» Rozdział 21 «

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Domówka trwała w najlepsze. Tymon nie przyszedł, tak jak zapowiadał wcześniej. Marcel z Markiem pomogli poprzenosić kartony do odpowiednich pomieszczeń, żeby Anita nie musiała dźwigać. Później Marcel otworzył sobie piwo i instruował dziewczynę w jeszcze kilku kwestiach dotyczących mieszkania. Robił to rzeczowo i konkretnie, a ona głównie przytakiwała. Po jakichś dwóch godzinach się zmył. Anita wciąż biła się z myślami czy dobrze zrobiła, wprowadzając się właśnie do tego mieszkania. Czy spotka ją tu jakaś krzywda? Czy w ogóle może im ufać, skoro są podobni do towarzystwa, od którego chciała się uwolnić?

Przysiadła na kanapie na swoim miejscu obok Damiana. Chciała czy nie, nie mogła zbliżyć się do Marka. On wciśnięty w koniec siedziska, zagryzał dolną wargę. Machając nerwowo stopą ze śnieżnobiałą skarpetką, gapił się bez przerwy w telefon. Odciął się od świata wokół. Wyłączył się z rozmów. Był tu, a jednocześnie jakby go nie było. Nie tknął alkoholu. Prawie tak jak Anita. Co prawda otworzyła sobie piwo, jednak stało ledwo tknięte.

Damian zagadywał do niej co rusz, a ona odpowiadała z uśmiechem, myślami będąc zupełnie gdzieś indziej, choć ledwie metr dalej. Przy Marku, na którego zerkała od czasu do czasu. Starała się ułożyć w głowie wszelkie sprzeczne informacje, a ten chaos zdawał się nie do ogarnięcia. Na szczęście Kamila ze swoim sposobem bycia zajmowała się całym towarzystwem, skupiając uwagę głównie na sobie. I dobrze. Anita lubiła ją za to, jaka była. Przynajmniej nie musiała na siłę zabawiać gości.

Marek wstał z kanapy, co nie uszło uwadze Anity. Przez cały czas, jakby wibracjami w skórze, wyczuwała każdy jego ruch. Mimo innych hałasujących osób wokół, usłyszała, że poszedł do łazienki, na co odetchnęła z ulgą.

Kilka minut później zadzwonił dzwonek do drzwi. Będąc pewna, że w końcu przyjechała pizza, podniosła się z kanapy, biorąc portfel w dłoń. Oniemiała w przedpokoju, widząc, jak Marek wkłada buty.
– Wychodzisz? – zapytała, ale nie uzyskała odpowiedzi, bo właśnie otworzył drzwi, za którymi faktycznie stał dostawca pizzy. Marek powiedział; "dzień dobry", i wrócił do wkładania kurtki.

Anita szybko zapłaciła za pizzę. Niemal rzuciła ją na stół w pokoju, mówiąc do gości, żeby zaczęli jeść. Wybiegła z mieszkania. Nacisnęła przycisk windy, jednak obie były zajęte.

Jej serce oblało się żalem, ale w mniej niż sekundę uderzyło z mocą. Nie zastanawiając się nawet przez chwilę nad tym, czy robi z siebie wariatkę, zaczęła zbiegać po schodach. Musiała przegonić windę. Nie mogła pozwolić na to, żeby Marek zniknął nie wiadomo gdzie. Pokonywała schody w zawrotnym tempie, przeskakując po kilka. Potknęła się i prawie z nich spadła, ale się nie poddawała.

Dotarła na parter, czując palenie policzków. Zaschło jej w gardle, pulsowała skóra, zmęczenie nie pozwalało nabrać spokojnego oddechu. W oczekiwaniu i pełnym napięciu obserwowała drzwi obu wind.

Winda zapikała, po czym się otworzyła, a z jej wnętrza wysiadła starsza pani ze szczekającym małym pieskiem. Anita oparła się o zimną ścianę, dysząc ciężko. Przymknęła oczy z żalem i poczuciem przegranej, bo nie zdążyła. Zastanawiała się, czy powinna wybiec na ulicę... ale tego byłoby chyba za wiele... Niby gdzie miałaby go szukać?

– Anita? – Dotarł do niej znajomy głos. Otworzyła oczy, widząc przed sobą Marka. Przez szczekającego psa, huczące w głowie myśli i uderzającą w skronie zmęczoną krew, nie usłyszała nawet, że przyjechała druga winda. Marek zadarł głowę wysoko w górę. – Czy ty przebiegłaś dziesięć pięter?

– Jak mogłeś chcieć wyjść bez słowa. – Uderzyła go z otwartej ręki w bark, ale on nawet się nie zachwiał. Nadal stał w tej samej pozycji.

Spuścił smutno głowę i podniósł ją wraz z głośnym westchnięciem.
– Nie pasuję do twojego towarzystwa. Nie chciałem robić zamieszania. To, co powiedział twój brat... wszystko zmieniło. Odsunęłaś się ode mnie. Zwyczajnie źle się tam czułem.

– Powiedział prawdę?

– Po części tak... – przyznał z grymasem na twarzy.

– Może faktycznie nie zachowuję się, jak powinnam, ale zrozum... zbombardował mnie tym.

– Rozumiem. – Przytaknął ze spokojem w głosie. – I wcale ci się nie dziwię. Nie po tym, co przeszłaś. Twój brat może ma trochę racji? Powinnaś wymienić całe swoje towarzystwo na nowe, świeże i bardziej poukładane.

– Ja muszę po prostu pomyśleć.

– Okej. – Uśmiechnął się smutno, a w jego oczach dominowało zwątpienie. – Rozumiem i szanuję twoją decyzję.

– Chyba że ty nie chcesz się więcej kontaktować? – Ubrała w słowa bijące z niego emocje. Tak właśnie je odebrała.

Ponownie westchnął ciężko, uciekając na chwilę wzrokiem.
– W porządku. Mogę to wziąć na siebie, jeśli tak będzie ci łatwiej. – Spojrzał jej w oczy, a ona dostrzegła w nich kogoś innego niż mówił brat. Kogoś dobrego. Kogoś, do kogo miała ochotę się przytulić. – Chociaż to trochę dziwne, że znamy się tak krótko, a ja żegnam się z tobą po raz drugi. Mnie z tym dziwnie. – Wzruszył ramionami tak, jakby miał się rozpaść od jakiegoś większego ruchu. – Przyzwyczaiłem się już do ciebie, stokrotko.

– Może... – zaczęła wykręcać sobie palce z niepewności. – Za kilka dni spotkajmy się i porozmawiajmy na spokojnie?

– Dobrze. – Parzył ją wzrokiem, dając do zrozumienia, że nie wierzy w jej słowa. Anita nie zadzwoni i czuł to całym sobą. Po raz pierwszy w życiu zależało mu na kontakcie z kobietą. Po raz pierwszy w życiu zaznał uczucia odtrącenia. I nie podobały mu się te nowe doświadczenia. Ból wcale nie uszlachetnia, bardziej nazwałby to wkurwieniem na świat.

– Marek? – Zrobiła krok w przód, opierając lekko swoje piersi o jego puchową kurtkę. Dłonie splotła za sobą, żeby się nieposłusznie nie wyrwały. – Myślisz, że... ?

– Że co? – zniżył głos, walcząc ze swoim podnieceniem. Dłonie zacisnął w pięści w kieszeniach spodni. Niewielka linia oddzielała go od decyzji, żeby znaleźć się z Anitą na ścianie i całować ją bez względu na to, co będą czuli później.

– Ty myślisz, że nie zadzwonię.

Uśmiechnął się kpiąco, pochłaniając ją swoim wzrokiem.
– Bo nie zadzwonisz, stokrotko.

– Chcesz, żebym zadzwoniła za kilka dni?

– Nie wiem – wyszeptał, ledwo nad sobą panując. – Moim zdaniem nie powinnaś. Tak byłoby dla ciebie lepiej. Wciąż daję ci do zrozumienia, że ja...

Chwyciła jego kark, stając na palcach. Przywarła ustami do ust, nie dając mu skończyć zdania. A w nim coś wybuchło. Uderzyło go w głowę, choć było to przyjemne uderzenie. Pospiesznie wyciągnął ręce, objął Anitę i przyciągnął mocniej do siebie. Przejął kontrolę nad pocałunkiem, który ona zainicjowała. Kradł to, co dla niego było niedozwolone. Przekroczył granicę, którą dla nich stworzył. Delikatnie popychał jej ciało w tył, robiąc dwa maleńkie kroki, a gdy jej plecy dotknęły ściany, przeniósł dłonie na policzki, wkładając w pocałunek jeszcze więcej uczuć. Zatracił się w tym, wsuwając w nią język. Brał i dawał. Dawał, by odebrać. I na nowo obdarowywał ją kolejnymi muśnięciami ust. Parzyła go, omamiała, odebrała resztki rozumu. Jednak to było wyzwalające, przyjemnie otępiające... uzależniające. Jeszcze nie skończył, a już chciał więcej.

Nie potrafił przestać. W tym momencie nie chciał zrobić przerwy nawet na oddychanie, bo wiedział, że jeśli się rozłączą, bańka pryśnie. A podniecenie niemal boleśnie rozchodziło się po jego skórze. Gdy westchnęła, on zamruczał. Wyobraźnia podsunęła myśl, od której zakręciło mu się w głowie. Włożył w pocałunek jeszcze więcej mocy, siły i uczuć. Przejechał czubkiem języka po jej wargach, napawając się widokiem przymykających się powiek i kolejnym westchnięciem. Obraz, który przeleciał mu przed oczami, niemal wydobył z niego warknięcie. Widział ją w miękkiej pościeli, nie na twardej ścianie. Kciukami zaznaczył linię żuchwy, zanim ponownie zagarnął usta Anity dla siebie. Ukradł światu chwilę, w której była tylko jego. Ukradł i nigdy nikomu nie odda.

Odsunął się o kilka centymetrów, żeby sprawdzić jej reakcję. Anita uśmiechnęła się do niego szczerze, rozlewając w sercu Marka ciepło. Wpompowała w niego chęć życia... choć tylko na moment.

– Może jednak zadzwonię – odparła z rozbawieniem.

– Anita... – Chciał odpowiedzieć poważnie, ale położyła palec na jego ustach.

– Nie teraz. Za kilka dni. – Wysunęła się jego objęć, wyminęła go i nacisnęła przycisk windy.

Gdy odwróciła się za siebie, nadal stał w tym samym miejscu i na nią patrzył. Jego ciemne oczy lustrowały jej twarz, jakby próbował zakodować w sobie ten moment, by kiedyś móc przeżywać go znów i znów. Bez końca. Zapamiętać, jak to jest, czuć coś do kobiety.

– Pa. – Machnęła ręką, stając na środku windy, która zaczęła się zamykać.

– Pa. – Próbował się uśmiechnąć, ale nie do końca mu się udało. A gdy drzwi się zamknęły, a winda ruszyła, musiał zmusić się do tego, żeby nadal trwać.

I ciężko znosił myśl, że prędzej czy później, przyjdzie mu tak trwać.

Anita miała być pewnym punktem w życiu. Pojawić się i zniknąć. A stała się jego osobistą katastrofą. Była huraganem, który pewnego dnia pozostawi w nim tylko zgliszcza. I on już o tym wiedział. 

^^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro