» Rozdział 32 «

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wyszło trochę długie, ale nie chciałam dzielić ;) Mam nadzieję, że nie będzie to problem ;)

^^^^^


– Cześć – zaczął nieśmiało, co w ogóle nie było do niego podobne. Marek rzadko kiedy tracił pewność siebie, jednak tym razem naprawdę się bał, że swoim długim jęzorem i skłonnościami do złego doboru słów zwyczajnie wszystko spieprzy.

A z mężczyznami i kobietami to jest mniej więcej tak, że on z każdym ruchem, grymasem twarzy i wypowiedzianym słowem zapada się w bagnie, a ona patrzy na to surowym wzrokiem ze splecionymi rękami na piersiach i wzdycha... po prostu wzdycha. Czy mogłaby podać rękę na pomoc? A skąd, lepiej patrzeć jak ta niby silniejsza płeć zaczyna się jąkać, szukać odpowiednich słów na suficie i mało nie odgryza sobie języka.

To przecież takie zabawne...

Przez takie właśnie myśli Markowi odechciało się rozmowy. Jednak przekładał ją już tak długo, że postanowił nie pozbywać się do końca poczucia męskości i wziąć byka za rogi.

– Chciałem z tobą o czymś porozmawiać. – Przysiadł obok żony na tyle blisko, żeby w razie czego, nie pozwolić jej odejść. – Dla mnie to ważny temat z troski i mojej wielkiej sympatii do ciebie. Nie odbieraj tego negatywnie, dobrze?

– Mhm.

Niby tylko „mhm" , a Marek wiedział i widział w jej oczach, że to spokojne przytaknięcie tak naprawdę oznaczało: Daję ci jeszcze szansę, a moja reakcja zależy od tego, co zamierzasz odwalić.

– Chciałbym porozmawiać o twoich bliznach, a właściwie bliźnie, bo mam na myśli tę na udzie.

Iza milczała, co było niemym przytaknięciem i oczekiwaniem na dalszą część rozmowy. Jednak nie ukryła zawahania. Marek mógłby się założyć, że w jej głowie właśnie uruchomiło się wesołe miasteczko, a te wszystkie melodyjki, światełka i podmuchy wiatru, to natłok myśli. Odchrząknął, nabierając mocy.
– Czy ta blizna ci czasem przeszkadza?

– Co masz na myśli? – W końcu przemówiła, ale ze zbyt wielkim spokojem. Był świadomy, że to oznaczało jej bezpieczne schronienie za murem.

– Dokucza ci czasem? Nie wiem, swędzi, może boli? Na przykład podczas upałów albo w trakcie seksu, gdy skóra ociera się o skórę?

– Tak. Dlatego rzadko noszę dżinsy. Gdybym miała spędzić w nich cały dzień, po jakimś czasie czuję dyskomfort. Upały, mrozy i tak dalej też są odczuwalne. Nie nazwałabym tego typowym bólem i można przywyknąć, ale czasem drażni. Dlaczego pytasz?

– Bo chciałbym ci ulżyć...

– Słucham?

– Powiem szczerze, Isia. Widziałem, jak wiele kosztowało cię odkrywanie ciała. Jak bałaś się mojej reakcji na to, co zobaczę. Musisz wiedzieć, że mi to nie przeszkadza. Akceptuję cię taką i mówię naprawdę szczerze. – Przyłożył rękę do serca. – Ale od samego początku zastanawiałem się, co ty czujesz, czy nadal się męczysz, czy nadal płacisz karę za coś, czego nie zrobiłaś. Nie chcę, żebyś cierpiała.

– Nadal nie rozumiem. – Pokręciła głową, poprawiając nerwowo włosy.

– Poczytaj to. – Położył teczkę na stoliku. – Po prostu poczytaj, przemyśl, poszukaj więcej informacji. Ja cię do niczego nie zmuszam, jeśli jednak zechcesz się na coś zdecydować, daj znać. Porozmawiamy o tym.

– Co to jest? – Chwyciła teczkę, ale jej nie otworzyła.

– Przeszukałem cały internet, przeczytałem mnóstwo artykułów. Nie otrzymałaś odpowiedniej pomocy medycznej, dlatego twoja blizna może jej wymagać. Wydrukowałem ci pewne informacje. Są dostępne różne zabiegi, maści, plastry, okłady. Znalazłem gabinety, które zajęłyby się tobą i przyniosłyby ulgę w codziennym życiu.

– To pewnie prywatnie? – Odłożyła teczkę na stół. – Nie wystarczy jeden zabieg, Marek. Wiem, czytałam o tym. To długoterminowa i bardzo droga zabawa.

– To nie zabawa, Isia. To twoje zdrowie i codzienny komfort życia.

– To kosztowne.

– Więc możemy wydawać na drogie sukienki i garnitury, żeby pokazywać się przed Wspólnotą i w tym czasie udawać, że rajstopy nie doprowadzają cię do obłędu? – Pocałował ją w czoło i pogłaskał po włosach. – Ty powiedz, które rozwiązanie jest dla ciebie najbardziej odpowiednie, ja zajmę się resztą.

Nie skomentowała, jakby zabrakło jej słów. I zabrakło. Patrzyła w ciemne, troskliwe oczy męża, zdając sobie sprawę, że nikt, w całym jej życiu, nie przejmował się jej losem do tego stopnia. Zerknęła na teczkę, a jej serce rosło i rosło, miała wrażenie, że zaraz nie zmieści się w ciele. Marek musiał poświęcić czas, którego nie miał, żeby znaleźć te wszystkie informacje, czytać, przesiewać je. A przecież nie musiał, nikt mu nie kazał. Nie były to róże, czekoladki ani biżuteria, a kartki papieru, które stały się jednym z najpiękniejszych prezentów, jakie dostała. Dlatego, że od serca. Każdy lubi czuć, że ktoś się nim przejmuje, opiekuje, wspiera. Ona w końcu też mogła tego doświadczyć.

– Dziękuję. – W końcu przeniosła na niego oczy pełne łez.

– To nic takiego – odpowiedział cicho, wyglądając, jakby się zawstydził jej reakcji. Spodziewał się, że zostanie źle zrozumiany, a Iza poczuje się urażona. Jednak ona była wdzięczna, chociaż jeszcze nic nie zrobił. Marek do tego nie przywykł, dbanie o innych było jego obowiązkiem i oczywiście, że większość osób mówiło „dziękuję", a nawet czasem próbowało się odwdzięczyć, ale w Isi było coś innego, coś, czego nie potrafił jasno sprecyzować, a stało mu gulą wzruszenia w gardle. Jakby po raz pierwszy poczuła się dla kogoś ważna. Zabolało go to. Tym bardziej że nie uważał się godzien okazywania takiej wdzięczności.

*****

Izabela Zielińska coraz mniej czuła się Izabelą Zielińską, jakby ta druga była kimś zupełnie innym, kimś z przeszłości, kogo znała, a o kim wolałaby zapomnieć. Tylko te chwile, gdy stała przed drzwiami rodzinnego domu i w nie pukała, przypominały jej, że to właśnie ona. Choć ta przed i po, to nadal część niej samej. To zadziwiające, że gdy patrzymy w tył, na to, co już za nami, czasem odnosimy wrażenie, że tamto życie przytrafiło się komuś innemu, my byliśmy tylko z boku. Jedynie rany na duszy są dowodem, że nie byliśmy statystami. Graliśmy główną rolę.

Zapukała tak cicho, jakby wolała, żeby nikogo nie było, a przecież przyjechała tu z własnej woli, nieprzymuszana. Część niej wciąż kazała stawać na tych schodkach i pukać w te drzwi, jakby jeszcze nie do końca ją zniszczyli, więc przyszła po dokładkę. Niby mogłaby się odciąć, czuła, że Marek stanąłby po jej stronie, a jednak nie robiła tego. To skomplikowane wnętrze człowieka. Uzależniamy się od osób, które sprawiły nam ból, czujemy się za nich irracjonalnie odpowiedzialni i chociaż są dorośli, my sprawdzamy, czy wszystko u nich w porządku, tak jak gdyby sami sobie nie radzili. Nie radzą. Gdyby byli stabilni, nie krzywdziliby, ale to nie znaczy, że jesteśmy za nich odpowiedzialni. To oni powinni być wiele lat temu. Zawiedli.

Drzwi się otworzyły, Iza zmusiła się do delikatnego uśmiechu, witając matkę. Marek przekroczył próg tuż za żoną. Uparł się, że jedzie z nią, chcąc ją chronić przed własną rodziną. Wziął głośny wdech, co ona odebrała, jako ostatni haust świeżego powietrza. W tym domu zawsze panował dziwny zaduch i nie chodziło o brak wietrzenia, a o wiecznie napiętą atmosferę, która zdawała się przyduszająca. Weszli do salonu, gdzie powietrze stawało się jeszcze bardziej kwaśne i nieznośnie ciężkie. Leon siedział spięty, zaciskając mocno szczękę, jego czerwona twarz zdradzała, że ledwo się powstrzymuje przed wylaniem łez. Zieliński siedział przy stole, jakby nigdy nic, patrząc uważnie na gości. Marek rozejrzał się po pomieszczeniu, wyczuwając emocje żony. Chciała coś powiedzieć, wiedział to. Wiedział też, że się nie odważy, bo powinna udawać, że nie dzieje się nic złego. W tym momencie teściowa wróciła, rozkładając na stole talerzyki na ciasto, mleko i cukier.

– Nie spodziewaliśmy się gości, mogliście zadzwonić. – Uśmiechnęła się lekko zdenerwowana.

– Widać. – przemówił Marek, nie chcąc wciągać w to Isi. – Coś się stało?

– Skąd. – Kącik ust Zielińskiego drgnął nieznacznie, trochę na kształt próby udowodnienia, że to on jest tu najważniejszy. Zapomniał, że miał przed sobą Alfę.

Marek posłał teściowi znudzone spojrzenie, a później przeniósł wzrok na brata Isi.
– Leon, czy wszystko w porządku?

– Tak. – Szesnastolatek podniósł się, prostując i przybierając męską postawę. Okazało się czerwień na twarzy, nie jest wynikiem wstydu, a śladem dłoni. Leon poprawił kaptur rażąco pomarańczowej bluzy. – Zaraz do was wrócę.

Zniknął na schodach. Wirujące napięcie przerwała teściowa, stawiając kawę i zapraszając do stołu. Pietruszewscy zajęli swoje miejsca, Iza nie odezwała się słowem. Marek miał wrażenie, że wpadła w stan zawieszenia, na nowo znajdując się w swojej przeszłości.

– Za co oberwał? – Pietruszewski, jako jedyny tutaj, nie potrafił udawać, że nic nie zauważył.

– To nasza sprawa. – Zieliński ściągnął okulary, nie spuszczając oczu z zastygłej Izy, jakby posyłał groźby, a ona siedziała wyprostowana i nawet nie było widać, czy oddycha.

– Gdy rozmawiasz ze mną, patrz na mnie – warknął Marek, przejmując na siebie spojrzenie teścia. W przeciwieństwie do żony nie bał się go, gardził nim. – Chcę wiedzieć, co się stało. Jako Alfa mam prawo do takich pytań.

– A teraz jesteś tu jako Alfa czy członek rodziny? – Zieliński upił łyk kawy, nie tracąc nawet grama pewności siebie.

– Zawsze najpierw jestem Alfą, po to się urodziłem.

– Ciekawe. – Cmoknął powietrze, po czym wytarł wierzchem dłoni wąs powstały z pianki kawy. – Zawsze?

– Drogi teściu – Marek uśmiechnął się mrocznie. – czy próbujesz mnie sprowokować?

– Ależ skąd.

– Więc odpowiedz na pytanie. Za co uderzyłeś Leona?

– Wdał się w bójkę w szkole.

– I? Co tam się wydarzyło?

– Może niech sam ci opowie? – Zieliński wskazał ręką na syna, który wrócił już do salonu.

Leon zajął jedno z krzeseł, witając się cicho, choć tak naprawdę na nikogo nie patrzył.

– Możemy porozmawiać na osobności? – przemówił Marek ciepłym tonem.

– Oczywiście – odpowiedział Leon bardziej z powodu świadomości swojej pozycji w hierarchii Wspólnoty niż rzeczywistej ochoty na rozmowę.

– Mnie chyba też powinieneś zapytać? – wtrącił Zieliński nieprzyjemnym tonem. – W końcu to mój nieletni syn.

– Znam swoje prawa i obowiązki. – Marek wstał od stołu, gestem i spojrzeniem zachęcając Leona, żeby poszedł za nim. Z teściem nie zamierzał dłużej dyskutować.

Brat Izy zaprowadził szwagra do swojego pokoju. Marek rozejrzał się po skromnym pomieszczeniu. Podejrzewał, że teść nie zarabia źle, więc nie rozumiał, dlaczego było tu aż tak skromnie. W końcu Leon to nastolatek, na pewno miał swoje zainteresowania, pasje, chciał w jakikolwiek sposób wyrazić siebie. Każdy młody człowiek tego potrzebuje, a młodzi członkowie Wspólnoty mają niewielkie pole manewru, więc wyrażają się na wszelkie sposoby, jakie mogą.

– Żadnego plakatu? – Marek zerknął z delikatnym uśmiechem na Leona, chcąc rozładować atmosferę. – Zdjęcia ani mrocznej pościeli w czaszki?

Ten w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami, siadając na swoim idealnie posłanym łóżku. Marek zajął krzesło obrotowe przy biurku, choć trochę się bał, że się rozleci pod jego ciężarem. Okręcił się lekko, żeby znaleźć się na wprost Leona, który ściskał nerwowo dłonie i spuścił głowę.

– To jakie masz zainteresowania, które ukrywasz przed rodzicami?

Leon podniósł spojrzenie, chyba nie rozumiejąc, skąd taki temat. Spodziewał się przesłuchania. Naiwny, nie wiedział, że taka była taktyka Alf. Wzbudź zaufanie, zaproponuj coś, a zdobędziesz wszystkie informacje. Chyba że ktoś jest agresywny i uparty, wtedy użyj siły. Niczego nieświadomy nastolatek patrzył chwilę na szwagra, jakby rozważał, na ile może mu ufać, a postawa Marka w tym momencie wzbudzała zaufanie.

– Lubię oglądać boks – wymamrotał pod nosem. – MMA i takie tam...

– Ach, czyli walki?

– Wiem, nie wyglądam na takiego.

Marek zaśmiał się cicho, na co Leon zmarszczył brwi.

– A czy ja jestem przesadnie umięśniony? Fabian jest? Nie trzeba być napompowanym, żeby komuś dobrze przyłożyć. Najważniejsza jest technika.

– Tak czy siak, trzeba być wysportowanym.

– Racja. – Marek odchylił się na krześle, uderzając rytmicznie palcami o podniszczony blat biura. – Trzeba trenować.

– Właśnie – posmutniał, więc wszystko szło po myśli Marka. Lubił młodego, ale czasem sztuczki trzeba było stosować na każdym. Tym bardziej że nie zamierzał go wykorzystać, chciał mu pomóc.

– Dlaczego interesujesz się właśnie tym? Chciałbyś umieć się bronić?

Leon wzruszył na to ramionami, więc Marek kontynuował.

– Przed kolegami czy przed ojcem?

Ich spojrzenia natychmiastowo się spotkały, panika w oczach młodego dawała odpowiedź na wiele pytań.

– A może marzyłeś o tym, żeby bronić siostrę?

Młodszy Zieliński gwałtownie odwrócił głowę, jakby dostał w twarz, przymknął mocno powieki, gdy okropne obrazy przelatywały przed oczami.

– Wiem, co jej robił – mówił dalej, wiedząc, że już przeciągnął go na swoją stronę, wystarczyło przejść do dalszego etapu. – Widziałem jej blizny.

– Zamykali mnie tu... – przemówił przez ściśnięte gardło. – Ale wszystko słyszałem. Zatykali jej twarz, a i tak jej krzyki rozchodziły się po domu. Bałem się tego, co jej robią, bo nic nie widziałem. Wyobrażałem sobie najstraszniejsze rzeczy. Isia później płakała wiele godzin. Płakała i płakała, i nie przestawała, ale wtedy zamykali ją. Nie mogłem tam zajrzeć. Później przywykła, przestała krzyczeć, milczała. Czasem słyszałem zduszony jęk bólu, ale od razu go urywała. Nie było jej słychać i to chyba było jeszcze gorsze. Przerażały mnie własne myśli, gdy wyobrażałem sobie, co tam się dzieje.

Marek zacisnął wargi z całych sił, żeby nie wydostał się spoza nich stek przekleństw. Zaswędziały go ręce, bo w swoich myślach właśnie schodził na dół i roztrzaskiwał Zielińskiemu ten uśmieszek o stół. Zachował jednak spokój, w duchu przybijając sobie piątkę, bo to jego zdaniem oznaczało, że wcale nie ma problemów z agresją.

– Czy teraz robi to tobie?

– Nie, naprawdę pobiłem się w szkole. – Leon nie był do końca przekonujący, ale Isia też mówiła o jego problemach, więc prawda mogła leżeć gdzieś pośrodku.

– Pobiłeś się czy dałeś się pobić?

Brat Izy nie miał odwagi spojrzeć na Alfę, więc było to w pewnym sensie odpowiedzią.

– Zrobimy tak. – Marek przysunął się, wydobywając spod kółek krzesła nieprzyjemny dźwięk. Znalazł się twarzą tuż przy twarzy Leona, więc ten musiał na niego spojrzeć. – Pomożesz mi dokończyć siłownię, będziesz w niej ze mną trenował, nauczę cię, jak się bronić. Możesz też ćwiczyć z Fabianem, gdy ja nie będę miał czasu. Pobiegacie po parku, on pokaże ci jak ćwiczyć na drążkach i tak dalej.

– W zamian za?

Może był młody i zahukany, ale nie głupi.

– W zamian za szczerość. Jestem Alfą i moim obowiązkiem jest opieka nad słabszymi. Przyjdę do tej szkoły, a ty mi wskażesz tych, którzy cię prześladują. Jeśli twój ojciec będzie używał wobec ciebie siły, też mi powiesz.

W oczach Leona błyszczała niepewność. Wahał się, rozważając wszystkie za i przeciw.

– Ojciec mówi, że słabi się żalą. Powinienem radzić sobie sam.

– Bzdura – wypluł z siebie z kpiącym śmiechem. – Myślisz, że Alfy zawsze radzą sobie w pojedynkę? Że jesteśmy niezniszczalni i niepokonani? Działamy wspólnie i dlatego jesteśmy tak silni. Jeden staje za plecami drugiego i dlatego się nas boją. Dzwonimy do siebie, bo żaden nie da sobie rady z kilkoma narwańcami i nie wstydzimy się tego. Wspólnota działa wspólnie. To czyni nas niezniszczalnymi, Leon.

– A jeśli zaczną się mścić?

– Nie zaczną, masz moje słowo. To jak? Mamy układ?

– Okej. – Złapał dłoń Marka, choć ten miał pewność, że młody nie mówi mu całej prawdy.

Uważał jednak, że to dobry początek.

– Przestań! – Dotarł do nich krzyk teściowej. – On siedzi na górze!

Marek zerwał się z miejsca i wyskoczył na schody niemal razem z drzwiami, Leon biegł tuż za nim. Wpadli do salonu, gdzie Zieliński z powrotem siadał na swoje miejsce. Teściowa próbowała złączyć roztrzęsione ręce i posłała im uspokajający uśmiech. Marek skierował wzrok na oczy Izy, a te powiedziały mu wszystko. Cholernie się bała. Nie ojca, bała się reakcji męża. A to oznaczało, że ojciec nie odpuszczał jej nawet po ślubie. Cierpliwość Pietruszewskiego została wystawiona na próbę. Nie słuchał błagalnych szeptów żony, podszedł do teścia i siłą ściągnął go z krzesła. Ten coś krzyczał, ale te słowa również nie przebijały się przez chaos w głowie Marka. Rzucił Zielińskiego na kanapę, po czym zacisnął dłoń na jego szczęce, zmuszając do patrzenia sobie w oczy.

– Myślałem, że już sobie coś wyjaśniliśmy? To moja żona. Pietruszewska nie Zielińska. Rodzina Alf. Nadal nie dociera, co ci grozi za stawanie przeciwko niej?

– Znowu mnie pobijesz?

– Chciałbyś, co? Mógłbyś dalej rozpuszczać swoje ploteczki. Myślisz, że nie wiem? Że mi nie donieśli, cymbale? Masz przed sobą, kurwa, Alfę!

– Iza nigdy nie będzie zeznawała przeciwko mnie.

Jego pewność siebie wydobyła z gardła Marka zwierzęce warknięcie łaknące krwi. Zacisnął swoją dłoń mocniej, lekko go przyduszając, po czym nachylił się do ucha teścia.

– Nie zapominaj, kto ma asa w rękawie. Nie potrzebuję zaznań Izy. Wyryłeś je, głąbie, na jej ciele.

Puścił go i wytarł dłoń o spodnie, okazując swoje obrzydzenie.

– Iza, wychodzimy. Młody, zadzwonię. – Poklepał oniemiałego Leona po ramieniu. – A jeśli chcecie szukać problemów z agresją, to spójrzcie w lustro. Problemy to dopiero będziecie mieli...

Wyminął stół, kładąc dłoń na plecach Izy, żeby się ruszyła. Musiał stąd wyjść, zanim rozniesie cały salon w pył. Na szczęście żona posłuchała i bez słowa poszła do przedpokoju założyć buty.

Drogę powrotną przebyli w milczeniu. Marek potrzebował tych kilku chwil na uspokojenie się i poukładanie pobojowiska myśli. Dopiero w domu usiadł obok żony na kanapie i spojrzał na nią z ciepłem.

– Co tam się stało?

Iza wypuściła z siebie powietrze, dosłownie jakby wstrzymywała go przez wieczność.
– Odważyłam się odezwać po raz pierwszy... więc się zdenerwował.

– Co mu powiedziałaś?

– Poprosiłam, żeby nie robił Leonowi tego, co mi. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek podważę jego zdanie albo odważę się wtrącić. Nigdy wcześniej się nie stawiałam.

– Więc wkurzył się, że w ogóle zabrałaś głos? – Złapał jej dłoń między swoje, dopieszczając delikatnym dotykiem.

– Tak. Nie wolno podważać autorytetu ojca ani niczego komentować, ale ja nie mogę spać, Marek. Myśl, że mógł przenieść swój gniew na mojego brata, wypala mi wnętrzności.

– Jestem z ciebie dumny.

Podniosła spojrzenie pełne niedowierzania. Otworzyła usta, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk, więc to on przemówił:

– Miałaś świadomość, że to ty oberwiesz. Od ojca albo ode mnie. Nie obchodziło cię to, bo chciałaś chronić brata. Doceniam, że dla kogoś, kogo kochasz, jesteś w stanie się poświęcić. Takiej żony potrzebuje przy sobie Alfa. Takiej, która pójdzie w ogień za swoją rodziną. – Pociągnął ją lekko, przytulając do swojego boku. – Cieszę się, że niby taka niepozorna, spokojna kobieta, ma w sobie iskrę, która podpali świat, gdyby zagrożone były jej dzieci.

– A ty ochronisz nasze dzieci? – zapytała cichutko. – Nawet przed Wspólnotą?

Przejechał nosem po czubku głowy i przytulił ją mocniej, bo nie chciał, żeby przestraszyła się tego, co zamierzał powiedzieć.

– Jestem Alfą, stworzono mnie i ulepiono tak, jak chciano. Jednak też noszę w sobie taką iskrę, Isia. Przyjmę wszystkie baty, zniosę każdą karę. Umrę, jeśli będzie trzeba. Ale was ochronię, obiecuję.

^^^^^^

Czy ktoś składał zamówienie na Marcela? 🤔
Będzie dzwonił w następnym rozdziale ;)
Miał otrzymać 5 minut czasu antenowego, ale zgodnie z prośbą otrzyma 7 i będzie w dwóch rozdziałach 😄

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro