7. das ist Wahnsinn

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leda uśmiechnęła się szerzej, przypominając sobie, jak brat jej drogiej przyjaciółki lamentował nad niemożnością spróbowania waniliowego kremu do dekoracji sernika. Wyklął wtedy chyba każdego dentystę w kraju i paru zagranicznych, tak dla pewności.

— Największy foch chyba mu przeszedł, ale nie liczyłabym na promienny uśmiech. Nawet, jeżeli już nie upiera się przy tym, że jesteś martwa i przyjął do wiadomości twoje polio. — Pochyliła się i czułym gestem położyła dłoń na kolanie Odetty, ciesząc się, że w parze z niedowładem nie szła utrata czucia. — Upieczemy mu eklerki i będzie jak przed wojną. Znowu będziecie razem.

Zęby Odetty od dawna nie były już zakryte zaschniętymi wargami; tkanka już dawno zdążyła ulec rozkładowi, nawet jeżeli szczęśliwie był on bliższy mumifikacji niż gniciu, warunki środowiskowe okazały się łaskawe. Ciało było niemal zespolone z wózkiem inwalidzkim, byle zachować jak największą mobilność drogiej Odetty, kiedy miała odwiedzić przyjaciółkę. Nawet, jeżeli wstępne stężenie pośmiertne utrudniło Ledzie uzyskanie tego efektu pewien czas temu. Połamanie nóg w większości załatwiło sprawę.

(polio)

Prawda, polio uszkodziło nogi Odetty. Nie popadajmy w szaleństwo.

Papieros dopalał się powoli, żar na jego końcówce niebezpiecznie zbliżał się do zimnych, sztywnych palców, w które został na siłę wetknięty. Zdążyły nabrać specyficznie brązowego koloru. Pierwsze tygodnie przypominały raczej drewno którejś z sosen, pod którymi Odetta pożytkowała czas spędzany z dala od zielonego salonu, z drobnymi igiełkami nieraz opadającymi na odpadające od czaszki włosy i niemal puste oczodoły. Robaki miały przewagę jedynie przez kilka pierwszych dni po zapadnięciu na polio, jednak niestety wykorzystały ją skwapliwie.

Leda odchyliła się do tyłu na swoim fotelu, przerywając ich kontakt fizyczny. Lubiła rozwagę i namysł, co znakomicie wyjaśniało jej skłonności do odpływania w czeluści własnych myśli, rzecz jasna pod kontrolą. Panowała tak samo nad sobą, jak i nad sytuacją dookoła. To było komfortowe, jak ciepły pled okrywający wątłe

(szkieletujące się)

nogi jej drogiej przyjaciółki.

— Myślę, że chyba go tu przyprowadzę, siła fizyczna nadal nie powróciła w pełni, ale to normalne.

Odetta milczała.

(pewnie kochanie to ty tutaj znasz się na pacjentach ale jak go znam to będzie narzekał jak nakręcony)

Psycholożka wstała, prostując plecy w zionącej perfekcjonizmem manierze i sięgając do kieszeni starannie zaprasowanych w kant spodni. Tabletki z kortyzonem zagrzechotały w środku; dawkowała je sobie od kilkunastu minut, chcąc zapobiec uszkodzeniu stawów przy pomaganiu Albinowi. Ostatnio brała bardzo dużo kortyzonu, właściwie od kiedy na moment spanikowała i zobaczyła w jego oczach tamtą dziwaczną pustkę. Wiedziała, że musi wziąć kortyzon. Dla Odetty przede wszystkim, dla Albina także.

Wysypała pozostałe cztery pigułki na otwartą dłoń, a następnie, jedna po drugiej, umieszczała je na języku, żeby następnie je połknąć. Nowo-rozdwojony koniuszek jej słowotwórcy dawał o sobie znać piekącym pod warstwą strupa bólem. Może wdało jej się tam zakażenie, ale tego nie podejrzewała. Zdezynfekowała szpikulec. Zresztą, tylko rozważała scenariusz rozerwania sobie języka, to był naturalny impuls, dziwny moment mroku mogący znaleźć się w każdym zdrowym umyśle za sprawą podświadomości i jej gierek.

— Częstuj się kolejnymi papierosami, wiesz, że nie musisz się krępować, a one ci pomogą — rzuciła na odchodne do Odetty, kierując się do niebieskiego salonu.

(dziękuję że to ty nam pomogłaś lorelai)

Kilka metrów od odpowiednich drzwi uderzyła ją nagła słabość. Zawroty głowy były jak fale Morza Śródziemnego, skrywające mięsożerne syreny, fale gotowe w każdej chwili wyrzucić na brzeg, pod stopy rozbawionych dzieci, nieznane nauce groźne stwory z głębin. Oparła się dłonią o ścianę, czując, że nie może nabrać oddechu tak pełnego, jakby chciała. Serce waliło jej jak opętane, chciało uciec od swojej właścicielki jak najdalej.

Właścicielka serca jednak zacisnęła zęby. Przejściowy moment słabości. Mogła go zlekceważyć z klinicznym wyrachowaniem.

Weszła

(wpadła nogi się jej ugięły i szczęście że drzwi były uchylone bo jedynie odleciały na bok pozwalając ciału ledy żałośnie złożyć się na poły w progu na poły w niebieskim salonie)

do niebieskiego salonu. Mimo względnie neutralnej temperatury zimny pot zalał jej kark, całe plecy, przylepił się do kaszmirowego swetra, pojawił się nawet za uszami, w których tkwiły zdobione hematytem kolczyki. Oddechy nie chciały się pojawiać w jej tchawicy, nieważne jak bardzo próbowała. Doprawdy dziwny był ten momentalny okruch mroku, jeden z wielu.

(umieram)

Ciemność pojawiła się przed jej oczami najpierw jako małe plamki, śnieg na negatywie fotografii z dzieciństwa, aby stopniowo zdobywać coraz to nowe tereny jej pola widzenia, podbijać je w takt bicia serca, które zaraz mogło choćby i rozerwać osierdzie i roztrzaskać się o klatkę z żeber.

(umieram)

Panika. Ciemność zgęstniała jak melasa wokół niej. Czuła zimno i strach.

Nieopodal na sofie leżał martwy Albin ze szpikulcem do lodu w resztce prawego oka.


na chwilę obecną jestem naprawdę zadowolona z tej pracy, z chęcią poznam również opinie swoich czytelników, bo takiego zwrotu akcji jeszcze nigdy nie zrobiłam. 

N., jesteś jedyną osobą, która znała cały koncept od jego powstania. dzięki za opinie i wspólne memowanie z ledy lorelai 'ej chłopie czemu ty nie działasz czy ja cię mam wyłączyć i włączyć' lorenz, nawet jeżeli to nie twój klimat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro