» Rozdział 3 «

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stała przed lustrem, poprawiając włosy. Nieskromnie przyznała przed samą sobą, że wygląda pięknie. Na co dzień nie używała wielu kosmetyków, ojciec tego nie lubił. Dlatego właśnie teraz odbicie w lustrze robiło na niej takiej wrażenie. Zastanawiała się, czy Marek będzie jej mówił, jak ma się malować, ubierać i czesać. Oczywiście, nigdy nie złamałaby panujących standardów narażając męża na pośmiewisko, ale chętnie bardziej podkreślałaby swoją urodę.

Przypomniała sobie ciemne oczy małżonka, władczą postawę, jakby był ze stali. Niepokonany. I ten uroczy, uwodzicielski uśmiech, który zniewalał. Gdyby był gwiazdą muzyki, dziewczyny nie przestawałyby piszczeć, widząc ten uśmiech.

Cieszyła się, że czekają ich poprawiny. Marek będzie musiał się do niej zbliżyć, obejmować i całować. Nie czuła się gotowa na skonsumowanie małżeństwa, nie wyobrażała sobie seksu, ale nie miała nic przeciwko drobnym gestom. Marek ujął ją tym, że nie potraktował jej źle w noc poślubną, a jednocześnie chciałaby, żeby zbliżył się odrobinę bardziej. Moje ciało należy do niego... podsumowała w myślach i wcale nie poczuła na te słowa złości, obrzydzenia czy buntu. Zawstydzało ją to stwierdzenie, jednak chciała do niego należeć. Nawet jeśli nie od razu przyjdzie pogodzenie się z tak bezbożnymi myślami, za które ojciec złoiłby jej skórę jeszcze tydzień temu.

Wzięła głośny wdech i wyszła z łazienki. Marek poprawiał krawat przed lustrem w sypialni. Później palcami przeczesał włosy i odwrócił się w jej stronę.
– Gotowa?

– Tak. – Posłała mu nieśmiały uśmiech, a serce zaczęło głośniej bić.

– Świetnie, to chodźmy. – Wyminął ją. Wyszedł. A echem odbijały się jego kroki na schodach.

Poczuła, jakby dostała w twarz. Obserwowała swoją zawiedzioną minę w odbiciu lustra. Nawet na nią nie spojrzał, nie dostrzegła zachwytu, jaki sama widziała minutę temu. Od razu cały blask zniknął...

Musiała zebrać się w całość. Z pochyloną od ciężaru w sercu głową, zeszła po schodach dołączając do męża. Otworzył przed nią drzwi domu, które dokładnie zamknął. Na podjeździe czekał już szwagier, Adam. Wysiadł, przywitał się z nią grzecznie i otworzył dla niej drzwi. Podziękowała, siadając wygodnie. Za chwilę dołączył do niej Marek. Już się bała, że usiądzie z przodu, z bratem. Na szczęście aż tak jej nie poniżył.

Całą drogę Marek rozmawiał z Adamem, Iza nawet za bardzo się nie przysłuchiwała pogrążona we własnych rozmyślaniach. Znajdowała się w całkiem nowej sytuacji, nowej rodzinie i musiała nauczyć się kroczyć po całkiem nieznanych ścieżkach. Nieznanych pod każdym możliwym względem. Jedyne, czego ją nauczono, a co mogło jej się przydać w małżeństwie, to umiejętność dbania o dom. Jedyne. Reszta raczej nie miała znaczenia. To odkryła już przy śniadaniu. Marek nie oczekiwał, że będzie taka, jak wmawiano jej całe życie. Nie miała być tylko dodatkiem do życia mężczyzny. Dodatkiem, który mu to życie ułatwi. On chciał jej dać czas dla siebie, prawo do własnych decyzji i samodzielnego myślenia. A dla Izy to również było coś nowego. Aż do teraz żyła głównie pod dyktando ojca. Nie lubiła mu podpadać.

Gdy już dojeżdżali, poczuła na sobie wzrok Marka, więc odwróciła głowę w jego stronę.
– Jak tam? – Posłał jej uśmiech pełen wsparcia.

– Jest dobrze.

– Zaraz wysiadamy. Będziesz w centrum uwagi. – Mrugnął do niej okiem, a ten gest rozlał się po jej podbrzuszu ciepłem.

Wysiadł z bijącą gracją, chwyciła klamkę i otworzyła drzwi, a on już tam stał, wyciągając do niej dłoń. Nie spodziewała się takich gestów, chociaż Alfy były z tego znane. Równie znani byli z plotek, które mówiły, że to tylko pozory. W rzeczywistości podobno bywali wiele, wiele gorsi.

Złapała jednak jego ciepłą dłoń i pozwoliła sobie pomóc. Marek pochylił się, odgarniając materiał spódnicy, bo zostałaby przytrzaśnięta przez drzwi. Iza podziękowała uśmiechem, a Marek objął ją w talii. Gdy tylko oderwała od niego wzrok, zauważyła dwie pary błękitnych oczu, które wpatrywały się w nich.
– Witamy państwa młodych. – Zaciągnął się papierosem Gracjan.

– Dzień dobry – odpowiedziała grzecznie Iza.

– Mów nam po imieniu. – Wzruszył ramionami Gabriel. – Teraz jesteś żoną Marco, czyli jedną z nas.

– Boję się, że mogłabym was pomylić. – Zaśmiała się lekko speszona, bo jej zdaniem bracia byli do siebie bardzo podobni.

– To proste. On jest ten głupszy. – Gabriel wskazał palcem na Gracjana, a ten oburzył się głośno. Iza się nie zaśmiała. Naśmiewanie się z Alfy mogło skończyć się karą. Nie zaśmianie się z żartu Alfy też, w końcu to trochę zniewaga. Poczuła się bardzo niezręcznie, nie wiedząc, jak wybrnąć z sytuacji.

– Chyba powinniście czekać na nas w środku? – przemówił Marek, a świadomość jego obecności przyniosła jej ulgę. Niby go nie znała za dobrze, nie miała pewności, czy może na nim polegać, a jednak czuła się przy nim bezpiecznie. Aż spojrzała na niego, nie powstrzymując posłania niemego SOS, gdy puścił ją, robiąc krok w bok.

Marek zrozumiał. Na szczęście. I wcale nie zamierzał jej zostawiać na pastwę innych. Nadstawił swoje ramię, żeby mogła się złapać i wkroczyć z nim na salę niczym dama.

Prawie się nie udało. Stanęli przy wejściu. Wszystkie oczy zwróciły się ku nim. Izie zadrżały nogi, obcas wplątał się w dół spódnicy, przez co się potknęła już przy pierwszym kroku. Marek wzmocnił uścisk gotowy ją łapać. Wyprostowała się szybko, gdy rozległy się oklaski.

– Wszystko dobrze? – wyszeptał, uśmiechając się w stronę sali, do gości. Nie miała pewności, czy to sztuczny uśmiech numer trzy, czy naprawdę cieszy go dzisiejszy dzień. Marek nie uzyskując odpowiedzi, w końcu na nią zerknął, więc obudziła się z letargu.

– Dobrze. Przydeptałam spódnicę.

Skinął głową, prowadząc ją do małżeńskiego stolika w rytm oklasków i gwizdów.

Po obiedzie wypełnili obowiązek, wkraczając na parkiet jako pierwsi. Iza czuła potrzebę znajdowania się w ramionach Marka, chociaż nie do końca to rozumiała. Owszem był przystojny, pociągający, a ta otaczająca go tajemnica i mur, który chciała zburzyć sprawiały, że chociaż on był gdzieś daleko, ona chciała być jeszcze bliżej. Nigdy nie wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia, więc może było to coś na kształt pierwszego zauroczenia? A może to właśnie stojące przed nią wyzwanie dodawało przyjemnego dreszczyku? Chciała rozbić ten mur, dostać się pod skorupę Marka, poznać każdą jego stronę.

Odsunął się, odbierając jej podporę. Nie dosłownie, bo wcale jej nie puścił, ale jakoś wewnętrznie. Piosenka skończyła się zdecydowanie zbyt szybko, wyrywając coś z niej, razem z krokiem w tył Marka. Podziękował grzecznie za taniec, podał jej dłoń swojemu teściowi. Iza tego nie chciała. Ani tego, żeby odchodził, ani tańczyć z ojcem. Nie mogła jednak się postawić. Wszyscy na tej sali byliby w szoku.

Pozwoliła na to, żeby ojciec poprowadził ją w tańcu. Spięła się, będąc tak blisko niego. To zdarzało się bardzo rzadko, a z niego biła głównie negatywna energia. Zupełnie inna niż z dotyku Marka.

– Jak po ślubie? – Zmielił jakoś te słowa w ustach, jakby zbyt długo zastanawiał się, jak je odpowiednio dobrać.

– Dobrze.

– Starasz się? – Tym razem użył ostrzejszego tonu, od którego zakręciło jej się w głowie. Mało nie rozpłakała się na środku parkietu, wiedząc, że ojciec miał na myśli dosłownie wszystko. Jak mógł? Jak śmiał wymagać "starania się" od tak cnotliwej córki? Zemdliło ją. I najbardziej na świecie pragnęła wrzeszczeć. Tak po prostu krzyknąć w przestrzeń, rzucić czymś, porozbijać tę salę na kawałki. Nie zrobiła tego. Była na to zbyt dobrze wychowana.

– Jestem grzeczna i posłuszna – odparła wymijająco.

– To dobrze. Z Alfami lepiej nie zadzierać. Słyszałem plotki, że jedna z żon skończyła w sylwestra przed Starszyzną.

– Która? – Zmarszczyła brwi z zaciekawieniem. – I za co? Co z nią zrobili?

– Nie znasz. – Puścił ją na ułamek sekundy, robiąc dłonią gest, jakby odganiał muchę. To znak, że miała milczeć i nie dociekać. – Po prostu bądź posłuszna, inaczej wszyscy zapłacimy za twoje błędy. Nie sprzeciwiaj się mężowi w niczym. – Ostatnie słowo podkreślił tak dobitnie, że znów wzięło ją na wymioty. W niczym. Niby wiedziała, że jej ciało należy do męża. I w tym wieku pragnęła nawet poznawać zakamarki życia dostępne wyłącznie dla małżeństw. Jednak wizja nie sprzeciwiania się w niczym sprawiała, że w jednej chwili znienawidziła to, że urodziła się kobietą. Nie pierwszy raz tak czuła, jednak tym razem wiele mocniej. Przymknęła powieki, mając wrażenie omdlenia, gdy przed oczami stanęła jej wizja tego, co Marek mógłby... Nie posunął się do tego, ale mógłby. I będzie mógł, kiedy tylko zechce. I tak nie miała szans z takim silnym mężczyzną.

Nagle powietrze stało się lżejsze, gdy wtargnął do niego zapach perfum. Na jej talii pojawił się ciepły dotyk.

– Wszystko dobrze?
Otworzyła oczy, patrząc wprost w ciemne źrenice Marka.
– Strasznie zbladłaś. Źle się czujesz?

– Słabo mi – przyznała, chcąc, żeby mąż zabrał ją z parkietu, jak najdalej od słów ojca.

– Nic jej nie będzie. – Znów machnął ręką od niechcenia, na co Marek uniósł brew z ogromnym zdziwieniem.

– Jak trzepnie głową o parkiet to będzie. – Chwycił ją mocniej. – Chodź, napijesz się wody. Może tu za gorąco? Chcesz wyjść na powietrze?

Jego troska roztapiała każdy milimetr serca. Bała się tego, co narastało w niej z każdym dotykiem, słowem i spojrzeniem męża. Oddałaby mu duszę, nawet gdyby okazał się diabłem. Tylko że oddanie serca i duszy diabłu, mogłoby skończyć osobistym piekłem.

Siedziała na zewnątrz na ławce, obok niej zebrał się tłum ciotek, matka i teściowa. Marek stał o kilka kroków obok, z rękami w kieszeniach przyglądał się żonie z troską. Gdy ich spojrzenia się spotkały, poruszył się do przodu.

– Myślę, że Iza potrzebuje więcej powietrza.

Wystarczyło jedno wypowiedziane przez niego zdanie, żeby kobiety się rozstąpiły. Powoli odchodziły, jedna po drugiej. Tylko matka Marka miała odwagę do niego podejść i wyszeptać, żeby wołał, gdyby coś się działo, ale to pewnie tylko stres. Przytaknął, głaszcząc matkę po ramieniu. Wróciła na salę jako ostatnia.

Marek zbliżył się, a serce Izy zabiło mocniej. Przykucnął naprzeciwko, łapiąc jej dłoń, wtedy serce zamarło. Małżonek po chwilowym wpatrywaniu się w obrączkę na palcu żony, podniósł głowę.
– Coś ci zaszkodziło?

– Nie, to nie jedzenie.

– Co zrobił twój ojciec?

Otworzyła usta, a po chwili je zamknęła, oblizując końcówką języka. Jego ciemne spojrzenie wlepione w jej niebieskie rozkazywało mówić prawdę i tylko prawdę. Nawet jeśli twarz nie okazywała żadnego napięcia, Iza czuła, że lepiej nie walczyć z mężem.

– Pogadam sobie z nim. – Chciał się podnieść, ale ona ścisnęła go mocniej.

– Nie, proszę. Proszę... Nie chcę, żeby ten dzień zamienił się w burdę.

Przymknął powieki, ale się zgodził. Przejechał kciukiem po złotej obrączce.
– To magiczny pierścień, wiesz?

– Tak? – Uśmiechnęła się delikatnie kącikiem ust.

– Mhm. Nosząc go, masz moc. Jest jak amulet albo ukryty alarm. Nie powinnaś go bezmyślnie wykorzystywać, ale do jednej rzeczy możesz.

– Jakiej?

Przysunął twarz, porażając powagą.

– Jeśli ojciec przekroczy granicę, możesz odpyskować. Każ mu się pierdolić.

Iza zrobiła wielkie oczy, a Marek nie zamierzał przestawać, zmieniając pozycję z kucek na kolana.

– On nic ci już nie zrobi. Nie może. Należysz do mnie. Jestem jedynym mężczyzną na ziemi, który ma prawo cię dotykać. Jeśli cię uderzy, złamię mu każdy palec. Taki honor Alfy.

– Ale... – Wciągnęła w siebie głośno powietrze, nie do końca przyjmując słowa męża.

– Żadnego "ale". – Przeniósł dłoń na jej policzek i przejechał po nim pieszczotliwie kciukiem. – Nie jestem ideałem i nie obiecuję, że będziesz miała ze mną łatwo. Jednak mogę dać ci słowo, że od teraz, nikt nie będzie cię bił. Nie pozwalaj mu nadal sobą rządzić.

Zamrugała szybciej, bo zabrakło jej słów. Marek wstał, otrzepał spodnie i odchodził w swoją stronę. Nie oczekiwał odpowiedzi. Podążała za nim wzrokiem i wtedy coś innego przykuło jej uwagę.
Wiedziała, kim był. Od kilku tygodni kazano jej przyglądać się zdjęciom i pokrótce musiała się uczyć, kto jest kim. Andrzej Matrys, stojący z innymi mężczyznami palącymi papierosy, posłał jej zdegustowane spojrzenie, a później przeniósł go na podchodzącego Marka. Jakby nie mógł znieść widoku Alfy klęczącego przed kobietą.

Przeszedł ją dreszcz. Na niego na pewno powinna uważać.

^^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro