rozdział 01

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Czy słyszałaś kiedykolwiek o stworzeniach prosto z czeluści piekieł?

Pytanie wytrąciło [Imię] z równowagi. Nieomal zakrztusiła się spożywanym trunkiem, ale w porę połknęła gorzką ciecz. Odstawiła kielich na stolik kawowy i spojrzała na przyjaciela spod przymrużonych powiek. Dostrzegając subtelnie oskarżający wzrok, Vernon pochylił pokornie głowę i odchrząknął w dłoń zakrytą czarną rękawiczką.

— Przepraszam, rozumiem, że moje pytanie było nie na miejscu.

— Nie da się ukryć — potwierdziła z figlarnym uśmiechem i pochyliła się do przodu, zaintrygowana tematem. [Imię] zastukała palcami po okrytej kremowym obrusem powierzchni stolika. — Ale udało ci się przykuć moją uwagę. Nie miałam jeszcze przyjemności usłyszeć o tych istotach.

— Powiadają, że zostały spłodzone przez samego szatana i wysłane na boską ziemię, aby namawiać ludzi do grzechu. Chodzą słuchy, że dewastują wszystko na swej drodze, nie szczędząc przy tym nikogo.

Upiła kolejnego łyka. Pierwsza wzmianka o nieznanych jej kreaturach wzbudziła jej zainteresowanie, ale w miarę rozwoju wypowiedzi młodego mężczyzny, jej dociekliwość topniała.

— Twoje stworzenia z czeluści piekieł sprawiają wrażenie egzystowania jedynie w ludzkich fantazjach. Wiesz jaki mam stosunek do plotek i domysłów.

— Doskonale pamiętam o twoich preferencjach, [Imię] — obronił się.

Jej brew powędrowała do góry.

— Do czego więc zmierzasz?

— Dziecię szatana zostało znalezione w sąsiednim mieście. Carvendell, o ile mnie pamięć nie myli. Drogi mi przyjaciel na własne oczy widział, jak zabierali go spod straganu z żywnością w samym sercu rynku. — wyjaśnił.

Pogładziła brodę i przejechała opuszkami palców po lasce opartej o podłokietnik bogato zdobionego, morskiego fotela.

— Słyszałam o tym zajściu, ale nie powiedziano mi, że nie był to człowiek. Został posądzony o kradzież, nieprawdaż? — Vernon kiwnął głową — Jednakże kradzież ta odbyła się bodajże dwa miesiące temu.

— Nie chciano wzbudziłać paniki wśród chłopów i mieszczan. Wiesz jak przesadzone potrafią być ich reakcje.

Jego opinię zostawiła bez komentarza.

— Wciąż nie rozumiem jednak, dlaczego obrałeś akurat ten temat do wspólnych gawędzin.

— Za dwa tygodnie odbędzie się licytacja kreatury. Wymagana jest pełna dyskrecja, handel tymi stworzeniami nie jest jeszcze publiczny, a ceny zapewnie nie będą małe, ale całkowite posłuszeństwo w pełni to wynagradza.

— Nie szukam zwierzątka, Vernon — skarciła go i zmroziła wzrokiem, ale mężczyzna pozostawał niewzruszony.

— Ale sługi owszem.

— Pracownika — sprostowała.

Znalazł jej czuły punkt. Niedawno musiała pożegnać się z trzema lokajami, których odesłała ze względu na sędziwy wiek i problemy zdrowotne. [Imię] preferowała, aby ostatnie lata życia spędzili z rodzinami, choć nie ukrywała, że doskwierał jej deficyt w ludziach. Od kilku dni szukała odpowiednich kandydatów, ale żaden nie spełniał jej oczekiwań. W tych czasach ciężko było znaleźć kogoś godnego zaufania.

Vernon zaskoczył ją, ale była ze sobą szczera, kusiła ją wizja zdobycia posłusznego pracownika. Jeżeli stworzenie to rzeczywiście charakteryzowało się bezgranicznym oddaniem i uległością, mogłaby poważnie pomyśleć nad kupnem istoty. Nawet jeśli nie udałoby jej się zdobyć tego, po co domyślnie przybyła na aukcję, z pewnością zyskałaby doświadczenie na przyszłość. Być może coś innego wypadłoby w jej oko, a nawet jeśli wyjdzie z pustymi rękami, nareszcie znajdzie pretekst, aby opuścić rodzinne miasto i wybrać się na wycieczkę poza posiadłość ojca, co nie zdarzało jej się zbyt często.

Vernon uśmiechnął się delikatnie. Zwlekała z odpowiedzią, co w przypadku [Imię] oznaczało, że rozważała jego otwartą sugestię.

— Zobaczymy co przyniesie przyszłość — odpowiedziała tajemniczo.

Kiedy pokojówka poinformowała swoją panią, że nadjechał powóz dla pana Barreta, oboje wiedzieli już, że to koniec ich schadzki. [Imię] zgarnęła swoją laskę zdobioną ogromnymi bursztynami i ruchem ręki nakazała sprzątaczce zgarnąć naczynia.

Młoda arystokratka utykała na jedną nogę. Uszkodzona kończyna była pamiątką po dwuletniej wojnie przeciwko sąsiedniemu państwu, kiedy to musiała wstąpić za starego i niedomagającego ojca do armii. Mogła śmiało stwierdzić, że te dwa lata zniszczyły jej życie, ale nauczyła się już nie płakać nad widokiem śmierci, a z demonami przeszłości zawarła traktat pokojowy. Wojna zahartowała ją fizycznie i utwardziła ducha. Odzwyczaiła również od noszenia ciasnych i niewygodnych sukien, a przysposobiła w ubieranie pantalonów i surdutów. Wciąż zdarzało jej się spotkać z krzywymi spojrzeniami, gdy uczestniczyła na przyjęciach i balach, ale nauczyła się je ignorować i nie brać do siebie.

Spacerowali przez rozległe korytarze, rozmawiając na tematy związane z biznesem ojca, który nadal nie przeszedł na emeryturę oraz każdy mniej znaczący i błahy temat. Vernon wykazywał szczególne zainteresowanie stanem zdrowia [Imię] i ucieszył się, kiedy poinformowała go, że stan nogi nie pogarsza się.

— Dawno nie otrzymałem listu od twojej siostry. Jeśli wolno zapytać, jak się miewa Odelia?

Gorycz zakłuła [Imię] w język. Temat jej przyrodniej, rozpieszczonej przed tatusia i pieniądze siostry nigdy nie był dla niej przyjemny i unikała go jak ognia (podobnie jak własnej siostry). Jednak nie chcąc okazywać impertynencji, musiała się przemóc i odpowiedzieć przyjacielowi, jeśli to miało uśpić jego niepokój.

— Jest w doskonałej formie. Kiedy ostatni raz się z nią widziałam prawie zagadała mnie na śmierć, a potem próbowała zmienić wystrój całego dziedzińca. Czy taka odpowiedź cię zadowala?

Vernon zachichotał w dłoń. Reszta drogi minęła im na luźnym dialogu. A potem [Imię] znów została sama w ogromnym, pustym domu, cały czas rozmyślając nad licytacją przytoczoną przez przyjaciela. Sporządziła nawet mentalną listę zysków i strat, jakie towarzyszyłyby jej po wybraniu się na aukcję. W ten sposób, opierając się na tym samym schemacie działań, minęły dwa tygodnie.

Czternastego dnia, [Imię] podjęła ryzyko. Kazała przygotować powóz i ruszyła do Carvendell.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro