» Rozdział 29 «

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Usiadł przy stole, wpatrując się w żonę wychodzącą z kuchni. Niosła talerze ze śniadaniem, a Marek zapamiętywał każdy krok, ruch, drgnięcie twarzy. Wczoraj zasnęli wtuleni, a obudził się sam. Podejrzewał, że Isia nie wie, jak się zachować po wspólnie spędzonej nocy. Próbowała ukryć swoją minę pod falą blond włosów, jednak wyglądała, jakby analizowała każdą chwilę. I miał rację. Iza źle spała, a podniosła się z łóżka wraz ze słońcem. Przeżywała swój pierwszy raz, wielokrotnie odtwarzając go w głowie. Wciąż zastanawiała się, czy może zrobiła coś źle, mogła inaczej, mogła dać z siebie więcej albo czegoś lepiej nie powiedzieć, co przecież powiedziała.

Położyła talerz ze śniadaniem przed mężem. Odwróciła się, chcąc odejść na swoje miejsce. Ten szarpnął ją za rękę tak, że wylądowała na męskich kolanach. Marek od razu zatrzymał ją w swoich ramionach, otulając zapachem perfum.
– Dzień dobry. – Ucałował policzek. – Jesteś chyba zdenerwowana?

– Niee – przeciągnęła, chcąc zaprzeczać. Jednak nie była zbyt przekonująca. Ciemne spojrzenie trzymało ją w miejscu, prześwietlając w poszukiwaniu prawdy. Westchnęła głośno, a Marek przekrzywił głowę.

– Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, powiedz. Co było źle?

– Nie chodzi o ciebie, bardziej martwię się o siebie.

– Znowu? – Uniósł brew z lekko karcącym wzrokiem. – Odpuść sobie. Rzeczywistość różni się od fikcji. Może być podobnie, nie mówię, że nie, ale się nie zadręczaj, Isia. Sami zbudujemy to, co między nami będzie. Sami odkryjemy, co lubimy, a czego nie, okej?

– Okej. – Powoli pokiwała głową, czując, że znów robi z siebie zahukaną, nieśmiałą dziewczynę. Wcale nie chciała taka być, czuła, że to nie jest jej prawdziwa skóra, a jednak... wciąż nie potrafiła się z tego uwolnić.

– Spokojnie. – Poklepał jej udo. – Daj nam trochę czasu, a obiecuję, że będzie znacznie lepiej. – Uśmiechnął się delikatnie, bo sam nie czuł pełnej satysfakcji po wczorajszym. W jego mniemaniu Iza powinna doznać wiele większej przyjemności. A nie doznała. Albo przez stres, albo z powodu zbyt wysokich oczekiwań, albo (czego nie chciał jeszcze dopuszczać do swoich myśli) przez ogólne niedopasowanie do siebie.

Niełatwo przyszło im wchodzenie na kolejny stopień związku, ale nie zamierzali się poddawać. Ani on, ani ona. Oboje czuli, że chcą nadal o siebie walczyć. Nie powiedzieli tego głośno, choć może powinni. Wiele powinni, lecz tego nie robili. Być może na swoją zgubę...

*****

Marek wracał z pracy z mocnym postanowieniem zrobienia żonie niespodzianki. Nie spodziewała się go w domu, bo powinien jechać pomagać innym w związku z karą. Stwierdził jednak, że może przesunąć plany o kilkanaście minut. Może to i mało, jednak miał nadzieję, że Iza doceni gest. Zamierzał zabrać ją do sypialni i dać tyle przyjemności, ile zdoła. Chciał skupić się tylko na niej, chociaż nie wykluczał, że pod wpływem emocji mogłoby dojść do pełnego zbliżenia. Wolał pozwolić tej chwili samej się stworzyć, zamiast wszystko planować ze szczegółami. Był już niedaleko, a rosnące podniecenie dawało o sobie znać. Erotyczne myśli przerwał dźwięk telefonu rozchodzący się po wnętrzu samochodu. Marek zmarszczył brwi, zauważając, że dzwoni Anioł Gabriel, nie rozmawiali ze sobą od jakiegoś czasu. Właściwie odkąd przestał imprezować.

– Halo, cześć. – Marek przywitał się z uśmiechem.

– Cześć, stary. Jesteś w domu?

– Właśnie dojeżdżam. Czemu pytasz?

– Jestem w pobliżu, musiałem coś załatwić. Wyślij mi dokładny adres, będę za kilka minut.

Marek szybko podał nazwę ulicy i numer domu. Nie miał pojęcia, skąd te spontaniczne odwiedziny Gabriela, ale nie pytał. To byłoby niegrzeczne. We Wspólnocie z radością witało się gości, a skoro gość był Alfą, być może musiał porozmawiać o czymś w cztery oczy. Wypytywanie przez telefon i tak niczego by nie zmieniło. 

I chociaż Marka intrygowało to spotkanie, westchnął ciężko, zdając sobie sprawę, że znów stanęło coś między nim a żoną.

Zaparkował przed bramą i wysiadł. Przeszedł kilka kroków, rozglądając się za samochodem Gabriela. Chciał mu kiwnąć, żeby nie szukał w nieskończoność odpowiedniego domu. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, więc przełknął irytację. Dla niego liczyła się każda minuta. Miał zbyt wiele na głowie, żeby pozwalać sobie na bezczynne stanie. Już chciał się odwrócić w stronę domu, gdy dostrzegł auto wjeżdżające na ulicę. Rozpoznał go od razu i machnął ręką.

Gabriel zaparkował tuż za samochodem Marka. Wysiadł z szerokim uśmiechem. Naprawdę cieszył się z tego, że się widzą.

– Cześć. – Marek podał rękę, zauważając na szyi Gabriela nowy tatuaż. Wskazał palcem w to miejsce. – Postanowiłeś coś dodać?

Gabriel wzruszył ramionami, odwzajemniając uścisk dłoni.
– Tatuowanie jest równie uzależniające, jak wszystko inne. – Zaśmiał się, a Marek pokiwał głową, zgadzając się ze znajomym.

– Chodź do środka. Iza powinna być w domu.

– Jak małżeństwo? – Szedł tuż obok gospodarza.

– Dobra z niej kobieta, nie mam powodów do narzekania.

– Cieszę się, czasem trudno o dobrą.

Marek nie skomentował, nie chciało mu się wchodzić w dyskusję na temat kobiet, żon i małżeństw. Z Gabrielem można było pogadać na różne tematy, ale nie na takie. To jak rozmowa z betonem. Trzeba by użyć siły, żeby coś nadkruszyć, a tylko bardziej się go zniszczy.

Przekręcił klucz w zamku i już po chwili znaleźli się w środku.

– Iza? Mamy gościa! – krzyknął w głąb domu, ściągając buty. Podniósł głowę, zauważając, że ona się wręcz zmaterializowała. Stała wyprostowana z rękami złączonymi z przodu i delikatnym, wytresowanym uśmiechem. Podszedł do żony i objął ją ramieniem, żeby dodać otuchy. Po palcami wyczuł, jaka była spięta. – Nie wiem, czy się pamiętacie. Iza to jest Gabriel. Gabriel to Iza.

– Ja pamiętam. – Gabriel wyciągnął przed siebie rękę na przywitanie. – Cześć.

– Dzień dobry. – Ledwo dotknęła jego dłoni, ale na tyle, żeby nie poczuł się urażony. – Napije się pan czegoś?

– Miałaś mówić mi po imieniu.

Marek spojrzał ze zdziwieniem na żonę. Na Fabiana zareagowała zupełnie inaczej. Przy Gabrielu stała pełna napięcia, sztuczności, wchodząc w swoją rolę pani domu, żony swojego Alfy. Nie czuła się dobrze w jego towarzystwie, jakby wyczuwała podskórnie, że nie powinna mu ufać.

– Niech mówi, jak chce – wtrącił Marek, na co Gabriel kiwnął głową, rozkładając ręce.

– Ty tu rządzisz, ty decydujesz. W takim razie chętnie napiję się kawy.

Przeszli dalej. Marek wskazał Gabrielowi, gdzie może usiąść, po czym podążył za żoną do kuchni. Gdy ta nastawiała ekspres, on objął ją od tyłu, usta nachylając do ucha.
– Urwałem się, mając inne plany. – Mocniej zaznaczył swój dotyk na jej brzuchu. – Niestety przeszkodził mi, ale to nie znaczy, że całkiem z nich zrezygnowałem.

Iza mało nie roztopiła się pod wpływem jego słów. Marek wyczuł zmianę nastroju żony. Od razu się rozluźniła, co go pocieszyło. Też tego chciała. Ucałował miękki policzek, prosząc o kawę również dla siebie. Wypowiedziane słowa wprost w jej skórę, wywołały przyjemny dreszcz zarówno w niej, jak i w nim.

Wrócił do swojego gościa, zajmując miejsce naprzeciwko. Rozmawiali luźno, wymieniając się nic nieznaczącymi informacjami w stylu: „Co nowego słychać?" Po chwili Iza podała do stołu dwie filiżanki kawy, ciasto i paterę z ciastkami.

– Jeśli można, wolałbym porozmawiać na osobności. – Gabriel spojrzał na Izę, a później przeniósł wzrok na Marka.

– Oczywiście. – Iza dygnęła niczym służąca, tak jak była uczona przez całe życie. – Pójdę do siebie. Zawołajcie, gdyby czegoś jeszcze było wam trzeba.

Marek w pierwszym odruchu chciał zaprzeczyć i zaproponować, że to oni przeniosą się do jakiegoś pokoju, ale zagryzł wargi, nim zdążył to powiedzieć. Nie miał pewności, czy Isia na pewno uprzątnęła cały dom, a nie chciał, żeby spadła na nią jakakolwiek zła opinia. Wolał więc, żeby Gabriel nie panoszył się po całym domu.

– To, co jest takie ważne? – zaczął Marek, gdy żona zniknęła z ich oczu.

– Na pewno nie będzie podsłuchiwała? – Kiwnął głową w stronę schodów.

– Zajmuj się swoją żoną, ja zadbam o swoją.

– Jasne. – Gabriel uniósł brwi, sięgając po kawę. – Co się z wami wszystkimi ostatnio dzieje? – Upił łyk, po czym odłożył filiżankę. – Czasem mi się zdaje, że po ślubie po kolei zamieniacie się w Tymona. Nawet Marcel usiadł na tyłku.

– Na temat Tymona i Marcela, to nie ze mną. Dobrze o tym wiesz. Nie wtrącam się w wasze sprawy. Nasza rodzina nie staje po żadnej ze stron.

– Neutralni. – Gabriel uśmiechnął się szeroko. – Wyluzuj, przychodzę w pokoju i to w twojej sprawie.

– W mojej?

– Słyszałem plotki, ale skoro ja je słyszałem, to znaczy, że roznoszą się po całej Wspólnocie.

– Znowu? – Przewrócił oczami, mając już serdecznie dość kolejnych plotek na temat swojego życia. – Co tym razem?

Gabriel zachował spokój. Kolejny raz upił kawy, dokładnie obserwując zachowanie kumpla i jego reakcję na to, co zaraz mu powie.
– Podobno ci odbija. Masz problem z agresją.

– Co?! – Marek zareagował zbyt głośno. – Oficjalnie tak mówią?

– Nie, skąd. Mieliśmy ostatnio kilka spotkań. Wyszedłem na papierosa przed budynek Wspólnoty i usłyszałem, jak rozmawia kilka osób. Oczywiście wziąłem twoją stronę. Jednak wolałem cię uprzedzić. No i zapytać wprost... Naprawdę dzieje się u ciebie coś złego?

Marek mielił słowa kolegi, próbując zrozumieć, jakim cudem jego ostatni wyskok zaszedł tak daleko. O wielu rzeczach nie wiedział nikt, prócz Fabiana... ale nie wierzył, że ten by go zdradził, bo sam by się podłożył. Kara za Zielińskiego, jaka go spotkała, została między członkami rodziny. Zieliński... – przyszło mu do głowy.

– Marek, nie odpowiadasz. – Gabriel przerwał mu rozmyślania. – Czyli jednak jest w tym ziarno prawdy? Chłopie, nie podkładaj się im. Jeśli potrzebujesz się rozerwać, zapomnieć, wyżyć, masz nas. My zawsze cię ochronimy. Chcesz komuś wpierdolić? Dzwoń. Chcesz się spić? Dzwoń. Chcesz poruchać? Dzwoń.

– I mówisz to ty? Ten, który w sylwestrową noc rzucał żoną Alfy o ściany łazienki? – Marek skrzywił się z niesmakiem. Szczerze doceniał, że Gabriel nadal stał po jego stronie i chciał wyciągnąć pomocną dłoń, ale złość, która właśnie zaatakowała żyły, zmusiła go do wyżycia się na kimkolwiek. Gabriel był idealny.

– A jednak uszło mi to na sucho, prawda? No – pokiwał głową – prawie.

– Ale to ja mam problem z agresją? – Marek wskazał na siebie, kipiąc wściekłością.

– Widocznie masz, skoro nawet ze mną nie potrafisz już normalnie rozmawiać. – Gabriel skarcił go wzrokiem, ze spokojem uderzając rytmicznie palcami o blat stołu. – Co cię gnębi, Marco?

– Nic. Nie lubię teścia. Tyle. A rozdmuchali to, jakbym kogoś zabił. I chyba zabiję. Jak tylko go dorwę.

– Myślisz, że to on puścił plotki?

– Poszarpałem się z nim na rodzinnym obiedzie. Rozpowiedział to ktoś, kto tam był. Niby kto, jeśli nie on?

– Wiesz... Ja jestem po twojej stronie. Będziesz miał plan, jak roznieść gnojka, dzwoń.

Marek się zaśmiał, tym razem szczerze.
– Więc mam dzwonić bez względu na to, czego będę chciał?

Gabriel rozłożył ręce, jakby to było oczywiste.
– Wspólnota jest rodziną. Alfy są braćmi. Za braćmi idziemy w ogień, czy się mylę?

– Będę o tym pamiętał.

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro