rozdział 04

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwsze promienie słoneczne wpadały do prywatnego pokoju [Imię], kiedy młoda arystokratka obserwowała przyrodę budzącą się do życia. Naciągnęła mocniej czarne rękawiczki i poprawiła frak, w ręku cały czas ściskając drogą jej laskę. Zazwyczaj budziła się w nieco późniejszych godzinach, ale dzisiejszy dzień stanowił odstępstwo od reguły. Wykorzystując ten fakt, zdążyła już posłać zaległą zapłatę do pana Dixona.

Oparła się o mosiężne dębowe biurko, na którym podpisała już wiele dokumentów i jeszcze przez kilka minut pozwoliła sobie na oględziny ogrodu i osobistego parku. Pogoda zapowiadała się wyśmienicie, co wprawiło ją w dobry nastrój. Planowała bowiem zabrać Heliosa na spacer po jej włościach i przedstawić mu położenie poszczególnych obiektów.

Zerknęła na zegarek, który dumnie wskazywał godzinę siódmą. O tej porze w jej pokoju pojawiał się pan Palmer, który od wielu lat wiernie stacjonował na pozycji jej prawej ręki. To między innymi jego odprawiła z powodu sędziwego wieku, a na jego miejsce sprowadziła Heliosa. Według harmonogramu dnia [Imię], powinien się już tutaj dawno zjawić, ale jej nowy pracownik nie miał jeszcze pojęcia o zasadach panujących w jej domostwie, dlatego w pełni wybaczyła mu prymarną niekompetencję.

Jeszcze raz poprawiła idealnie ułożony frak. Westchnęła, nie potrafiąc zrozumieć, czemu tak zawzięcie męczyła kawałek materiału. Czyżby wynikało to z faktu, że pragnęła prezentować się dostojnie przed nowym pracownikiem? Nonsens, stroiła się jedynie dla siebie. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że uroda Heliosa była niespotykana, nie tylko ze względu na piekielne geny. Był młody i przystojny, miała prawo tak o nim myśleć, choć wiedziała, iż flirt z jej pracownikiem nie był profesjonalny.

Kuśtykając, ruszyła do drzwi, które delikatnie zamknęła, nie zostawiając po sobie żadnego pogłosu. Zapukała trzy razy do pokoju Heliosa. Słysząc ciche proszę, weszła do środka.

Na widok [Imię], Helios zerwał się z łóżka i wyprostował jak struna. Dziś założył na siebie czarno biały strój typowy dla lokaja, który wciąż było niego o jeden rozmiar za mały. Będzie musiała zlecić uszycie odzieży na miarę.

- Dzień dobry, pani - przywitał się z delikatnie pochyloną głową.

- Witaj, Helios - odpowiedziała - Chodź ze mną - wydała polecenie i poprowadziła go w dół korytarza, prosto na rozłożyste schody.

Nie rozmawiali podczas wędrówki. Helios wciąż sprawiał wrażenie przytłoczonego wszystkimi nowościami. Nie wiedział jak dokładnie zachowywać się w towarzystwie [Imię]. Nie ufał jej jeszcze w pełni, nie miał do tego solidnych podstaw, a fakt, że należała do tak szanowanej i elitarnej grupy społecznej tylko pogarszał sprawę. Ukradkiem przyglądał się jej postawie, chcąc wyłapać wszelkie możliwe szczegóły o człowieku, który wyciągnął go z istnego piekła. Zarumienił się delikatnie. Nie potrafił pozbyć się myśli o swej przełożonej.

Droga do jadalni upłynęła mu na marzeniach na jawie. W odpowiednim momencie zszedł na ziemię i zdołał dostrzec ruch dłoni [Imię]. Zaprosiła go do stołu. Spełnił jej polecenie i wlepił wzrok w kolana.

- Z przykrością oznajmiam, że od dnia dzisiejszego nie będziemy jadać razem. Nie lubię faworyzować, a ciągłe zapraszanie cię na posiłki nie byłoby sprawiedliwe względem pozostałych. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz.

- Tak jest, pani - odpowiedział.

- Przygotowałam już dla ciebie pewne zajęcie. Potowarzysz mi dzisiaj w spacerze po mym majątku, chciałabym, abyś rozeznawał się po poszczególnych miejscach. - wyjaśniła. Pokojówka zaserwowała talerz z owocami i świeżym chlebem. - Co więcej, otrzymujesz posadę mojego osobistego lokaja. Twoim zakresem obowiązków jest donoszenie i wynoszenie, będziesz towarzyszył mi przez większość dnia. Jeżeli cię o coś poproszę, jesteś zobowiązany wykonać polecenie.

Nikt nie był w stanie zobaczyć tego fenomenu, ale smętne oczy Heliosa nagle zamigotały. Radował się, że nie będzie zmuszony opuszczać [Imię] na długi okres czasu. Dawało mu to pewną stabilność i pobudzało serce do działania. Na razie nie potrzebował innych ludzi do towarzystwa, wystarczała mu tylko ona — osoba, która otuliła go słabym, ale jakże przyjemnym ciepłem.

- Dziękuję. Jestem niezwykle wdzięczny za pani wspaniałomyślność - wydusił z siebie i pierwszy raz od momentu przyjazdu łypnął na [Imię]. Na jego twarzy malował się delikatny, przepełniony adoracją uśmiech, który stopił jej oziębłe serce.

Uśmiech nie oszczędził i młodej arystokratki. Dała sobie moment na podziwianie urody jej towarzysza, któremu róż przyozdobił policzki, po czym przystąpiła do konsumpcji. Nie miała pojęcia, że Helios zareaguje w taki sposób na wymienione przez nią postulaty, ale pod żadnym pozorem nie narzekała. Był niezwykle uroczy.

Po śniadaniu [Imię] pokazała półdemonowi rozmieszczenie pokoi i odrębnych dobudówek, między innymi kuchnię i jadalnię dla zespołu pracowników. W końcu przyszła i pora na ogród, którym [Imię] niezwykle się szczyciła. Wydała sporo pieniędzy, aby doprowadzić niegdyś zapomniany przez jej ojca i zaniedbany ogród do perfekcji, dlatego spijała każdą kroplę zachwytu skapującą z ust odwiedzających to sakralne miejsce.

Para przechadzała się wybrukowaną uliczką, z obu stron otoczoną pomarańczowymi różami i białymi tulipanami. Urokliwa dróżka prowadziła do drewnianej altanki, z której można było delektować się pięknem tego miejsca. Za pawilonem natomiast rosły pierwsze, grube i rozłożyste drzewa prywatnego parku [Imię]. Helios rozglądał się na wszystkie strony, nie potrafiąc ukryć ciekawości i zachwytu dla tego miejsca. Nie szczędził pozytywnych komentarzy, które wręcz wylewały się spod jego języka. Policzki Heliosa zdobiła czerwień. Płonęły niemalże tak mocno, jak jego przecięte blizną oko.

- Zatrzymajmy się w altanie, jestem już zmęczona - zarządziła [Imię].

Na jej słowa pośpiesznie zareagował Helios, który pragnął zaoferować pomoc. Kobieta odmówiła, ale nie mogła pozbyć się zatrwożonego wyrazu twarzy u Heliosa. [Imię] usiadła i poinstruowała, aby usiadł obok niej. Odetchnęła z ulgą. Noga momentalnie przestała ją boleć, dzisiaj za bardzo ją nadwyrężyła.

Helios domyślił się, że to przez niego [Imię] odczuwała ból. Jego głowa opadła w dół, znów unikał kontaktu wzrokowego. Wyglądał jak winny pies, który lada chwila miał się popłakać. Niespokojnie bawił się palcami.

- Helios, to nie jest twoja wina, sama zdecydowałam o wspólnym spacerze - wyjaśniła - Dwa lata temu brałam udział w wojnie i tam uszkodziłam nogę. Boli jak diabli przy każdym kroku, ale zdążyłam się zżyć z bólem - dodała, nie troszcząc się o dobór słownictwa. Jej status społeczny nie ograniczał jej, a u boku Heliosa czuła się dziwnie odprężona.

- Jeśli tak uważasz, pani... - powiedział cicho, wcale nie uspokojony jej zapewnieniami.

- Mam nadzieję, że znajdziesz tutaj lepsze życie - pogłaskała jego znacznie większą dłoń, spoglądając na ogród - Tego ci życzę, Helios.

Dziecię piekieł znów poczuło dziwny ucisk w gardle. Jego serce, które przestało bić na wiele długich lat, tętniło teraz życiem, stymulowane przez [Imię]. Nareszcie otuliło go  prawdopodobieństwo, że nareszcie spotka go godne i normalne życie. Tą wiarę tchnęła w niego [Imię] i tej wiary zamierzał bronić do ostatniego wdechu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro