» Rozdział 18 «

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Swój (1 z 2) wygranych rozdziałów na żądanie postanowiła wykorzystać 

💕❤💕

Kochani, mam dla Was kiepską wiadomość, bo chyba dałam ciała. 😬 Musicie mi dać kilka dni, zanim kolejna osoba będzie chciała skorzystać z możliwości rozdziału na żądanie w DS2, bo u mnie posucha. 😬 Przepraszam, ale najpierw nie umiałam pisać przez upały, a później przez wiatry, bo zawsze pęka mi wtedy głowa... 

Do tygodnia powinnam się wyrobić z jakimiś zapasami. ;)


^^^^^^

Do niczego między nimi nie doszło, bo wezwał ich świat, a raczej Marka wezwał telefon od ojca. Musiał odejść i spokojnie porozmawiać o pracy. Gdy wrócił do Izy, ona znów uciekła, nucąc po nosem i kręcąc się po domu. Dosłownie, jakby chwilę temu nic się między nimi nie wydarzyło. A to dało mu do zrozumienia, że ona nadal w niego nie wierzyła. Nadal sądziła, że gra i udaje. Postanowił, że musi się przewietrzyć, oczyścić umysł i zaplanować kolejny krok.
Przebrał się w chwilę i wyszedł na ogród w poszukiwaniu żony. Ona stała, machała ręką i poruszała bezgłośnie ustami. Chyba coś liczyła. Może ile powinna czegoś zasiać i w jakiej odległości? Nie wiedział. Podszedł, a Iza odwróciła się w jego stronę.

– Idę pobiegać.

– Okej. – Skinęła głową i wróciła do liczenia.

Poczuł się trochę pusty. Poruszył się dopiero po kilku długich sekundach. Nic tu po nim. Uznał, że może podczas uprawiania sportu coś wymyśli. Wpadnie na plan, jak zbudować coś większego w tym małżeństwie. Jego sportowe buty dotknęły już drewnianej podłogi werandy, gdy usłyszał jej głos.
– A mogę z tobą?

Obrócił się lekko zszokowany.
– Lubisz biegać?

Podchodziła powoli z uśmiechem na twarzy.
– Chyba tak. Nie wiem. Dużo biegałam, ale na bieżni, w domu.

– Naprawdę? – Przekrzywił głowę z zainteresowaniem.

– Przyszła żona nie może mieć dodatkowych kilogramów. – Ścisnęła usta z cierpką miną. – Ojciec sprawdzał, ile dziennie przebiegłam, żeby spalić odpowiednią ilość kalorii.

– Aha. – Złapał się za biodra, nie wiedząc za bardzo jak to skomentować. Jego życie wyglądało podobnie. Musiał trzymać formę. Z czasem to stawało się swego rodzaju hobby, ale chciało się czy nie, trening musiał być zaliczony. – I mimo to lubisz biegać?

– To przyjemne. Mogłam się na chwilę oderwać, posłuchać muzyki i wyobrażać sobie, że biegnę gdzieś daleko.

– Na przykład po lesie albo parku?

– Tak.

Kiwnął głową w stronę wnętrza domu.
– Przebierz się, poczekam.

Zauważył iskierkę podniecenia w jej oczach i uśmiechnął się pod nosem sam do siebie. Po schodach niemal wbiegła, więc poczuł przyjemne rozpieranie w klatce piersiowej, bo sprawił jej radość.

Musiał poczekać dłużej niż chwilę. Znudziło mu się bujanie na piętach i postanowił się porozciągać. W końcu Iza zbiegła na dół w obcisłych leginsach i topie. Jej długie blond włosy związane były w wysoki kucyk. Nic nie uszło jego uwadze. Nic. Ani wcięcie w talii, ani linia bioder, a tym bardziej zgrabny tyłek, gdy schyliła się, zakładając kolorowe adidasy. Wypuścił z siebie powietrze, przypinając nerkę, żeby mieć gdzie schować klucze i wodę. Nie mógł się rzucić na żonę i to nie tylko dlatego, że ich związek jeszcze nie dotarł do tego etapu. Tym razem naprawdę powstrzymywał się z szacunku do niej. Miał pewność, że to natura wzywa go do boju po wielu miesiącach posuchy, a Izę chciał najpierw lepiej poznać.

Szli w stronę lasu, rozmawiając o pogodzie. Później gładko przeszli do tematu wycieczki z Adamem i Sabiną.
– Wiesz, że jak młody zacznie rozrabiać, to będziemy musieli okazać się wsparciem i dać młodym rodzicom w końcu się sobą nacieszyć? – Zerknął rozbawiony.

– Wiem. – Spojrzała z lekkim strachem w oczach i równo wybuchnęli śmiechem.

Gdy się uspokoili, nastała cisza, ale Marek starał się tym nie przejmować, bo zbliżali się do lasu, więc brak rozmowy przestanie być niezręczny.
– Masz fajny śmiech, taki szczery i melodyjny – pochwalił żonę, w duchu przybijając sobie piątkę, bo znów udało mu się zrobić dla niej coś miłego, co zauważył po rozpromienionej twarzy.

– Dziękuję, ty też. A śmiejesz się bardzo rzadko.

On tylko przytaknął, spuszczając głowę, więc Iza mówiła dalej:
– Jest coś, co wciąż cię zasmuca, jakiś ciężar. Kiedyś myślałam, że chodzi o Anielkę, ale to nie to. Przecież ona czuje się coraz lepiej. – Zauważyła cień przykrywający jego piękną twarz, więc i w niej narodził się smutek. – Nie lubisz o tym rozmawiać, prawda?

– Nie. – Miał wrażenie, że znów wszystkie starania poszły do kosza. Stały się nic nieznaczące i bezbarwne. Wielki kamień spadł na jego barki, a odłamki uderzały w sam środek serca.

– Powinnam wiedzieć, o co chodzi?

– Chyba... – Zastanawiał się chwilę, mocno ściskając usta. – Chyba nie wiem. Tak bardzo nie chcę cię tym przytłaczać. – Przystanął, patrząc w niebieskie tęczówki, z których biło dobro, nadzieja i współczucie. Nie wyobrażał sobie momentu, w którym dotarłoby do niej, dlaczego się pobrali. Iza była ceną za bezpieczeństwo Anity. Która kobieta chciałaby żyć z taką świadomością? Zacisnął szczękę, rozglądając się wokół, jakby gdziekolwiek mogła tkwić odpowiedź na dręczące go pytania. Znów przeniósł wzrok na żonę. – Wydaje mi się, że nie. Myślę, że będzie lepiej, gdy po prostu zostawimy to za sobą. Nie chcę cię w to mieszać.

– Gdybyś już sobie z tym nie radził, zawsze możesz przyjść.

Ten spokój, z którym odpowiedziała, zawierał tak wiele zrozumienia, że aż go ścisnęło w dołku. Zadawał sobie pytanie, dlaczego ona była dla niego tak dobra, skoro jeszcze nie zdążył na to zasłużyć?

– Dziękuję, Isia.

– Nie chciałam cię zasmucać. – Pokręciła głową, podkreślając swoje słowa.

– Nie szkodzi. To nic...– Nie dokończył zdania, gdy oberwał kuksańca w ramię.

– Berek! Gonisz! – Iza pognała przed siebie, ile miała sił, a Marek stał osłupiały z uniesionymi brwiami. Ona się oddalała, on parsknął pod nosem wesoło.

– Wariatka. – Puścił się pędem za żoną, a im bliżej był, tym ona głośniej się śmiała i na zmianę piszczała. Próbowała przyspieszyć, ale zbliżała się do pasów. Marek nabrał powietrza w płuca. – Stój! Samochód!

Zatrzymała się przed przejściem dla pieszych.
– Przecież go widziałam, nie przebiegłabym.

– Berek. – Klepnął ją lekko w plecy. – Mam nadzieję, że zamierzałaś się zatrzymać.

Rozejrzała się, upewniając, że nic nie nadjeżdża.
– Berek! – Oddała w ramię i pognała ze śmiechem przez jezdnię.

Wbiegli do lasu na główną ścieżkę. Marek nie zamierzał ciągać żony po swoich mało uczęszczanych trasach i nie chciał wspominać, co ostatnio zastał tam z Fabianem. Wolał wybrać śmiech Izy. Dziś tego potrzebował.

– Berek! – Oddał jej, wymijając i zostawiając w tyle.

Iza bardzo starała się go dogonić, ale zaczynała opadać z sił. Wmawiała sobie, że zmusi ciało do większego wysiłku, jednak mimo wewnętrznych zapewnień zaczynała zwalniać. Marek zauważając, że znajduje się coraz dalej od żony, zawrócił. Coś w środku kazało mu o nią dbać i nie wybaczyłby sobie, gdyby się zgubiła albo ktoś by ją zaczepił.

– Chciałeś pobiegać, a ja cię spowalniam – wydusiła między jednym a drugim głośnym wdechem, gdy próbowała odzyskać równowagę w nabieraniu powietrza.

– Masz niezłą kondycję, jak na...

– Kobietę? – Uniosła lekko spojrzenie, nie puszczając swoich kolan.

– Nie Alfę. – Zaśmiał się cicho, wyciągając małą butelkę wody. – Chyba naprawdę lubiłaś bieżnię.

– To miała być forma dyscyplinowania, ale mi pozornie dawała wolność. – Upiła niewielki łyk, powoli wracając do siebie. – Oczywiście chodziło też o nieskazitelne ciało dla męża, ale to akurat im nie wyszło.

Wyminęła go, musząc pospacerować, żeby bicie serca też się uspokoiło. Tym samym po raz kolejny zostawiła go zszokowanego.

– O czym ty mówisz?! – Odwrócił się za nią. – Masz zajebiste ciało!

Przystanęła, ale nie dostrzegł radości za komplement ani zdziwienia, nie zobaczył zawstydzenia, nie było w niej nawet spokoju. Zamrugała, odganiając cień z oczu. Jednak ta sekundowa zmiana nie uszła jego uwadze. – Isia? Co miałaś na myśli?

– Czasem ja też nie chcę o czymś rozmawiać. – Zerwała się biegiem.

Wiedział, że ucieka przed odpowiedzią. I chociaż pobiegł za nią, nie zamierzał naciskać. Obiecał sobie, że nadejdzie dzień, w którym wyciągnie z niej prawdę. Bał się tylko, jak na nią zareaguje... Kto stał za cieniem w jej oczach i kto go powstrzyma, żeby wymierzył sprawiedliwość?

– Dobra, mam dość. – Znów zaczęła ciężko dyszeć. – A jednocześnie nie mam. Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć.

– Nie musisz, rozumiem. – Posłał porozumiewawczy uśmiech. – Zawracamy do parku, tam się powydurniamy, jeśli siłownia będzie wolna.

Przytaknęła i ruszyli przed siebie, ale tym razem truchtem, żeby ona nie wyzionęła ducha.

Dotarli do miejsca w parku, gdzie znajdowała się typowa siłownia z rowerkiem, steperem i orbitrekiem. Jednak wybrali niedawno wybudowaną strefę przypominającą trochę tor z ninja warrior, gdzie wysiłek bardziej był nastawiony na pracę rąk. Marek od razu złapał się pierwszego drążka i pokonywał cały tor z precyzją i gracją. Gdy już prawie kończył, wdrapał się na samą górę i stanął na krawędzi metalu.

– Nie rób tego. – Iza zakryła oczy dłońmi. – Nie chcę na to patrzeć.

Zeskoczył. Odsunęła ręce tylko dlatego, że usłyszała, jak buty uderzają o piasek.
– I czego się boisz? – Zaśmiał się, podchodząc bliżej. – Twoja kolej.

– Moja? – Popukała się po obojczyku, a później próbowała stanąć na palcach. Mimo wyciągania rąk w górę nadal nie potrafiła dotknąć drążka. Podskoczyła i nie zdążyła za niego złapać, bo ledwie musnęła go palcami. – Ja nawet nie dosięgam.

Próbowała znów, wyciągając się w górę, ale wtedy poczuła ręce męża oplatające ją tuż pod pośladkami, jego głowa znalazła się przy talii. Uniósł żonę, a ta mogła pewnie się chwycić.

Iza próbowała się skupić, sięgając po kolejny i kolejny okrągły metal, tym samym posuwając się w przód. Kątem oka wciąż widziała przed sobą Marka, cofającego się wraz z jej ruchem, ale wciąż z wyciągniętymi przed siebie rękami, żeby móc ją złapać w każdej chwili.

Dłonie piekły coraz mocniej, podobnie do mięśni ramion.
– Nie dam rady – wyjęczała z bólem, w tym samym momencie się puszczając.

Marek pewnie ją złapał, choć spodziewała się, że po prostu pozwoli jej bezpiecznie skoczyć na piasek. On wciąż nie puszczał, a ona oplotła go w pasie nogami, ręce kładąc na barki męża.

– Chcę tam. – Wskazała na jedną z ostatnich przeszkód.

– To jest ruchome. Gdy się złapiesz, zaczyna się kręcić jak spirala, dlatego od razu trzeba chwytać za następny.

Przeniosła na niego wzrok, wciąż tkwiąc blisko. Ich szybkie serca niemal obijały się o siebie echem, ale oboje zwalili to na wysiłek.

– Najwyżej sobie nie poradzę.

– Skoro chcesz spróbować.

Znów zrobił coś, czego się nie spodziewała. Nie postawił jej na ziemi, tylko szedł, nie poluźniając uścisku. Mocniej złapała się jego ramion, poddając się przyjemnemu kołysaniu. Podeszli tuż nad przeszkodę i Iza wyciągnęła ręce w górę. Chwyciła się metalu, a mąż cofnął się o krok. Spirala wprawiła się w ruch, a gdy próbowała chwycić następną część, nie trafiła. Z roztargnienia osunęła się też druga dłoń. Choć spadanie nie mogło trwać dłużej niż sekundę, przez jej głowę przebiegło kilka myśli, między innymi, jak powinna spaść na piasek, żeby nie narobić szkód, czy jak ustawić nogi i ręce, żeby nie przyłożyć sobie w zęby kolanem. Poczuła uderzającą krew w skroniach i nosie. A wtedy silne ręce ją chwyciły. Znów niespodziewanie, więc uderzyła łokciem w twarz męża, próbując się go złapać, ale on nadal nie puścił, choć odchylił głowę w bok.

Postawił ją bezpiecznie na ziemi i dopiero wtedy pozwolił sobie na rozmasowanie miejsca pod okiem.

– Przepraszam! – Doskoczyła do niego, chcąc sprawdzić, czy zostanie siniak.

– Nic ci nie jest? – Skrzywił się, ale nie zobaczyła w nim złości.

– Mi? Przecież to ty oberwałeś. Jezu, moje głupie pomysły.

– Daj spokój. – Uśmiechnął się szeroko. – Jestem pierwszym mężem, który dostaje lanie od żony, a nie odwrotnie. Jesteś pionierką.

Zaśmiała się, choć nie powinna. W tym nie było nic śmiesznego.
– Nie mów nikomu, że ja ci to zrobiłam.

– Wtedy moja reputacja ucierpiałaby bardziej niż twarz.

– Po co ty mnie ratowałeś? Przecież opadłabym na piasek. – Zbliżyła się jeszcze bardziej, muskając palcem niebieskawoczerwone zgrubienie.

– Moje ręce zawsze będą wyciągnięte, żeby cię złapać. – Pogłaskał jej ramię. – Jesteś moją żoną.

Spojrzeli sobie w oczy, bo te słowa znaczyły dla nich wiele. Marek już wiedział, że nie chciałby się cofać, nie chciałby, żeby Iza zniknęła z jego życia. Wtedy nie byłby już pełny.

Wciąż nie zapomniał o Anicie, ale o Izie też nie chciał już zapominać. Stała się promyczkiem w mroku Wspólnoty. Kimś, kto przynosił mu radość i odwracał uwagę od problemów. Tak niepozornie zakradła się do jego serca i myśli, że nawet nie zauważył, kiedy się tam zadomowiła.

– Ja też zawsze będę tak stać – wyszeptała. – Nie dlatego, że jesteś moim mężem, bo to dla mnie nic nie znaczy. Dlatego, że naprawdę cię lubię.

I tym szeptem zburzyła mur z siłą huraganu.

Marek pochylił się lekko, dosięgając jej ust. Wciągnęła w siebie głośno powietrze, mając wrażenie omdlenia. Ostaniem sił złapała się opiętej, spoconej, męskiej koszulki. Mąż zderzył się z nią ciałami, mocniej dociskając usta i swoje ręce do jej pulsującej skóry. Kciukiem musnął policzek żony, leniwie uwalniając ją z pocałunku. Przejechał wzrokiem po jej twarzy, ale ona nie odważyła się otworzyć oczu, bojąc się, że wszystko zniknie. Ponownie złączył ich wargi, przejeżdżając po nich czubkiem języka, choć nie wiedział, czy ona zrozumie, że to forma pytania. Zrozumiała. Rozchyliła usta, pozwalając mu się wślizgnąć do środka.
No, tak. W końcu czytała te swoje diabelskie książki.

Marek pogłębił pocałunek, odchylając lekko głowę żony. Spodobało mu się to uczucie, rozlewające się po ciele. Do niczego wcześniej znanego niepodobne. To nie był wystrzał, jak z Anitą, nie wzrastające podniecenie i oczekiwanie, jak z innymi kobietami. Z Izą było dobrze, błogo i przyjemnie gilgoczące w sercu. Sapnęła, wypuszczając powietrze nosem, a wtedy połaskotało nie tylko w sercu i na twarzy. Rozprzestrzeniło się do podbrzusza. Wiedział, że znalazł sobie nowy narkotyk, bo już pragnął więcej...

Naparł na nią, aż prawie straciła równowagę i musiała się bardziej przytrzymać. To ona przerwała, potrzebując oddechu. Przejechała opuszkiem palca po opuchniętych wargach, a mąż nie potrafił przestać się na nią patrzeć.

– Jakie to przyjemne – powiedziała sama do siebie, po sekundzie zdając sobie sprawę, że wyraziła myśli na głos.

Marek uśmiechnął się uroczo na te słowa.
– Będzie przyjemniej – wychrypiał, zbliżając się ponownie.

Czekał na niemą zgodę, chciał być pewny, że ona też chce. Nie zmusza się ze strachu, że wyżyje się na niej za odtrącenie.

Westchnęła, przenosząc ręce na jego kark. Cała zrobiła się jakby lżejsza, bardziej podatna i miękka. To było jego odpowiedzią.

Pocałował ją znów.

^^^^^^

Mam takie małe pytanie do osób znających Wspólnotę. Pamiętacie anemię przedślubną Julii i moment, w którym powiedziała Anie, że od jakiegoś czasu nie miała nawet złotówki, żeby kupić sobie batonika? To nie było bez powodu, podobnie jak bieżnia Izy... Wszyscy rodzice działają podobnie, mają tylko inne sposoby... ;(

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro