Rozdział 9 Paradoks czarnego jeźdźca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Zaraz, zaraz... jesteś pewna? — Nikita marszczyła zatroskanie brwi, opierając łokcie na swoich drobnych kolanach i przybliżając się do ekranu laptopa, skąd mówiła do nich Alex.

— Na sto procent. Walczył z taką furią, jakby dopiero co zażył te swoje świństwa*.

— Musiał być zdesperowany, skoro cały czas na ciebie czekał — stwierdził Michael, pocierając palcami brodę, intensywnie się przy tym zastanawiając.

— Nie ukrył gdzieś motoru? — pytał Birkhoff — Nie widziałaś, w którą stronę pobiegł?

— Nie... — Alex nerwowo przeczesała włosy dłonią. Westchnęła żałośnie. — Schowałam się u siebie, bo bałam się, że zacznie strzelać czymś cięższym. Obłęd jakiś.

— I nic ci nie zginęło, tak?

— Nawet broni nie wziął. Ale musiałam ustawiać wszystko na swoich miejscach, bo z Rozą byśmy się pozabijały. — Tu zrobiła przerwę na oddech. — Myślicie, że szukał dysku?

—  No way. Skrzynek już nie ma, odkąd Percy nie żyje. Sekcja zniszczona. Reszta siedzi w pudłach albo czeka na proces.

— Ale to na pewno był strażnik...

— Super — Nikita wydęła ironicznie wargi. — Szkoda tylko, że wszyscy strażnicy nie żyją.

Wstała i zaczęła przechadzać się po pokoju tam i z powrotem.

Ewidentnie sytuacja się nie kleiła. Przyjaciółka wyszła z niej cało, co nie zmieniało faktu, że we własnym domu zaskoczył ją przypuszczalnie niebezpieczny napastnik. Niebezpieczny nawet dla wytrawnej agentki z wieloletnim stażem. Dość długo trwał jej okres uczucia pewności i spokoju, więc nagły atak zdecydowanie zbił ją z tropu. Zwyczajnie się go nie spodziewała.  

— To mało prawdopodobne, ale przyjmijmy, że Alex ma rację — założył Michael, przerywając ciszę, nie tyle niezręczną, co ciążącą. — Dlaczego strażnik przyszedł akurat do ciebie? I skąd miałby wiedzieć, że akurat tam znajdzie dysk?

— Nie wiedział. Może stwierdził, że to najbezpieczniejsze miejsce.

— Albo najbliższe możliwe, jeśli stacjonował w Rosji — dorzucił Birkhoff, opierając się łokciem o blat stolika i zagryzając krakersa. — Nie no, nie pieprzmy. Żaden strażnik nie przetrwał poza Owenem.

— I Daną Winters — dorzuciła Nikita. — Pomogliśmy jej z Michaelem wyjechać z Plainview.

Birkhoff skierował na nią palec w przytakującym geście, nie mogąc odezwać się z pełną buzią.

— Ja i Owen poradziliśmy sobie z Jeffem w Berlinie — przypomniał sobie Michael. — W Londynie zginął też Brandon.

— Ja zabiłam Patricka, kiedy wymienialiśmy Percy'ego na Ryana. Tima zastrzelił jeden z agentów Gogola. Nie było siódmego strażnika, bo siódmą skrzynkę zabraliśmy z Sekcji.

— No właśnie. Przecież strażnik nie rozstawał się ze skrzynką — Birkhoff zmarszczył czoło. — Jeśli coś się z nią działo, jej lokalizację śledził Percy. W razie jego śmierci, strażnicy automatycznie dostawali cynk, przesłany przez rozrusznik serca.

— Ale skoro strażnicy zginęli przed jego śmiercią... — kontynuowała Alex.

Nie patrzyła prosto w ekran, ale klarownie układała jej się odpowiedź na choć jedno pytanie, które wobec przyjętych rozważań dało się odhaczyć.

— ... to żaden z nich nie zdołałby znaleźć dysku – dokończyła Nikita.

— Nie pomyliliśmy się. Ktoś, kto napadł na Alex działał impulsywnie, ale przytomnie. — Michael przybrał surowszy ton. — Obserwował, kiedy wychodzi i wraca. A to z kolei oznaczałoby, że musiał zaszyć się niedaleko.

— Wobec tego policja powinna coś znaleźć — Alex pokiwała głową. — Przyjadą za jakąś godzinę. Potem dam znać, co z tego wyszło. Na razie zamrażam ten temat.

— W porządku. Trzymaj się — Nikita ich rozłączyła.

Birkhoff wypuścił nie bez trudu powietrze i przeczesał włosy dłonią. Ten dzień zdecydowanie zrobił się dla niego zbyt męczący, mimo że nie wystawił nosa na zewnątrz. I jeszcze gubernator Brodrick domagał się pośmiertnej uwagi w stylu: "Hej, hej połóż na mnie swoje dłonie!" Właśnie takie apelacje słyszał w głowie Shadowalker kontynuując wyrysowywanie trasy rzekomego zabójcy w asyście Shadowbota. Na razie droga kończyła się na granicy z Wirginią Zachodnią. A ten fakt mówił właściwie tyle, co nic. Ponieważ mężczyzna, co więcej niż pewne, zmieniał środki transportu, jego namierzenie zajmowało więcej czasu.

— Dowiedziałaś się czegoś w prosektorium? — Michael podciągnął rękawy koszulki i rozparł na kanapie.

— Poza tym, że prawdopodobnie będziemy mieli teraz znajomego patologa, chodzącego w muszkach? — Nikita wysiliła się na satyryczny ton. — Amunicja dum-dum coś wam mówi?

— Pozoracja? Korzystaliśmy z nich, żeby fingować operacje i rzucać podejrzenia na przypadkowe gangi. To nielegalny towar — Birkhoff nie wydawał się zmieszany. — Ciekawe czy federalni będą wiedzieli, gdzie szukać.

— Ważne, że my wiemy. — Kobieta uniosła głowę z łagodnym wyrazem satysfakcji.

Od razu pomyślała o Cyrusie. Jako przywrócony przez nich do łask handlarz znał się na uzbrojeniu nie bez racji. Postanowiła, że niedługo się z nim skontaktuje. Jak tylko wybada, ile wie FBI i ile się nie dowie. I przejrzy wyniki badań toksykologicznych denata.

***

Z ogrodu dochodziło niekiedy szczekanie trzech dorodnych owczarków belgijskich, które przeczesywały teren posesji oraz niczyje trawiaste połacie po drugiej stronie ulicy. Przed domem stały zaparkowane dwa radiowozy, a kilku funkcjonariuszy w codziennych, granatowych mundurach kręciło się po salonie z dyktafonami. Jeden z nich podszedł do Alex i zdejmując uprzednio służbowy kaszkiet, zadawał podstawowe, pozornie nużące pytania. Opowiedziała mu wszystko, nie udając zbytnio przerażenia faktem włamania. To, że była już Aleksandrą Udinov, nie oznaczało, że zaczęła się bać tego, co ktoś uznałby z założenia za niepokojące. Bardziej niepokoił ją fakt, że sama wiedziała, co może się kryć za wtargnięciem do jej posiadłości. Nikt nie przypuszczał, co miałoby ją łączyć z osobą Nikity Mears i tajną jednostką, która wymknęła się amerykańskiemu rządowi spod kontroli. Sprawiała więc wrażenie skupionej, lecz nie spanikowanej. Przejętej, lecz nie zlęknionej.

Młody policjant jednak zdawał się w ogóle nie skupiać na jej nastroju. Prężnie zapisywał odpowiedzi w notesie, którymi później pochwali się przed kolegami. Poszczyci się swoim fartem dochodzenia w sprawie bogatej, rosyjskiej dziedziczki.

— Czy widziała pani twarz napastnika?

— Nie, nie widziałam. Choć na dworze są latarnie, to wracałam dość późno wieczorem, więc zapadł już zmrok.

— Był uzbrojony?

— Usiłował dźgnąć mnie nożem.

— I udało się pani samej wyratować? — Mężczyzna spojrzał na nią nieco wątpliwie, ale jakby z troską.

— Uczyłam się paru stylów walki. Dla bezpieczeństwa.

Mojego i twojego też, młody — pomyślała.

Przez sekundę patrzył na nią, jakby czekając na jakąś dodatkową reakcję, sugerującą coś w stylu cienia zawahania, ale obojętny wyraz twarzy niczego nie zdradzał.

— Czy ktoś był wtedy w domu oprócz pani?

— Tylko ja. Pracuje u mnie gosposia, ale na szczęście tego dnia nie potrzebowałam jej pomocy.

To wystarczyło. Policjant podziękował jej za zeznania i odszedł żwawym krokiem. Dwie kobiety zbierały w hallu resztki panelu sterującego alarmem do plastikowych woreczków na dowody. Ktoś jeszcze inny oglądał z zewnątrz zdewastowaną elewację. Wyszła przez dziurawe skrzydło drzwi na podjazd i dalej na tyły po kamiennych schodkach. Odrobina świeżego powietrza zawsze otwiera umysł.

Alex nie liczyła na ludzi, ale pokładała nadzieję w psach. I ich rozwiniętych zmysłach tropicielskich. Michael twierdził, że napastnik musiał ukrywać się gdzieś w pobliżu. Przeszedł ją dreszcz na myśl, że mógłby to być któryś z zakątków jej własnego Parku. Szybko skasowała tę myśl, przebiegając wzrokiem po klombach. W gałęziach drzew hulał wiatr.

— Pani Udinov! — głos funkcjonariusza dotarł do niej odbity od ścian. — Psy zwęszyły trop!

Alex zareagowała błyskawicznie, jakby poraził ją prąd. Dotarła do furtki, skąd młody zamaszystym ruchem ręki wskazywał jej kierunek marszu. Wyszli na ulicę, zalaną teraz miarową melodią szczekania. Przez chwilę zamroczył ją ten dźwięk, zanim uszy przyzwyczaiły się do jego intensywnego brzmienia. Zeszli w dół drogi, aby następnie odbić w lewo. Ujadanie zwierząt przybierało na sile, kiedy inna funkcjonariuszka prowadziła ją ugorem przez korakan skalistym podłożem w dół zbocza. Przy stromym spadzie kucało dwóch policjantów z aparatami.

— Poznaje to pani?

Na ziemi, wśród źdźbeł leżała wierzchnią warstwą do dołu granatowa kapota, a na niej cztery przezroczyste tubalne fiolki z metalowymi pokrywkami. Puste.

Alex poczuła, jak coś ciężkiego przygniata jej czoło i cofnęła się o krok. Choć jej mina pozostała niewzruszona i nikt nie zauważył tego lekkiego drgnięcia, znów pytania rozsypały się w jej głowie jak nasiona. Lecz nie kwiatu czy ziela, a uporczywego chwastu, którego nie sposób wyrwać bez odpowiednich narzędzi.

— Nie — odparła, nie odrywając wzroku od znalezionego dobytku. — Może to jakieś leki?

— Raczej narkotyki — rzuciła twardo funkcjonariuszka, na co Alex mentalnie przewróciła oczami, okrywając się szczelniej swetrem.

Oczywiście.

Policjanci zebrali znalezione przedmioty jako kolejne materiały dowodowe, ale dziewczyna wiedziała, że nawet gdy odkryją, co się w nich znajdowało, nie będą w stanie dociec, że w połączeniu tworzyły mieszankę wyjątkowo mocnych sterydów i witamin, zwany przez wtajemniczonych regimenem. To właśnie on dawał strażnikom przewagę nad ich celami. Stawali się mocniejsi, szybsi, bardziej skoncentrowani, a co najważniejsze — o wiele skuteczniejsi. Rzecz jasna specyfiki te działały jednak nie jak odżywka, a dopalacz. Długotrwałe efekty wiązały się z ciężkim uzależnieniem. Funkcjonując podobnie do pobudzonego zwierzęcia, o nieprzewidywalne kroki nie było trudno. Pozostawienie agenta na głodzie nigdy nie kończyło się dobrze.

Dlatego mając przed sobą obraz rozchwianego intelektualnie nałogowca, pałętającego się nie wiadomo gdzie, chciała prędko oddzwonić do Birkhoffa. Rozumiało się samo przez się, że do niej mężczyzna już nie wróci. Ale na pewno spróbuje gdzie indziej.

— Dziękujemy za współpracę — policjantka o surowej intonacji zwróciła z powrotem uwagę Alex. — Odezwiemy się, jeśli czegoś się dowiemy.

— Zresztą to nie pierwsza sprawa tego typu w przeciągu ostatniego tygodnia — dorzucił młody, dopisując do swojej notatki nowsze komentarze.

Dziewczyna zdziwiła się.

— Więc... nie tylko ja padłam ofiarą próby rabunku? — zapytała z niewinnym zainteresowaniem, choć nie lubiła słowa "ofiara".

Mundurowa wywierciła w krtani podkomendnego dziurę spojrzeniem, ale nic nie powiedziała.

— W ostatnim czasie doszło do paru upozorowanych napadów na banki w Moskwie, Petersburgu i Kazaniu. W podobnych okolicznościach włamywacz dostawał się do skarbców, ale niczego nie zabierał dla siebie ze środka.

Alex wsunęła kciuki za szlufki spodni, ściągając wargi.

— Proszę wybaczyć mi ciekawość, ale zastanawiam się, czy przypadkiem złodziej nie upatrzył sobie banków z depozytami? — Kamuflowała swoje intencje śledcze potulną nieśmiałością.

— Tak... — przeciągnęła funkcjonariuszka z przymrużonymi powiekami. — Istotnie... Słyszała pani o tym?

— Nie, nie — odparła może nieco za szybko, ale zgodnie z prawdą. — Po prostu wydaje mi się, że ktoś przygotowany nie rzucał by się na pierwszy lepszy bank.

Każda informacja była dla niej cenna, bo nawet jeśli ostatecznie nie odgrywała kluczowej roli, to w pewnym stopniu potrafiła naprowadzić i przybliżyć do rozwiązania drogą eliminacji. Program szkolenia nauczył ją, że szczegóły mają znaczenie, zwłaszcza jeśli jest ich odpowiednio wiele. Łatwiej dojść do kłębka, nawet po bardzo cienkiej nitce.

Podejrzliwa stróż prawa odpuściła na szczęście, być może dla świętego spokoju, być może dlatego, że nie chciało jej się dłużej siedzieć nad nią kamieniem.

***

Nazajutrz Nikita zadzwoniła do Biura Patologa Sądowego w Waszyngtonie, chcąc uzyskać informacje na temat wyników sekcji gubernatora, ale sekretarka powiedziała jej dość nieporadnie, że jeszcze się one nie pojawiły. Nawet powołanie się na senatora nie poskutkowało. Wydało jej się to nietypowe. Co jak co, ale badania tak ważnego ze statutowego punktu widzenia decydenta powinny raczej zyskać szczególną uwagę. To, że nie wykonano ich na pierwszym miejscu, budziło wątpliwości. Co istotniejszego w tej sytuacji mieli do roboty? Przyszło jej nadto na myśl, że może Biuro Śledcze załatwiło już sobie wszystkie papiery i teraz Robert Abeley szczyci się swoim zwycięstwem, ale poczuła, że takie oskarżenia byłyby niesprawiedliwe wobec doktora Page'a. Miał dać im znać. A ona nie miała prawa mu nie wierzyć. Zwłaszcza że Alex oddzwoniła ze świeżymi nowinkami, o czym wzmiankował wielce niezadowolony i niedospany Birkhoff.

— Znaleźli fiolki po regimenie. — Dziewczyna brzmiała wyjątkowo zmęczenie. — Jak dla mnie, znów jesteśmy w punkcie wyjścia.

— Czy Percy zapewniał zapas leków komuś jeszcze? — spytała Nikita, zwracając się głównie do ich komputerowego mistrza, który zapisywał w końcu wszystkie protokoły na dyskach.

— Ej, ja nie pracowałem ze strażnikami. Owena prawie nie kojarzyłem, póki nie przyprowadziliście go ze sobą. Oni żyli swoim życiem. Z niektórymi rekrutami nawet nie pamiętam, żebym rozmawiał. Niektórzy się mnie bali.

Michael i Nikita przewrócili do siebie oczami. Niektórzy ludzie wcale się nie zmieniają.

— To znaczy, że szukamy strażnika, czy nie, bo ja już się powoli gubię — Alex zabrzmiała jak wkurzona nastolatka, którą nigdy nie zostało jej dane pobyć.

Cisza. Ostatnio zbyt często pozwalała sobie na wizytę.

Ktoś zastanowiłby się, czy takie myślenie nie podchodziło powoli pod obsesję, ale każde z nich doskonale wiedziało, że pozostawali wciąż zębatkami w skomplikowanym, niebezpiecznym i złożonym mechanizmie tajnych układów i z pozoru niewiążące się ze sobą sprawy po częstokroć łączyły się w zupełnie przypadkowej sekwencji i okazywały bliższe, niż wskazywały na to okoliczności. Często podświadomie nawiedzała ich modlitwa o błąd. Nadzieja na pomyłkę i oddalenie podejrzeń od jednych albo możliwość wyparcia innych zbiegów okoliczności, jak niegdyś niepodważalnego ojcostwo Michaela, ujawnionego podczas misji na Białorusi lub prawdziwej tożsamości Birkhoffa, która bez przypadkowego udziału jego ojca, może w ogóle nie ujrzałaby światła dziennego. Prawda jednak potrafiła ugodzić bez zmiłowania, a nadzieja bezbronnie chyliła czoła nad jej wyższością. Jak się człowiek mocno zawiedzie, to potem żyje pod ciągłą presją.

— Nie, nie, nie... — Michael wyciągnął ręce z kieszeni dżinsów, wstając z miejsca. Nikita widziała po nim, że coś sobie przypomniał, bo mrugał po parę razy i pocierał podbródek. — Birkhoff?

Seymour odwrócił się do niego z wyrazem domniemywania.

Czemu wcześniej o tym nie pomyślałem? — To zdanie padło bardziej do niego samego, ale szybko się zreflektował. — Co się dzieje, gdy strażnik ginie?

Przyjaciel wyprostował się, uruchamiając proces myślowy.

— No... nic. Umiera. — Alex wodziła wzrokiem poza ekranem, by zwizualizować sobie scenę upadającego w powolnej agonii wartownika, ale żaden obraz nie pasował do jej koncepcji.

— Nie, nie z nim. Strażnik może jest sprawniejszy i szybszy, ale przecież nie nieśmiertelny. Jeśli cokolwiek by mu się stało, kto zająłby się dyskiem?

— Percy musiał być gotowy na każdą ewentualność — stwierdziła rzeczowo Nikita. — Ufał oddaniu agentów, niekoniecznie im samym. Wyjątek stanowił chyba tylko Roan.

Gdziekolwiek nie trzeba było posprzątać, Percy przeważnie wysyłał Roana. Wysokiego, smukłego, o srebrnych włosach. Najgroźniejszego czyściciela w Sekcji. Nikicie nieczęsto przypadały zadania w jego asyście, ale pamiętał go każdy. Ten mrożący krew w żyłach wzrok zza czarnych oprawek okularów. Michael i Birkhoff z dyżurów, Owen z pozycji, a Alex — z bliskiego spotkania z jego pięścią. Był typem człowieka z paskudnie dobrego horroru, czyli takiego, którego niestety należało się obawiać. Zwłaszcza po tym, jak Nikita przyozdobiła jego twarz rozległą blizną po kwasie, by nie dać się przypadkiem rozpuścić.

— Oświeć mnie Mikie, co po na przykład... przejechaniu ciężarówką strażnika Percy miałby zrobić ze skrzynką? Pewnie posłałby po nią kogoś z naszych i obsadził innego agenta na miejscu jej patrona. Chyba że wiesz coś, czego ja nie.

— Michael? — Nikita przywołała go imieniem.

Mężczyzna odwrócił się do nich z miną kryjącą w sobie wyjaśnienie jakiejś zagadki.

— Nie pamiętasz Birkhoff? — szepnął, na co przyjaciel bardzo powoli pokręcił głową, nie urywając kontaktu wzrokowego.

Michael uniósł brodę, biorąc płytki haust powietrza.

— Sądzę, że szukamy prospectora.

— Kogo? — rzuciła Alex, wyprzedzając tym pytaniem myśli każdego z zebranych.

— Prospectora. Poszukiwacza — powtórzył, stąpając po dywanie i gestykulując dłonią, drugą podpierając się pod bok. – Kogoś, kto w razie porażki strażnika zajmuje bez wahania jego miejsce. Percy napomknął o nim kiedyś, chociaż nie sądziłem, że wprowadzi tę instytucję w życie. Brzmi wątpliwie, ale to jedyne wytłumaczenie, jakie mam.

— Pamiętasz jeszcze coś takiego? — Birkhoff zmarszczył czoło, jakby w pomieszczeniu oślepiło go słońce, ale jego ton wskazywał na to, że zaimponowało mu to spostrzeżenie. — Percy nie zlecił mi nigdy rejestracji takich ziomków.

— Miej na uwadze, że tak naprawdę nie wiemy, ile osób powiązanych z Sekcją wydostało się na wolność po jego śmierci ani ilu w ogóle upoważniono do otrzymania wiadomości o niej — rzekła Alex, wyraźnie akcentując cząstkę "nie wiemy". — Ich kwestia może nas prześladować. Percy nikomu nie mówił całej prawdy.

Michael znów odwrócił się przodem do ściany. Co do szczerości byłego szefa Alex nie myliła się ani na jotę. Jak zdążył się dość boleśnie przekonać, ktoś, kto stoi najbliżej ciebie, ktoś w kim pokładasz nadzieje, bez trudu może wykorzystać ten fakt. Percy'emu zawdzięczał życie, a przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki nie wyszło na jaw, że w rzeczywistości sam miał to życie stracić. Korzystając z okazji i tego, że Michael już przystawiał sobie igłę do ręki, gotów na samo-zgładzenie, całkowicie odwrócił sytuację, widząc w cierpiącym z rozpaczy mężczyźnie obraz nowego pionka, którego mógłby umieścić wysoko w swojej grze. Mężczyzna tak ślepo polegał na wybawicielu, który objawił mu nowy, wiarygodny cel życia, że gdy Nikita starała się pokazać mu prawdziwe oblicze Percy'ego, temu znów udało się zwrócić Michaela przeciw niej — jedynej osobie, pragnącej sprawić, by przejrzał. Prawda poraniła mu ręce, ale cięła czysto. Wówczas przekonał się, jak szybko da się zmienić swoje zdanie i jak dogłębnie można się pomylić.

Myśląc o tym, zacisnął pięści. Nie wiedział, skąd po powrocie z tamtej misji miał w sobie tyle spokoju, by nie rzucić się na Percy'ego i nie rozerwać mu którejś tętnicy. Trzymał język za zębami zaciśniętymi z bólu i nienawiści. Emocji kumulujących się w nim od dekady. Niezależnie od odczuć, które rozrywały go od środka niczym wygłodniałe zwierze, a to wymagało najgłębszych pokładów odwagi.

Ale odkąd Nikita zrzuciła go do szybu, fundując mu ostatnią podróż, postać Percy'ego przestała być zgryzotą dla wszystkich zainteresowanych opróżnieniem zszywacza na jego czole. A chętnych było wielu.

— Tylko czemu — Alex ciągnęła swoją refleksję. — prospector ujawnił się teraz? W sensie, skąd pomysł, że miałabym przetrzymywać skrzynkę? I po co?

— Bo nie doprowadził zadania do końca. — Nikita popatrzyła po twarzach przyjaciół szerzej otwartymi oczami. — Był zaprogramowany, by strzec, jak tropiący pies. Bądź czujny, szukaj, pilnuj. Jego rozstrojony umysł działał jak GPS. Musiał ukończyć misję.

— Wyczuwam tu kompleks Wada — cmoknął Birkhoff, mając na myśli byłego mentora-barbarzyńcę, którego wyrzucono za skatowanie na śmierć swojego rekruta.

— Skoro był następcą strażnika, też musiał mieć swój przydział sterydów — dodał Michael.

— Potrzebował więcej. — Nikita energicznie wstała do pionu.  Policja znalazła u Alex puste fiolki po regimenie. A tylko na dyskach zapisano recepturę, którą Joseph Mars opatentował do projektu Regiment. Zresztą — Wzięła głębszy oddech. — kiedy Owen był na głodzie, też potrafiło mu odbić.

Słysząc to, Michael ścisnął wargi, przybierając wyraz nadąsania.

— Powiem wam więcej – Alex przyłożyła sobie dłonie do skroni. — Nareszcie wszystko mi się składa. Jeden z gliniarzy napomknął coś o fałszywych rabunkach na banki w Moskwie, Petersburgu i Kazaniu. Podpytałam i co się okazało? Wszystkie z depozytami.

— Prospector szuka dysku, bo myśli, że jeszcze istnieją. A skoro otrzymał jedynie informacje o śmierci Percy'ego... — zaczął Michael.

— ...to zostawili go na lodzie i radzi sobie sam — dopowiedział Birkhoff. Oparł lewą kostkę na kolanie, a ramiona zaplótł na brzuchu. — Dalej jest przekonany, że zostało mu ujawnić brudy ze skrzynek i udupić rząd.

— A nasze wystąpienia w telewizji tylko dolały oliwy do ognia — stwierdziła Nikita. — Skumulowała się w nim agresja i rzucił się na Alex.

Seymour pokiwał głową, przejeżdżając językiem po zębach.

— To co robimy? — młoda Rosjanka gapiła się prosto w monitor, co jakiś czas zerkając to na przyjaciółkę, to na nerda.

— Nic — Nikita spojrzała w stronę okna, jakby na szybie miała pojawić się odpowiedź. — Teraz jego ruch.

Przez chwilę wydawał dźwięk jedynie przegrzany procesor.

— Sonya jutro wraca — oznajmił Birkhoff z wyraźną ulgą.

— Wprowadź ją w szczegóły — poradziła Alex, zbierając się do wyłączenia się z rozmowy. — I miej oko na komunikaty w mediach.

***

Sonya istotnie wróciła do domu akurat w porze śniadania, a jako że Bóg obdarzył ją równie chwytliwym i informatycznie rozwiniętym umysłem co jej ukochanego, już przed południem była poinstruowana i gotowa na wizytę z Michaelem w paru miejscach w mieście. W planie na dziś mieli obskoczyć kawiarnię, kantor i, nie wiedzieć czemu, kwiaciarnię. Widocznie zabójca gubernatora Brodricka posiadał jakiś zmysł artystyczny. Albo odwracał uwagę od prawdziwego działania.

Amen Cafe w dzielnicy Petworth w północno-zachodniej części miasta otwierała się o dziesiątej, więc bohaterowie przeczekali dziesięć minut przed wejściem. Słoneczne pasy szkliły się w witrynach przytomniejących pawiloników. Samochody trąbiły, kursowały szkolne autobusy. Dzieci z tornistrami przepychały się gdzieniegdzie na chodnikach.

— Nikita nie chciała ci towarzyszyć? — zagadnęła Sonya, zerkając na zegarek, drugą dłoń przystawiając do czoła, by móc spojrzeć na tarczę.

— Niedługo ma praktyczne egzaminy, więc wolę dać jej trochę czasu. Chyba że praca ze mną bardzo ci przeszkadza. — Michael zażartował, szurając podeszwą buta po płycie chodnikowej. Zrudziałe liście miejscami zdążyły już opaść z drzew na ulice.

— W żadnym wypadku.

— Chyba że Birkhoff się skarżył.

Dziewczyna parsknęła.

— A jak zareagowała rodzina na wieść o twoim przyjeździe?

— Tak jak każdy by zareagował. Babki, ciotki i kuzynki nie widziałam od dziesięciu lat. Babka prawie mnie nie poznała, kiedy przeszłam przez próg. Próbowałam cokolwiek im wyjaśnić, ale nie chciały nic wiedzieć ani o nic nie pytały, tylko płakały. Zapewniłam, że nie muszą się martwić. Ucieszyły się, słysząc, że kogoś mam.


— To dobrze. 

Michael wyjął rękę z kieszeni, i przepuścił Sonyę w drzwiach, kiedy pracownik kawiarni przekręcił klucz w zamku od wewnątrz, zapraszając ich do środka, gdzie powietrze powoli nasiąkało aksamitną, ciężką wonią kawy. Ceglane ściany stanowiły oparcie dla czarnych tabliczek z drewnianymi ramkami i wypisanymi rodzajami kaw, herbat i deserów. Na wypolerowanej gablocie, kryjącej gotowe do sprzedaży jedzenie stał wazon z kwiatami.

— Co mogę państwu podać? — Około dwudziestoparoletni chłopak o kręconych, brązowych lokach zwrócił się do nich zza lady.

— Właściwie niczego nie zamawiamy, ale mam pytanie. Czy w zeszłym tygodniu obsługiwał pan jakiegoś, powiedzmy... nietypowego klienta? — spytał Michael, przybierając beznamiętny, formalny ton. Żarty żartami, ale ogólnie rzadko tryskał dowcipem. Ci, którzy dobrze go nie znali, mogli nigdy nie usłyszeć z jego ust niczego w miarę zabawnego.

— A dla kogo ta informacji, jeśli wolno spytać? — Pracownik grzecznie, acz przytomnie zareagował na tę nietypową prośbę.

Michael wyciągnął z kieszeni identyfikator, który otrzymał niedługo po zatwierdzeniu w wydziale. NSA wypisane wielkimi literami może dodawało prestiżu np. napuszonym policjantom, wymachującym odznakami przed cywilami, lecz nie o to szło. Miło było wreszcie dać się poznać z nieco obco brzmiącym, patrząc na okoliczności, ale jednak własnym nazwiskiem, niepodejrzanym i jak najbardziej prawdziwym. Wybór nowej tożsamości, choć brzmi intrygująco, to w pewien sposób fikcja i ciężar dla nosiciela. Wcześniej czy później chciałoby się zrzucić maskę i skończyć grać. Choćby przed samym sobą.

— O, jasne. — Sprzedawca przez moment zatrzymał wzrok na plakietce, nim zniknęła z powrotem w kieszeni. Zgarbił się nieco, ale wciąż trzymał się hardo i z uśmiechem. — To o co państwo pytali?

— Czy żaden z klientów, przychodzących tu w ostatnich dniach nie zwrócił pana uwagi? — powtórzyła Sonya łagodnie. — Jakoś inaczej ubrany? Na czarno?

— Tak... właściwie tak. Przyszedł tu taki jeden. Chyba... w dzień tej strzelaniny blisko centrum. Przyszedł zaraz po otwarciu tak jak wy.

— Zamówił coś?

— Nie. Prosił tylko o rozmienienie pięćdziesięciu dolarów na drobniejsze.

— Rozmienił pan?

— Yhm. Bez problemu. Miał na twarzy czarny, taki jakby, cienki komin, zasłaniający usta i nos. Wyglądał mi na wyznawcę islamu, więc pomyślałem, że stąd to wdzianko. Miał na sobie też cały skórzany komplet odzieży na motor. Ale to faktycznie trochę dziwnie wyglądało.

— To znaczy? — Michael zmarszczył brwi.

— No, na zewnątrz dwadzieścia parę stopni, a on przyszedł piechotą.

— Nie widział pan motoru? — Sonya oparła się o blat, którego odcień kontrastował z jej ciemną karnacją.

— Nie. Ale pachniał takim starym tapczanem z domieszką ostrego dezodorantu, wiecie. Nawet kawa nie zabiła tego zapachu.

— Dziękujemy.

Michael posuwiście skierował się do wyjścia. Mijając w drzwiach wchodzących do kawiarni, uderzyła ich fala gorąca, oznajmiająca wzrost temperatury. Wrzesień zapowiadał się cieplej niż przed rokiem.
Po zaliczeniu zaledwie jednej trzeciej zaplanowanych salonów, pozyskanych informacji nie dało się jeszcze z niczym porównać, dlatego powędrowali prosto pod kantor, mieszczący się kilka przybudówek dalej, do którego okna na pierwszym piętrze zwieszała się płacząca wierzba. Za szybą przysypiał na krześle starszy mężczyzna o kraśnych policzkach i aksamitnych, siwych włosach nad uszami. Cienkie, druciane oprawki okularów opierały się na skrzydełkach jego kulfoniastego nosa. Tuż za progiem Sonya zauważyła, że sprzedawca z kawiarni nie mylił się, opisując swoisty, nietypowy zapach. We wnętrzu istotnie królowała woń męskiego dezodorantu, zmieszana z jakby rozrzedzoną nutą starości i nieprzewietrzanego śliskiego śpiwora. Zabójca musiał tu wstąpić.

Michael powtórzył formułkę powitalną, choć tym razem poszło nieco oporniej, bo kafarzysta potrzebował kilku minut na rozeznanie się w teraźniejszości, wyrwany ze swojej drzemki. Potwierdził obecność "Czarnego Jeźdźca", jaką nazwą ochrzcili go w tak zwanym międzyczasie, ale zapytany o środek transportu odparł, że się na tym nie skupiał, a poza tym zza okienka niewiele widać. Wartościowe natomiast okazało się to, że dokonał wymiany dość pokaźnej sumy piętnastu tysięcy euro na dolary amerykańskie od ręki. Pieniądze przyniósł w kopercie. Klasyczny manewr, by nie korzystać z zarejestrowanej karty, ale należność wysoka. Takiego budżetu nie wybiera się na urlop. Paradoks czarnego jeźdźca polegał na tym, że choć pozornie łatwo i logicznie rozumując, kroczyli jego śladem, pojawiało się tyle nieścisłości, że każde założenie mogło być zarówno fałszywe jak i prawdziwe.

Została tylko kwiaciarnia. Zakład niezbyt złowrogi, choć podobnie jak Sonya, która na co dzień chodziła w sukienkach i wyglądała całkowicie niewinnie, a za spust potrafiła pociągnąć, tak filia florystyczna mogła kryć jakieś sekrety, mimo że bez dwóch zdań lepiej pachnące. Nad blatem pochylał się pucołowaty facet o atramentowych puklach, zwiniętych pod brudno-zielonym kaszkietem. Pulchnymi palcami spinał wiązankę tulipanów jutowym sznurkiem. Podjęli rozmowę, gdy kupujący opuścił lokal.

— Dzień dobry, co dla państwa?

— Nic konkretnego.

Na widok identyfikatora gospodarz zląkł się nieco.

— Może pan być spokojny. Prowadzimy dochodzenie w ważnej sprawie i po prostu musimy zadać parę pytań. — Sonya swoją kobiecą dobrocią uspokajała kwiaciarza. — Czy nie było u pana ostatnio ubranego na czarno mężczyzny? Średni wzrost, szczupły. Miał też założony komin.

— O Boże tak! — Właściciel wyrzucił ramiona w górę. — Przyszedł tu taki jakoś przed paroma dniami, gdzieś przed dziesiątą rano.

— Kupił jakieś rośliny?

— Tylko malutką wiązankę gipsówki.

— Gipsówki? — Michael zmarszczył brwi.

— To taki drobniutki, biały kwiatuszek, podobny do dzwonków.

— Płacił gotówką?

— Tak, tak. Zresztą, rozmawiał z Dinem, moim siostrzeńcem. Mężczyzna podrapał się w czubek głowy. – Din!

Wkrótce potem drzwi prowadzące na zaplecze pchnął niskiego wzrostu Azjata.

— Pytają o tego gościa, coś z nim jakiś interes robił.

Chłopak naraz znieruchomiał. Przeskakiwał wzrokiem to na jedno, to na drugie. Nim któreś z nich zdążyło otworzyć usta, natarł ciałem na metalowy regał pod oknem. Dwa duże wazony roztrzaskały się o posadzkę. Woda zalała płytki, kwiaty potopiły się w tej kałuży, a chłopak wziął nogi za pas. Nie zdążył jednak nawet wbiec do magazynu, gdy Michael ominął rozlanie i energicznie chwycił go za kołnierz, odciągając do tyłu. Kotłowali się, bo młokos wpadł na ladę i podarł podeszwami ułożony tam ozdobny papier. Wąsaty kwiaciarz odskoczył w panice, siostrzeniec wylądował na ziemi, pojedyncze łodygi na nim, a Michael przygwoździł go kolanem. Potem pociągnął za kark i unieruchomił ręce.

— Facet, z którym rozmawiałeś, jest zabójcą gubernatora. Jeśli nie powiesz, co cię z nim łączy, zostaniesz pociągnięty do odpowiedzialności za życie polityka. Chcesz tego? — Bishop nie krzyknął. Zamiast tego, w tonie jego głosu przebrzmiewała uwaga i ostrzeżenie, które zaskoczyły nawet Sonyę. Pojmany powoli uspokajał swój oddech, będąc z powrotem postawiony do pionu.

— To jak będzie?

Wuj kwiaciarz wyglądał, jakby brał go stan przedzawałowy, szepcząc niemrawo jakąś modlitwę.

Chłopak spuścił brodę na znak zgody.

***

Po powolnej sesji rozciągającej i serii ćwiczeń motorycznych Nikita może nie czuła się lżej na umyśle, ale z pewnością o wiele lepiej na ciele. Choć trening trzymał jej rozbiegane myśli w ryzach, wraz z jego zakończeniem część z nich rwała się ku prospectorowi, czarnemu jeźdźcowi, egzaminowi kwalifikacyjnemu. Już od dawna nie została poddana takiej próbie. Nauka w Sekcji przyzwyczaiła ją do testów i kontroli wszystkiego wszędzie, od misji w terenie zaczynając, na szufladzie ze skarpetkami kończąc, ale nikt nie oswoił ją z grą typowo fair play. Wydało jej się to wręcz irracjonalne, że podlegnie sprawiedliwej ocenie. I nie będzie musiała sama oszukiwać.

Sprawdziła godzinę na komórce. Dochodziło wpół do jedenastej. Cyfry zegara wyświetliły się na tle zdjęcia, które razem z Michaelem zrobili kilka dni po wprowadzeniu się do domu. Siedziała mu na kolanach z prawą ręką zarzuconą delikatnie na jego karku. Mieli tak pogodne twarze jak nigdy wcześniej, a przynajmniej wcześniej nie mogła sobie przypomnieć. Posiadanie własnego telefonu i numeru było marzeniem, bo jakiekolwiek kontakty oznaczały znajomości, a te ludzi, z którymi dałoby się ją powiązać. Nawet niedouczony agent wiedział, że korzystanie z komórek na kartę w tej branży to świętość, ba nastolatkowie oglądający szpiegowskie filmy posiadali tak elementarną wiedzę. Zakupując telefon, ugruntowała w pewien sposób swoje istnienie i normalność, w której da się zadzwonić do znajomych, ustawić śmieszny dzwonek, nie odpisać na SMS-a albo odblokować aparat niby przypadkiem na tapecie ze zdjęciem chłopaka.

Przyglądała się sobie w nowej odsłonie, kiedy ekran zaczął wibrować.

— Dzień dobry, doktorze.

– Witaj, dzień dobry. Wybacz Nikita, że się naprzykrzam, ale dlaczego jeszcze nie zgłosiłaś się po odbiór wyników?

— Gubernatora Brodricka? — spytała, choć było to pytanie niewątpliwie retoryczne. — Wczoraj zgłosiłam się do biura, ale powiedziano mi, że jeszcze nie przyszły.

— Jak to? — Doktor Page wzdrygnął się z urazą. — Dyrektor Abeley odebrał już pierwszy egzemplarz. Jego adiutant miał wam podobno przekazać kopię, ale się z nim nie skontaktowałaś.

Nikicie cała krew odpłynęła z twarzy.

— Rozumiem. Dyrektor Abeley nie wywiązał się do końca ze swoich obowiązków. Czy mogłabym wobec tego od razu do pa... ciebie podjechać? — poprawiła się, pamiętając o jego stosunku do tytułów. – Byłabym za pięć minut.

— Zapraszam.

— Do zobaczenia.

Szybciutko zmieniła t-shirt po ćwiczeniach na czysty i pojechała po wykaz zgonu. Jadąc do biura patologa starała się nie szargać sobie nerwów, ale aż się w niej gotowało.

Ten tłumok z biura mówił, że Abeley jeszcze niczego nie dostał — powtarzała, ściskając kierownicę. Postanowiła sobie więcej nie próbować kulturalnie obcować z kimś, kto woli zachowywać się jak buc. A jak mówi przysłowie: buców trzeba tłuc. Zaparkowała przed głównym wejściem.

Page czekał na nią na korytarzu. Wyglądał i stał niepewnie jak nieco zmartwiony dziadziuś i dopiero wtedy Nikita spostrzegła, jak niski był, mimo że sama przecież nie grzeszyła wzrostem. Uśmiechnęła się delikatnie, odbierając to, co powinna dostać w swoje ręce wcześniej, by się dodatkowo nie denerwował. Metryki przejrzała już w samochodzie. Wyniki okazały się nie tyle zaskakujące, co nietypowe. Pod częścią przeznaczoną do rejestracji wpisano w okienka wszystkie dane denata, godzinę i miejsce zgonu. Wszystko podręcznikowo przejrzyście. Przyczyna zgonu bezpośrednia: zastrzelenie. Przyczyna zgonu wtórna: zatrucie związkiem dimetylortęci.

Nikita zmarszczyła brwi, rozchylając usta. Dotąd nie było mowy o żadnym otruciu. Zabójca musiał chcieć mieć stuprocentową pewność, że zabije Brodricka, nawet gdyby po nie dość celnym strzale próbowano go odratować. Trucizna to najskuteczniejsza gwarancja powodzenia, bo najmniejsza choćby dawka wchłonięta do krwioobiegu przynosiła nieuniknioną śmierć.

Przygryzła przeciągle dolną wargę. W notatkach, na samym końcu wykazu było coś jeszcze. W ciele ofiary znaleziono koronki rośliny. Kobieta wyprostowała się, spoglądając pusto za szybę. Potarła dłonią przedramię, bo przeszedł ją zimny dreszcz.

Może chłopaki zdołają poskładać kawałki tej układanki w całość.

***

Alex nie załapała się na popołudniowe obrady, bo zatrzymały ją inne obowiązki, ale sprawa zabójstwa gubernatora też w żaden sposób jej nie dotyczyła. Och, jak wiele kwestii zdawało się ją niestety ominąć. O ile Nikita pozyskała ważną zmienną ich wielowarstwowego równania, pozostała reszta leciała na łeb na szyję. Birkhoff nie miał dobrych wieści.

— Co macie? — spytał od wejścia Michaela. Brzmiał, jakby robiło mu się niedobrze i tylko silna wolna powstrzymywała go przed zwróceniem wcześniejszego posiłku.

— To na pewno był on — potwierdził przyjaciel, opierając się na prawym boku. — Wymienił piętnaście tysięcy euro.

— Nikt nie widział go z motorem, ale to dlatego, że dogadał się z siostrzeńcem kwiaciarza — dodała Sonya. — Rozmienił część pieniędzy, bo płacił chłopakowi za przechowywanie maszyny na tyłach zakładu w jednym z garaży. Mieli jasny układ: jeździec płacił mu za wynajem, on nie pytał ani o to, co robi, ani co wozi ze sobą. Trwało to od dobrych kilku tygodni.

— Co pozwala sądzić, że morderstwo planował z wyprzedzeniem.

— Ja odebrałam wykaz zgonu od Page'a – żachnęła się Nikita.

— A nie mieli dać nam kopii? — Michael stanął obok, nalewając kawy do kubka.

— Mieli, ale KTOŚ widocznie nie kwapił się do współpracy — Przewróciła oczami, bo Michaelowi wystarczył ten znak, by wiedzieć, kogo ma na myśli. — Za to jest coś ważniejszego. W pociskach, którymi zabili Brodricka była dimetylortęć.

Birkhoff spojrzał na nią od boku.

— Więc, nawet gdyby się wygrzebał... — Sonya myślała na głos.

— To nie miał szans przeżyć. Ale dziwi mnie co innego. — Pokazała pozostałym wydruk aktu zgonu. – Z dziur po kulach wyjęto mikroskopijnych rozmiarów białe płatki kwiatu. Gypsophila paniculata przeliterowała nie bez trudu, gdyż nigdy nie słyszała o tej nazwie.

— To gipsówka, o której mówił właściciel kwiaciarni! — Sonya popukała palcem w miejsce opatrzone notatką. — „Tylko mały, biały kwiatuszek".

— Przynajmniej mamy pewność, kogo szukamy — Michael przeczesał włosy dłonią.

— Takie zabiegi pachną psychopatią — zaznaczyła Nikita, odkładając przedruk karty na szklany stolik przed kanapą.

Jakby na potwierdzenie gdzieś za oknem wybrzmiał klakson. Dzień pracy jeszcze się nie kończył.

— Po co ktoś miałby zadawać sobie tyle trudu, żeby tak finezyjnie położyć kogoś trupem? Wiedział, że policja znajdzie poszlaki.

— Ale nie jego. — Birkhoff odezwał się pierwszy raz od początku dyskusji. Siedział zgarbiony bardziej niż zwykle, skupiony na błahych ruchach zasłony i zgięciach materiału swojej bluzy dresowej. Ostatnim razem Nikita widziała go tak przyćmionego, gdy sądzili, że zginął jego ojciec i została po nim tylko stara para okularów.

— Jak to?

Mężczyzna westchnął ciężko, opierając łokcie na kolanach i chowając twarz, by na nią nie spoglądać.

— Birkhoff!?

— Ej? — Sonya szturchnęła go ramieniem, choć sam czy tak, czy tak zbierał się do odpowiedzi.

— Z pomocą shadowbota udało mi się prześledzić trasę przejazdu naszego jeźdźca i złapać sygnaturę częstotliwości, z której się komunikował.

— To chyba dobrze — odparł Michael, choć przyjaciel jeszcze nie skończył.

— Nie, wcale nie. Trasa prowadziła przez niemal całe Stany, zaczynając swój bieg w Nevadzie. W międzyczasie wykonywał telefony o niewiadomej treści, ale niestety z łatwością wszedłem do podsieci, z której korzystał.

— Niestety? — Michael uniósł brew.

— Niestety, bo to ja kodowałem tę podsieć! — Seymour podniósł się ze zdenerwowania. Policzki zaróżowiło mu wzburzenie, bo zdecydowanie znów wolałby się mylić. Nie wracać do tych układów liczb, które tak dobrze znał i z których niegdyś był tak dumny. — Nie rozumiecie?! To moja sygnatura, kurcze... On musi mieć lokalizator. Do oznakowywania agentów...

— Nie, nie, nie, nie... — Michael wstał i odstawił do połowy pusty kubek obok zlewu. Wyłącznie po to, by wprowadzić ruch w powietrze, które zgęstniało kłopotliwie i zaczęło zaciskać się na gardłach zgromadzonych. Birkhoff mówił dalej, nie mogąc zatrzymać tej myśli, niebezpiecznie wypływającej z potoku jego słów:

— Numery lokalizatorów zapisane są w jednym miejscu, gdzie mieści się również router podsieci. A tak się składa...

— Nie... — Nikita wbiła w niego spojrzenie beznadziejnego załamania. — Nie mówisz poważnie.

— ...że ostatni ruter przepadł, kiedy wysadziliśmy Sekcję.

Kobieta spuściła głowę. Potem znów podniosła ją na przyjaciela.

— Istnieje inna Sekcja?

Rękawica ciszy zacisnęła się.

_______________________________________________________

Hej hej hej!

Nowy rozdział wpada akurat dziś, bo jutro o tej porze będę prawdopodobnie na jakiejś autostradzie ;)

Wyjeżdżam, ale wena jedzie ze mną w walizce i w cieplejszym klimacie myślę, że też się odnajdzie. Postaram się, by moje dzieciaki nieco szybciej pracowały i by rozdziały pojawiały się częściej, nim wrzesień znów nas zastanie.

Znikam teraz. Będę może tam, może tu, a może nad morzem ;)

Bez odbioru,

Dziewczyna w Białym

PS. Ta melodyjka w mediach jakoś mi przypasowała ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro