epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziś Helios obudził się sam. I tak jak zwykle w takich sytuacjach, wpadł w panikę. Natychmiast zerwał się z łóżka i nie zważając, że jest półnagi, a jego krocze okrywa jedynie cienka warstwa materiału, wybiegł na zewnątrz, donośnie wołając imię ukochanej. Jednak po bezowocnych próbach, usiadł na zimnej posadzce werandy, jeszcze nienagrzanej od słońca. Wysłuchiwał czujnie charakterystycznego dźwięku kopyt zderzających się z miękkim poszyciem lasu, jednocześnie trzęsąc się z tęsknoty za [Imię]. Ufał jej bezgranicznie, wiedział, że nigdy go nie zostawi, ale nie potrafił pozbyć się paranoi, że coś się stało i już nigdy nie usłyszy jej głosu, czy nie zobaczy jak się uśmiecha. Kołysał się na boki, a jego nogi dygotały niekontrolowanie, dopóki nie zarejestrował biegu konia dochodzącego z oddali. Zerwał się na równe nogi i wybiegł [Imię] na przeciw, szczerząc się jak głupi do sera, kiedy wzrokiem oszacował, że jest cała i zdrowa.

— Helios, na litość boską! — wrzasnęła na niego niczym matka na niegrzeczne dziecko, ale Helios był zbyt zajęty byciem szczęśliwym na jej widok i na razie nie miał miejsca na odczycie skruchy. — Ubierz coś na siebie.

Zsiadła z konia i natychmiast została zaatakowana przez ramiona ukochanego.

— Cieszę się, że nic ci nie jest — wyznał. Złożył szybki i nieśmiały pocałunek na jej wargach, co dało [Imię] szansę na zarzucenie płaszcza na ramiona partnera. Wyglądał na oburzonego jej gestem, choć jednocześnie mocniej okrył się kapotą. — A co będzie teraz z tobą? Możesz zmarznąć, [Imię]!

— Poradzę sobię — odpowiedziała, ciągnąc już ich jedynego konia do stajni. Był to ten sam fryzyjski ogier, którym uciekli przed niedolą czyhającą w starym domu arystokratki, obecnie zajmowanego przez Vernona oraz odratowane z nielegalnych aukcji półdemony, których historie mało różniły się od tragizmu Heliosa.

— Zanieś to proszę do domu — podała mu skórzaną torbę z materiałem na nowe ubrania dla dwojga oraz jej ulubionymi owocami, które całkiem przypadkowo stanowiły również ulubioną przekąskę dziecka piekieł.

Uporał się w mgnieniu oka, zdążył jeszcze wrócić do [Imię], która zdejmowała dopiero siodło. Przywykła już do jego ciągłej, nieprzerwanej wręcz obecności oraz potrzeby towarzyszenia jej absolutnie wszędzie. Czasami zachowywał się również całkowicie nielogicznie. Tak jak teraz. Mógł bez przeszkód ubrać się w ciepłe ubrania, ale nie chcąc tracić chociaż sekundy, którą mógłby spędzić razem z nią, przybiegł prosto do obiektu westchnień. I tak codziennie. Permanentnie od pięciu lat ich wspólnego życia z dala od cywilizacji.

— Co ja z tobą mam — westchnęła, ale uśmiechnęła się po chwili.

— Przepraszam — zgarbił się i spuścił wzrok — [Imię]?

— Tak?

— Bardzo cię kocham.

Jeszcze rok temu miała go dość. Były takie dni, kiedy marzyła o chwili świętego spokoju, dzień który przeznaczyłaby tylko dla siebie. Helios potrafił być niesamowicie irytujący w swojej miłość, a [Imię] nie potrafiła sobie poradzić z nagminnym okazywaniem uczuć. Czasami musiała krzyknąć, aby dać mu do zrozumienia, że musi — nie chce, ale musi — pobyć chociaż przez pięć minut sama, inaczej straci nad sobą kontrolę, ale płacz Heliosa skutecznie powstrzymywał ją przed dalszą izolacją. Po powrocie do domu, zawsze znajdywała go zawiniętego w kulkę na ich wspólnym łóżku i wyjącego maniakalnie jej imię. Za każdym razem opowiadał jej podobną historyjkę: na pewno zrobił coś paskudnego i teraz [Imię] go nienawidzi. Po ich kłótniach nie mogła wyjść sama nawet do łazienki i dopiero rozkaz połączony z obiecaną nagrodą pomagał tymczasowo.

Wzięli ślub rok po uciecze. Była to skromna ceremonia, nie zawarta na żadnym papierze. Pewnego dnia [Imię] zapytała, czy chciałby zostać jej mężem. Helios padł jej do stóp i powtarzał słowo ”tak”, aż zabrakło mu tchu.

Nie mieli dzieci. Helios, jako hybryda człowieka i demona nie mógł podarować potomstwa partnerce. Był całkowicie bezpłodny, ale ani jemu, ani jej nie przeszkadzał ten fakt. Heliosowi pozostawało cieszyć się [Imię] na wyłączność, a ona nie byłaby pewna jak wychować dziecko w takich warunkach. Nadając sobie miano zbiega, musiała poświęcić wiele własnych dogodności dla dobra innych.

Po kilka latach ich nieszablonowego małżeństwa, [Imię] zauważyła, że Helios się nie starzeje. Jego skóra zachowała młody wygląd nawet po skończeniu pięćdziesiątki, a jedyne zmiany jakie w nim zauważyła to nowe blizny po przypadkowych skaleczeniach, które zazwyczaj pojawiały się, kiedy nalegał, aby zastąpić ją w pracy, z którą do tej pory nie miał żadnej styczności. I tak kiedy jej przybywało zmarszczek, on pozostawał nieskazitelny, tak samo silny, zwinny, szybki i troskliwy, jak w poprzednich latach życia. Czas zdawał się go nie imać, tak samo jak choroby i sama śmierć.

[Imię] umarła ze starości, w ramionach ukochanego, a Helios dołączył do niej kiedy wydała ostatni dech, wyrwając własne serce i na zawsze spoczywając obok niej.

koniec

jestem z siebie ogromnie dumna, że udało mi się doprowadzić ficzka do końca. jest w nim masę błędów logicznych, interpunkcyjnych oraz ortograficznych, ale zamierzam się nimi zająć za jakiś czas

jestem ofc otwarta na krytykę itp itd, może mi wypominać błędy i pomyłki

i do zo w następnym ficzku z yandere

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro