rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Pani, pan Vernon właśnie przyjechał na dziedziniec — oznajmił jeden z najdłużej pracujących tu lokajów, mężczyzna w średnim wieku o siwawych włosach i bujnych wąsach.

Twarz [Imię] ozdobił delikatny uśmiech, a serce zabiło troszeczkę mocniej. Nie spodziewała się go tutaj tak wcześnie, ale nie śmiała narzekać. Widywała się z nim sporadycznie, zaledwie kilka razy do roku, więc przy każdym spotkaniu pozwalała sobie na momenty dziecinnej ekscytacji, która wypalała się dopiero po odjeździe Vernona. Jej radości na razie nie potrafiła nawet zniszczyć myśl o tym, że skoro jej drogi przyjaciel zjawił się w jej włościach, Odelia zapewne była już w pobliżu, a jej przyjazd stanowił kwestię kilku bądź kilkunastu godzin (choć znając siostrę przybędzie dopiero jutro rano, nie chcąc rezygnować z długiego snu)

— Dobrze, dziękuję — machnęła ręką, aby odszedł i powoli uniosła się zza biurka.

Helios nie odważył się mruknąć nawet słowa. Podążył po prostu za [Imię], starając się zgasić płomień zazdrości wzniecony wieścią o spotkaniu jego pani z tym człowiekiem. Preferował, aby nikt nie wpychał się do raju, jakbym była rezydencja arystokratki, gdzie on i [Imię] mogli bez udziału osób trzecich pogłębiać więzi i spędzać razem czas. Wtargnięcie Vernona wiązało się z tymczasowym zniszczeniem podwalin ich relacji, a także postawieniem muru między nim, a [Imię]. To on się nią opiekował, on ofiarował jej swoje życie i on był gotów zrobić dla niej wszystko. Oddanie tego człowieka nie mogło równać się z oddaniem Heliosa i lokaj miał szczerą nadzieję, że [Imię] to dostrzeże.

Jednakże widząc z jaką radością przyjęła wiadomość o schadzce z przyjacielem, nie potrafił powstrzymać kiełkowania własnego szczęścia, co wynikało z faktu, że nie był fizycznie w stanie wykreować negatywnych uczuć względem [Imię]. Dodatkowo, jego uczucia stanowiły kopię uczuć [Imię]. Helios przypominał wydmuszkę, która powoli wypełniała się nadzwyczajną wiedzą o obyczajach, nawykach oraz drobnych przyzwyczajeniach, które składały się na postać jego pani.

— Vernon to mój drogi przyjaciel, od którego dowiedziałam się o tobie, dlatego wiele mu zawdzięczam — wyjaśniła pokrótce — Chociaż widzieliśmy się niedawno, chciałabym spędzić z nim trochę czasu sama. Zapewne wyprawimy spacer po ogrodzie, a więc dopóki osobiście cię nie przywołam, otrzymujesz chwilę wolnego czasu, który możesz poświęcić na dowolną czynność.

Od dawna planowała dać Heliosowi chwilę odpoczynku, zważywszy na fakt, że czuwał przy niej praktycznie non stop i zapewne potrzebował czasu dla siebie. Była przekonana, że idzie mu na rękę i ucieszy się, że otrzymał urlop, ale srogo się pomyliła.

Helios był przerażony. Nie chciał jej zostawiać, nie potrafił. Jego świat kręcił się wokół niej, a pozbawienie go powodu rotacji odbierało mu wolę życia. Czyż nie obiecała mu, że nie będzie nikogo uprzywilejowywać? Dlaczego świadomie chciała go zostawić?

Brzydki szloch wyrwał się na wolność. Helios próbował ukryć swój rozchwiany stan emocjonalny, ale [Imię] zdążyła usłyszeć, że coś jest nie tak. Zatrzymała się gwałtownie i ujęła jego dłonie w swoje, lekko zaskoczona reakcją towarzysza. Nie tego się spodziewała, ale skoro Helios tak zażarcie cenił ich wspólny czas (za co absolutnie go nie winiła, mając na uwagę z jakiego miejsca go wyciągnęła i jak był tam traktowany), musiała wziąć sprawy w swoje ręce i go pokrzepić.

Wymusiła kontakt wzrokowy.

— Rozumiem, że nasza rozłąka może być dla ciebie bolesna, ale obiecuję, że w najbliższym czasie wynagrodzę ci czas spędzony w separacji. Musisz być cierpliwy, Helios.

Pogładziła zewnętrzną stronę dłoni towarzysza, po czym dała mu chwilę na uspokojenie. Agresywnie wcierał łzy w rękawiczkę, starając doprowadzić wygląd do normy, jakby nigdy nie okazał chwili słabości. Na koniec uśmiechnął się delikatnie, aby zapewnić [Imię], że wszystko jest w porządku (nawet jeśli mijało się to z prawdą).

— Będę na panią czekał — wyznał.

— Nie wątpię — zerwała spójność ich ciał, czym jeszcze bardziej zatrwożyła Heliosa, który znów miał ochotę na płacz i przyczepienie się do nogi [Imię], aby nosiła go wszędzie ze sobą. — Przedstawię was jedynie i dostajesz wolną rękę.

Kiwnął głową. Wznowili marsz.

Na dziedzińcu czekał już Vernon. Elegancko ubrany młody mężczyzna o kruczoczarnych, lekko zakręcanych włosach i czekoladowej cerze  rozpromienił się widząc [Imię]. Na Heliosa łypnął na razie wzrokiem, ale zarejestrował jego obecność, budując pierwsze wizualne wrażenie o dziecku piekieł.

Ujął dłoń przyjaciółki i musnął ustami skórę, jak to miał w zwyczaju przy każdej damie. Nie zauważył, jak w oczach Heliosa zaiskrzył błysk niebezpieczeństwa i groźby. Wzrok wysokiego stworzenia wyraźnie głosił: Odsuń się od mojej pani!

Vernon od samego początku nie spodobał się Heliosowi. Lokaja irytował jego pewny siebie uśmiech, lekkość zachowania w towarzystwie [Imię], a nawet uroda, bowiem przyjaciel jego pani zdecydowanie mógł afiszować się atrakcyjną twarzyczką. Zazdrościł mu wszystkich tych cech, a w szczególności długiego stażu ich relacji, który nie mógł się równać z czasem znajomości zbudowanym podczas pobytu w jej rezydencji.

Helios naprawdę nie miałby nic przeciwko, gdyby Vernon musiał teraz wyjechać. Mógł również nigdy tutaj nie wracać.

— Nigdy nie sądziłem, że zobaczę je z bliska — Vernon zwrócił się do lokaja [Imię] — Niesamowite.

— Traktuj go jak równego sobie, bo będziesz miał do czynienia ze mną — zagroziła.

Z figlarnym uśmiechem zaobserwowała jak zbladł delikatnie.

— Oh, tak, przepraszam...

— Helios — mruknął właściciel imienia. Próbował ukryć swoje niezadowolenie, ale jego plan zakończył się porażką. Triumf wylęgnął się w zakamarkach jego serca, widząc zakłopotanie oraz pył strachu na twarzy rywala. Niezamierzony efekt przypomniał Heliosowi, że to on, choć nie statusem społecznym, górował nad Vernonem. Uspokoił się nieznacznie. Nie odbierze mu [Imię].

— „Słońce”. Cóż za nietypowe imię.

— Lecz dobrane idealne — jej wzrok zatrzymał się na chwilę na Heliosie, który zarumienił się obficie. Niemiłosiernie stęsknił się za jej spojrzeniem utkwionym tylko w nim i był niezwykle wdzięczny, że nawet w takiej chwili postanowiła tak hojnie go obdarować. — A teraz, Vernon — i czar prysł — Chyba masz mi trochę do opowiedzenia, nieprawdaż?

Helios obserwował smętnie, jak ich sylwetki nikną w gęstwinie ogrodu, a głosy rozpływają się w powietrzu, ucinając możliwość delektowania się głosem [Imię], nawet jeśli nie był skierowany do niego. Dziecię piekieł westchnął ponuro i przetarł oczy, w których ponownie nagromadziły się łzy. Zamknął mosiężne drzwi i pobiegł do swojego pokoju, skąd nie wyszedł nawet na moment, niecierpliwie czekając, aż jego pani przywoła go do siebie i wynagrodzi możliwością przebywania w jej towarzystwie, gdzie co jakiś czas przewinie się dłuższe spojrzenie, a Helios będzie mógł na powrót znajdować chorobliwą uciechę w tak banalnych i prymitywnych gestach.

Wieczór spędził u [Imię], która podarowała mu książkę do czytania oraz porozmawiała na temat jego sytuacji z analfabetyzmem, którego kres powoli dobiegał końca. Pochwały, które wtedy otrzymał wyrył w pamięci. Towarzyszyły mu już do końca życia.

I chociaż Helios pragnął zasnąć szczęśliwy, przepełniony myślami o serdeczności [Imię] oraz wizją ich wspólnego życia, kiedy nareszcie może trwać przy swojej pani bez przerwy, dzień w dzień, trzymając ją blisko siebie, wdychać zapach, od którego gotował się z przyjemności, a także oddawać pieszczoty — tak w jego głowie zakorzenił się problem. Komplikacja ta nosiła imię Vernon i to przez niego Helios nie potrafił zmrużyć oka.

W pewnym momencie zerwał się nawet z łóżka i półnagi udał się do pokoju gościnnego, w którym obecnie przebywał przyjezdny, aby raz na zawsze pozbyć się przeszkody oraz odzyskać atencję [Imię]. Nie mógł stracić wszystkiego, nie po tym, jak znalazł cel w życiu.

Zakradł się do pokoju bezszelestnie, również przez uchylone okno. Ugiął się przed łóżkiem Vernona, po regularnym oddechu poznał, że śpi. Zabicie go nie stanowiło żadnego problemu. Wystarczyło jedynie wysunąć pazury i jedynym zgrabnym ruchem przerżnąć gardło, aby napisać własny finał jego historii i osiągnąć szczęście.

Ale czy [Imię] byłaby szczęśliwa, gdyby zabił jej najlepszego przyjaciela?

Myśl ta podziałała na niego niczym kubeł zimnej wody wylany w dwudziestostopniowym mrozie. Gwałtownie cofnął się od łóżka, na twarzy Heliosa majaczyło się przerażenie.

Z pewnością nie uszczęśliwiłby tym sposobem [Imię]. Nie, tylko sprawiłby jej przykrość, sprawiłby, że znienawidziłaby go, wyrzuciła z rezydencji, zerwała wszelkie kontakty. I znów zostałby sam. Sam.

Sam.

Nie, Helios nie potrafił tego zrobić. Wycofał się z pokoju i wrócił do siebie. Jeśli [Imię] kiedykolwiek poprosi go o odebranie życia Vernonowi, zrobi to bez wahania. Ale na razie musiał być cierpliwy, tak jak mu poradziła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro