle dostał ten pokój. Czy następnym razem, gdy ktoś go spyta o dokumenty, znowu jakiś człowiek się za nim wstawi?
    Zrezygnowany usiadł na łóżku i zdjął kurtkę. Wtedy z kieszeni coś wypadło. Sasha podejrzliwie podniósł z podłogi kawałek papieru. Wyglądał jak wizytówka, ale napisana ręcznie. Był na niej adres, a pod nim dopisek ,,Pytaj o Ctrl-a". Robot nie pamiętał, by miał to w kieszeni w butiku. Pomyślał więc o jedynej osobie, która miała okazję wrzucić mu coś do kieszeni potem...
    Cwany sukinsyn...
    W pierwszej chwili pomyślał, że facet z kolorowym lokiem go przeklął. Że najwyraźniej został skazany na współpracę z nim. Nie napawało go to entuzjazmem. Wydawało mu się, że prosząc jakiegokolwiek człowieka o pomoc ostatecznie przyznałby rację Chleo, Terry'emu i wszystkim innym ludziom, którymi gardził. Ale myśl o ponownym wyśmianiu przez jakiegoś portiera przechyliła szalę. To było konieczne poświęcenie.
    Masz coś do maszyn, co?, pomyślał patrząc na schludne, odręczne pismo, pasujące do tego dziwnego człowieka jak kolorowy kosmyk między ciemnymi włosami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro