» Rozdział 47 «

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dobrze, już dobrze... ;) Pamiętajcie, że argument "Są czytelnicy, którzy nigdy nie wykorzystali rozdziałów na żądanie" został właśnie wykorzystany :D
 A zawdzięczacie to @ErinSilver1988  i @EwelinaAdamczyk680 
 Zostawiam Was z poniższym rozdziałem, ale na komentarze odpowiem z opóźnieniem  i pewnie na raty, bo już nie zdążę.
A tak jeszcze dodam, że zostały mi do napisania 2 rozdziały i zakończę DS2, więc wyjdzie jakieś 53, chyba że się rozpiszę to 54.

Buziaki ;*

^^^^^


Usiedli na kanapie, milcząc wymownie. Oboje wpadli w stan, w którym mieli sobie tak wiele do powiedzenia, że nie mówili nic. Na niektóre pytania wcale nie chcieli znać odpowiedzi, co nie znaczy, że mogli sobie pozwolić na ten luksus. Musieli stawić czoła wszystkiemu, nawet temu, o czym nie mieli ochoty rozmawiać.

Zerknął na nią, a ona wyczuwając to, na niego. Nie uśmiechnęli się. Patrzyli sobie w oczy, wiedząc, że się wzajemnie zawiedli. Od początku udawali, że wystarczy trochę gry, żeby im się udało? Czy jednak skrzywdzili się zupełnie przypadkowo? Jakie intencje miała ta druga osoba?

– Od czegoś trzeba zacząć... – Marek odchrząknął chrypkę, a Iza pokiwała głową na znak zgody. Wziął wdech, czując, że ona się na to nie odważy. – Dobrze, więc może opowiedz mi najpierw o swojej umowie z ojcem. Od początku. Kiedy z tobą rozmawiał po raz pierwszy, co ci powiedział, czego dokładnie chciał?

Wyraźnie zdenerwowana Iza cieszyła się, że dostała szansę na wytłumaczenie, a jednocześnie bała się wagi każdego słowa. Bo każde słowo mogło ją pogrążyć.

– Więc... Ojciec od zawsze chciał mnie wepchać do rodziny Alf. Nie pytaj, skąd ta fiksacja, bo nie mam pojęcia. W dzień przed naszym ślubem znów się na mnie wściekał, pogrążając mój i tak kiepski stan. Nie wiedziałam, w co się pakuję, spodziewałam się, że wybrał mi męża równie bestialskiego, jak on, żeby nadal trzymać mnie krótko. Wierz mi, gdyby wiedział, jaki jesteś naprawdę, nie cieszyłby się z naszego ślubu i w pewnym momencie przestał się cieszyć, jakby jednak nie wszystko poszło zgodnie z jego planem. Zanim zasnęłam, przyszedł do mojego pokoju. Był niezwykle miły, przyjacielski, był taki, jaki powinien być ojciec. Mówił o tym, że martwi się o mnie i całą naszą rodzinę, pytał, czy ich kocham i czy chcę by byli bezpieczni. Oczywiście odpowiadałam, że tak. Był taki spokojny i pełen ciepła, że to przerażało mnie bardziej niż cokolwiek innego. Wtedy powiedział, że mam bardzo ważne zadanie, muszę mieć oczy i uszy szeroko otwarte, a gdy znajdę coś na was, mam z tym do niego przyjść, to dla dobra i bezpieczeństwa naszej rodziny. Gdyby coś nam zagrażało, mógłby cię szantażować. Gdyby mi się działa krzywda...

Marek zaśmiał się cierpko i mrocznie, pocierając twarz. Iza od razu umilkła, nie podzielając jego śmiechu.
– On naprawdę myślał, że mógłby szantażować kogoś takiego, jak mój ojciec lub dziadek? On? I proszę, jaki troskliwy. O córeczkę chciał zadbać. Oczywiście obiecałaś mu, że to zrobisz?

– Nie rozumiesz, ja znam ojca za dobrze – przyznała cicho – To o bezpieczeństwie było ukrytą groźbą w moją stronę. Musiałam się zgodzić, Marek, musiałam. Gdybym odmówiła, do naszego ślubu by nie doszło. Pewnie ktoś by mnie napadł albo coś, na kilka godzin przed. Później jakoś odkręciliby nasz ślub, a ja zostałabym tam na zawsze. Nikt nie dałby ci zbrukanej żony. Ewentualnie stałoby się coś gorszego.

– Co mogłoby stać się gorszego od tego, co powiedziałaś? – Uniósł brew w wyraźnym szoku, coś w jego sercu się nadkruszyło.

– Ja byłabym tu, a Leon tam. I krzywdziłby go, jak mnie kiedyś, dopóki by mnie nie złamał. Tylko że wtedy moja zgoda by nie pomogła... Chciałby czegoś więcej. Chciałby dowodów na ciebie, a ja co dzień umierałabym po trochę, nie umiejąc ich znaleźć. To byłaby moja wina, że Leon cierpi. Zgoda to jedyne wyjście, jakie wtedy przyszło mi do głowy. Uznałam, że będę blefować. Nie powiem nic tobie, ale też nic jemu. Nie zamierzałam donosić.

– Więc byłaś takim trochę podwójnym agentem? Ojcu mówiłaś, że nadal nic nie zauważyłaś, a jednocześnie przede mną ukrywałaś wasz układ? – Marek nie mówił złośliwie, ale ona ze strachu nadal tak to odbierała.

– To nie tak. – Wpatrywała się w swoje złączone dłonie. – Zdawałam sobie sprawę, że nie będziesz zadowolony z takich podchodów mojego ojca i bałam się, że przestaniesz mi ufać. Zrozum, Marek – spojrzała na niego błagalnie – stałeś mi się bliski. Niewiele osób w ogóle zauważa moje istnienie, a ty i twoja rodzina daliście mi coś, o czym mogłam tylko marzyć. Tak bardzo się bałam, że cokolwiek się między nami zepsuje.

– I się zepsuło – skwitował ponuro.

– Wiem – przyznała smutno. – Co z tym zrobisz?

– Jeszcze nie wiem, muszę to przemyśleć. W takiej sytuacji lepiej nie wykonywać pochopnych ruchów. Musimy zadbać o to, żebyś jak najmniej oberwała.

– Naprawdę nadal się o mnie martwisz?

– Isia – zerknął na nią z mieszanką uczuć – jesteś moją żoną. Oczywiście, że nie chcę, żeby spotkała cię krzywda. Nie chcę też krzywdzić swojej rodziny, a żona donosicielka to będzie ogromna plama na naszym nazwisku.

– Więc zadbaj o swoją rodzinę, później będziemy się martwić o mnie.

– Ty też do niej należysz. Rodzina trzyma się za ręce, gdy jedno się potknie. – Pomasował brodę w zastanowieniu.

– Ale... Ale ja... Bo wtedy, gdy powiedziałam, że nie mogą mi nic zrobić, nie miałam na myśli tego, że jestem jakaś nietykalna, że tatuś mnie obroni... Nie o to chodziło.

– A o co? – Ponownie skupił się na niej.

– Jestem pod ochroną, Marek.

– Co? – Uniósł brwi, gdy wir myśli rozpoczął bieg.

– Jestem w ciąży. Dziecko Alfy jest święte.

Ona patrzyła z oczekiwaniem, on rozchylił lekko wargi, gdy po policzkach przeszedł dreszcz. Nagle chaos w głowie ucichł. Nie było tam nic poza odbijającymi się w kółko ostatnimi słowami. Nikt nie marzy o tym, że dowiedzieć się o byciu ojcem w taki sposób, nikt nie chce, żeby jego dziecko robiło za tarczę ochronną. To nie powinno tak się odbywać, ale Marek, choć młody, poznał już życie. Ono nie układało się tak, jakbyśmy tego chcieli.

– Będziemy mieli dziecko?

– Tak.

– Na pewno? Byłaś u lekarza?

– Nie, czekałam, aż wrócisz. Wiem od kilku dni, właściwie od dnia, w którym wyjechałeś. Nie mogłam pójść do lekarza bez wiedzy twojej rodziny, nie spuszczali mnie z oczu.

– Rozumiem. – Pokiwał głową. – I gratulacje... To znaczy... – Podrapał się po czole, choć w pierwszym odruchu miał ochotę się palnąć. – Gratulacje dla nas, oczywiście.

Wstał, przeszedł się kilka kroków po pokoju, a ona nie poruszyła się nawet o milimetr. W końcu kucnął tuż przed nią, łapiąc jej dłonie w swoje. Gdy podniosła głowę, spojrzał jej wprost w oczy.

– Coś wymyślimy, ochronię was. Ciąża nie zapewni ci immunitetu na zawsze. We Wspólnocie przedawnienie nie istnieje. Lepiej przedstawić tę sytuację w taki sposób, żebyś nie musiała się martwić nadchodzącym końcem ochrony.

– Mogę zapytać, skąd się dowiedziałeś? Bo to oznacza, że ktoś wie...

– Od Leona, jemu kazał zrobić to samo, nie wiedziałaś?

– Nie. – Schowała twarz w dłoniach, wyswobadzając się z jego dotyku. – Dlaczego go w to wciągnął, nie wystarczyłam mu ja?

– Widocznie nie. Coś wymyślimy, dobrze?

Zgodziła się z nim w mało przekonujący sposób i wiedział, co ją męczy. Mieli więcej spraw, o których powinni porozmawiać.

– Przepraszam, Isia. Źle postąpiłem, to wszystko wybuchło, a ja zostawiłem cię samą z bałaganem. I to w ciąży... Przepraszam.

– Nie szkodzi – odpowiedziała cicho, a on dostrzegł, że mówi tak tylko dla świętego spokoju. Sprawił jej ból, wiele bólu i bał się, że ciężko będzie to naprawić. Jedyne, co przyszło mu do głowy to szczerość.

– Chcesz zapytać o Anitę?

– To ona jest Stokrotką?

– Tak.

– Macie romans?

– Nie.

– Ja wam w tym przeszkadzam? Wie o mnie? Jest na ciebie zła?

– Nie.

Nie mógł patrzeć, jak Izę pochłania smutek, a jednocześnie musiał się z tym zmierzyć, więc nie odwrócił wzroku, żeby zapewnić ją o swojej prawdomówności.

– Ale ją kochasz?

– Ogromnie trudne pytanie. Powinienem po prostu zaprzeczyć, bo to nie jest tak, jak zapewne sobie wyobrażasz. Nie mogę też powiedzieć, że ją kocham – przyznał ze ściskającym się sercem. – Odkryłem, że istnieje wiele odmian miłości. Czy nadal kocham ją jak kiedyś? Już nie. Czy mógłbym powiedzieć, że jest nieważna? Nie. Ona zawsze będzie dla mnie kimś ważnym. Wywarła na moje życie wpływ, a takich ludzi nie zapominamy, nie da się. Bez względu na to, czy łączyła nas z nimi więź romantyczna, czy nie. Jednak muszę przyznać, że chociaż bolało mnie to odkrycie, wiem, że to, co łączyło mnie z Anitą nie było do końca prawdziwe. Nie wiem, jak ci to wyjaśnić, bo czasem sam tego nie rozumiem. – Westchnął ciężko. – Przy niej dojrzałem, na tamtym etapie życia mogłem być Markiem nie ze Wspólnoty i było to piękne, pouczające przeżycie, ale nigdy nie byłem i nie będę tamtym mężczyzną, rozumiesz? Marek bez Wspólnoty nie istnieje tak naprawdę, więc jak mogło łączyć nas coś autentycznego? Znała dobrą część mnie, wydobyła ją, nigdy nie dotykając tej mrocznej. Pokazała mi inne odcienie codzienności. Wspomnienia z tamtego okresu są takie cudowne, bo wtedy wyobrażałem sobie zupełnie inne życie. Życie, którego nigdy nie będę miał. Iluzję. I wydaje mi się, że je idealizowałem. Czy naprawdę byłbym szczęśliwy, będąc kimś innym? Właśnie, nie wiem... Nie wiem, czy umiałbym być tylko dobry. Może kochałem stan, w którym się znajdowałem, gdy uciekałem od Wspólnoty? Ja nadal nie wiem, Isia. Wiem tylko, że ją skrzywdziłem, znikając nagle. I będzie mnie to męczyć już zawsze. Nie chciałem jej zranić, ale zrobiłem to.

– Dlatego masz na sobie jej część? To znaczy tatuaż?

– To symbol, nie kobieta.

Nie uwierzyła, ścisnął wargi, zdając sobie sprawę, że tak daleko nie zajdzie.

– Isia, chcesz prawdy? Powiem ci. Nie sypiałem z tobą, nie chcąc być nieuczciwy. Nie mógłbym cię dotykać, tęskniąc za inną, myśląc o niej. Nie, nie kochałem cię w dniu ślubu, ale zawsze szanowałem. Nie dotykałem cię, bo nie potrafiłem cię okłamywać.

– To znaczy... – urwała, uciekając wzrokiem w bok, lecz mąż chwycił jej brodę, kierując ją wprost na swoją twarz.

– To znaczy, że każdy mój dotyk, pocałunek, przytulenie, śmiech były autentyczne. Gdy jestem z tobą, jestem tylko z tobą. Tak właśnie chciałem i cieszę się, że chociaż tego udało mi się nie spierdolić. Uważałem, że to jedyny sposób, żebyśmy mogli razem żyć. To, że mnie zauroczyłaś, zawdzięczasz sobie, Iza. Ty to zrobiłaś. Sprawiłaś, że ciągnęło mnie do ciebie coraz bardziej, że czułem coraz więcej, że uwielbiałem spędzać z tobą czas i było mi przykro, gdy nie mogłem, bo ktoś mnie wzywał. To, co stworzyliśmy, jest prawdziwe.

– Naprawdę?

– Tak.

– Dlaczego wciąż trzymasz w telefonie jej zdjęcia? I to nagiej... w pościeli – wydukała niemal płaczliwie.

– Bo ich nie usunąłem, ale nie dlatego, że je oglądałem. Wszedłem tylko raz w ten folder i czułem się z tym tak okropnie, że nie zrobiłem tego nigdy więcej. Ale teraz wiem, skąd wiesz. Przetrzepałaś mi telefon. – Uniósł brew, uśmiechając się lekko. – Faktycznie masz smykałkę do bycia agentką.

– Masz prawo być zły. Mogłabym się bronić w nieskończoność, jednak teraz wszystkie te wyjaśnienia wydają mi się tak bardzo żałosne...

– Nie wolno ci tego robić i dobrze o tym wiesz, ale trzeba przyznać, że ci się upiekło. – Zaśmiał się cierpko. – Wpadliśmy w takie gówno, że przeglądanie zdjęć jest przy tym, jak pstryczek w nos.

Podniósł się, górując nad nadal smutną żoną. Ona zadarła brodę, nie wiedząc, czego się spodziewać, ale jednego była pewna. Teraz mąż ją czymś zaskoczy. Wyciągnął telefon z kieszeni, po czym ponownie kucnął, opierając łokieć o kolano Izy, po kilku kliknięciach odwrócił komórkę w jej stronę, a ona przeczytała komunikat: Czy na pewno chcesz usunąć folder?

– Naciśnij tak – przemówił.

– To powinna być twoja decyzja.

– Jest, ale może poczujesz się lepiej, że ty to usuwasz?

– Nadal będziesz nosił ją na swoim ciele. – Zacisnęła mocno usta, jakby bała się, że nie powinna tego mówić. – Rozumiem, że dla ciebie to ważne, ale trudno jest z myślą, że inna kobieta była dla ciebie tak ważna. Przepraszam, muszę przywyknąć do tej myśli, jakoś sobie z tym poradzić.

– Mam już pomysł na nowy tatuaż. – Uśmiechnął się delikatnie. – Nie dokonam dziś wszystkim zmian, nie mam czarodziejskiej różdżki, Isia. Nie da zmienić swojego życia w jeden dzień, ale my pracujemy nad tym od wielu miesięcy. Najgorsze za nami. Ważna jest dla mnie nasza przyszłość, nie przeszłość. – Odłożył telefon obok, żeby pogłaskać żonę po policzku, jednak najpierw kliknął magiczne "tak", a folder został usunięty. Marek był gotowy na ten krok. Urodził się taki, takim go stworzono, i nie było dłużej sensu z tym walczyć. Mógł walczyć ze Wspólnotą nie w pojedynkę, a ze wszystkimi, którym było źle. Z Izą, Marcelem, Tymonem, jego żoną i wszystkimi, którzy chcieli krzyczeć. Tu było jego miejsce, przy nich. Nie zamierzał dłużej uciekać, postanowił być filarem, Alfą, strażnikiem, ale nie sekretów, a ludzi, którzy też nie powinni walczyć w pojedynkę. Przestał myśleć o swoim bólu istnienia, chciał stanąć wraz z innymi w walce, żeby tego bólu było jak najmniej.

– Aż nie wiem, co powiedzieć, Marek. Zawsze byłam sama i nawet ty mnie nie przekonałeś, że już dłużej nie jestem. Powinnam ci mówić wszystko... Wiem... Mam nadzieję, że z czasem sobie wybaczymy. Też chcę być kimś ważnym dla ciebie. I postaram się, żeby tak było.

– Jesteś ważna. To ty jesteś kobietą, która poznała jak oschły, zimny i wkurzający potrafię być. Jak ciężkie miewam dni i jak wiele wyrzeczeń czeka ludzi, których kocham. – Zbliżył się, ocierając nosem o ciepłą skórę. – A nadal mnie chcesz. Bo chcesz, prawda? Wyrzekniesz się wszystkiego i zrobisz dla mnie wszystko. Od teraz ja zrobię to samo dla ciebie.

Jego oddech na jej ustach, bliskość i głos, dostający się wibracją pod skórę, sprawiały, że mało nie osunęła się z kanapy. Nie można było już kłamać, nie można było omijać ważnych faktów, nie w tej chwili, a najlepiej już nigdy.

– Tak bardzo przepraszam za moją głupotę... Tak bardzo żałuję... Nie zawiodę cię nigdy więcej.

– Wiem.

– Kocham cię – wyszeptała, wystawiając się na ból, odsłaniając serce i duszę dając na pożarcie.

– Wydaje mi się, że mam podobnie.

Nie spodziewała się po nim niczego innego. On też nie potrafiłby powiedzieć czegoś, czego nie potrafił określić z całą pewnością. Nigdy nie okłamałby jej w tak ważnej sprawie. I nie skłamał. Kochał Izę, tylko nie umiał nazwać tego rodzaju miłości. Powie jej to, gdy już nic nie będzie między nimi stało. Obiecał sobie, że o to zadba.

Właśnie teraz... Musiał wstać i zacząć sprzątać w ich życiu.

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro