rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


[Imię] była już po śniadaniu, kiedy do jej oazy spokoju zawitała burza. Naturalny kataklizm było czuć w powietrzu zanim jeszcze stał się widzialny. Właścicielka rezydencji mogła przysiąc, że czuła w kościach, jak jej dotychczasowy spokój kruszy się niczym szkło. Ostatnie nadzieje na przetrwanie w towarzystwie Odelii pokładała w Vernonie, który od dłuższego czasu darzył jej przybraną siostrę głębszymi i rozległymi uczuciami, których arystokratka nie potrafiła pojąć. Mówi się, że miłość nie wybiera, ale w tym przypadku Vernon powinien poważnie podyskutować ze swoim głosem rozsądku i przemyśleć, czy na pewno nie chce skończyć ze złamanym sercem i pustym portfelem. Chociaż ufała mu dogłębnie, nie potrafiła uwierzyć, że nawet tak cierpliwa i dobroduszna osoba jak on była w stanie przeobrazić rozpieszczoną córeczkę tatusia w poczciwą personę.

— Przygotuj mi na wszelki wypadek proszki na ból głowy — wydała polecenie Heliosowi, który ukłonił się delikatnie i popędził do jej pokoju, szczęśliwy, że mógł wypełnić rozkaz.

— Na pewno będą konieczne — szepnął Vernon.

Oboje stali na dziedzińcu, obserwując zbliżającą się karetę zaprzężoną w cztery dorodne kare konie.

— Rzekła osoba, która stara się o względy tej rozpuszczonej pannicy bez kręgosłupa moralnego — prychnęła [Imię]. Przestąpiła niespokojnie z nogi na nogę.

— Potrafię dostrzec jej wady, nawet jeśli jestem bezgranicznie zakochany — uśmiechnął się figlarnie.

— Niech powie co ma powiedzieć i wraca do ojca — westchnęła.

— Wiesz, że jej pobyt tutaj należy liczyć w dniach, prawda?

— Odetnę ci kiedyś język.

— Czekam z niecierpliwością.

Ucięli rozmowę śmiechem. Potem już w oczyszczającej ciszy czekali na przybycie przybranej siostry [Imię].

Helios w tym czasie powrócił ze swojej podróży. W kieszeni kamizelki przetrzymywał flakonik z lekarstwem. Ustawił się możliwie najbliżej [Imię], a jak najdalej od Vernona i wlepił wzrok w profil jej twarzy, odcinając się od świata zewnętrznego. Drugi gość jego pani mało go interesował, co więcej stosunek Heliosa do Odelii był niemalże tak samo zajadły jak w przypadku [Imię]. Jeżeli nie darzyła jej sympatią i preferowała unikać towarzystwa bywalca, Helios również dołoży wszelkich starań, aby schodzić jej z drogi i zawsze trzymać się blisko [Imię], chroniąc ją przed niebezpieczeństwem zwanym Vernon.

Kareta zbliżała się coraz bardziej, aż w końcu zatrzymała się tuż za otwartą bramą, która została zresztą natychmiastowo zamknięta przez pracowników [Imię]. Arystokratka czuła spięte mięśnie pleców, mimowolnie mocniej ścisnęła uchwyt laski, jej knykcie zbielały pod czarnymi rękawiczkami.

Drzwi powozu otworzyły się z impetem, Vernon aż podskoczył z zaskoczenia, co prędko próbował ukryć. Helios stał niewzruszony. Wyczuwał jednak kłopoty oraz stres jego ukochanej, który automatycznie przenosił się na niego.

Ze środka wyskoczyła drobna, młoda kobieta o czekoladowych włosach, błyszczących w słońcu niczym barwne kamienie, oczach intensywniejszych od błękitu nieba w południe oraz małym, zadartym nosku i drobnymi ustami. Figurę gruszki uwydatniała zwiewną, długą suknią w kolorze purpury, zdobioną koronką oraz falbanami na kołnierzyku. Przed słońcem chroniła się kapeluszem w tym samym kolorze co odzienie. Gołym okiem można było zobaczyć różnicę w charakterze między Odelią, a [Imię], mimo że ta pierwsze nie odezwała się jeszcze słowem, co wkrótce miało się zmienić.

— Nienawidzę tego miejsca — powiedziała na wstępie. Obrała już drogę w stronę właścicielki przybytku — Zapomniałaś już, jak mówiłam ci jakie elementy wystroju zewnętrznego powinnaś zmienić.

— Ciebie również zacnie widzieć, Odelia — mruknęła [Imię]. Miała już serdecznie dość towarzystwa siostry.

— Nie musisz wysilać się na ckliwość, [Imię] — parsknęła Odelia, teatralnie zarzucając głową w bok. Właśnie wtedy jej wzrok spoczął na Heliosie.

[Imię] jeszcze nigdy nie widziała jej tak podekscytowanej Jej oczy wyglądały jak duże monety, a policzki przyozdobiła soczysta czerwień. Drobne dłonie drżały z przechowywanych w ciele emocji, które rwały się na zewnątrz. Postawiła stopę do przodu, a ręce wyciągnęła, pragnąc uchwycić chociaż cząstkę prawdziwego bóstwa, które zamanifestowało się przed nią. Dla gawiedzi sprawiała wrażenie, że całkowicie zapomniała o pozostałej dwójce, a nawet otaczającym ją świecie (ku rozpaczy Vernona).

Helios nie był pewnym jak się zachować. Rzucał błagalne spojrzenia w stronę [Imię], aby wydostała go z tej niezręcznej sytuacji, ale jego pani trwała niewzruszona niczym głaz.

— Jeszcze nigdy nie widziałam tak urodziwego dziecka piekieł — wyszeptała.

Złapała za poły ubrań zdezorientowanego Heliosa, na którym komplement od osoby innej niż [Imię] nie zrobił najmniejszego wrażenia. Dotyk Odelii był obcy i nieprzyjemny, nie stwarzał takiego poczucia komfortu jak dotyk jego pani, a gdyby etykieta pozwoliła mu na tak nieokrzesane zachowanie, strzepnąłby z siebie dłonie intruza i wysmarował się zapachem [Imię], aby dać innym jasno do zrozumienia, że tylko ona ma prawo go dotykać.

— Musisz być mój — dodała rozmarzonym głosem — Przyrzekam ci, że u mojego boku czeka cię znacznie lepsze życie niż u mdłej, bezuczuciowej skały, która z jakiegoś powodu jest moją siostrą. Czekają cię doznania, o których istnieniu nie miałeś pojęcia.

— Wybacz, panno Odelio — wtrącił się. Zaskoczył sam siebie umiejętnością zachowania zimnej krwi, kiedy ktoś obrażał jego wybawicielkę. Gdyby jednak ktoś inny stał teraz na miejscu Odelii, Helios nie miał wątpliwości, że delikwent skończyłby martwy. — Ale należę już do mojej pani, pani [Imię] i obawiam się, że żadna suma pieniędzy, czy sowite obietnice tego nie zmienią.

Pokłonił się jeszcze. Nikt nie zauważył, że na twarzy [Imię] wykwitł pokaźny rumieniec, a jej wyraz twarzy z podirytowanego przeobraził się w łagodne uzewnętrznienie miłości. Czuła, że wierność Heliosa zaskoczy ją jeszcze nie jeden raz.

Odelia zamrugała parę razy, osłupiona odpowiedzią. Nie tego się spodziewała. Była pewna, że potrafiła dobrać się nawet do ślepej osoby (co już przetestowała), a tymczasem sługa [Imię] był zapatrzony w swoją panią jak w obrazek i nic nie wskazywało na to, aby próbował ją zdradzić. No cóż, jego strata.

Odsunęła się gwałtownie od Heliosa, wygładziła suknię i przeszła obok [Imię]. Zatrzymała się na moment przed swoją siostrą.

— Pilnuj go jak oka w głowie — szepnęła, a następnie uczepiła się towarzystwa Vernona, zapominając całkowicie o swojej siostrze oraz pretekstowi dla którego się tutaj znalazła.

Właścicielka rezydencji nie spodziewała się zobaczyć tej strony Odelii. Przez chwilę myślała nawet, że miała do czynienia z zupełnie inną osobą, ale głośne bajerowanie Vernona, który wyglądał na rozanielonego tak bliską obecnością swej lubej, przypomniało jej z kim tak naprawdę ma do czynienia i czyją obecność będzie musiała znosić przez kilka dni.

— Naprawdę jesteś niebywały — skierowała pochwałę do Heliosa. Lokaj zgarbił się delikatnie, a jego policzki przyprószyła czerwień. Zdjął maskę dostojności, teraz mógł naprawdę być sobą.

— Cieszę się, że pani tak myśli — odpowiedział zakłopotany, po czym szybko dodał — C–czy mógłbym...

Przerwał na moment. [Imię] czekała cierpliwie aż się wysłowi. Przywdziała zachęcający wyraz twarzy.

— C–czy mógłbym teraz opowiedzieć pani o mojej przeszłości?

Helios planował zrobić to już wczoraj, ale godzina czwarta w nocy nie była odpowiednią porą na takie wyznania, jak stwierdził kładąc się po pierwszym zrywie z łóżka, kiedy niemalże nieproszony wtargnął do jej sypialni. Zdecydował się na tak osobisty krok, kiedy świadomość, że [Imię] wie znacznie więcej o Vernonie (co było zrozumiałe), niż o swoim wiernym lokaju zjadała go żywcem. Zazdrość znów wznieciła swój płomień, ale oprócz zawiści pojawiła się również gorycz. Czuł się paskudnie pominięty i gorszy od Vernona. Obawiał się również, że zbyt długo zwlekał z wyjawieniem sekretów swojej przeszłości i [Imię] powoli zaczynała rozważać wydalenie go z posady jej osobistego lokaja.

Kolejny raz tego dnia arystokratka wydawała się zdziwiona, ale szok szybko spełzł z jej twarzy.

— Oczywiście — odpowiedziała i zaprowadziła go do swojego pokoju dla zachowania prywatności.

W środku usiadła na krześle, zmęczona przydługawym nadwyrężaniem kończyny, a następnie zaproponowała zajęcie miejsca Heliosowi. Z radością spełnił rozkaz przysunął się blisko [Imię]. Ich kolana prawie się stykały. Żadne z obojga nie czuło się niekomfortowo z powodu nadmiernej bliskości.

— Nie pamiętam swoich rodziców, nie wiem kim był mój ojciec, a matkę pamiętam jak przez nieprzekraczalną ścianę mgły. Pamiętam natomiast ogień, pożar, który strawił mój dom. Od tamtej pory włóczyłem się po świecie z jednym tylko celem: przetrwaniem. Przez długi czas mieszkałem w lesie, z daleka od ludzi, ale kiedy nieopodal opuszczonej i zniszczonej chaty, którą znalazłem w lesie zaczęli budować swą wieś ludzie, musiałem uciekać. Oczy poniosły mnie do wielu wsi, ale w żadnej nie przesiadywałem zbyt długo. Musiałem kraść, aby przeżyć, wiele razy wymierzano mi baty, szczególnie na wsiach. Aż w końcu po długiej tułaczce trafiłem do Carvendell, gdzie zmorzył mnie głód. Ukradłem tylko jedno jabłko, ale zostałem przyłapany. I przysięgam, że udałoby mi się uciec, gdyby nie ludzka broń, która pluje ogniem. Potem przygarnął mnie okoliczny handlarz na okres dwóch miesięcy. To był najgorszy czas mojego życia, nie kłamię. A potem przyszła pani. Jedyny człowiek, któremu mogę zaufać. Dlatego, proszę, błagam, panią — runął przed nią na kolana — Wiem, że nie jestem godny nawet oddychać tym samym powietrzem co pani, ale to jednocześnie tylko dla pani żyję. Gdyby pani mnie nie uratowała, ja, ja... skończyłbym ze swoją marną egzystencją.

Na samym finiszu wydźwięk jego głosu dygotał na wszystkie strony, niespokojny niczym sztorm na środku oceanu. Spoglądał zamglonymi łzami oczami w stronę [Imię], czekając na upragnioną odpowiedź oraz akceptację. Łaknął jedynie zachowywania tytułu jej wiernego sługi i niesienia przyjemności na każdym kroku, bo właśnie do tego został stworzony. Urodził się, aby jej służyć, teraz był tego pewien.

Pierwsza odpowiedź [Imię] ukształtowała się w formie uścisku. Szczelnie oplotła ramiona wokół szyi Heliosa, zapominając na chwilę kim była i na jakich zasadach etyki została wychowana. Jej towarzysz potrzebował wsparcia, a ona zamierzała mu je dać, nieważne kim był.

— Dziękuję, że zdołałeś poczekać. Mój świat na pewno byłby szczuplejszy i pozbawiony tak intensywnych barw, gdyby cię teraz ze mną nie było, Helios. Jestem uradowana, że znalazłeś powód do dalszego pędzenia żywota.

Złapała go delikatnie za brodę i zbliżyła twarz do jego lica. Iskierki adoracji swobodnie przemieszczały się między obojgiem, nadając atmosferze różowych przebarwień. Reszta świata wyparowała, teraz istnieli tylko oni.

— Jednakże na wszelki wypadek zapytam jeszcze raz: czy jesteś szczęśliwy, Helios?

Odzew nadszedł natychmiast.

— Tylko pani jest moim szczęściem.

Złączyła ich usta w krótkim pocałunku. Żadne nie protestowało, zagubione we własnej sferze przyjemności, odizolowane od świata cienką warstwą powiek. Nawet po przerwaniu pieszczoty trwali w swoich objęciach. Helios uczepił się talii [Imię], nie myśląc o puszczeniu jego najcenniejszego skarbu na choćby na sekundę, obawiając się, że wtedy od niego ucieknie. Spojrzał na nią dużymi, łanimi oczami, w których igrała nieokiełznana adoracja oraz
prawdziwa idylla. Uczyniła go swoim, teraz formalnie należał tylko do niej, co jeszcze bardziej udoskonaliło jego wyborny humor.

— Ty również jesteś moim szczęściem, Helios — wyznała.

W oczach stworzenia na nowo pojawiły się łzy, które [Imię] starła delikatnie kciukiem.

— Kocham panią — wydukał skrzeczącym głosem, wymieszanym z kocim mruczeniem, kiedy pogłaskała go po włosach.

— Ja ciebie również, Helios.

I przez chwilę [Imię] była naprawdę szczęśliwa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro