» Rozdział 30 «

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nie wiedział, czy Iza podsłuchiwała, czy nie. Dla własnego dobra chyba wolał nie wiedzieć. Oddzielał grubą kreską zatarg z teściem i małżeństwo z Isią. Zieliński był jej rodziną i Marek nie miał pewności, jak zareagowałaby na jego ewentualną krzywdę. Wcale by się nie zdziwił, gdyby broniła ojca. We Wspólnocie widział już wszystko. Każdy z nich został zainfekowany innymi problemami psychicznymi. Członkowie tej społeczności stawali się idealnymi przykładami wszelkich syndromów, toksycznych relacji, zaburzeń i postrzegania świata w krzywym zwierciadle.
To wcale nie dziwne, zważywszy na to, że rodzili się niewolnikami i całe życie byli od kogoś zależni. Tresowani nie wychowywani. Programowani, kształtowani, poddawani praniu mózgu od śniadania po kolację. Na każdego działało coś innego. Jednak metodą prób i błędów można było złamać nawet tych najbardziej opornych. Nie istnieje człowiek, który nie posiada słabego punktu. Wystarczy go odnaleźć, a później drążyć, drążyć i drążyć. Naciskać, uciskać, rozkopywać, aż słaby punkt stanie się na tyle wielki, że wręcz przytłaczający. Wtedy nadchodzi złamanie. I już. Kolejna istota zostaje wsadzona w sztywne ramy. Staje się posłuszna ze strachu. Odpuszcza, wybierając święty spokój. Chroniąc to, na czym zależy najbardziej.

Dlatego Marek potrzebował oddechu. Pożegnał się z żoną i wyszedł z domu razem z Gabrielem. Wolał najpierw zająć się obowiązkami. Odwiedzał kolejne adresy z listy, nabierając dystansu do życia prywatnego.

W końcu wrócił do domu, w którym pięknie pachniało ciepłą kolacją. Wszedł do kuchni, nasłuchując cichego śpiewu żony przy głośnej muzyce. Uśmiechnął się pod nosem, podchodząc powoli do zapracowanej kobiety.

Podskoczyła, gdy dotknął jej bioder.
– Też lubię muzykę, ale powinnaś być bardziej ostrożna. – Ucałował jej skroń, doskonale wyczuwając, jak ta mieszanka strachu, adrenaliny i czułości sprawiła, że ugięły się pod nią nogi. Zrozumiał, że pod tą skorupą stoickiego spokoju kryje się istota bardzo podobna do niego samego. A przynajmniej po części tak samo pokręcona. Tyle że Iza potrafiła lepiej udawać. Markowi trudniej przychodziło trzymanie się w ryzach.

Zaśmiała się cicho, a jednocześnie uroczo. Tym razem to jemu zmiękły kolana. Przymknął powieki, sunąc rozchylonymi ustami od barku, przez szyję, po ucho. Iza odchyliła głowę, nie panując nad rodzącymi się uczuciami. Wtedy on chwycił mocno jej boki, szepcząc czule do ucha:
– Pamiętam, jakie obiecałem ci przywitanie.

Odwrócił ją gwałtownie w swoją w stronę, a z kobiecych ust wydostał się głośny wdech wymieszany z cichym piskiem. Górował na nią, stykając ze sobą ich ciała. Ona musiała zadrzeć głowę, on swoją pochylić. Namacalne oczekiwanie na chwilę zatracenia pulsowało w ich ciałach przyjemnie. Gdy Marek złapał żuchwę żony, wdzierając się pocałunkiem między wargi, ona roztapiała się niczym czekolada pod wpływem przejmującego ciepła. Topiła się dla niego, żeby na nowo mógł ją ulepić. Nawet gdyby miała być tylko dodatkiem, tylko czekoladową polewą na wytwornym torcie, to zgadzała się na to. Wszystko było lepsze od bycia Izą z domu Zielińskich. Życie z Markiem na pewno było lepsze.

Marek, choć doświadczony kochanek, miał trudności z wyswobodzeniem żony ze zdecydowanie zbyt skromnych i zabudowanych ubrań. Postanowił nie psuć nastroju. Zadarł spódnicę wysoko, nie przestając obsypywać nagich fragmentów ciała pocałunkami. Spojrzał jej w oczy, wsuwając palce pod bieliznę. Ona przymknęła powieki, na co odchrząknął.
– Chciałbym tak na ciebie patrzeć.

Otworzyła oczy i potrzebowała chwili, zanim wydostała się poza odurzającą mgłę. Marek jej to utrudniał, dopieszczając coraz odważniej.
– Przecież patrzysz – wyszeptała, łapiąc wdech.

– Już nie. – Uklęknął, zsuwając jednocześnie z niej bieliznę. Odchylił głowę, żeby zerknąć w niebieskie oczy pełne oczekiwania. Pamiętał jeszcze ten wieczny spokój, mieszkający w jej spojrzeniu. Zniknął. Tylko dla niego i tylko przy nim. I oby nigdy więcej nie powrócił.

Skupił się na swoim zadaniu, dmuchając lekko w wilgotną, nabrzmiałą skórę. Uda lekko zadrżały, pokrywając się gęsią skórką. Zadbane paznokcie wbiły się w materiał spódnicy, ale Iza nie zrobiła nic więcej, żeby ponaglić męża. Zbliżył się, drażniąc ją lekkim podmuchem po raz kolejny. Poruszyła się, choć zauważał, jak z całych sił próbowała nie okazywać zbyt wiele.

Gdy w końcu skrócił cierpienie wiecznego oczekiwania, dopieszczając ustami i językiem najwrażliwsze kobiece miejsce, Isia musiała zmuszać się do pozostania na ziemi, żeby nie pozwolić ciału robić to, do czego się wyrywało.

Marek dawał jej rozkosz, wiedząc już, że jego żona to dziki kolorowy ptak. Piękny, gdy rozkłada skrzydła. Jednak przez wiele lat zamknięty w szarej, brzydkiej klatce. Za każdym razem, gdy chciała pokazać światu swoje barwy, bito ją, spychając na koniec obskurnej celi. Traciła pióra... jedno po drugim... tracąc czar, który w sobie nosiła. Zamierzał oddać jej wszystkie kolory. Jeden po drugim. I ujrzeć ją w pełnej okazałości. Odkryć wszystkie tajemnice, zbadać wszystkie zakamarki duszy, wydobyć, a później spełnić każde pragnienie. Jednak musiał robić to ostrożnie, z wyczuciem i odpowiednim przygotowaniem. Zaszczuta zwierzyna mogła łatwo dać się spłoszyć.

Aktualnie jej jęki, które mieszały się z muzyką, dawały mu nadzieję, że nadal jest szansa na reanimację tej zniszczonej ptaszyny.

Nawet nie pamiętał, czy zamknął dom, ale nie zamierzał teraz sprawdzać. Jeśli ktoś wejdzie, to na własną odpowiedzialność. W tym momencie chciał tylko słuchać mowy ciała żony. A delikatne ruchy bioder mówiły, że pragnęła więcej. Skończył więc grę wstępną, którą i tak przeciągał. Wsunął palce w jej wnętrze, nadal dopieszczając językiem łechtaczkę. O to jej chodziło. O mało się nie zaśmiał, zauważając szybki ruch ręki. Chyba chciała złapać go za głowę, może przyciągnąć bliżej. To był odruch bezwarunkowy, ale opanowała go, zanim dotknęła włosów męża.

Och, już nie mógł się doczekać momentu, w którym ona zrzuci z siebie wszelkie hamulce. Najpierw jednak musiała poznać, doznać i spróbować. Zbudować pewność siebie. A następnie się rozkoszować i brać, dawać, doświadczać.

Przejechał dłońmi po udach, chcąc zaznaczyć swoją obecność. Zahaczył o bliznę, mając wrażenie, że przebił jakąś bańkę. Iza się spięła, a nadchodzący orgazm uleciał, nim zdążył owładnąć ciałem.

Miałem z nią porozmawiać, cholera jasna! – upomniał się w myślach zły na siebie, że znów zabrakło mu na coś czasu.

Nie przestawał jednak, nie zamierzał pozwolić jej odejść, niezaspokojonej. Jeśli musiałby zaczynać od nowa, trudno. Tym razem Iza miała rozsypać się na kawałki.

Starał się jeszcze bardziej, rozluźniając napięte mięśnie swoją czułością.
Znów stawała się miękka i giętka, więc chciał dać z siebie więcej. Skupił się tylko na niej, starając sobie przypomnieć wszelkie sztuczki, których uczył się na innych kobietach.

Odetchnął z ulgą, zostawiając gorący ślad na jej skórze. Dźwięk głośno nabieranego powietrza i pulsowanie ciała dawało mu znak, że są na dobrej drodze. I byli. Kilka sekund później, Iza odchyliła się, wzbijając biodra wyżej, zaciskała się na palcach męża, wraz z jękiem, który wydostał się z niej mimo przygryzania warg.

Serce Marka zabiło mocniej. Naprawdę zaczynał się martwić, że niełatwo przyjdzie im małżeński seks. Blokady w głowie Izy mogły wiele utrudnić. Jednak zaprowadził ją do mety, co napawało go zarówno radością, jak i nadzieją.

Wstał szybko i zderzył ze sobą ich usta, choć ona nadal nie uspokoiła oddechu.

– Marek – zaczęła niewyraźnie, gdy odsunął się odrobinę. – Tego faktycznie się nie spodziewałam.

Posłał jej szeroki uśmiech, w końcu będąc zadowolonym z siebie. Odpowiednio połechtała męskie ego, patrząc na niego tak rozpromieniona.

Posadził ją na blacie, stając między gorącymi udami. Położył dłoń na karku żony, a ona odchyliła głowę. Gdy przejeżdżał palcami w stronę żuchwy, rozchyliła wargi, delikatnie się nachylając. Stawała się w jego rękach miękką plasteliną. Czerpała z każdego gestu, jak spragniony ze źródła wody. Musnął kciukiem dolną wargę, nim nachylił się do pocałunku.

– Marek – przerwała mu.

– Hm? – zamruczał, gotów zrobić wszystko, czego tylko zapragnie.

– Wyłącz piekarnik.

– Co? – Otrzeźwiał, choć umysł nie do końca wrócił na swoje tory.

Ona też się obudziła, szeroko otwierając oczy.
– Kolacja się spali. Muszę wyłączyć piekarnik.

– Ach... – Odwrócił się w stronę urządzenia. – Tak. Już się robi. – Podszedł do piekarnika i go wyłączył. Spojrzał na żonę, a ona przyciągała go do siebie rumieńcami na policzkach, rozsypaną wokół nóg podwiniętą spódnicą, śladami po zaroście na szyi. Podszedł powoli, ponownie moszcząc się wygodnie między jej nogami.

– Gotowa na ciąg dalszy?

– Tak – odpowiedziała zawstydzona.

Uśmiechnął się pod nosem, słysząc prawidłową odpowiedź. Przeciągnął obcisłą bluzkę przez głowę, a Isia musiała mu trochę pomóc. Ze stanikiem już sobie poradził sam. Patrzył chwilę na jej piersi, które poruszały się wraz z oddechem, lekko zakryte blond kosmykami, opadającymi na przód nagiego ciała. Powoli sunął spojrzeniem w górę, badając nabrzmiałe, czerwone usta, rozgrzane, rumiane policzki i błyszczące niebieskie oczy. Wyglądała jak rusałka, która siedzi na brzegu rzeki i chce go uwieść, odbierając również duszę.

Wrócił do całowania smukłej szyi, dłonią nurkując pod pomiętą spódnicę. Bawił się ciałem żony, doprowadzając ją ponownie do przeciągłych westchnięć. Puścił ją, patrząc wprost w oczy. Nastała cisza, jakby sprzęt grający się zawiesił, ale nie zwracali na to uwagi. Pomieszczenie przeciął brzdęk klamry paska. Marek tonął w powiększających się źrenicach Izy, gdy dotarł do niej dźwięk rozpinającego się rozporka.

Patrzył, dając się pochłonąć tym kilku sekundom, w których zniewoliła go swoją magią. Iza nie była w ogóle podobna do kobiet, z którymi zadawał się do tej pory. Nie była pewna siebie, głośna, krzykliwa i zauważana. Przeciwnie. Kryła się w tłumie, zlewając się wraz z nim. Uwodziła spokojem i ciszą... Intrygowała tajemnicą i milczeniem. Trzeba było się napracować, żeby otrzymać wstęp do jej głowy i serca.

Wsuwał się w nią, nie tracąc kontaktu wzrokowego. Czuł się, jak odurzony, gdy obserwował pracę jej źrenic i tęczówek. Reagowała na każdy dotyk, pchnięcie i ruch.

Przerwała tę magiczną chwilę, opierając się czołem o jego ramię. Objęła go mocno, jakby chciała zatonąć w ramionach męża. Przyspieszył, chowając ją w splecionym uścisku.

Skoro potrzebowała czułości, zmierzał napełnić ją po brzegi. Muskał czubek jej głowy, na ile był w stanie przy coraz szybszych i mocniejszych ruchach, ale do ukojenia miał jeszcze daleką drogę. Podniecenie narastało w nim do granic możliwości, niemal rozrywając gorącem skórę. W podbrzuszu łaskotało przyjemnie, potęgując obezwładniające pożądanie. Miał wrażenie, że nie potrafi się nasycić, ugasić tego, co się w nim rodziło. Pragnął wciąż bardziej i bardziej.

Zacisnął palce na blond włosach, zmuszając żonę do odchylenia głowy. Wbił się w jej usta, zagłuszając dziki jęk, którego chyba żadne z nich się nie spodziewało. Ciało Izy zaczęło pulsować, a ona sama się wiercić, oplatając mocniej udami biodra Marka. Na jej anielskiej twarzy pojawiła się błogość, napełniając jego serce spełnieniem. Doszła.

Takie władcze gesty ją podniecały. Marek uśmiechnął się sam do siebie.

Cicha woda brzegi rwie... A szary wróbelek odzyskiwał kolory.

^^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro