» Rozdział 48 «

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W środku nocy podniósł się z łóżka, zszedł na parter, żeby przyglądać się nocy przez szybę. Starał się nie dodawać Izie niepotrzebnego stresu, ciąża nie została jeszcze potwierdzona przez lekarza, a na tak wczesnym etapie dodatkowe nerwy mogły bardzo zaszkodzić. Popijał wodę z kolorowej szklanki, choć życie nie miało tak wielu barw. Wiedział, że nie może czekać. Musieli mieć to za sobą jak najszybciej, bo czekały go inne powinności, zamierzał wziąć udział w zemście za Marcela. Zagryzał wargę, zastanawiając się, jak ugryźć problem. Nie mógłby wyjechać i zostawić Izy, jeśli nie ułożą się sprawy, a nie potrafiłby też nie pojechać, bo wciąż czuł się częścią tamtych ludzi. Czas zdecydowanie nie był przyjacielem Marka. Tak naprawdę mało co nim było... Marcel był przyjacielem, którego chciałby mieć każdy, dlatego musiał tam pojechać, a jednocześnie powinien być przyjacielem własnej żony i nie zostawiać jej samej, gdy wszyscy odwrócą się przeciw niej.

– Cholerne życie... Nie możesz być łatwiejsze? – wyburczał do mroku w ogrodzie, ale świat nie zamierzał odpowiadać. Świat rzuca wyzwania, bez wskazówek, a później patrzy, jak sobie poradzisz.


***


Mama Marka otworzyła drzwi szeroko, równie jak swoje oczy, gdy zobaczyła, że przed jej synem próg przekroczyła najpierw Iza, później jej brat. Już przyjazd wszystkich mężczyzn wprawił ją w niepokój, który teraz przybrał na sile.

– Dzień dobry, Izuś. – Ucałowała policzek synowej, wyczuwając jej strach, potęgując dodatkowo swój.

– Dzień dobry. – Leon kiwnął grzecznie głową, na co odpowiedziała z ciepłym uśmiechem.

Na koniec zostawiła sobie syna, który pocałował ją w policzek. Spojrzała w jego oczy z troską. Mógł być dorosły, ale nadał był jej dzieckiem. Mężczyźni mogli mówić o nim: silny Alfa, ona patrzyła i widziała młodego człowieka przytłoczonego niekończącymi się problemami. I nieważne, że zamykali się w pokoju, a za zamkniętymi drzwiami trwały rozmowy niedocierające do matczynych uszu. Żyła we Wspólnocie wystarczająco długo, żeby wiedzieć swoje, wystarczająco dużo widziała, żeby bać się o najbliższych, była matką, a matka zawsze wie, nawet jeśli wszyscy wokół milczą.

Cała trójka zniknęła za drzwiami. Mama stała w niewielkim holu i modliła się w duchu, ażeby Aniołowie dbali o jej syna i synową. Niech wszyscy święci w końcu pomogą mu wyjść na prostą. Skoro Anielka wracała do zdrowia, teraz pragnęła łaski dla swojego kolejnego dziecka, marzyła o tym, że Marek w końcu zaczął się szczerze uśmiechać.

– Mamo? – dotarł do niej głos córeczki, więc musiała zostawić swoje modlitwy. Była potrzebna gdzieś indziej.

W tym samym czasie Iza stała za Markiem, jakby chciała się schować przed siedzącymi Pietruszewskimi, czuła się wiele bezpieczniej za plecami męża, chociaż zaproponowano jej, żeby usiadła.

– W czym możemy pomóc? – przemówił dziadek Pietruszewski. – Co się dzieje, dzieci?

Iza wpatrywała się w napięte plecy męża, to jak brał wdech chyba zapamięta na zawsze. Zerknęła na brata, zauważając, że jest równie zdenerwowany, jak ona. Musieli dokonać wyboru, Marek zapewnił ich, że zadba o bezpieczeństwo Leona, o ile on stanie po stronie siostry. Długo rozmawiali, wszystko sobie wyjaśnili i ustalili plan. Mąż przemówił, a donośny, mocny, pewny głos sprawił, że znów utkwiła wzrok w jego plecach.

– Co mamy przez to rozumieć? – kontynuował dziadek.

– Oskarżam swojego teścia o knucie przeciwko Alfie, kazał mnie szpiegować, żeby w przyszłości móc szantażować. Stawiał przeciwko mnie żonę, co jest niewybaczalne. Tym samym proszę o ochronę ich obojga. Iza nosi w sobie moje dziecko. – Położył na biurku zaświadczenie lekarskie, które otrzymali ledwie chwilę temu. – A Leon nie może wrócić do domu rodzinnego, ponieważ to niebezpieczne. Może zatrzymać się u mnie. Zarówno ona, jak i on, będą zeznawać przeciwko ojcu, jeśli obiecacie, że nie poniosą konsekwencji.

– A szpiegowali? – zapytał ojciec z nadzieją, że odpowiedź nie będzie twierdząca.

– Nie, ale również nie odmówili swojemu ojcu ze strachu przed nim.

– To poważna sprawa – zaczął dziadek, a Marek widział, że starają się ukryć zadowolenie z szacunku do Izy i Leona. Dla nich ta sprawa nie była przyjemna, dla Pietruszewskich wręcz odwrotnie. – Odsłoń ich, żebym mógł o coś zapytać.

Marek przesunął się w bok, nie patrząc na młodych Zielińskich, tak jak kazały zasady. Żadnych znaków.
– Czy potwierdzacie słowa mojego wnuka?

– Tak – odpowiedzieli równo i cicho.

– Musicie podnieść głowy i na mnie spojrzeć, proszę. – Dał im chwilę, nim zebrali się na odwagę. Rodzeństwo spojrzało wprost na członka Starszyzny, nadal nie wiedząc, czy robią dobrze i jak to się skończy. – Życzycie sobie, żebym zwołał sąd i będziecie zeznawać?

Cisza. Cisza, która się przedłużała i chociaż każdy Pietruszewski w tym pomieszczeniu wiedział, że nie ma już odwrotu, dali im kolejny moment na zebranie myśli. Ich zgoda nie miała już znaczenia, bo oskarżenie padło z ust Alfy, jednak chcieli, żeby czuli się pewniej podczas zeznań i współpracowali, więc musieli dać im poczucie minimalnej kontroli nad sytuacją.

– Tak. – Iza potwierdziła pierwsza, a zaraz za nią brat.

– Wasze prośby zostaną spełnione. Zrobiliście dobrze, zwierzając się mojemu wnukowi. – Podniósł się dziadek. – Marek nie zostawi was nawet na chwilę, a z nim jesteście bezpieczni, ja tymczasem muszę zwołać Starszyznę.

– Ja jadę po oskarżonego. – Ojciec również wstał, ledwo hamując swoją ekscytację.

– A co z ich matką? – Jako jedyny pomyślał o tym Adam.

– Ją też możecie przesłuchać – warknął Marek. – Nie znajdzie ochrony w moim domu.

– Marek... – Przystanął ojciec wyraźnie zszokowany.

– Nie – powtórzył dobitnie, odwracając się w stronę żony. – Chodź, zadzwonią do nas.

Izie pękało serce, zalewając wnętrzności szkarłatną goryczą. Stanęła przeciwko swojej rodzinie, własnym rodzicom i chociaż nie byli dla niej dobrzy to nadal było bardzo trudno. Wychowali ją na posłuszną, wszystko, co robiła, miała robić dla nich, dla ich zadowolenia, a teraz kiedy mogła się wyrwać, mogła ich zdradzić, nie czuła ulgi.

– Iza?
Odwróciła się w stronę ciepłego głosu, stając przed teściem.
– Gratuluję, kochanie. I odwagi, i ciąży. Bądźcie zdrowi i niech Bóg ci błogosławi, dziecko. Proś, o co chcesz, a rodzina Pietruszewskich zadba o ciebie i maleństwo. Nie pozwolimy cię skrzywdzić, masz moje słowo.

– Dziękuję, tato – wyznała cicho z oczami pełnymi łez. A łzy te zawierały kompletnie sprzeczne emocje, nerwy przez obecną sytuację i wzruszenie, że okazano jej tyle dobroci.

– Gratuluję. – Adam poklepał Marka po plecach, a następnie kiwnął głową Izie. – Zasypiemy was pierdołami po małym. – Uśmiechnął się szeroko. – Mogę powiedzieć Sabinie, czy jeszcze nie?

Marek i Iza spojrzeli po sobie, bo nawet o tym nie rozmawiali, niczego nie ustalili.
– Jak ty uważasz – zwrócił się do żony, na co ona wzruszyła ramionami.

– I tak długo nie utrzymamy tego w tajemnicy, więc możesz.

– Najpierw powiedzcie mamie – wyszeptał do niej teść. – Niech nie czuje się pominięta.

Właśnie tak zrobili, znaleźli mamę w pokoju Anielki i podzielili się radosną nowiną. Obie wyściskały przyszłych rodziców, powtarzając, jak bardzo się cieszą.

– Izuś, gdybyś potrzebowała czegokolwiek, zawsze możesz do mnie zadzwonić.

– Dziękuję – odpowiedziała miło, chociaż w głębi duszy wiedziała, że nie ma co liczyć na pomoc teściowej, w końcu miała Anielkę. Odwróciła się za siebie, zastanawiając, gdzie podział się brat. Gdy jej wszyscy gratulowali, on nie miał żadnego powodu do radości, jego świat może nie był idealny, ale się posypał, a to zawsze jest trudne. Marek wyczuł emocje żony i zauważył jej nerwowe zerkanie za siebie.

– Musimy już iść – przemówił, głaszcząc siostrę po włosach.

– Coś się dzieje, prawda? – Mama przekrzywiła z głowę z troską wypisaną na twarzy. – Mogę wam pomóc?

– Wszystko będzie dobrze. – Posłał mamie słaby uśmiech. – Mam nadzieję, że jesteśmy na ostatniej prostej.

Raczej jej nie uspokoił, ale znów musiał wybrać między emocjami matki i żony. Rozumiał obie i chciałby być przy nich jednocześnie, jednak wiedział, że to niemożliwe. Złapał dłoń Izy i wyszli z pokoju. Leon siedział na schodach ze spuszczoną głową, przygnębienie siedziało na jego ramionach, siłując się z poczuciem straty. Miał niewiele, to fakt, ale takie kroki nigdy nie są łatwe.

– Chodź. – Marek poklepał go po plecach, a Iza puściła dłoń męża. Złapała się brata i razem zeszli po schodach. Musieli razem stawić temu czoła.

W domu Izy i Marka panowało nerwowe napięcie. Wszyscy milczeli, bo wystarczająco się już nagadali. Marek wyjaśnił im wszystko, co mógł, odpowiedział na każde pytanie i dał wskazówki, opowiadając, co ich czeka i jak to będzie wyglądać.

– Przepraszam, nawet wam nie pogratulowałem. – Zawstydził się Leon.

– Daj spokój. – Marek machnął ręką. – Teraz masz dużo na głowie. Dbaj o swoje zdrowie psychiczne.

– Naprawdę mogę u was spać? Jak długo?

– Nie wiem, ale długo.

– Nawet nie mam swoich rzeczy. – Leon rozłożył ręce, myśląc o wielu przyborach jednocześnie. O ile jakąś bluzę czy kosmetyk mógłby pożyczyć od Marka, o tyle bielizny i książek szkolnych sobie nie wyczaruje.

– Już to załatwiłem, nie martw się.

Chwilę później rozległo się pukanie do drzwi, Marek poszedł otworzyć, po czym wrócił do salonu z Fabianem obładowanym torbami.

– Dużo tego nie było. W plecaku masz wszystko do szkoły, w torbie ciuchy i kosmetyki, chyba twoje... – Zerknął niepewnie. – W drugiej torbie rzeczy z pokoju, nie byłem pewny, co będzie ci potrzebne i na czym ci zależy.

– Grzebałeś w naszym domu? – Leon podniósł się, oburzając głośno. Narastające emocje musiały znaleźć ujście.

Fabian spojrzał pytająco na Marka, a później znów na Leona.
– Jakby ci to powiedzieć... Kilka Alf właśnie przetrzepuje każdy kąt w waszym domu.

– Naprawdę? – Iza podniosła się równie energicznie.

– Szukają dowodów przeciwko waszemu ojcu – odpowiedział spokojnie Marek. – Isiu, ja sobie zdaję sprawę, że sytuacja jest ogromnie stresująca, ale staraj się, proszę, jak najmniej denerwować.

– A co z rodzicami? – dopytywał Leon.

– Są w budynku Wspólnoty – odpowiedział Fabian. – Muszą zostać przesłuchani.

Leon spuścił głowę, zaciskając pięści. Łamał się, chciał być twardy, jak Marek i Fabian, których podziwiał, ale nie był. Miał szesnaście lat i właśnie rozpadła się jego rodzina. Nie miał już nic, nawet własnego kąta.

– Leon? – Iza stanęła naprzeciw brata, pocieszająco kładąc rękę na jego ramieniu.– Damy sobie radę, masz mnie.

– Ciebie? – Zaśmiał się kpiąco. – Masz męża i to nie byle jakiego, do tego jesteś z nim w ciąży. Masz już nową rodzinę, Iza. To nimi musisz się zająć.

– Zajmowałam się tobą od lat – wypowiedziała na głos coś, co w Alfach zapaliło kolejną czerwoną lampkę. – I nie przestanę. Ojciec to przeciw nam wykorzystał, ale nawet mąż mnie nie powstrzyma, zawsze będę o ciebie dbała.

Dla Marka nie była to obelga. Pewność siebie żony to coś, czego rzadko bywał świadkiem i był z niej dumny. Szanował ludzi, którzy za bliskimi pójdą na stos.

– Nie chcę być waszym ciężarem, powodem twojego nieszczęścia – wyrzucał z siebie Leon. – Musisz być mu posłuszna, bo będziesz znów obrywać za siebie i za mnie. To na tobie się wyżyje, zawsze wyżywali się na tobie, nawet jeśli to ja coś stłukłem. To miała być dla nas kara.

– A to sprawiło, że nikt i nic nie ma prawa między nami stanąć, rozumiesz? Za wiele razem przeszliśmy. Będziesz powodem mojego nieszczęścia w momencie, w którym się ode mnie odsuniesz. A ja przyjmowałam i zawsze przyjmę karę na siebie.

Marek nie chciał się wtrącać w rozmowę między rodzeństwem, ale gdy Leon spojrzał na niego, jakby chciał się upewnić, postanowił zabrać głos.

– Jesteś tu mile widziany i możesz zostać tak długo, jak będzie trzeba. To dobrze, że Iza będzie miała obok siebie dwóch mężczyzn, którym zależy na jej szczęściu. Zasłużyła na to, prawda?

– Prawda – przytaknął z mocą Leon.

– Więc wybierz sobie pokój.

Leon wziął torby i poszedł na górę, następnie wrócił, a w salonie znów panowała cisza pełna oczekiwania na telefon. Przedłużające się minuty potęgowały emocje, wystawiając wszystkich na test cierpliwości.

A telefon w końcu zadzwonił...

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro