» Rozdział 14 «

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dedykację do dzisiejszego rozdziału otrzymuje @Oleanderka za wygraną na moim autorskim FB ❤❤❤

^^^^^

Zwracał uwagę na każdy sygnał. Wysiadł i oparł się o samochód, wpatrując się w światło dochodzące z przedpokoju, a później z klatki. Odwrócił się specjalnie w drugą stronę, zaciskając wargi, żeby powstrzymać śmiech.

– Marek?

– Och! – Udał zdziwienie. – Skąd ty się wzięłaś? Ale mnie wystraszyłaś. Nie mieszkasz tam? – Wskazał na przeciwległą klatkę.

Anita ścisnęła usta.
– Przepraszam.

– Za to, że mnie okłamałaś?

– Tak. – Spuściła głowę, a on napawał się jej zawstydzeniem. Nie miała na sobie grama makijażu. Spod puchowej kurtki wystawały stare szare dresy wepchnięte w ciepłe botki, a włosy związała w artystyczny nieład. Uśmiechnął się na ten widok, nie mógłby inaczej. W niczym nie przypominała pociągającej dziewczyny z dyskoteki, a jednak nadal mu się podobała.

– Daj spokój. Nic się nie stało. Dobrze zrobiłaś, mogłem okazać się szaleńcem.

– A nie jesteś? – Uniosła zadziornie brew, drocząc się z nim.

– Noszę w sobie szaleństwo.

– Wymijająca odpowiedź. – Uśmiechnęła się szeroko, a oczy jej zabłyszczały. – Co tutaj robisz?

– Przejeżdżałem tędy i chciałem sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku.

– Daję sobie radę. – Wzruszyła ramionami.

– Wymijająca odpowiedź – powtórzył jej słowa.

– Znów jestem twoją dłużniczką. Gdy już się przeprowadzę, zapraszam na parapetówkę w ramach wdzięczności.

– Daj mi znać kiedy, ale nie obiecuję, że dam radę przyjechać. W przeprowadzce raczej też nie pomogę, ale odezwij się, może się uda...

– Absolutnie. – Wyciągnęła rękę z kieszeni kurtki. – Dość mi już pomogłeś.

– To chyba moje nowe hobby... – Zaśmiał się, zarażając ją tym samym. I nagle zrobiło się ciepło w chłodny jesienny wieczór.

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, jakoś nie znajdując słów na dalszą rozmowę. Anita spuściła głowę, szurając butami po asfalcie. Biła się z myślami, jak powinna się zachować. W końcu postanowiła zaprosić go na herbatę, skoro przyjechał z daleka.
– To może...

– Zatańczysz?

– Co? – Poderwała głowę, zderzając się z jego rozbawieniem.

– Sprawdzam, czy nosisz w sobie odrobinę szaleństwa.

– Przykro mi, ale nie daję prywatnych pokazów.

– Och, podejrzewam, że miałabyś całkiem sporą publiczność. – Ręką zatoczył okrąg, wskazując na sąsiednie okna.

– Wiesz, co by sobie o mnie pomyśleli?

– Ach, więc się pomyliłem. – Podrapał się po nosie i splótł ręce na wysokości klatki piersiowej. – Wydawało mi się, że nie obchodzą cię inni, gdy tańczysz.

Zmrużyła oczy, wyczuwając, że rzuca jej wyzwanie. I postanowiła się z nim jeszcze bardziej podroczyć.
– W porządku. Jeśli ja zatańczę, ty przejdziesz na rękach od jednej do drugiej klatki. – Wskazała trasę, którą musiałby pokonać, wzbudzając jego śmiech. Przekręciła głowę w bok, udając znudzoną. – Wiedziałam, że nie potrafisz.

– Oczywiście, że potrafię.

– Nie wierzę. Udowodnij.

Nagle się zorientował, że w tej niewinnej grze, to ona przejęła prowadzenie. Nie zamierzał się poddać, w końcu nosił w sobie ducha walki.
– Ja wybieram piosenkę. – Odbił się od samochodu. Spuszczał szybę na sam dół, wiedząc już co wybierze. Włączył Fokus-sekrety wystarczająco głośno, żeby narobić hałasu o tej godzinie. Tekst był dość odważny, niemal wulgarny, ale zrobił to specjalnie, żeby ją sprowokować. Myślał, że się wycofa.

Ona w tym czasie ściągnęła kurtkę. Położyła ją na maskę samochodu, zostając w obcisłej czarnej koszulce na długi rękaw. Marek przejechał wzrokiem po liniach jej ciała i uznał, że nawet w tak domowym wydaniu wyglądała bardzo ładnie. Przesunął jej kurtkę, opierając się obok i czekał na przedstawienie.

Anita, jak zwykle, zamknęła oczy i zaczęła się poruszać, jakby znała od dawna każdy dźwięk. Uśmiechnął się. Potrafiła tańczyć nie tylko do klubowych rytmów.
Rozchyliła powieki na słowa:

 "Jesteś z kości Adama skonstruowana.

Kobieca kobieta pełna kobiecości."

Spojrzeniem przekazała mu coś, co zbiło go z tropu. Nie miał pewności, czy to na pewno była błyskawica w jej źrenicach, która uderzyła go w sam środek mostka. Anita złapała jego dłoń, zmuszając do tego, żeby się wyprostował. Uniosła ją wyżej, robiąc obrót. On nie robił nic. Nie umiał, bo rzuciła na niego czar. Z zafascynowaniem pochłaniał drgnięcia ciała dziewczyny.

Sposób, w jaki poruszała się Anita, sprawiał, że świat wokół znikał. Były tylko jej biodra, brzuch, ramiona i niezwykły wyraz twarzy. Jakby uciekała w inny świat, nie istniała w rzeczywistości, jakby odleciała po niezłych narkotykach.

Odwróciła się energicznie, dłonią dotykając jego klatki piersiowej i mimo dzielącego ich puchu i materiału, niemal poczuł w tym miejscu gorąc. Spojrzała w jego oczy zadziornie. Stając na palcach, zbliżyła się do twarzy Marka. Zaczęła poruszać ustami wraz ze słowami płynącymi z głośnika:

"Czujesz, jak krew pulsuje Ci w żyłach?

Chcę wiedzieć jak całujesz, bo dostaję świra."

Zamroczyło go rozlewające się po brzuchu ciepło. Pochylił się, żeby ją pocałować. Nie myślał, co w ogóle wyprawia. Zrobił to, jakby na jej rozkaz. Wtedy odsunęła się, robiąc kolejny obrót, bo wciąż nie puściła jego dłoni. Marek szerzej otworzył oczy, odzyskując przytomność umysłu. Zawładnęła nim. Wygrała. Wyzwanie, które jej rzucił, wykorzystała przeciwko niemu. Zabrała go do swojego świata, odbierając mu jednocześnie rozum. Taka była cena. 

I czy ona do cholery zna każdą możliwą piosenkę?

Kobieta go pokonała jego własną bronią.
Pokręcił głową z uśmiechem, nie mogąc uwierzyć, że tak z nim pogrywała. Zaskarbiła sobie tym jego względy.
Marek znał dwa typy kobiet. Święte za życia i te bez zahamowań. Anita nie była żadną z nich. Potrafiła poruszać się zniewalająco, kusząco, niemal jak w transie. A jednocześnie była typem skromnej dziewczyny w domowym dresie, która z sympatycznym uśmiechem podała mu kawę w lokalu. Mieszanka obezwładniająca twarde, nieczułe serce Marka.

Ukłoniła się gestem księżniczki w balowej sukni, łapiąc w palce krańce dresów. Marek śmiał się z głębi serca, bijąc brawo.
– Jeśli chciałaś mi zagrać na nosie, to ci się udało.

– Wiem, ale jeszcze nie skończyłam. – Wskazała palcem na chodnik. – Twoja kolej.

Nie mając wyjścia, ściągnął kurtkę i położył ją na kurtce Anity. Przeszedł pod klatkę i stanął na rękach. Nierówności podłoża wbijały się w wewnętrzną skórę dłoni, ale starał się nie zwracać na to uwagi. Poruszał się całkiem sprawnie, pokonując wyznaczoną trasę. Najpierw bluza zsunęła się w dół, następnie ciemny podkoszulek. Anita rozchyliła usta, zauważając dolną część smoka na jego brzuchu.

Skoro łeb znajdował się na dłoni, czy tatuaż był tak wielki? Szyja oplatała całą rękę? Zdobił całkiem spory kawałek ciała? I gdzie jest ogon? – zatraciła się w swoich rozmyślaniach, nie zauważając, z jaką zgrabnością Marek skończył swoje wyzwanie i z wrócił na nogi, krocząc w jej stronę.

– To co? Jeden do jednego?

– Ten smok... To chyba arcydzieło? Jak duży jest?

Uśmiechnął się zadziornie, stając zbyt blisko, przez co oboje ledwie mogli zaczerpnąć swobodnego oddechu.
– Musiałabyś mnie rozebrać, żeby się dowiedzieć.

– Nieprawda, zawsze możesz się rozebrać sam. – Nie odpuszczała, wdzierając się wzrokiem do jego wnętrza.

– Ale tak się nie stanie. – Zbliżył swoją twarz jeszcze bardziej, prawie stykając się nosem z twarzą dziewczyny. – Nie jestem odpowiednim materiałem na twojego faceta.

Prychnęła, ale się nie odsunęła.
– A skąd pomysł, że jestem zainteresowana?

Przełknął ślinę, bo doprowadzała go na skraj cierpliwości. Miał ochotę jej udowodnić, tu i teraz, że jest inaczej niż mówi. Przecież widział to w jej oczach. Wiedział, że gdyby ją pocałował, odpowiedziałaby tym samym. Nawet w tej chwili z nim flirtowała. A jednocześnie nie zamierzała się poddać urokowi mężczyzny. Zrobił krok w tył, czując, że musi przerwać iskry przeskakujące między nimi.
– To cieszę się, że to ustaliliśmy. Mogę być twoim dobrym kumplem, a z czasem nawet przyjacielem, ale nic poza tym.

– Mnie pasuje. – Uśmiechnęła się delikatnie, nie dając po sobie nic poznać, choć tak naprawdę jego bliskość wciąż szumiała jej w głowie.

– To świetnie.

– Świetnie.

Podał jej kurtkę, zabierając w garść też swoją.
– Muszę jechać. Już późno, a jeszcze ponad godzina drogi przede mną.

– Mam nadzieję, że dojedziesz bezpiecznie. Dasz znać, jak już dotrzesz?

– Tak. – Skinął głową, powoli zwiększając dystans między nimi.

– To świetnie.

– Świetnie.

– Na razie... kumplu. – Machnęła ręką, idąc w stronę klatki.

– Dobranoc. – Przystanął, czekając, aż wejdzie do mieszkania. Oblizał usta, rozważając w głowie myśl, żeby pójść za nią. Ta jej gra sprawiła, że bardzo chciał zgarnąć wygraną. – Śpij dobrze, stokrotko... – dodał cicho, chwytając klamkę samochodu. Jednak wolał odjechać. A przez ponad godzinną drogę zamierzał odtwarzać wciąż tę samą piosenkę. 

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro