» Rozdział 24 «

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W poniedziałkowy wieczór Marek leżał w swoim łóżku, słuchając muzyki i przeglądając stare zdjęcia na laptopie. Do niektórych się uśmiechał, inne powodowały w nim ból. Jednak czuł, że tego potrzebuje. Musiał poukładać sobie pewne sprawy. Wszedł też na Facebook'a i odnalazł profil Anity. Nadal nic na nim nie było. Korciło go, żeby wysłać zaproszenie do znajomych, ale zanim to zrobił, nacisnął czerwony krzyżyk, wychodząc ze strony. Nie był desperatem. Wolał wrócić do przeglądania zdjęć.

Po pewnym czasie zszedł do kuchni, żeby zabrać ze sobą na górę coś do jedzenia i picia. Rodzice rozmawiali przy stole, popijając herbatę, gdy Marek grzebał w lodówce.
– Zrobiłeś dzisiaj błąd w rozliczeniu firmy – odburknął zimno ojciec. – Jutro znajdź ten błąd sam. Inaczej nigdy się nauczysz.

– Dobrze, tato. – Chciał odwrócić się i wyjść razem ze szklanką w dłoni i pełnym talerzem sałatki.

– Nie pozwoliłem ci wyjść.

Marek się zatrzymał. Dorzucił sobie na talerz dwie kromki chleba i spojrzał na ojca wyczekująco. Na górze rozbrzmiał dźwięk jego dzwoniącego telefonu. Ojciec patrzył mu zadziornie w oczy, testując cierpliwość i posłuszeństwo swojego syna. Bez słowa. Po prostu patrzył.

– Możesz iść.

Skinął grzecznie głową, mimo że w środku roznosiło go ze złości. Obiecał sobie, że nigdy nie będzie tak gburowato traktował własnych dzieci. Tylko, czy dotrzyma obietnicy, gdy sam zostanie ojcem i będzie zmuszony wychować potomstwo według twardych zasad? Czy można ujarzmić młode pokolenie, jednocześnie dając mu sporo przestrzeni? Oni nie znali innych metod wychowawczych. W domu rządził najsilniejszy z mężczyzn. I koniec dyskusji.

Nie chcąc wzbudzać podejrzeń pierwsze schody pokonał w normalnym tempie, dopiero gdy zszedł rodzicom z oczu, przyspieszył i wbiegł do swojego pokoju. Położył naczynia na podłodze, wręcz rzucając się na łóżko po telefon. Musiał zdążyć odebrać. MUSIAŁ!

Stokrotka

Przeciągnął palcem zieloną słuchawkę. Przystawił telefon do ucha, mając nadzieję, że się nie rozłączyła. Bał się, że później ona nie odbierze i znów spędzi czas na zastanawianiu się, czym jest taka zajęta.

– Halo?

– Och, cześć. Właśnie miałam się rozłączyć.

Pomasował czoło, ciesząc się, że tego nie zrobiła. Jej głos spłynął po nim przyjemnym ciepłem.
– Co tam? – Przełknął ślinę, próbując unormować oddech, żeby niczego się nie domyśliła.

– Tak sobie pomyślałam... Może chciałbyś odwiedzić mnie w weekend i zobaczyć, jak się urządziłam?

– Naprawdę?

– Tak. Wiesz, wolałabym na spokojnie... – urwała, potrzebując chwili, żeby zebrać myśli. – Nie miałam wcześniej czasu, a nie chciałabym, żeby cokolwiek nas goniło.

– No, tak. Sporo masz na głowie. – Spojrzał wściekle w sufit, przypominając sobie Damiana. Jednak głos mu nawet nie zadrżał, nadal odpowiadał miłym tonem.

– Cały weekend spędziłam w szkole. Mam masę rzeczy do nadrobienia.

– Wróciłaś do szkoły? – Poderwał się do siadu z szerokim uśmiechem na twarzy.

– Tak, posłuchałam was wszystkich. W piątek jechałam prosto po pracy, a w sobotę spędziłam tam cały dzień. Za to w niedzielę, musiałam to wszystko zebrać w kupę... Ach... – Westchnęła głośno. – Muszę oddać trzy prace, a do Bożego Narodzenia łącznie pięć, ale jeszcze nie dali nam tematów do tych dwóch... Czy ja znowu nawijam bez sensu?

– Nie, nie przejmuj się – odpowiedział z ciepłem. – Na pewno masz czas?

– Tak. W ten weekend nie mam szkoły, więc jeśli chcesz...

– Chcę – przerwał jej gwałtownie. – Przyjadę.

– W porządku, to daj mi znać, jaki dzień i godzina ci pasuje.

– Tobie obojętnie? Nie masz kompletnie żadnych planów?

– Oczywiście, że mam. – Zaśmiała się w sposób, za jaki ją uwielbiał. – Muszę się odkopać z nauki, ale przerwa dobrze mi zrobi. I tak będę w domu, więc się dopasuję.

– Świetnie.

– To świetnie.

Nastała chwilowa cisza, która kompletnie mu nie przeszkadzała. Mógłby z nią rozmawiać godzinami, nawet jeśli głównie mieliby milczeć.

– Marek?

– Tak?

– Czeka nas niełatwa rozmowa.

– Wiem. – Przymknął powieki z niemocy. Nie miał pojęcia, jak jej to wszystko wyjaśni.

– To czekam na wiadomość od ciebie. Miłego wieczoru.

– Dziękuję i wzajemnie.

Rozłączyła się, a on z powrotem opadł na łóżko. Przepełniała go radość, że się odezwała, a do tego wiedział już, dlaczego tak długo z tym zwlekała. Ale... Zawsze jest, jakie "ale".

Musiał wytrzymać pięć cholernie długich dni. Dodatkowo nie miał pewności, po którym wypowiedzianym przez niego zdaniu, Anita wykopie go za drzwi, zatrzaskując je z hukiem.

Jak kogoś nie okłamać, jeśli nie możesz powiedzieć prawdy? Prawda kosztowałaby ją zbyt wiele. Nie chciał jej okłamywać, a jednak dla jej dobra nie mógł nie skłamać.

Dlaczego Anita nie urodziła się we Wspólnocie? Tylko czy wtedy byłaby Anitą?

Nie. Nigdy w życiu nie mogłaby nawet pójść na dyskotekę, chociaż tak kochała tańczyć.

Anita była wolnym człowiekiem, choć doświadczenia ją zniewoliły. Marek był niewolnikiem od urodzenia, a doświadczenia zwiększały ciężkość kajdan. Ona mogła się uwolnić, on nie. Dlatego postanowił, że pomoże jej to dostrzec.

*****

Deszcz uderzał głośno w samochód, spływając po szybach kaskadami wody. Silny wiatr utrudniał prowadzenie samochodu. Marek zwolnił, mając nadzieję, że Anita nie będzie zła o ewentualne spóźnienie. W tej kwestii rozumieli się bez słów. Lepiej być dziesięć minut za późno niż czterdzieści lat za wcześnie.

Układał sobie wszystko, co mógłby powiedzieć. Dzień w dzień analizował każde słowo, a jednak, gdy zapukał w drzwi w głowie miał tylko pustkę, a w gardle suchoty. Serce biło nierównym rytmem, bo ciało odbierało każdy najmniejszy bodziec. Słyszał, jak podeszła do drzwi, jak wyjrzała przez judasz, jak przekręcała zamki. W końcu otworzyła...

Przestał oddychać, lustrując ją wzrokiem.

Biały, mięciutki sweterek opadał seksownie z ramion, odkrywając zmysłowe obojczyki i szyję. Jasne dżinsy mocno opinały jej ciało. Tak mocno, że mógłby sobie wyobrazić, jak wygląda bez nich. Długie włosy spięła wysoko. Obdarzyła go zniewalającym uśmiechem, podkreślonym czerwoną szminką. Piękne, niebieskie oczy, ozdobiła wachlarzem mocno wytuszowanych rzęs.

– Wejdź. – Przesunęła się w tył, bo przedpokój był wąski.

– Podobno nie powinno się przychodzić do nowego mieszkania z pustymi rękami. – Wyciągnął przed siebie torbę prezentową. – Uważaj, bo ciężkie. Złap od spodu, żeby torba się nie rozerwała – poinstruował ją, oddając powoli pakunek.

– Dziękuję, ale to nie moje mieszkanie.

– Nowy etap życia. Tak czy nie? – Uśmiechnął się uroczo, ściągając kurtkę.

Anita wpatrywała się w jego ciało poruszające się pod opiętym czarnym swetrem. Marek przyciągał ją do siebie, chociaż tylko ściągał buty. Miała ochotę schować się w jego ramionach i zostać w nich, dopóki w jej życiu znów nie zakwitnie wiosna. Otrząsnęła się, gdy się wyprostował, patrząc na nią ze spokojem.

Poszła do dużego pokoju, stawiając prezent na stole.
– Wow... – Marek rozejrzał się po pomieszczeniu, które rozświetlały różnej maści lampki. Od kuleczek po gwiazdki. Kanapę zdobiły puchate różowe i białe poduszki, a jedną z półek szklany świecznik, w którym paliły się zapachowe podgrzewacze. – Jak tu... – przez moment dobierał odpowiednie słowo – nastrojowo.

– Po drugiej stronie ulicy mam sklep z pierdółkami do domu. Chyba muszę przejść na dietę.

– Dietę? – Uniósł brew, nie rozumiejąc, dlaczego przeskoczyła z tematu na temat. A na pewno z takim ciałem nie powinna przechodzić na dietę. Była idealnie okrągła tam gdzie trzeba. Przynajmniej według standardów Marka.

– Tam jest tak wiele pięknych rzeczy, że mogłabym zostawić u nich wypłatę. Niestety muszę jeść.

– Ach, teraz załapałem. – Zaśmiał się, kręcąc głową. Myślał, że tęsknił za jej towarzystwem, ale gdy w końcu się spotkali, zdał sobie sprawę, że tęsknota to trochę za słabe słowo.

– Mogę od razu odpakować? – Zerknęła na Marka przez ramię, marszcząc nos i zagryzając dolną wargę. – Korci mnie, żeby sprawdzić.

– Jasne. – Wskazał dłonią na prezent i podszedł niemal do jej boku. – Nie wiem, czy trafiłem w twój gust.

Najpierw powoli wyciągnęła doniczkę z biało-fioletową orchideą.
– Cudowna. Jest naprawdę przepiękna. – Posłała mu roziskrzone spojrzenie i odwróciła się, żeby położyć kwiat na parapecie. Następnie wyciągnęła ciężką kulkę papieru. Marek zabrał ze stolika torbę prezentową, żeby mogła ostrożnie odłożyć i odpakować prezent. Rozwinęła szary, ozdoby papier, a jej oczom ukazał się kryształowy słoń z trąbą w górze, ozdobiony dodatkowo srebrnymi oczami, a jego tułów, jakby obsypany był złotem. Marek z napięciem obserwował minę Anity, czekając na jakąś reakcję. Ona stała wpatrzona z szeroko rozchylonymi ustami.

– Podoba ci się? – przemówił i w końcu na niego spojrzała.

– To chyba trochę za drogi prezent.

– Nietaktownie jest pytać o cenę prezentów. – Uśmiechnął się szeroko. – Może mieli wyprzedaż?

– Mam nadzieję. Jest piękny. Dziękuję. – Odwzajemniła uśmiech, chociaż zauważył, że się trochę skrępowała.

– To na szczęście. Oby ten słoń przyniósł ci go całe mnóstwo.

– Usiądź. – Chwyciła sporej wielkości ciężkiego słonia i przeniosła na mebel. Robiła to niezwykle delikatnie, bojąc się, że go uszkodzi. Odwróciła się w stronę Marka. Wzięła głośny wdech i zajęła drugi koniec kanapy. – Zrobiłam nam herbatę, jeśli wolisz coś innego...

– Może być herbata. – Przytaknął ruchem głowy, dostrzegając, że Anita denerwuje się coraz bardziej. Miał podobnie, niestety,

Siedzieli w ciszy. On odchylił się lekko, opierając plecami o kanapę. Wziął głośny oddech. Ona uważnie obserwowała każdy jego ruch. Przejechała wzrokiem po dżinsach, przez tułów, zatrzymując się na szczęce. Najbardziej na świecie chciała usiąść mu na kolanach, wtulić się w jego szyję i czuć, jak ją obejmuje. Gdy był blisko, znów potrafiła swobodnie oddychać. Za to Marek patrzył na falujące płomienie kolorowych podgrzewczy. Nie mógł spojrzeć na Anitę. Bał się, że jeśli to zrobi, chwyci ją, przyciągnie do siebie i nie wyjdzie stąd, póki nie zostawi na jej ciele swoich śladów. W wyobraźni wodził językiem po jej wystających obojczykach, dopieszczał palcami plecy, zasysał skórę na szyi, karmiąc się dźwiękami wydobywającymi z ust. Przejechał dłońmi po włosach, mając wrażenie, że te stają mu dęba.

– Chyba nie wiem, od czego zacząć... – powiedziała cicho.

– Poczekam... Spokojnie, nigdzie mi się nie śpieszy. Jestem tu dla ciebie. – Ugryzł się w dolną wargę, żeby się przymknąć, zanim powie za wiele.

– Czy ty i Marcel naprawdę handlujecie narkotykami?

– Nie – odpowiedział bez zastanowienia, w końcu odwracając swój wzrok wprost na nią. – Nigdy nie byłem i nie jestem dilerem.

– Ale...

– Nie odpowiadam za grzeszki Marcela. To jego życie i jego sprawa.

– A jednak się wtrącasz – zaatakowała go, przekrzywiając głowę.

– To moja rodzina. Gdy on idzie się bić, ja idę z nim. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, Anita. Nie zostawiam swoich. Nigdy.

Spuściła głowę, bo jego ciemny wzrok prześwietlał ją na wylot. Do tego ta twarda postawa zdradzała, że Marek faktycznie nie zawsze jest milutkim facetem.

– No tak... Tak to z wami jest.

– Z nami? – Uniósł brew, zaplatając ręce na torsie. Po raz kolejny poczuł się zaatakowany.

– Nieważne. Szkoda tylko, że nie wiedziałam wcześniej...

– To byś się ze mną nie zadawała, tak?

– Nie zamieszkałabym tutaj. Dość miałam nerwów, gdy przychodzili szukać Igora. Teraz wpakowałam się w to samo. Nawet nie wiesz, jakie to uczucie, bać się wyjść z domu. Musisz, bo się śpieszysz, ale widzisz, że ktoś tam stoi.

Przysunął się bliżej, lekko nad nią nachylając.
– Tak bardzo skaczesz z wątku na wątek, że się zgubiłem. Co ma jedno z drugim wspólnego? Ktoś cię tu nachodzi?

– Nie, ale będą szukać Marcela. A to ja stanę na ich drodze. Boję się tu mieszkać. – Skuliła się w sobie, złączając dłonie na kolanach.

Marek delikatnie przejechał palcami po jej żuchwie, żeby odwróciła twarz w jego stronę i spojrzała prosto w oczy.
– Nic ci tu nie grozi – zapewniał z mocą. – Mało kto wie, że to w ogóle jest mieszkanie Marcela. Może z pięć osób. Ja dowiedziałem się przypadkiem. Prosił, żebym milczał, to trzymam język za zębami. Wydaje mi się, że nawet Gabriel nie wie. Nikomu nie mów i to wystarczy. A nawet jeśli ktokolwiek będzie dobijał się do drzwi, to nie otwieraj. Weź telefon i dzwoń do mnie lub do Marcela. Nawet w środku nocy. Od razu przyjedzie tu ktoś, kto pogoni towarzystwo. Anita – zjechał dłonią na jej nagie ramię – nie wpakowałbym cię do mieszkania, w którym mogłaby stać ci się krzywda.

Rozchyliła czerwone usta, żeby wtłoczyć powietrze w płuca, co nie uszło jego uwadze. Ochota, żeby ją pocałować, zaczynała go przerastać. Przełknął ślinę z ciężkością i odsunął się na bezpieczną odległość, sięgając po kubek z herbatą. Musiał zająć czymś ręce, bo za bardzo wyrywały się do tej dziewczyny.

– Dlaczego Igor z wami zadarł? – Ponownie zjechała spojrzeniem na swoje kolana. – Czy to ma coś wspólnego ze mną?

– Żartujesz? – Odłożył kubek zbyt głośno, na co się wzdrygnęła. Zacisnął mocno szczękę, widząc taką reakcję. – Najpierw poznałem ciebie, później dowiedziałem się, kto jest twoim bratem. Szczerze mówiąc, nawet go na początku nie rozpoznałem. Myślisz, że zbliżyliśmy się do ciebie, żeby wpłynąć na Igora?

– To nie byłby pierwszy raz. – Wzruszyła smutno ramionami. Marek nerwowo wypuścił powietrze nosem.

– Jak to nie pierwszy raz?

– Zawsze chodziło o Igora, o jego długi, o jego ciemne znajomości, o kolejne pobicia. Na zmianę szukała go policja albo źli ludzie.

– Co ci zrobili?

– Ile on wisi ci kasy? – Podniosła głowę, a to, co zobaczył w jej spojrzeniu nadkruszało powoli spokój jego duszy. Nie mógł uwierzyć, że podejrzewa go o coś takiego.

– Nic mi nie wisi – podkreślił mocno. – Igor nadepnął na odcisk Tymonowi i Marcelowi, chodziło o coś więcej niż pieniądze. Musiało chodzić o coś więcej, bo Tymon ma w dupie sprawy Marcela. Nie wiem, co narobił twój braciszek, ale skoro oberwał od Tymona, to wierz mi, zasłużył. Ja byłem tam przypadkiem. W sumie dwukrotnie naciąłem się przypadkiem na twojego brata... Nie zadawałem pytań, broniłem swoich. Tylko tyle, Anita... Myślisz, że pojawiłem się z powodu Igora, a mimo to mnie całowałaś?

Ścisnęło ją w żołądku na to wspomnienie, zagryzła wargi mocno, aż za mocno, a Marek zmrużył oczy, widząc tę reakcję.
– To ty mnie pocałowałaś – stwierdził dobitnie, bo nie umiał zrozumieć emocji przetaczających się przez twarz dziewczyny.

– Musiałam sprawdzić – powiedziała tak cicho, że ledwie słyszalnie. I gdyby nie strach, który od niej wyczuwał, zareagowałby zupełnie inaczej. Postanowił jednak pozostać spokojny.

– Co sprawdzić?

– Jaki jesteś...

Prychnął ze złością.
– Więc to był test? Ile zdobyłem punktów w porównaniu z innymi?

– Gdybyś go nie zdał, to bym nie zadzwoniła – wyznała z oburzeniem. Marek zacisnął szczękę, zdając sobie sprawę, że posunął się odrobinę za daleko w swoich słowach. Wzięła głośny wdech, spuszczając z tonu. – Na szczęście nie okazałeś się burakiem z przerośniętym ego. Niejeden, by się zezłościł, za to, że się odsunęłam, zamiast zaprosić na pięterko.

Spuścił głowę, od razu wybaczając jej tę próbę, którą musiał przejść. Lepka ślina, która niosła ze sobą całą masę przekleństw, została przełknięta. Chciałby zabrać z niej to przeświadczenie, że wszyscy mężczyźni to gnojki. Chciałby pokazać, że może być pięknie. Tylko że nie był tego godzien. Sam był gnojkiem.

– Skąd znasz Rakiego? – strzelił do niej kolejnym pytaniem, widząc, jak jej mięśnie się napinają.

– To nie ja, to Igor go zapraszał do nas na imprezy.

– Co za głąb. – Marek przejechał dłonią po twarzy.

– Trudno się z tobą nie zgodzić.

– Nie mówisz całej prawdy... – Palił ją wzrokiem, ale ona nie ustąpiła. Widział, jak w jej źrenicach znów rodzi się zawziętość.

– A ty mówisz prawdę?

– Tak. Sama twierdziłaś, że to będzie SZCZERA rozmowa.

Prychnęła, kręcąc głową. Oparła łokcie na stoliku z maską twardej kobiety.
– Zbyt wiele razy najadłam się wstydu w twojej obecności. Nie ciągnie mnie do zwierzeń.

– Jeśli nie, to nie będę w stanie ci pomóc.

– I nie pomożesz, to wszystko już było... Pojęcia nie masz, jak głupia byłam.

– Każdemu zdarzają się życiowe pomyłki. Dobrze, że uczysz się na błędach.

– A uczę się? – Mierzyła go spojrzeniem równie intensywnym, jak on ją.

Nie odpowiedział. Każda odpowiedź była złą odpowiedzią, bo wybór Marka, był złym wyborem. Nie miał jednak na tyle odwagi, żeby powiedzieć to głośno. 

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro