rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Imię] pociągnęła za rączkę szuflady, a następnie wyjęła ze środka drobny kluczyk. Zamknęła w dłoni kawałek metalu, walcząc z enigmatycznym uśmiechem, który pchał się na jej usta, kiedy czuła na sobie ciekawskie spojrzenie Heliosa. Przywędrował tutaj z jej łóżka, gdzie kazała mu cierpliwie czekać na niespodziankę. Momentalnie zaniechała wszystkich ruchów i okręciła się w jego stronę ze skrzyżowanymi ramionami na piersi. Uniosła jedną brew do góry, ale jej wyraz twarzy pozostał nieodczytany.

— Rozumiem, że czujesz się podekscytowany, ale to miała być niespodzianka, Helios — przypomniała, bawiąc się kluczykiem w dłoni.

Czerwień otuliła jego policzki. Zgarbił się delikatnie i odsunął. Wcześniej prawie stykali się ciałami. [Imię] musiała zadrzeć głowę mocno w górę, aby spojrzeć mu w oczy.

— Przepraszam najmocniej, ale czuję się samotny nie będąc tuż przy pani — nagle przeskoczył na szacowne nazewnictwo.

— Nawet jeżeli dzieli nas góra trzy metry? — kącik jej ust uniósł się do góry. Gdyby tylko tego pragnął, gdyby tylko przyłożył się do tego mocniej, jej przekonanie o dominacji w ich związku wyślizgnęłoby się z jej rąk i przeskoczyło prosto do uroczego lokaja, który z łatwością mógł owinąć ją sobie wokół palca. Na razie jednak opanowała doskonale schemat działa jej partnera i nie planowała oddać posady „tej dominującej".

— Nawet jeżeli dzielą nas trzy centymetry — mruknął zawstydzony. Bawił się palcami, dopóki [Imię] nie ujęła jego policzka w dłoń.

— Doprawdy, niesamowite z ciebie stworzenie — pocałowała go w sam środek dłoni, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Na jego twarzy dokonała się erupcja czerwieni — Powiedz, jadłeś kiedyś słodycze?

— Nie miałem jeszcze przyjemności — odpowiedział szczerze zaciekawiony.

— W takim razie możesz doznać czegoś, co nazywam szokiem cukrowym, ale nie musisz się martwić, to nic nieprzyjemnego. Myślę nawet, że może ci się spodobać.

Odbezpieczyła szufladę i odłożyła kluczyk na biurko. Ze środka wyjęła bombonierkę z czekoladami o przeróżnych kształtach i ozdobionych najsłodszymi dodatkami. Nie wszystkie wgłębienia były jednak zapełnione słodyczami; niektóre świeciły pustką, świadcząc o tym, że ktoś już pozwolił sobie na chwilę słabości.

— Jem je tylko na specjalne okazje, a skoro dziś wieczorem pożegnaliśmy Odelię, pomyślałam, że należy nam się coś słodkiego.

Przy wzmiance o wyjeździe Odelii nie potrafiła powstrzymać triumfalnego uśmiechu. Nareszcie pozbyła się siostry z rezydencji i wreszcie mogła sobie pozwolić na swobodę ducha, bez martwienia się o nagłą zmianę wystroju budynku, czy przearanżowaniu ogrodu. Szkoda jej było jedynie Vernona, bowiem chłopak wplątał się w związek z rozpieszczoną dziewuchą, która z pewnością przyniesie wraz z sobą masę kłopotów, z których nawet sprytny Vernon nie będzie się umiał wykaraskać. Jednakże chociaż [Imię] nie podobał się wybór jej przyjaciela, była w stanie go uszanować. Zapowiedziała jednak jasno, iż jeśli Odelia złamie mu serce, ona nie posłuży mu ramieniem do płakania.

— Poczęstuj się — zasugerowała, na zachętę samemu wrzucając jedną czekoladkę do buzi — Zapomniałam już, jak wybornie smakują.

Helios nie wahał się nawet przez sekundę, wierząc, że skoro [Imię] coś chwaliła, to znaczy, że bezsprzecznie musiało być dobre. Rozgryzł czekoladę, zaskoczony esencją słodkości i delikatnie orzechowego posmaku, które mieszały się w jedność, dając efekt choć w drobnym stopniu przypominający błogość, którą czuł, kiedy [Imię] pieściła jego usta bądź głowę.

— Są przepyszne — podsumował.

— Rozchyl usta — poleciła, już trzymając czekoladkę między palcami.

Natychmiast spełnił polecenie, czekając aż obdaruje go kolejnym skrawkiem nieba. Wpatrywał się w mimikę jej twarzy bez przerwy, zachwycając się jej smakowicie wydętymi ustami oraz z lekka przymrużonymi oczami. Oj, jak bardzo pragnął, aby go teraz pocałowała, powiedziała komplement, w jakikolwiek sposób złagodziła jego ciągłą potrzebę akceptacji i ukoiła poczucie samotności. Każda forma byłaby przez niego zaakceptowana. Nawet gdyby kazała mu lizać błoto ze swoich butów, wciąż zrobiłby to bez cienia zawahania, z ogromnym pokładem radości i miłości błyszczącymi w oczach. Przez całe życie dążył do tego, aby uwolnić się z dyb popychadła i niewolnika, ale i tak pozwoliłby [Imię] ponownie zakuć się w kajdany, gdyby tak sobie zażyczyła. Bo [Imię] była inna, bo [Imię] była wyjątkowa, bo to [Imię] kochał bez względu na okoliczności i warunki w jakich przyszło lub przyjdzie mu żyć. Bo zamierzał jej służyć do końca swoich dni, bo do tego był stworzony i tylko tak potrafił okazywać swoją bezgraniczną miłość.

— Myślę, że na teraz wystarczy. Pamiętaj, że nie możesz zjeść ich zbyt dużo. W pewnym momencie nie będziesz mógł przestać i wyrządzisz szkody organizmowi. — upomniała, po czym schowała bombonierkę do szuflady, którą następnie zamknęła na klucz — Mam nadzieję, że nie odważysz się ich podbierać.

— Nie śmiałbym — odpowiedział szybko — Ale na pewno nic pani nie będzie? — zapytał z niepokojem, szczerze zmartwiony jej słowami. A co jeśli słodycze przyczynią się do rozbudzenia uśpionego bólu w nodze?

— Taka ilość z pewnością mi nie zaszkodzi — pogłaskała go po policzku, rozwiewając sztorm buszujący w duszy Heliosa.

Wyraźnie odetchnął z ulgą, wtulając się mocniej w dłoń ukochanej. Trwali tak przez moment, uradowani bliskością, wyrzekając się całego świata, dopóki dźwięk pukania nie przerwał im zbliżenia. Helios z widoczną niechęcią odsunął się od [Imię] i wyprostował, a arystokratka przywdziała kamienny wyraz twarzy, rzucając suche:

— Wejść.

Do pomieszczenia zajrzał lokaj, ten sam który nie tak dawno temu zapowiedział przyjazd Vernona. Pokłonił się z szacunku do pani domu.

— Pani, ma pani gościa. Przedstawił się jako Theodore Henderson.

— Dziękuję, zaraz przybędę. Na razie zaproś go do pokoju dla gości.

Kiwnął głową i zniknął.

[Imię] z widoczną niechęcią sięgnęła po swoją laskę. Oczywiście wiedziała, że przybycie kandydata stanowiło kwestię paru dni, ale nie spodziewała się, że najedzie jej sanktuarium tak szybko, zaraz po pozbyciu się nieznośnej siostry. Za wcześnie wzniosła toast za nadchodzący czas spokoju. Narobiła sobie jedynie smaka na niemożliwe.

— Będę panią chronił — przyrzekł Helios. Na zewnątrz zachował wyprostowaną postawę, sprawiając wrażenie pewnego siebie, gotowego obronić swoją panią przed możliwym niebezpieczeństwem. Przygotował się już mentalnie na reakcję mężczyzny, wiedział, że zobaczy obrzydzenie i niechęć, być może — jeżeli będzie miał do czynienia z człowiekiem śmiałym — pośle kilka nieprzychylnych komentarzy. Jeszcze parę miesięcy temu byłby tym urażony i znów pastwiłby się nad swoim istnieniem, twierdząc, iż lepiej byłoby, gdyby się nigdy nie urodził, ale teraz było inaczej. Bo teraz dla Heliosa ważna była jedynie opinia [Imię].

— Myślę, że to nie będzie konieczne, ale lepiej bądź w gotowości — odparła — To imię i nazwisko nie roznieca przyjemnych wspomnień — mruknęła bardziej do siebie niż do niego.

Arystokratka zasiała ziarno paniki w rdzeniu umysłu Heliosa, ale nie było czasu na wypytywanie o szczegóły. Nie były one ważne w razie konieczności pozbycia się człowieka, który odważył się skrzywdzić jego panią. Wystarczyło słowo, jeden gest, aby Helios rzucił się mu do gardła. Z ogromną przyjemnością zabiłby dla swojej pani.

Skierowali się do wskazanego przez [Imię] pokoju, nie zamieniając już ani słowa. Ona potrzebowała czasu na spokojne poukładanie myśli, przy okazji mając nadzieję, że odrzucenie przebiegnie bez zakłóceń i za godzinę powróci do swej idylli. Jej towarzysz natomiast czekał na rozkaz.

Otworzyła drzwi na oścież, a jej nogi wręcz błagały ją, aby zawróciła. Na kremowej kanapie siedział człowiek, którego spotkała raz w życiu, ale to jedno spotkanie głęboko wyryło się w jej pamięci. Poznali się, kiedy jeszcze cieszyła się ze sprawnej nogi, a ojciec zaprosił ją do siebie na bankiet z okazji nawiązania współpracy z sąsiednim państwem. Theodore Henderson spędził prawie całe przyjęcie w jej towarzystwie, zabiegając o jej względy. Wszelkie próby odgonienia natręta zakończyły się klęską. [Imię] była zmuszona dla własnego komfortu wcześniej wyprosić się z bankietu. A potem nadeszła wojna, ona poszła do wojska i miała znacznie poważniejsze sprawy na głowie, niż zapamiętanie jednego przypadkowego i nachalnego arystokratę, jednego z wielu spotykanych w karierze.

Theodore był młody, być może w jej wieku i, jak mówiła Odelia, atrakcyjny. Blond włosy zaczekał do tyłu i tylko niesforne kosmyki opadały mu na czoło. Piwne oczy śledziły każdy krok pani domu, a obrzydliwy uśmiech, który wyraźnie krzyczał „znam cię” przyprawiał [Imię] o poczucie wstrętu do całej jego osoby.

— Kłaniam się serdecznie, moja pani — pochylił się przed [Imię] i zgarnął jej dłoń w swoją, gdzie musnął ją ustami. Helios musiał mocno starać się, aby zazdrość nie przejęła nad nim kontroli.

— Witaj, Theodore — wydobyła z siebie resztki obycia.

— Jestem urzeczony faktem, iż mogę zobaczyć cię ponownie. Przez okres naszej separacji z pewnością wypiękniałaś, moja pani.

Przeniósł spojrzenie na Heliosa. Tak jak spodziewał się dziecię piekieł, na twarzy nieproszonego gościa nie zobaczył zrozumienia czy sympatii, lecz czyste obrzydzenie.

— Mam tylko zastrzeżenie do wyboru pani pracowników. Dla pani bezpieczeństwa, radziłbym natychmiast pozbyć się tego... barbarzyńcy. Nigdy nie wiadomo kiedy zechce rzucić się na pani kark.

— Nie twoją rolą jest decydowanie o składzie mojego personelu — odrzekła, teraz już nie kryjąc frustracji.

— Jeszcze nie — zaznaczył, ale mniej pewnym tonem. Jego mowa ciała mówiła jasno, że nie podobała mu się postawa [Imię]. Była zbyt stanowcza. Zbyt... niezależna. Jednak postanowił ciągnąć swoje przedstawienie dalej. — Wie pani, byłem niezwykle uradowany, kiedy pani ojciec wybrał mnie na pani męża. Poczułem wtedy, jak spełniają się moje najskrytsze pragnienia. Po raz pierwszy od momentu naszego pierwszego spotkania byłem szczęśliwy. Niezwłocznie przybyłem do pani, aby na własne oczy zobaczyć, jak podpisuje pani dokumenty.

— Słucham? — zapytała dla pewności. Czuła coraz większy niepokój wymieszany z nienawiścią do ojca, który najwyraźniej kochał ją torturować i załatwiać tak ważne i prywatne sprawy za nią.

— Oh, nic pani nie wie? — spytał zdziwiony, choć w środku śmiał się do rozpuku z jej niewiedzy. Doprawdy, niespodziewał się, że zastanie tutaj tak wyśmienite widowisko. — Wszystko jest już przygotowane. Musi pani podpisać jedynie swoją część poświadczenia o zawarciu małżeństwa.

[Imię] myślała, że zaraz wybuchnie. Emocje rozsadzały ją od środka. Z morderczym ogniem w oczach podeszła bliżej do nieszczęśnika, który ją rozsierdził. Stuknęła mocno laską o podłogę, walcząc z pokusą zdzielenia prowokatora w policzek.

— Nie zamierzam nic podpisywać — wydała werdykt — Nie jesteś i nigdy nie będziesz moim mężem — wskazała palcem na drzwi — Wynoś się z mojego domu.

Ku jej rozżaleniu nie posłuchał się wskazówki. W przeciwieństwie do niej nie dawał po sobie poznać co dokładnie nim targa. Był wściekły? A może rozbawiony? Niewiedza nie sprzyjała [Imię]. Wolała dokładnie znać co drażni przeciwnika, wtedy lepiej zapanowałaby nad sytuacją.

Bez żadnej zapowiedzi zmniejszył dystans między nimi. Jedna ręką chwycił oba jej nadgarstki, a obce i szorstkie usta zetknęły się z jej ustami. Druga ręka powędrowała do piersi [Imię] schowaną pod frakiem, ściskając ją mocno. Na nic zdały się protesty słowne stłumione przez ciało obce, szarpanina, czy kopnięcia zdrową nogą. Niestety siła [Imię] choć duża nie mogła równać się z wigorem Theodore'a.

Helios krzyknął. Jego serce rozdzierało się na ten koszmarny widok, ale zanim przystapił do działania (co z pewnością sporo by go kosztowało, zważając na immunitet arystokracji i nieistniejące prawa dzieci piekieł), Theodore oderwał się od [Imię].

— Będę na tyle wspaniałomyślny, aby dać ci dzień na zanalizowanie nowej informacji. Wrócę do ciebie jutro, moja pani, ale pamiętaj — zbliżył się do jej ucha — jeszcze będziesz moja.

Wytarła grzbietem dłoni usta, starając się zetrzeć zamaszystymi ruchami obrzydliwy posmak draństwa, a drugą ręką złapała Heliosa za krawędź kamizelki, powstrzymując go przed dokonaniem morderstwa, które przysporzyłoby mu jedynie kłopotów. Dla swojego partnera miała nieco inne plany.

— Spokojnie, Helios — rzekła. Ukochany natychmiast znalazł się przy niej, przepełniony poczuciem winy i jednocześnie wściekłością. Ten człowiek zasługiwał na śmierć. — Cierpliwości — dodała lekko drżącym głosem. Tym razem to ona nie była w stanie powstrzymać ognistych łez, palących policzki od upokorzenia i strachu przed nadchodzącą przyszłością. Pospiesznie starła dowody na słabość, ale zanim się zorientowała, w kącikach jej oczu już pojawiły się kolejne jeziora łez.

Zamknął ją w uścisku, aby zapewnić potrzebny komfort. Sam walczył z płaczem, ale nie chciał dodatkowo zasmucać [Imię]. W tej ciężkiej chwili powinien być dla niej podporą, przekonać, że już niedługo koszmar się skończy i powrócą do życia w prawdziwej sielance.

— Zrobię wszystko, aby panią uszczęśliwić. [Imię], proszę — wyszeptał, rezerwując wyznanie tylko i wyłącznie do swojej miłości.

— Wiem, Helios — na moment zrobiła przerwę — Dlatego chcę, abyś go zabił — wypowiedziała wyrok, równie zdławionym tonem — Za piętnaście minut ruszysz za nim pieszo. Wiem, że jesteś nadludzko szybki, z łatwością go dogonisz. Pozbądź się go bezszelestnie, bez gapiów oraz jak najszybciej. Nikt nie może o tym wiedzieć. Nikt nie może wiedzieć kto to zrobił.

— Tak jest, [Imię]. Z przyjemnością.

###

Tempo w jakim Helios poradził sobie z powierzoną misją było zatrważająco szybkie. [Imię] goiła rany po napaści, w głębi duszy naprawdę radując się, że już nigdy nie zobaczy Theodore'a, kiedy Helios powrócił. Wkradł się do ich wspólnej sypialni przez okno i gdyby nie ciche skomlenie domagającego się atencji i pochwały dziecka piekieł, nigdy nie dostrzegłaby, że ktoś włamał się do jej pokoju.

Helios prezentował się inaczej niż zwykle. Przez cały czas ich znajomości, [Imię] widziała w nim zagubionego i uroczego szczeniaczka, który wyraźnie pokładał w niej duże nadzieje na odzyskanie godnego życia. Teraz jednak, na tą jedną krótką chwilę, jej postrzeganie tego samego mężczyzny diametralnie się zmieniło.

Biała koszula umorusana w krwi, źrenice o wielkości główki od szpilki, wyciągnięte pazury oraz szyja i broda święcąca szkarłatem krwi. Zapachy brutalności i pierwotnego zaspokojenia krwawych pragnień unosiły się w powietrzu, idealnie stapiając się z odorem krwi oraz śmierci.  Helios był dziki, drapieżny, pobudzony morderstwem i [Imię] przez moment bała się mrugnąć w obawie przed straceniem życia. Jej serce biło tak szybko, że jej partner z pewnością usłyszał jak prędko pracuje, rozprowadzając strach po całym organizmie.

I to samo stworzenie, które zabiło człowieka z jej polecenia, padło przed nią na kolana, zachęcając przy tym cały pokój do dygotania. W jego oczach migotała niema prośba o pochwałę. O pieszczotę, która zapewni go, że [Imię] jest z niego dumna i że teraz nic jej już nie zagraża.

Wyrwana z hipnozy grozy, zatopiła palce w kruczoczarnych lokach, otrzymując w podzięce donośne mruczenie i uśmiech, który przepołowił twarz Heliosa. Emanował szczęściem, błogością, której do tej pory nie spotkała u żadnej innej osoby.

— Dobrze się spisałeś — powiedziała bez najmniejszych wyrzutów sumienia.

Coś zakłuło ją w nodze, coś niepokojącego i ostrego, ale szybko zapomniała o krótkotrwałym symptomie, kiedy Helios przywarł do jej brzucha, domagając się jeszcze więcej pieszczot.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro