» Rozdział 11 «

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Swój "Rozdział na żądanie" wykorzystuje EwelinaAdamczyk680

Wedle prośby, bawcie się... dobrze... 😅

^^^^^

Minął tydzień, w którym Marek był zadowolony ze swoich postępów. Wydawało mu się, że nad wszystkim panuje. Wydawało mu się. Bo wewnętrzne demony nie znikają. One udają, że zniknęły, żeby uderzyć z pełną mocą.

Lekarze uznali, że Anielka może wrócić do domu, choć nadal musi stawiać się na rehabilitację. To jeszcze bardziej dodało mu skrzydeł i scaliło rodzinę. Wszyscy żyli powrotem najmłodszej Pietruszewskiej. Dekorowali dom, sprzątali jej pokój, piekli ulubione ciasta i potrawy.

Marek wszedł do pokoju, do którego od dawna nie wchodził. Nie umiał. To tu skakała po łóżku jego siostra, śmiała się w głos i tańczyła do dziecięcych piosenek. Iza stała na niewielkiej drabince, zawieszając różowe ozdoby. Uśmiechnął się pod nosem, podchodząc bliżej. Chciał być miły, więc schylił się po brokatowy nadmuchany balon i wyciągnął przed siebie dłoń, żeby jej go podać. Nie zareagowała, mocując się z jakąś kokardką, a gdy westchnęła, w końcu sobie radząc, musnął ją balonem.

Iza się zachwiała, odwróciła za siebie w szoku, a stopa osunęła się w bok. Marek puścił balon, łapiąc żonę w pasie. Pociągnął ją w swoją stronę, żeby nie poleciała w przód i asekurował, zamykając w ramionach.

– I czego się boisz? – Zaśmiał się, a zawstydzona Iza wyciągnęła z uszu słuchawki, z których wydzierała się muzyka. To dlatego go nie usłyszała. I dlatego się wystraszyła. Odleciała sobie w inny świat.

– Co mówiłeś?

– Już nic. – Pokręcił głową z szerokim uśmiechem.
Wtedy zdał sobie sprawę, że ona tkwi w jego ramionach. Bijące z jej oczu ciepło, ogrzewało zmarzlinę w sercu. Od tak dawna nie był z nikim blisko. Minęło prawie pół roku, odkąd w ogóle kogoś przytulał. Żył w zawieszeniu, bez żadnych pozytywnych uczuć, bez ludzkiego przyciągania. Chociaż miał żonę, przyjaciół i rodzinę, tak naprawdę wciąż był sam. Nikogo do siebie nie dopuszczał. Wszystkie pokłady uczuć, które w sobie miał, zostawił przy Anicie, gdy od niej odchodził.

Uderzyło to w niego tak bardzo, że chciał się cofnąć, ale w mniej niż sekundę z tego zrezygnował. Nie mógł wciąż tkwić w martwym punkcie. Wbrew sobie nie wypuścił Izy z ramion, walczył z dziwnym przeświadczeniem, że oszukuje cały świat. Ona zadarła głowę wyżej, a jej skóra zrobiła się cieplejsza. Uznał, że może to nie było łatwe, ale też nie takie trudne.
– Dziękuję, że tak się starasz dla mojej siostry.

– Teraz to moja rodzina. – Uśmiechnęła się delikatnie i podobało mu się to, jak dobrze czuła się w jego uścisku.

– Masz gołębie serce.

Nagle się zawstydziła, spuszczając wzrok, a tym zawstydzeniu było coś tak uroczego, że drobniutki element jego serca nabrał powietrza. Sczarniały, porzucony, nikomu niepotrzebny mięsień, wziął głęboki wdech po wielu miesiącach spoczynku.
Cholera, potrafię czuć... – pomyślał, nachylając się odrobinę bardziej. Bardzo chciał to przeciągnąć. I dla siebie, i dla niej, i dla całego otoczenia. Musnął ustami policzek żony i choć nie poczuł żadnego wybuchu, to jej reakcja znów coś w nim obudziła. Iza drżąco nabrała powietrza, a niewinne ciało pokryło się gęsią skórką.

Spojrzał jej w oczy. Może nie potrafił zalać tej kobiety falą miłości i namiętności, ale to zawsze jakiś krok. Miał nadzieję, że każdy kolejny będzie łatwiejszy.

– I jak wam idzie? – Adam właśnie szedł w ich stronę, więc odsunęli się od siebie, a ten przekroczył próg, rozglądając się po pomieszczeniu. – O, widzę, że świetnie. Dobra robota. – Spojrzał na młodszego brata. – Chodź ze mną na dół, musisz mi pomóc.

Marek skinął głową, posłał Izie przyjazne spojrzenie i wyszedł, żeby pomóc w przygotowaniach.

Po wszystkim nie wrócili od razu do domu. Postanowił pomóc żonie w zakupach. Z całego serca starał się być dobrym mężem i gdzieś tam zaczynała tlić się nadzieja, że uda im się dogadać. A z czasem może nawet więcej niż dogadać. Nastawił się pozytywnie i bardzo starał się podtrzymywać tematy.

– A może masz ochotę na wino? – Skręcił w dział z alkoholami. – Albo coś innego. Jaki lubisz alkohol?

– Lubię kolorowe drinki.

– O! – Pomyślał chwilę, masując się po brodzie. – Nie umiem robić ciekawych drinków... – Zastanawiał się jeszcze przez moment, po czym z olśnieniem bijącym z oczu, uniósł palec w górę. – Kupimy szejker, książkę z przepisami na drinki i kilka różnych alkoholi. Musi się udać. A jak nie, zostanie nam internet.

– Świetny pomysł. – Nieświadomie pochyliła się lekko w jego stronę z szerokim uśmiechem. Marek jakby oddziaływał na jej ciało, przyciągając go do siebie. Iza nie chciała być nachalna, ale nic nie mogła poradzić, że z każdym dniem Marek wydawał się bardziej pociągający. Szczególnie gdy dostrzegała, jak się stara i próbuje drobnymi gestami umilić jej małżeństwo.

– To najpierw chodźmy po książkę, żebyśmy wiedzieli, co potrzeba.

Marek pchał wózek, obok niego kroczyła Iza. Zerknął na nią bokiem i uśmiechnął się sam do siebie. W końcu uśmiechnął się również jego duch. Nareszcie poczuł się swobodnie w towarzystwie żony, a te drobne chwile sprawiały, że nadzieja na ich małżeństwo rosła.

Dotarli do działu, w którym półki uginały się od książek. Nie od razu odnaleźli te interesujące, a i wtedy okazało się, że mają aż kilka do wyboru.

– Dobrze, że ktoś to zrobił – zaczął Marek, ściągając pierwszą z półki – Ale nie wiem, jak można napisać tyle książek o drinkach. Drinkach...

– To tak, jak książki o dietach albo książki kucharskie. – Wzruszyła ramionami Iza, przeglądając inną. – Nasze babcie i prababcie tworzyły takie własnoręcznie i przekazywały kolejnym pokoleniom. Ktoś w końcu zdecydował się na tym zarobić i ułatwić nam rozczytywanie koślawców i zamazanych przez brudne palce liter.

– Dobre podsumowanie. – Pokiwał głową i sięgnął po inną.

– Myślę, że ta jest dobra. – Podała mu tę, którą przeglądała. – Wszystko jest bardzo prosto opisane i nawet z boku są wyjaśnienia każdego szczegółu.

– Mhm. – Odłożył poprzednią i wziął w ręce propozycję Izy. – Faktycznie opisane wszystko, jak dla głąbów. Czyli uznałaś, że idealna dla mnie.

Ona zrobiła wielki oczy, a on roześmiał się perliście.
– Spokojnie, możesz się ze mnie śmiać. Nie jestem aż takim sztywniakiem.

Odwróciła lekko głowę, udając, że się rozgląda. Marek jednak domyślał się, że tłumi nabijanie się z męża. Co oczywiście nie powinno jej się zdarzyć. Niektóre Alfy miały tak ogromne ego, że wszystko odbierali, jako krzywdę dla ich wielkości.

– Chodź, idziemy na inny dział. Tutaj podpowiadają, jaki będzie dobry szejker dla początkujących.

Kupili jeszcze kilka produktów i co może dziwne, tak codzienna czynność zaczęła tkać między nimi nić porozumienia. Razem wybierali przyrządy, alkohole i nawet nowe szklanki. Wciąż przy tym rozmawiali, a to nie zdarzało im się często. Do tego okazało się, że Iza jednak ma własne zdanie i potrafiła je odpowiednio argumentować, a to Marek w niej cenił.

Stanęli w końcu w ogromnej kolejce i nie zapowiadało się, że szybko stąd wyjdą. To najgorsza część zakupów. Marek oparł się o wózek i ziewnął przeciągle w dłoń. Iza stanęła wyprostowana z wypisanym na twarzy spokojem.

– Nie drażni cię, że będziemy tak długo stać?

– Nie – odpowiedziała całkiem poważnie, a później powoli przeniosła wzrok na męża. – Taka kolej rzeczy. Tak miało być. A ty zawsze masz wybór.

– Jaki na przykład? – Przysunął się, wyraźnie zainteresowany.

– Możesz wrócić na sklep i przeczekać najgorszą falę, spacerując między alejkami. Możesz grzecznie stać i czekać na swoją kolej. Możesz też urządzić burdę, zdenerwować kasjerkę, która doskonale widzi, co się dzieje. Ona też wolałaby nie mieć takiej kolejki. Teraz kasuje w szybkim rytmie i się stara. Ty ją z tego rytmu wybijesz, ona się rozchwieje, coś źle wciśnie i będziemy tu stali dłużej. Ona sobie odpocznie, czekając na kierownika. A ty co zyskasz?

– Będę tu dłużej stał i więcej się denerwował.

– Właśnie. A może tu stoisz, później wsiądziesz do samochodu i dzięki temu unikniesz wypadku?

– A może odwrotnie? Wiele jest przypadków, kiedy ludzie nie czekali spokojnie, wszystko rzucali, starali się śpieszyć, a i tak nie zdążyli na samolot czy statek.

– I przeżyli, prawda? Nie wsiedli. – Uniosła brew. – Nerwy najczęściej nie pomagają w osiągnięciu celu. Mogą przynieść korzyści tylko w wyjątkowych sytuacjach.

Uśmiechnął się szeroko, śmiejąc się cicho.
– Podoba mi się twoje myślenie. – Nie dodał, że w ogóle zaczyna ją coraz bardziej lubić. Nie chciał robić jej złudnych nadziei, ale prawdą było, że spędzaniu czasu z Izą sprawiało, że miał ochotę poświęcać jej go więcej. Wcale nie była nudna i bezbarwna. Zupełnie inna od kobiet, z którymi dotychczas się spotykał. Na pewno z wiele spokojniejszym usposobieniem, ale to nie oznaczało, że nie była intrygująca.

Stanął inaczej, bezwiednie spoglądając w wózek z zakupami. Olśniło go, więc nabrał powietrza, klepiąc się w czoło.
– Nie wróciliśmy się po cytrusy!

– Faktycznie...

– Dobra. Ja pobiegnę i tak kolejka długa to zdążę. – Wyciągnął portfel z kieszeni spodni. – Trzymaj tak w razie czego, jakby się nagle rozstąpili.

– A nie mówiłam?
Nawiązała do ich poprzedniej rozmowy dotyczącej niebotycznej kolejki. Marek znów się uśmiechnął, czując ten uśmiech aż w sercu.
Kciukiem pogłaskał żonę po brodzie, jakby chciał ją przywrócić do porządku. Jednak robił to żartobliwie i z jego oczu biło rozbawienie.
– W twoich ustach takie słowa do męża, to niemal bluźnierstwo.

Pokręcił głową i odszedł szybkim krokiem na dział.
Pomarańcza, cytryna, limonka – powtarzał w głowie, rozglądając się za owocami. Udało mu się znaleźć wszystkie, więc podszedł do wagi. Najpierw położył na niej cytrynę, później pomarańczę. Następnie limonkę, ale nie umiał znaleźć odpowiedniego obrazka, więc przesuwał w kółko palcem wskazującym po ekranie. Zagryzł wargę i odczuł ulgę, w końcu znajdując potrzebny produkt. Nacisnął, kod z ceną zaczął wychodzić, zerwał go i nakleił...

A wtedy zatrzymała się Ziemia...
Do jego nozdrzy dotarł zapach. Jedyny taki. Orzeźwiający, przyjemny, czarujący. Zapach wiosny. Zapach...
... Anity.
Jakby ktoś wyłączył świat, choć wszystko wokół pędziło. Jakby ktoś zgasił światło, choć ono biło po oczach. Bo w Marku zatrzymało się wszystko.
Zmysły się wyostrzyły, gdy okręcił się wokół własnej osi, lustrując przestrzeń. Mózg przełączył się na tryb: „Szukaj jej".

Miał wrażenie, że nie oddycha, choć nabierał powietrza, chcąc znów to poczuć. Że krew odpłynęła z twarzy, a ta pędziła, przyspieszając razem z coraz głośniej bijącym sercem. Jakby miał zapaść się pod posadzkę, bo nogi miękły, a przecież stał na nich twardo, wciąż odwracając głowę w każdą stronę.

To było jak cios. Jakby ktoś podciął mu nogi albo kopnął w sam środek mostka.
Blondynka i brunetka.
Kamila i Anita.
Skręciły do następnej alejki.
Co one tu robią?
Ruszył przed siebie, zanim zdążył to przemyśleć. W ogóle nie myślał. Instynkt przejął nad nim władzę, jak nad drapieżnikiem, który musi dorwać zwierzynę. Wszystkie zmysły krzyczały, że musi ją znaleźć w tym pieprzonym sklepie. Teraz istniało tylko to. Jeden cel. Musiał ją zobaczyć.
A limonka została zapomniana na srebrnej wadze. Podobnie, jak pewna kobieta stojąca w długiej kolejce...

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro