Ucieczka ze schroniska

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam się. Leżałam na czymś twardym i przerywanym. Na czymś zimnym. Otworzyłam ciężkie powieki i się rozejrzałam.

— Annie? Czy to ty?— Zapytałam nie przytomnie, a następnie znów upadłam na podłogę. Ten usypiacz musiał być naprawdę silny, że mnie otumanił. Kilka razy szybko pomrugałam oczami, i stanęłam na łapkach. Byłam w klatce! Obok mnie z lewej, stała klatka z psem. Bernardyn na oko. Leżał przygnębiony i piszczał ze smutku. Smutno zrobiło mi się od tego widoku. Nie lubię psów, ale zrobiłam to, co powinnam. — Hej, kolego. Jak się nazywasz?
— Odebrali mi imię, kiedy tu trafiłem— Powiedział z opuszczoną głową. — Teraz, mam długi i nieciekawy numer.
— A co się z twoim właścicielem?— Zapytałam. To był temat, który mnie bardzo ciekawił.
— On... Nie żyje.
— Współczuję ci.— W moich oczach pojawiały łzy. Spływały spokojnie po moim futerku, czyniąc je mokrym.
— Mój pan, miał na imię Adam. Kochałem go. Najlepszy człowiek na świecie. Zawsze rano, dawał mi najlepszą karmę, jaką mógł znaleźć. Potem, za nim wyszedł do pracy, wychodziliśmy na spacer, a potem się bawiliśmy. Pewnego dnia, gdy wracał z pracy, zdażył się na drodze wypadek. Nie było go przez dwa dni. Zacząłem się bać, więc jakimś cudem wyszłem z mieszkania i ruszyłem na poszukiwania. Znałem jego trasę z pracy do domu. Tam, zastałem go martwego. Leżał na przegu jezdni. Ręce, były zmiażdżone, a w sercu miał wypaloną dziurę. Jestem pewien, że to był zamach.
— To... Straszne. Mimo tego, że nie wiem jak to jest być kochanym.
— Dlaczego?
— Bo moi właściciele, na początku kupili mnie jako karmę dla ich buldogów. Przeżyłam jednak, i na zawsze przylgnęłam do nich, niczym guma do żucia. Od tamtego czasu, traktowali mnie jak zło konieczne. Zdecydowałam się na ucieczkę.
— Również ci współczuję.— Wtedy, drzwi się otworzyły, i weszła dwójka ludzi. Prawdopodobnie weterynarzy. — O nie! Przyszli po mnie!
— Hej, mówisz że nie masz imienia. A chciałbyś mieć?
— Bardzo. Coś co mnie odróżni od reszty.
— To jakie chcesz mieć imię?— Weterynarze suę zbliżali. Mieliśmy coraz mniej czasu.
— Zawsze chciałem być Super-Manem.
— To nim jesteś. I przeżyjesz tę operację, jako on.— Uśmiechnęliśmy się do siebie, a potem, mój nowy przyjaciel został zabrany. Małe szanse że przeżyje, i nie ma wmawiać sobie że jest inaczej. Po moim policzku spłynęła łza. Przypomniał mi się Anakin. Spuściłam głowę, i położyłam się na kracie. To schronisko, jest okropne. Zawsze wierzyłam w ludzi, ale teraz tę wiarę powoli tracę...

***
Była noc. Przez nie wielkie okna, wpadało księżycowe światło, przypominając psom i kotom i innym zwierzętom, o wolności, którą dawno utracili. Na ścianie, wisiała tablica z czerwonymi przyciskami. Prawdopodobnie, były to przyciski do naszych klatek. Kusiły wszystkich więźniów. Zaczęłam się zastanawiać, jak je dosięgnąć. Jestem za duża, żeby prześlizgnąć się przez kraty. Popatrzyłam na kamienie, leżące na kracie mojej klatki. I wpadł mi pewien pomysł... Stanęłam na dwóch łapach, przednimi, z trudem wzięłam kamień, i rzuciłam z całej siły. Bingo! Trafiłam w klatkę jakiegoś małego chiłały.

  — Hej, mały!— Krzyknęłam do niego.
  — Czego?— Burknął.
  — Uwolnij nas. Ta tablica z czerwonymi przyciskami. To musi być to!— Chiłała, z niechęcią podeszła do sterów, i zaczęła je kolejno wciskać. Zaśmiałam się zwyciękso, patrząc jak moja klatka się otwiera. Korytarz, wypełnił się uciekającymi zwierzętami. Dołączyłam się do tłumu biegnących, i tak pożegnałam się ze schroniskiem na dobre...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro