Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  
   Magia przyjaźni rozpłynęła się w powietrzu, gdy w pokoju rozległ się drażniący dźwięk budzika. Mrucząc coś pod nosem, sama nie wiedząc co, wyłączyłam alarm marszcząc brwi niczym czarny charakter z bajki Disneya.
Przyznam, że mimo nieoczekiwanej co prawda wizyty Johna, było naprawdę przyjemnie. Zjedliśmy pizze, przy czym udało mi się jej nie zwrócić, obejrzeliśmy jakiś film na Netflixie i obgadaliśmy całą drużynę. Dokładnie tak jak robią te najlepsze przyjaciółki.

Musiałam w końcu wstać z łóżka i doprowadzić się do porządku. Wyglądałam jakby mnie tornado wciągnęło. Włosy dobrały wsztkie możliwe kierunki, naburmuszona i zaspana mina jak zawsze dodawała mi uroku i co najlepsze, przymknięte oczy. Łudzę się głupia, że jeśli ich wcale nie otworze w stu procentach i pozostaną tak na dwudziestu, jeszczeż trochę odpocznę. Chwilami sama się siebie pytam: Ile ty masz lat dziewczyno?

Szurając kapciami po podłodze, przyczłapałam do łazienki. Niechętnie włożyłam głowę pod strumień zimnej wody z nadzieją na nagły zastrzyk energii i chęci do życia. Gdy poczułam na karku chłód, pisnęłam głośno. Echo obiło się o płytki w łazience. Może i zimna woda nie dała mi chęci do funkcjonowania lecz rozbudziła już do końca. Ciarki mnie przeszły po całym ciele.
To był ten moment, w którym decyduje się zmienić temperaturę strumienia na ciepły.
W tym czasie wylałam trochę szamponu na dłoń i rozprowadziłam go po włosach. Szybko powstała piana, która usztywniła mi włosy na tyle, bym mogła ułożyć z nich irokeza. Zaśmiałam się jak dziecko. Mogę się potrzeć, zmienić styl, kraj zamieszkania, ale moje wewnętrzne dziecko zostanie ze mną już na zawsze.

Po spłukaniu piany wytarłam mokre włosy w ręcznik i owinęłam go w tak zwany "turban". Zanim wysuszyłam je do końca suszarką, umyłam twarz i delikatnie się pomalowałam. Czego zazwyczaj nie robię. Coś mnie dziś natchnęło abym jednak nałożyła trochę różu i ruszy do rzęs. Większość pewnie nawet nie zauważy żadnej zmiany, lecz dla mnie to coś innego. Nowego.

W końcu, gdy skończyłam moją poranną rutynę w łazience, przeniosłam się spowrotem do pokoju. Natychmiast po przekroczeniu progu moje własne łóżko zaczęło mnie wzywać. Lecz nie dałam się pokusie. Musiała jechać na praktykę. Moja dobra reputacja nie mogła zostać naruszona przez chęć dłuższego snu.
Stanęłam przed szafą dwa razy większa ode mnie i wlepiłam wzrok w rzędy ubrań, rozmyślając co powinnam założyć. Nie musiałam nawet sprawdzać pogody. To było oczywiste, że gorący klimat Kalifornii klasycznie zawita jak codzień w tym okresie. Dlatego docelowo padło na klasyczne, luźne spodenki  jeansowe, sięgające mi do kolan i top dla kontrastu i wygody. Wybrałam zwyczajny, czarny na cienkich ramiączkach, który tym razem zakrywał wszytko bez zarzutów.

Zanim opuściłam dom i wsiadłam do samochodu, złapałam za jabłko z jadalni. Siedząc już na miejscu kierowcy, zapięłam pas i odpaliłam silnik. Biorąc pierwszy gryz owocu wzięłam z myślą o wczorajszym wywodzie Johna. Wiem, że ma rację. Wiem, że powinnam jeść. Tylko żeby to było takie proste jak brzmi.

***

Podjechałam pod lodowisko za piętnaście dziewiąta. Ku mojemu zdziwieniu Jack nie czekał na mnie przy wejściu, aby jak to ma w zwyczaju, pomóc mi z torbą. Uniosłam znacząco ramiona ku górze po czym opuściłam pojazd. Zawiesiłam torbę na ramię, zamknęłam samochód i ruszyłam w stronę wejścia.

Klasycznie jak mam to w zwyczaju włożyłam do ucha jedną słuchawkę i włączyłam sobie muzykę na lepszy początek dnia. Tanecznym krokiem weszłam do szatni.

-Hej, hej! -Powiedziałam uradowana. Automatycznie zaczęłam szukać wzrokiem Jacka. Jednak jego tu nie było.

-Siema, Mads- Przywitał się Jesper.

Reszta teamu mruknęła jak zawsze ciche "Hej" za to Nico nawet nie zwrócił na mnie uwagi. To znaczy, nigdy tego nie robi jednak wita się wraz ze swoim szarmanckim uśmiechem. Tym razem z kamienną miną zakładał łyżwy. Coś było nie tak.

Moja dusza powiedziała "baj baj", gdy z za roku wyskoczył Luke unosząc mnie radośnie nad ziemię. I w tym oto momencie poczułam się jakby wszytko było na początku dziennym.

-Lukie! - Wtuliłam się w niego czując intensywny aromat parfumu. Ten zapach kojarzył mi się z wczesnymi porankami na plaży latem. Zaciągnęłam się jeszcze raz, aby dobrze zapamiętać ten zapach zanim Luke przerwie nasze bliskie powitanie.

-Hej, okruszku- Chłopak zaśmiał się nie odrywający wzroku od moich oczu. To ja jako pierwsza przerwałam kontakt wzrokowy czując dziwne uderzenia gorąca.

-Słuchaj, Luke. Musimy pogadać, możesz wyjść ze mną na korytarz na chwilę? Wytłumaczę później trenerowi twoje spóźnienie. Bez obaw- Wytłumaczyłam. Szczerze nie chciałam tej rozmowy. Wcale. Ani trochę.
Nie przerywając kontaktu wzrokowego z chłopakiem, ten zasygnalizował, że się zgadza. Natychmiast oboje wyszliśmy z szatni.

-Zgaduję, że chodzi o mnie i Jacka. Mam rację?- Nie byłam w stanie dłużej utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego. Odpuściłam głowę w dół, na co Luke schylił się by na mnie spojrzeć.- W porządku, możemy o tym porozmawiać. Nie stresuj się-

-Dlaczego takie zachowanie z waszej strony ma w ogóle miejsce?- Zapytałam łamiącym się głosem.- Nigdy wcześniej nie mieliście problemów z dogadywaniem się. Przecież jesteście braćmi. Jak możecie robić sobie nawzajem krzywdę? Nie rozumiem tego. Swoją drogą, gdzie jest Jack? Wszystko z nim w porządku?-

-Jack dostał od trenera natychmiastową przerwę. Nie wiemy jak długo. I nie wiemy czy w ogóle będzie grać w tym sezonie...- Chłopak westchnął nerwów jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego do czego doprowadzili swoim dziecinnym zachowaniem.
W moich oczach pojawiły się łzy i strach.

-To moja wina - Zaczęłam dreptać w kółko próbując uspokój oddech. - To wszytko...moja wina?!?-

Nagle jakby dostałam jakiegoś ataku paniki i derealizacji w tym samym czasie. Wszytko wokół zdawało się być takie nierealne, zmienne i zniekształcone. W mojej głowie powstał mętlik, którego nie byłam w stanie opanować.
Jack przeze mnie nie będzie grać.
Luke będzie mieć problemy.
Wszystko zepsułam.
Kurwa jak zawsze wszystko popsułam!?!?
Z transu wyciągnął mnie delikatny głos Luke'a i jego czuły dotyk ma plecach. Znów pouczyłam jego perfumy. Wtuliłam się w niego jak małe dziecko.

-Nigdy więcej tego nie mów. Nic z tych rzeczy nie jest twoja winą, rozumiesz?- Chłopak chwycił delikatnie moją szczękę nie pozostawiając mi innego wyboru niż patrzeć mu głęboko w oczy.

-W takim razie o co tu chodzi!?!?- Wykrzyczałam na tyle głośno, że z pewnością reszta drużyny mnie usłyszała.

-Mads...- Chłopak przysunął się bliżej moich rozchylonych warg. -Ja pierdole...Nie mogę. -

Luke wstał i wrócił do szatni pozostawiając mnie samą na środku korytarza. W tym oto momencie przestałam czuć się świetnie w tym miejscu. Wciąż miałam tak wiele pytań a zarazem mało odpowiedzi. Musiałam osobiście porozmawiać o tym z Jackiem. A co do Luke'a? Myślałam, że jest inny. Wychodzi na to, że pozory mylą a słodkie słówka nie zastępują tego kim jest się naprawdę. A Luke?
Luke od dziś był dla mnie zwykłym tchórzem. Tchórzem, któremu poświęcę kolejne parę stron w pamiętniku.

***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro