rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

zero akcji, czysty fluff

— Gratuluję, jest pani zdrowa — oznajmił Blinov, uśmiechając się przy tym subtelnie — Po chorej nodze nie pozostał nawet ślad i, jak mniemam, pani samopoczucie również doznało radykalnej przemiany.

— Nie myli się pan, doktorze — odpowiedziała. Skoczyła ochoczo na równe nogi, w pełni korzystając z cudownego uzdrowienia — Jestem tak samo sprawna jak przed wypadkiem.

— Doskonale — pokiwał głową. Chwycił za skórzana torbę, szykując się już do wyjścia. Zanim jednak poprosił o taką możliwość musiał wysunąć bardzo ważną propozycję — Czy uczyniłaby mi pani ten zaszczyt i odwiedziła jutro moje skromne lokum? Jestem obecnie w trakcie odkrywania kart historii pani lokaja i z ogromną przyjemnością podzielę się z panią tym, co odkryłem. Oczywiście, jeśli wyrazi pani chęć przyjazdu.

— Przybędę jutro — zgodziła się baz chwili zawahania. Jej serce przepełniło się zainteresowaniem i ekscytacją. Zerknęła ukradkiem na Heliosa, który wyglądał na równie przejętego. Rozkoszny widok. — Możesz już odjeść.

— Do zobaczenia, pani [Nazwisko] — pokłonił się i odszedł, zostawiając parę samą.

Nie minęły trzy sekundy, a [Imię] poczuła, jak muskularne ramiona Heliosa owijają się pod jej biustem, aby następnie unieść ją i przycisnąć do jego klatki piersiowej. Jej nogi dyndały w powietrzu, pozbawione bezpiecznego gruntu. Zwrócona do niego plecami, nie mogła zobaczyć miny ukochanego, ale po tonie głosu wyobraziła sobie, jak wydął uroczo dolną wargę niczym małe, obrażone dziecko.

— [Imię] — zawył żałośnie jej imię, wpychając twarz w jej łopatkę. Nie protestowała, ciekawa co zamierza jej przekazać — Proszę, nie zostawiaj mnie dzisiaj samego.

— Masz tupet wymagać cokolwiek od swojej pani — wytknęła mu, ale ton głosu nie zdradzał intencji udzielenia nagany.

— Przepraszam — zaskomlał — Ale moje ciało płonie bez pani u boku. Czy ten jeden raz pozwolisz mi na samolubność? Obiecuję, że nigdy więcej to się nie powtórzy — dodał pośpiesznie.

[Imię] zawsze stała na pierwszym miejscu w jego hierarchi potrzeb, ale odkąd dowiedziała się, że może ponownie korzystać w pełni ze swojej wyleczonej kończyny, zaniedbywała go, spełniając własne pragnienia i korzystając z życia, zajmując się przyjemnościami, z których musiała trwale zrezygnować po kontuzji. Nie winił jej za to, miała do tego pełne prawo, a Helios podświadomie zdawał sobie sprawę, że w świecie [Imię] nigdy nie będzie zajmował pierwszego miejsca. Cierpiał samotnie, umierając z tęsknoty, pogłębionej po godzinach zamartwiania się o zdrowie ukochanej, kiedy trawiła ją gorączka. Ledwo zmrużył oczy tej nocy, czas przeznaczony na sen spędzając na obserwowaniu [Imię], wąchaniu jej ubrań i składaniu potajemnych pocałunków. Helios pragnął jednak jeszcze więcej, stąd nagła domagająca się bliskości postawa, nieco odstająca od schematu zachowań demona.

— Dobrze więc — zgodziła się. Rozumiała dlaczego zrodziły się w nim bunt i potrzeba bliskości, ale musiała jednocześnie przyznać, że za mocno go rozpieściła. — Dzisiaj urządzimy sobie mniej produktywny dzień.

W odpowiedzi otrzymała od Heliosa jeszcze silniejszy uścisk oraz grad pocałunków na skrawku odsłoniętej szyi. Po skończonej pieszczocie postawił ją na podłodze, jednocześnie wciąż trzymając ją kurczowo za rękę. Na moment zapomniał czym jest przestrzeń osobista, choć w towarzystwie [Imię], kiedy ich miłość rozkwitała w czterech ścianach jej pokoju, znaczenie tego zwrotu przestawało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Potrzeba przebywania jak najbliżej jego pani wygrywała nad zdrowym rozsądkiem i dobrym wychowaniem.

Usiadła na odsuniętym już fotelu przy biurku, ciągnąc za sobą Heliosa, który podążał za nią jak wierny pies, nie śmiąc wyprzedzić jej nawet o milimetr. Wskazała na miejsce obok siebie, było tam wystarczająco przestrzeni, aby zmieścić jeszcze jedną osobę. Speszył się, ale spełnił nieme polecenie. Wcisnął się tuż obok [Imię], ich uda stykały się ze sobą. Helios instynktownie, z czystego przyzwyczajenia, pochylił głowę, aby jego ukochana miała lepszy dostęp do sfery przeznaczonej do głaskania. Uśmiechnęła się, ten dziwny nawyk nigdy nie przestawiał wprawiać ją w dobry humor. Posłuchała się podpowiedzi, w pokoju rozległo się donośne mruczenie.

— Mój luby jest kotem — zagadnęła żartobliwie, zakres ruchów palców przenosząc na terytorium za uchem. Impulsywnie przysunął się jeszcze bliżej, niemalże zgniatając ją oporem masywnego ciała. Zamknął oczy i wysunął brodę, dodatkowo przekręcając głowę w bok. Zupełnie jak kotek. Dwumetrowy kotek, który jest w stanie gołymi rękami rozerwać człowieka na strzępy, jeśli tylko ładnie go o to poprosisz.

Zatrzymała wzrok na ramieniu mężczyzny. Jeszcze wczoraj można było zobaczyć na nim fragmenty odkrytej kości, ubrudzonej na czarno od jego własnen krwi, ale dziś po bruzdach nie było śladu. Na ich miejsce wstąpiły blizny, pięć pasów o nierównych krawędziach, które już zawsze będą przypominać jej, że kiedyś Helios był w stanie oszpecić swoje ciało, aby ją uratować. Zaciągnęła u niego ogromny dług, którego nie mogła spłacić byle dobrem materialnym z jednego prostego powodu: Heliosowi na tym nie zależało. Musiała wynagrodzić mu swoje poświęcenie w nieco innym sposób. Dopiero teraz, analizując jego ogromne zapotrzebowanie na bliskość, wysnuła jeden ciekawy pomysł.

— W sąsiednim hrabstwie znajduje się moja zimowa rezydencja, o której istnieniu wiem jedynie ja oraz pracownicy, którzy brali udział przy budowie budynku. — zaczęła. Helios momentalnie przestała mruczeć. Wyprostował się i skupił na ukochanej wzrok, w pełni poświęcając jej swoją uwagę — Wybieram się tam jedynie w mroźnych okresach lub kiedy potrzebuję separacji od świata. Chciałabym pokazać ci to miejsce, Helios. I... odpocząć tam z tobą... od świata.

Absolutne szczęście rozbłysło w oczach lokaja. Propozycja [Imię] jasno sugerowała, że ufała mu i kochała go na tyle, aby porzucić dla niego życie towarzyskie (co on już dawno uczynił dla niej).

— Jestem zaszczycony — wyszeptał. Przeniósł się na podłogę i ułożył w typową dla niego pozycję wyrażającą dozgonną uległość. [Imię] automatycznie zgarnęła jego policzek w dłoń, w którą wtulił się błyskawicznie. Łzy zalśniły w jego ślepiach niczym oszlifowane diamenty.

Nagła myśl przeszyła świadomość [Imię]: czy wszystkie dzieci piekieł zachowywały się w ten sposób? Czy każde z nich potrafiło wykrzesać z siebie tak duże pokłady ślepego zaufania i przywiązania do jednej osoby? Skąd więc wzięły się wszystkie historyki, którymi naszpikował ją Vernon zanim zdecydowała się na uratowanie Heliosa?

— Dziękuję, [Imię]. Jesteś najhojniejszą i najszlachetniejszą osobą, jaką miałem zaszczyt poznać.

— Wydaje mi się, że nieco przejaskrawiasz. Nie jestem tak wspaniałą i dobroduszną osobą za jaką mnie uważasz.

Ale Helios nie potrafił patrzeć na nią w inny sposób, nie ważne jak czarne brudy skrywała przed nim i co mrocznego dokonała w życiu. [Imię] mogłaby zranić go w najokrutniejszy sposób, bawić się nim niczym zwykłą zabawką, a on wciąż miałby o niej takie samo wyidealizowane mniemanie.

Pokręcił głową — Uważam, że idealnie oddałem obecny stan rzeczy. Kocham cię, [Imię].

Dla mnie zawsze będziesz jedynym człowiekiem, który zasługuje na szacunek — pragnął jeszcze dodać, ale powstrzymał się w ostatniej chwili, bowiem zatrzasnęła mu usta pocałunkiem. Całus był długi i spełnił swoją rolę. Ucieszenie Heliosa przed prawieniem dalszych kłamstw zakończyło się pomyślnie. Zbieranie nadmuchanych przesadą pochwał nie sprawiało jej żadnej przyjemności, a tylko pogaraszło humor. Wolała więc zakończyć ten teatrzyk, zanim jej ukochany zapędził się zbyt głęboko w las.

— Wyruszamy za tydzień — zadekretowała.

— Tak jest — zgodził się, wyciągając się do kolejnego pocałunku. Nie pozwolił ruszyć się [Imię] przez najbliższe kilka godzin, spędzając ten czas na rozkoszowaniu się sensacją kolejnych buziaków i innych pieszczot.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro