» Rozdział 36 «

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jest prawie poniedziałek, prawda? 😃

Dziś rozdział dedykuję  @Oleanderka za wspaniałą aktywność i wygraną w piątkowej zabawie na moim FB.

Zrobiłaś mi dzień tymi komentarzami. ❤

^^^^^^


Marek spóźnił się na poprawiny. Przysiadł obok Adama i Sabiny, gdy zaczęto podawać obiad.
– Gdzieś ty był? – Brat odwrócił się tak, żeby nikt nie słyszał ich rozmowy.

– Mówiłem, że muszę coś załatwić.

– Musiałeś kogoś pobić czy przelecieć? A może połączyłeś obowiązki i przyjemności?

Marek spojrzał na brata z surowością. Ten w odpowiedzi tylko pokręcił głową z niedowierzaniem i wrócił do rozmowy z żoną. Jednego Marek mógł być pewny. Chociaż brat go zrugał, to na pewno chronił mu tyłek i nie wyda ani ojcu, ani dziadkowi.

Całe poprawiny spędził na jedzeniu i rozmawianiu to z tym, to z tamtym. Tańce były dla niego niedozwolone. Nie miał żony, a nie było tu ani jego matki, ani siostry. Taniec z panną mógłby się zakończyć tylko w jeden sposób. Zaręczynami i rychłym ślubem, bo przecież wykazał zainteresowanie. Z mężatkami też nie wolno, bo dotykanie cudzych żon to przestępstwo i można ostro oberwać. Wolał więc siedzieć na swoim krześle i wspominać ostatnie godziny spędzone z Anitą. Czasami się zawieszał, analizując w głowie to, co przy niej czuje i co, gdy jej nie ma i co, gdy do niej jedzie. I zawsze przerywał mu ktoś, kto się przysiadł, żeby chwilę pogadać. A gdy w końcu wracali do domu, z ciężarem w sercu opuszczał miasto. Nie miał pewności, kiedy znowu się zobaczą.

*****

Głaskał Anielkę po ręce, opowiadając jej, że spadł śnieg i bardzo chciałby zabrać ją na sanki, pozjeżdżać razem, jak za starych dobrych czasów. Ona będzie prosiła o zjazd z tej najbardziej stromej, a on nie będzie chciał się zgodzić, bo to niebezpieczne. W końcu ulegnie pod warunkiem, że zjadą razem. Ona będzie piszczała tak głośno, że aż nieznośnie, a on zrobi wszystko, żeby nie nabiła sobie nawet siniaka, choćby on miał sobie ich nabić tysiąc.

– Zawsze potrafiłaś mnie urobić na te ładne oczy i słodką minę, pamiętasz? – Zaśmiał się, odgarniając jej włosy z czoła. – A później tak bardzo się cieszyłaś. Wpadałaś mi w ramiona i dawałaś takiego wielkiego buziaka w policzek.

Drzwi sali się otworzyły, więc Marek przerwał rozmowę, spoglądając na swoją ulubioną pielęgniarkę.

– Musimy już zacząć. Mamy jeszcze nie ma?

– Nie, nie dojechała. Może stoją w korku? Zadzwonię do niej.

– Może pan zostać zamiast mamy. A jeśli to dla pana niekomfortowe, to proszę się nie martwić. Dbamy o pacjentów i traktujemy ich z szacunkiem bez względu na to, czy patrzą nam na ręce.

– Nie twierdzę, że nie. – Marek odsunął się, pozwalając personelowi szpitala zrobić swoje.

Odkryli maleńkie ciałko Anielki. Odwrócił głowę, gdy zaczęli się z nią obchodzić, jak z lalką. Nie zniósł tego. Wstał z krzesła i wyszedł. Czym innym było dla niego rozmawianie z siostrą, gdy wyglądała, jakby spała. Czym innym, gdy ktoś ją rozbierał, mył, przebierał, a ona nie wykazywała ludzkich odruchów. Uderzyło go to w sam środek serca i miażdżyło kawałek po kawałku. To było zbyt brutalne, bo prawdziwe. Ona nie spała, ona była w śpiączce. Zaszkliły mu się oczy, gdy patrzył za okno na spokojnie sypiący śnieg. Przełknął wielką gulę łez, gniewu i poczucia niesprawiedliwości.

Potarł twarz i odwrócił się za siebie, słysząc szybki stukot obcasów.
– Już zaczęli?

– Tak – odpowiedział matce.

– Boże, była stłuczka i taki straszny korek. – Lekko uchyliła drzwi i wślizgnęła się do środka, zamykając je za sobą cicho. Ojciec przysiadł na jednym z krzeseł obok, a Marek wciąż wpatrywał się za okno, nie potrafiąc pozbierać swojej duszy w całość.

– Co z tobą? – zapytał ostro tata.

Wzruszył ramionami w odpowiedzi. Nie chciało mu się mówić o uczuciach. Ojciec i tak nie był w stanie zrozumieć.

– Pytam o coś... Co się stało?

– Wyglądała jak jedna z lalek w jej pokoju. Tak samo się nimi bawiła. Jedna ręka, druga ręka...

– Och, Marek, przestań.

– Patrzyłeś na to kiedyś? – Spojrzał na niego z wyrzutem. – Jak obcy ludzie ją myją?

– A ma się nabawić odparzeń? Tego chcesz? Chcesz, żeby bardziej cierpiała?

Marek spuścił głowę, przełykając z ciężkością kolejną gulę. Oczy go zapiekły, więc przymknął je na chwilę, żeby się opanować.

– Jezusie, nie rób mi wstydu i nie rozpłacz się na środku szpitala. Bądźże mężczyzną!

– To idź tam. – Odwrócił się całym ciałem w stronę ojca i zrobił krok w przód. – No, idź. Nigdy tam nie wszedłeś. Nie byłeś przy niej. Zawsze to mama pomaga w pielęgnacji. Gdyby nie ona, Anielka byłaby tam sama. A ty siedzisz na tym krześle i czekasz, aż będzie po wszystkim. Nie ucz mnie, jak być mężczyzną, dobrze?

Wytrzymał palące spojrzenie ojca, choć od zaciskania zębów rozbolała go szczęka. Ruszył przed siebie w stronę wind. Musiał wyjść, musiał zaczerpnąć powietrza i ochłonąć.

– Wracaj... – Dotarło do niego ostrzeżenie, ale je zignorował.

Wszedł do niewielkiego pomieszczenia, a srebrne skrzydła windy zaczęły się zamykać. Nagle się zablokowały i otworzyły ponownie. Do środka wszedł za nim ojciec. Wystarczyło, że drzwi się zamknęły, a Marek otrzymał siarczysty policzek, aż głowa odskoczyła mu w bok.

– Taki szacunek okazuje się ojcu, gówniarzu? – Poprawił w drugi policzek wierzchem dłoni i nie był zbyt delikatny. – Uważaj na słowa, bo zaboli bardziej. Wiesz, że zaboli...

Drzwi otworzyły się na jednym z pięter, bo ktoś też chciał zjechać na parter. Ojciec wyszedł, a Marek został w środku tylko z przypadkową osobą.

Nie mógł doczekać się wyjścia na zewnątrz. Niemal stamtąd wybiegł, czując się, jakby pokonał maraton. Wtłaczał w siebie mroźne powietrze, prawie sprawiając sobie ból. Chciał tego, chciał bólu, chciał czuć cokolwiek poza beznadziejnością...

*****

– Dzisiaj w Betlejem! Dzisiaj w Betlejem! Wesoła rodzina! – Wpadła do domu Kamila, spóźniona po pracy.

– Tam jest "nowina", blondynko. – Anita ucałowała ją w policzek, trzymając w ręce pierniczek. – Wesołych Świąt.

Kamila złapała jej rękę i zrobiła wielkiego gryza.

– Ej!

– Bóg kazał się dzielić... – Z pełnymi ustami ściągała kurtkę.

– Żadnego podjadania przed kolacją, dziewczyny! – Z kuchni krzyknęła ciocia Edyta.

Anita przyszła wcześnie rano, żeby pomóc cioci. Wolne miała już od wczoraj. Właściciel warsztatu, pan Radek, powiedział, że święta należy celebrować i nie pracują od dwudziestego trzeciego grudnia, aż do trzeciego stycznia. I żadne pieniądze tego nie zmienią. Dodatkowo otrzymała od wszystkich pracowników prezent. Przedłużenie umowy, ogromną czekoladę i wino z górnej półki. Okropnie krępował ją ten gest, bo ona dla nich nic nie miała. Zbyli ją śmiechem, mówiąc, że jest jedyną kobietą w załodze i muszą o nią dbać. Nie sądziła, że aż z taką powagą podchodzą do Bożego Narodzenia, ale odnosiła wrażenie, że dla niektórych z nich to naprawdę bardzo ważne święto i nie chodziło tylko choinkę i prezenty. Nawet Tymon wpadł kilka razy w ostatnim czasie i to nie z powodu naprawy samochodu (chociaż jeden potrzebny na budowę tu trafił) ale spiskował o czymś ze swoim teściem i przekazywał mu zapakowane prezenty. Pewnie robił niespodziankę swojej żonie. Atmosfera zrobiła się wzniosła, uroczysta i pełna oczekiwania. A skoro już miała wolne, a Kamila musiała pracować, Anita postanowiła zrobić wszystko, żeby odwdzięczyć się za ciepło, jakim ją obdarzały od zawsze.

– Kamila, ogarnij się i siadamy do stołu! – Znów zawołała ciocia Edyta.

– Super wyglądasz w tej małej czarnej – wyszeptała Kamila, szczypiąc Anitę w boczki. – Gdyby Marek cię teraz zobaczył, to niewiele by z ciebie zostało.

– Przestań i idź się przebierz.

– Co dostałaś od swojego faceta pod choinkę? – Faktycznie poszła się przebrać, ale pociągnęła kuzynkę za sobą do pokoju. Nie wstydziła się przy niej nagości

– Marek nie jest moim facetem... Chyba... W sumie nie wiem, kim jest.

– Pasuje ci to?

– Pasuje mi, że nie ma do mnie praw i mogę robić, co chcę. W związku to jednak poważniej się robi, a ja chyba nie mam sił na budowanie głębokich relacji.

– Skoro ciebie to nie krzywdzi, to jak dla mnie w porządku. – Poprawiła sukienkę i rozpuściła włosy, potrząsając nimi na wszystkie strony. Pomalowała usta szminką, a na końcu poklepała się po policzkach. I już. Wyglądała jak cud miód.

– Ja nie wiem, jak ty to robisz... – Anita pokręciła głową z uznaniem. – Minuta i z kelnerki zamieniasz się w piękność.

– Kochana jesteś. – Puściła jej buziaka w powietrzu i ruszyły na pomoc do kuchni, żeby w końcu zasiąść do stołu.

Te święta były inne niż każde poprzednie z wielu względów. Brakowało przy stole bliskich osób, potrawy smakowały jakoś inaczej, atmosfera również się różniła. Mama Anity nie przewracała oczami, gdy ojciec polewał sobie i Igorowi kolejny kieliszek. Nie opadała na kanapę przemęczona obok swojej siostry, żeby podzielić się najświeższymi plotkami o wspólnych znajomych. Igor nie odezwał się do nikogo. Kamila dzwoniła nawet do jego dziewczyny, ale tak jak zwykle, głównie szukała powodu, żeby się ze wszystkimi pokłócić niż żeby przyjąć zaproszenie na święta.

Ciocia Edyta podała Anicie prezent zapakowany starannie w ciemnogranatowy papier z błyszczącymi gwiazdkami.
– Długo zastanawiałam się, czy dobrze robię, bo wiem, że ciebie to poruszy. Jednocześnie uznałam, że z czasem docenisz wartość takiego prezentu.

Anita skinęła głową i rozerwała papier. Jej oczom ukazała się gruba niebieska księga. Otworzyła ją niemal z namaszczeniem, tracąc oddech.

– To ja i twoja mama. Miałyśmy jakieś trzy, cztery lata. – Ciocia wskazała palcem pierwsze zdjęcie, a później kolejne. – To ty, Kamila i Igor, też w podobnym wieku. Następne to zdjęcie ze ślubu twoich rodziców, byłam świadkową.

Anita przekładała kolejne grube kartki, a ciocia tłumaczyła jej, co przedstawiają zdjęcia. Łzy pociekły z oczu nie tylko jej, ale też Kamili, która objęła ją ramieniem.

– Kochanie – ciocia pogłaskała ją po ręce, gdy pociągnęła nosem, a wierzchem dłoni wytarła policzki – to cała twoja przeszłość. To, kim byłaś, skąd pochodzisz i co cię ukształtowało. Rozdział zamknięty, chociaż będzie z tobą na zawsze.

– Dziękuję, ciociu. Musiałaś w to włożyć wiele pracy.

– Uznałam, że to najlepsze, co mogę ci podarować. Wspomnienia.

– To jest ten moment, gdy potrzeba nam wina. Przejrzymy to jeszcze raz i powspominamy. – Kamila podniosła się, po drodze wydmuchując nos.

– Kochamy cię, Anitko. – Ciocia wytarła kolejne spadające łzy. – Pamiętaj, że nadal zostali tu ludzie, którym na tobie zależy. A może chcesz pójść na spacer? Pójdziemy wszystkie, trochę kalorii spalimy.

– Bardzo chcę. – Anita spojrzała na ciocię z wdzięcznością.

Chwilę później trzy kobiety wyszły z domu, żeby w ten dzień zapalić też światełko zmarłym.

*****

Marek wybiegł przed budynek, patrząc na pierwszą gwiazdkę. Chociaż na niebie było ich znacznie więcej, wmawiał sobie, że odnalazł tą, która była pierwszą. Przeżegnał się, a jego serce za nic nie potrafiło uspokoić swojego rytmu. Zdecydował się wyciągnąć telefon i zadzwonić do Anity. Musiał to zrobić. Czuł, że właśnie z nią chce porozmawiać.

– Halo? – Odebrała niemal od razu.

– Anita... – Oddychał nierównomiernie, budząc w niej niepokój.

– Czy coś się stało? – spytała wyraźnie zmartwiona.

– Obudziła się! Ona naprawdę się obudziła! To wigilijny cud! – krzyczał do słuchawki, po czym zniżył głos do szeptu: – Dziękuję ci.

– Ale za co? Ja nic nie zrobiłam... A tak w ogóle to bardzo się cieszę. Szkoda, że nie widzisz mojej miny. Mam ochotę cię uściskać. Naprawdę bardzo, bardzo się cieszę. – Nie mogła być obok, ale chociaż w słowach próbowała mu przekazać, co czuje. A rozpierała ją niewyobrażalna radość, którą przeżywała razem z Markiem.

– Usiadłem obok niej z prezentem, tak jak miałem w planie. Opowiadałem ze szczegółami, jak wygląda... I już chciałem puścić jej rękę i zacząć rozpakowywać, kiedy mnie ścisnęła! Rozumiesz... Odwzajemniła uścisk. Zamarłem. Myślałem, że wychodzę z własnego ciała, patrząc na jej twarz. Miałem wrażenie, że wszystko ucichło, cały świat stanął w miejscu, tylko serce waliło mi jak szalone. I nagle ona zaczęła powoli rozchylać powieki...

– To faktycznie brzmi jak wigilijny cud. – Ciepło rozlało się po jej sercu, a oczy po raz kolejny dziś zaszły łzami wzruszenia. – A jak ona się teraz czuje?

– Zabrali ją na badania. To nie jest jak na filmach, złotko. Czeka ją wiele miesięcy w szpitalu. Musi przejść rehabilitację, nauczyć się na nowo żyć.

– Najważniejsze, że do ciebie wróciła.

– Tak, moja siostrzyczka wróciła... 

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro