Rozdział 1 Pilot

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział jest w trakcie korekty! Za problemy przepraszamy!



Minęło kilkanaście sekund, nim urządzenie rozdzwoniło się na dobre.

W korytarzu mignął cień jej sylwetki. Całą postać oblało światło, wpadające przez oszklone drzwi balkonowe. Pośpiesznie potruchtała do stoliczka. Chwyciła słuchawkę telefonu ze stacyjki i wcisnęła świecący się przycisk Odbierz.

- Cześć kujonku - zagadnęła, wyglądając przez okno wychodzące na ulicę. - Jeśli znowu dzwonisz do mnie z podjazdu, to mogłeś po prostu rzucić kamieniem w szybę.

- Nie mógłbym, bo wtedy byś odrzuciła.

Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. Odwróciła się od okna i oparła o drewniany podłokietnik fotela.

- Sądzę, że masz nam coś do powiedzenia. Liczę na dobre wieści.

- Nikkie, czy ja kiedykolwiek dzwoniłem ze złymi?

Na to pytanie wyprostowała się, zwiesiła głowę, a jej twarz przybrała wyraz politowania.

- Dobra, nie odpowiadaj - odparł z lekko zabawną rezygnacją w głosie. - Do rzeczy. Nie wiem, czy to, co chcę ci przekazać, można zaliczyć do dobrych wieści, ale dziś o pierwszej macie załatwione zatwierdzanie waszych kont bankowych.

- W Bank of America?

- Tak, jak ustalaliśmy. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że to najlepszy wybór. W Capital One też dali nam dobrą ofertę, ale dużo niższe oprocentowanie. Z kolei w Wells Fargo sam chciałem składać papiery.

- To co poszło nie tak?

- Nie zajęło mi nawet pięć minut, żeby zorientować się, że urzędas próbował mnie zdefraudować, cwaniak jeden.

- Myślał, że umknie słynnemu "Cieniowi"? - kobieta udała zaskoczoną.

- Dasz wiarę? - głos w słuchawce zachichotał.

- Szkoda byłoby twoich milionów.

- Moich odzyskanych chciałaś powiedzieć. - Mężczyzna próbował wprawiać wrażenie nieco dumnego i zdecydowanie mu się to udało. Nikita jednak wiedziała, że tylko się z nią droczy, jak to weszło mu w zwyczaj, już kiedy się poznali.

- Z tego, co pamiętam, to cię za to przeprosiłam. - Okręciła się do boku i przysiadła na podłokietniku tak, że słońce idealnie ją oślepiało.

- Wiem, ale muszę mieć choć jedną rzecz, którą mógłbym ci wypominać.

- Więcej by się znalazło.

- Tak, ale tylko za to mógłbym móc cię znienawidzić.

Kobieta skrzywiła się pod wpływem kolejnego jasnego promienia, przebijającego przez szklaną taflę.

Poranne słońce wzeszło ponad dachy domów przy Lipic Lane, graniczącej z Willow Street. Powietrze trwało w miejscu, więc żywcem nie było czym oddychać, a słońce uparcie grzało.

Nikita oparła czoło o szybę i samo tak jej przyszło na myśl, że to zupełnie jak z tą upierdliwą nadzieją, która przedziera się usilnie ku powierzchni, zbyt lekka, by ją zatopić, zbyt ciężka, by ją utrzymać. Skrupulatnie wylicza doświadczenia, zatrzymuje lekcje i nie pozwala zrezygnować.

Nikitę to denerwowało. Nadzieja była jedyną rzeczą, którą od maleńkości ciągnęła za sobą, choć będąc już pod wpływem ogółu, sądziła, że nie ma do niej żadnego prawa. Ulegała złudzeniom, że prawo to zostało jej odebrane i że nie powinna w ogóle się do niej przyznawać. Lecz równocześnie wzrastało z nią pragnienie lepszego bytu i z tego powodu z nikłym bólem zatrzymała ją przy sobie. Okazało się, że takie egzystowanie było choć w niewielkim stopniu łatwiejsze i mniej przygnębiające.

- Halo? Nikkie? Jesteś tam?

- Tak, tak, jestem.

Kobieta odeszła od drzwi o parę kroków. - A co z dowodami tożsamości?

- A właśnie! - Nikita mogłaby przysiąc, że mężczyzna po drugiej stronie aż podskoczył. Usiadła pewniej, zakładając nogę na nogę.

- Ja i Sonia idziemy jutro się zameldować. Możemy też zniknąć na jakiś czas, bo ona chce odwiedzić rodzinę, a trzeba jej krewnym dość delikatnie wyperswadować, co robiła przez ostatnie kilka lat...

"Żeby ich śmiertelnie nie przestraszyć" - dodała Nikita w myślach, skubiąc rąbek nogawki spodenek. - My pewnie wybierzemy się po śniadaniu.

Rozejrzała się przelotnie po salonie, jakby w obawie, że ktoś stoi obok i przysłuchuje się jej zamierzeniom. W tej chwili nie istniał w pobliżu nikt, kogo interesowałby termin wydania jej dowodu osobistego, ale odruch ten zupełnie naturalnie przychodził kobiecie. Przez wrośniętą wręcz ostrożność, wprawianą sobie wmuszenie i wyuczoną jak mantrę, na razie nie było możliwości, by się go wyzbyła.

- Wszystko już wiesz? - zapytała mężczyzna, jednak w jego pytaniu nie słyszało się ponaglenia.

- Tak...chyba tak.

Uśmiechnęła się lekko, bardziej do siebie, bo przyjaciel tak czy owak by tego nie zobaczył. Niepewność wypowiedzi była natomiast na tyle bijąca, kontrastującą z jej zwykłą śmiałością, że rozmówca ozwał się z uniesieniem:

- Chyba?! Żartujesz sobie?! Halo?! Dzień dobry! Czy ja na pewno mam przyjemność z Nikitą?

Na ten dość krzykliwy komentarz Nikita autentycznie się roześmiała, a przez słuchawkę przeszło chrząknięcie.

- Po prostu... jeszcze się do tego... nie przyzwyczaiłam - wydukała, spoglądając na korytarz i odsuwane drzwi na jego końcu. Jasność w sypialni przebijała nawet przez nie.

- Hej - miękki głos chłopaka przywołał ją z powrotem. - Trochę czasu minie, nim przywykniemy.

Kiwnęła głową. Musiał jakoś przyswoić sobie tę myśl, choć wiedziała, że miał rację. Zamrugała parę razy, by przywrócić się do porządku.

- No nie, znowu odpływasz? - Przyjaciel prychnął. - Normalnie cię nie poznaję.

- Za dużo nawdychałam się dziś Benjamina Moora*.

Kobieta podparła się pod bok. Przy okazji zauważyła szereg jasnych plam, znamiących jej obie ręce. Uniosła jedną. Od spodniej strony też była brudna.

- Chyba coś w tym jest. Gdybym chciał ci dokuczyć, powiedziałbym, że pewnie wąchałaś coś innego - zaśmiał się cicho, a Nikita przechyliła głowę. Zmrużyła oczy.

- Ale wtedy w niedługim czasie pożałowałbyś, że mieszkamy tak blisko siebie.

W odpowiedzi usłyszała poprzedzone śmiechem westchnienie.

- Dzięki Birkhoff. Na razie.

- Zawsze do usług.

Rozłączył się.

Telefon spoczął na stacyjce. Nikita energicznym krokiem skierowała się na schody. W glazurze kuchennych szafek odbiła się niewyraźnie, nim z naturalną sobie gracją naskoczyła na pierwszy stopień. Już w połowie drogi uderzył ją ostry zapach farby ściennej, a z racji, że góra nie została jeszcze wyposażona w rolety, światło słoneczne zalewało schody aż do półpiętra. Gdzieś w okolicy szczekał pies i ten dźwięk zawrócił kobietę jakby o kilka miesięcy. Powróciło ujadanie zamkniętych w klatkach zwierząt ze szpitala w Longfellow. Brzęk wybijanego szkła i chłód podłogi pod łopatkami. I kroki. Kroki, które, jak się później okazało, uratowały ją, a które, nieco cichsze, słychać było teraz znad szczytu schodów. Wzięła głęboki wdech, po nim drugi.

Gdy znalazła się już na górnym korytarzu, woń farby stała się tak intensywna, że omal nie zakręciło jej się w głowie. Żałowała, że nie nastawiła wcześniej ekspresu, bo zapach mielonych ziaren kawy niewątpliwie wydał jej się przyjemniejszy niż ten, którym zazwyczaj pachnął jeszcze nie wywietrzone hale sklepowe.

Oparła się łokciami o pomalowaną na biało balustradę. Spojrzała na surową dotychczas ścianę na przeciwko, która po odrestaurowaniu biła świeżym odcieniem beżu.

Mężczyzna w białym, poplamionym t-shircie sunął po niej kijem zakończonym bawełnianą rolką zamoczoną w farbie. Środek już zapełnił się wybranym odcieniem, więc dojeżdżał teraz do prawego górnego rogu. Z powodu wzrostu, nie musiał się wcale tak bardzo wysilać, ale mimo to, swoją rękę utrzymywał cały czas w górze i Nikita widziała jego napięte mięśnie, które spinały się i rozprężały pod wpływem kolejnych przesunięć wałka. Wyglądał na skupionego, dlatego zdecydowała się odezwać dopiero, kiedy skończył. Ustawił narzędzie w plastikowym pojemniku z resztkami farby i oparł o jeszcze niepomalowany fragment ściany.

- Ale będzie pięknie - powiedziała, zarzucając mężczyźnie ramiona na szyję.

Wspinając się na palce, oparła brodę na jego barku. Wciągnęła powietrze. Nozdrza wypełniła jej mieszanka potu i męskiego antyperspirantu. Wzięła kolejny głęboki wdech tuż przy jego karku, pozwalając, by intensywny zapach orzeźwił zatkane odorem farby zatoki. Drobne zalążki dwudniowego zarostu mężczyzny drapały ją w policzek.

- Poczekaj, aż przywiozą nam resztę mebli. - Oddalił ich nieco o dwa kroki i zlustrował wynik swojego kunsztu spod przymrużonych powiek. Przejechał dłonią po podbródku.

- Chyba trochę nie domalowałem.

- Gdzie? - spytała kobieta, kiedy ją puścił.

Zabrał ze stołka mały pędzel. Umoczył jasne włosie w gęstej cieczy, pozwalając, by jej nadmiar skapnął na podłogę, wyściełaną folią malarską. Nim kobieta zdążyła się zorientować, odwrócił się i trzymając palce daleko na trzonku pędzla, smyrnął ją po nosie, pozostawiając na nim smugę.

- Teraz dużo lepiej - stwierdził nawet bardziej poważnie niż nie. Zrobił krok w tył. Podpierając twarz na pięści przypominał wytrawnego znawcę sztuki, oceniającego jakość nowego obrazu.

Nikita zmarszczyła brwi, ale wyraz jej twarzy złagodniał. Podejrzanie złagodniał. Obdarzyła go wzrokiem przenikliwym, który sięgał kącików jej ust, unosząc je szelmowsko. Patrzyła w ten sposób zawsze, kiedy odkryła czyjeś kłamstwo i on poczuł się, jakby właśnie go na czymś przyłapała. Zastał się w spojrzeniu spokojnych, brązowych oczu, czekając na odzew. Wiedział, że nadejdzie.

- W takim razie, ja też powinnam coś poprawić.

Nim mężczyzna zdążył się zorientować, wykręciła jego dłoń, a pędzel dosięgnął także jego twarzy wzdłuż linii kości policzkowej.

- Tak lepiej. - Nikita wydawała się zadowolona. Ścisnęła wargi, potakując z uznaniem.

- A więc wojna - stwierdził, rzucając jej konkurencyjne spojrzenie. Pojemnik z farbą magicznie zmaterializował się w jego dłoni, a gęsta ciecz chlusnęła w powietrzu, oblewając udo bohaterki; rześka jak namacalne, tworzące się wspomnienie.

Folia malarska szeleściła pod stopami dwójki ludzi, którzy śmiali się, bawili się jak dzieci. Robili to, na co przez lata nie mogli sobie pozwolić, nawet jeśli było to głupie i sztampowe.

Mężczyzna mokrymi rękami plasnął Nikitę w oba policzki. Mgiełka farby spowiła jej twarz, a próbując przetrzeć powieki, folia podwinęła się pod nogą. Kobieta upadła z głośnym plaśnięciem na biodro, rozpryskując skumulowaną na podłodze substancję.

Emocje opadły, ale ona nie mogła przestać się uśmiechać. Świadomości, że zrobiła bałagan, za który nikt nie będzie musiał płacić, była kojąca. Śmiała się, bo farba była jasna. Jej kolor w niczym nie przypominał krwi.

Silne ramiona chwyciły ją w pasie i zręcznie podniosły z ziemi. Rozległ się szelest odlepianej folii. Powróciło skomlenie zamkniętych w klatkach psów. Chłód owionął łopatki. Do nosa wkradł się swąd odkażacza, a pod obojczyk - ból pocisku. I grudki zaschniętej krwi na powierzchni skóry. Tylko ręce, których ciepło czuła nawet przez tkaninę, zdawały się układać zupełnie identycznie.

Tłumiąc w gardle resztki śmiechu usiłowała się wyrwać, wierzgając nogami. Uścisk mężczyzny był nieco za mocny , lecz przy lżejszym bez problemu by się oswobodziła. Zakleszczył jej złożone ręce w zgięciach łokci, uniemożliwiając kobiecie ucieczkę, sam zaplatając dłonie za jej plecami. Nikita położyła swoje na jego klatce piersiowej, a on nieco rozluźnił chwyt, gdy przestała się szamotać.

Stojąc na przeciwko niego, znów była bliska wpaść w niefrasobliwy nastrój, ale zamiast tego z żartobliwością nastolatki patrzyła na niego, dopóki nie zamarła w całkowitym bezruchu.

Przyglądała się jego przyklejonym do czoła, oblepionym farbą włosom.

- Michaelu Bishopie - zaczęła. - Co ja mam z tobą zrobić?

- Bez rąk będzie ci trudno - stwierdził po jej skrzyżowanych przedramionach.

Mężczyzna odchylił głowę na bok i uśmiechnął się półgębkiem. Odwrócił wzrok ku sufitowi, a znów na nią spoglądając, uniósł zabawnie jedną brew, jak zwykle, gdy się zastanawiał.

Nikita zdążyła tylko pomyśleć: "Wiedziałam" i przymknąć powieki, a miękkie usta, naznaczone błękitnymi plamami spoczęły na jej górnej wardze. Pozwoliła sobie na zatracenie w ulotnej przyjemności. Na chłonięcie całą sobą momentu błogiej nieważkości...

***

Jak na zawołanie pogoda na dworze na wskroś się zmieniła. Dla jednych na gorsze, inni uznali, że nadeszła chwila wytchnienia od przewlekłej duchoty. Szare chmury zwiesiły się nad Washington D. C., sprawiając, że poranne słońce zdawało się niemal przejściową iluzją. Ciche miasto trwało w uśpieniu, choć dawno powinno było powstać, otrząsnąć się z wieczornych majaków. Lekka mgła nie opadła na przystrzyżone trawniki. Rośliny na posesjach zrosiły kropelki rosy, a asfalt wchłaniał poranną słotę.

Pachniało wilgocią i czymś, co Nikita mogła określić tylko jako zapach miasta. Ogromnego, z daleka niepozornie działającego systemu, budzącego się do życia na wschodzie i kwitnącego odbiciami świateł w nocy, kiedy małe dzieci przytulają do snu swoje przytulanki.

System ten nie był jednak nieomylny, co z łatwością dało się zauważyć. Idąc śladem minionych wydarzeń, dochodziło się do wniosku, że organy władzy i organy ścigania wcale ze sobą nie współpracowały, a nawet jeśli, to jakoś często zdarzało się im mijać lub nie doinformowywać. Sama władza zdawała się być skołowana prognozami, że zamachy na ich prezydentów wchodzą na wyższy poziom. Wśród obywateli wybuchła panika na wieść o rzekomym zabójstwie prezydent Spencer, a sztab generalny stawał na rzęsach, żeby ją ostudzić. Takie zawirowania i panujący chaos wpływały na życie miast, instytucji czy zakładów pracy, bo nikt nie mógł czuć się bezpieczny. Ludzie pragnęli wiedzy, której władze nie mogły im zapewnić. Nie chcieli być okłamywani i choć tak się czuli, informacje o stanie sytuacji, w której się znaleźli, pozostawały nieznane nawet dla parlamentu. Wszystko dlatego, że tak działa społeczeństwo. Przestraszyło się jednej kobiety, która nie miała możliwości nawet się usprawiedliwić.

Bo Nikicie nie dali szansy się wytłumaczyć.

Gdyby nie wierzyła tak niezłomnie w swoją siłę, po tych wszystkich wydarzeniach, pewnie nie siedziałaby teraz na miejscu pasażera w samochodzie, stojącym na podjeździe domu, na zupełnie normalnym, spokojnym osiedlu. Czekała aż Michael zamknie drzwi.

Mężczyzna przekręcił klucz w zamku. Schował go do kieszeni i usiadł na miejscu kierowcy. Silnik zawarczał w gotowości.

Budynki rosły w miarę jazdy w stronę centrum. Zabudowa się piętrzyła, ubywało za to drzew. Po ulicach jeździło tylko kilka samochodów, ponieważ o tej godzinie większość ludzi była już w pracy.

Bohaterowie bez problemu zaparkowali przed staromodnie wyglądającym gmachem. Nad wejściem dużymi, złotymi literami zostało napisane : "Bank of America". Obok widniał czerwono-niebieski znaczek. Dwa grubsze pasy u dołu, dwa średnie pionowo i dwa krótkie u góry, tworzące kształt rąbu. Pozłacane inskrypcje lśniły pod marmurowym portalem.

Nikita odpięła pas bezpieczeństwa, lecz nim wysiadła, zatrzymała się na chwilę. Spojrzała przez szybę. Wziąwszy głęboki wdech, wyszła z auta.

Na chodniku nie przewijało się wiele osób, ale pod kolumnami podpierającymi kamienny strop, stały, rozmawiając dwie kobiety. Kiedy Nikita weszła pod dach, jedna z nich, zwrócona twarzą do niej, na chwilę przestała mówić i szepnęła coś do ucha koleżance. Obie dyskretnie się obróciły, przyglądając się bohaterce. Sądziły, że ich nie widzi?

Nikita przyzwyczaiła się do - w zamierzeniu - dyskretnych spojrzeń, wychodzących i tak na zbyt ostentacyjne, odkąd wyszło na jaw, kim jest i jaką rolę odegrała, więc wręcz się tego spodziewała. Z początku pomyślała, że lepiej to zignorować i patrzeć w jeden punkt, ale zmieniła zdanie.

Zastanawiała się, czy udadzą, że nagle jej nie widzą. Dojrzała na ich twarzach cień zawahania, który jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił. Ich twarze mignęły nieśmiały mi uśmieszkami, po czym przybierając wygląd upomnianych dzieciaków, zbiegły po schodkach. Śledziła, jak odchodzą za róg Rodney Street.

Może w umyśle Nikity było to płytkie, ale poczuła ulgę. Dużo lepszą od pieniędzy, zalegających w fiskalnych sejfach. Choć duch banku, przed którym stała, pewnie by się z nią nie zgodził.

***

Wizyta w Bank of America przebiegła wyjątkowo sprawnie. Pomijając to, że parę osób, które bohaterowie mijali, zwróciło na nich uwagę, a pewna pani w beżowym swetrze, sukience w kwiaty i kapelusz z wełnianego filcu wręcz ostentacyjnie świdrowała ją swoim spojrzeniem, młodzi mężczyzna i blondynka zza blatu punktu przyjęcia, ubrani w czerwone kamizelki, nieco podekscytowani, przyjęli ich z zaraźliwie sympatycznym zapałem i niespełna dwa kwadranse potem wszystko było załatwione.

Przemierzając po raz drugi korytarz obiektu, Nikita miała czas pooglądać wystrój wnętrza. Nad ozdobnymi listwami świeciły się wąskie, liniowe kinkiety. Pod ścianami stały zielone fikusy, których intensywny kolor kontrastował z bielą ścian w odcieniu kości słoniowej. Idąc do wyjścia, kobieta słuchała stukotu obcasów o wyglansowaną posadzkę i podążała w skupieniu za zygzakami na marmurowych płytkach. Co parę metrów sufit podpierały eleganckie, granitowe kolumny. Od strony hallu, tuż nad portalem, wygrawerowane zostały takimi samymi literami, jak przed wejściem, słowa:

"Tylko człowiek oszczędny i szanujący pieniądze może spać spokojnie i realnie myśleć o wolności finansowej."

Nikita w myślach zamieniła wyraz oszczędny na pokorny; pieniądze na życie, a finansowej - na duchowej.

Opuszczając budynek uznała jednak, że gdyby tak faktycznie zostało napisane, właściciele musieliby wtedy zmienić instytucję.

Na schodach, kłaniających się ku chodnikowi, Michaela i Nikitę przywitały promienie słońca. Szare chmury rozwiał w końcu wiatr, szeleszczący wśród unerwień świeżych liści i w przerwach między kostką brukową.

Podmuch uniósł kobiecie rzęsy, a ścigające się światło, migało jej po twarzy.

- Wszystko w porządku? - spytał Michael, dołączając do niej przy samochodzie.

- Nieprzyzwoicie dobrze. Wole nie mówić, bo zawsze gdy przytakuję, dzieje się coś złego.

- To chociaż skiń głową, bo jeśli jest, jak mówisz, to właśnie zabrakło nam benzyny. - Rzuciwszy Nikicie kluczyki, schował ręce do kieszeni spodni.

- Co? - Nikita już chciała sprawdzać ilość paliwa w zbiorniku, ale mężczyzna zaczął się podśmiewać.

- Żartowałem - powiedział, na co ona tylko przewróciła oczami. - Ale teraz ty prowadzisz.

Zgodziła się bez zbędnego namawiania.

Odjeżdżając w stronę Willow Street, kobieta odetchnęła. Założenie konta w banku nie stanowiło dla niej problemu. Ba, nie było nawet w połowie tak skomplikowane, jak zapewnienie sobie odtrutki na nieznaną truciznę w czasie dwunastu godzin czy namierzenie wpływowego figuranta, po uprzednim spotkaniu z rosyjskimi najemnikami na próbie baletu „Jezioro Łabędzie". Takie rzeczy już się zdarzały. Założenie więc konta lub manewrowanie rachunkami stawało się wręcz przyjemnością. Uciążliwą przyjemnością, jeśli wziąć pod uwagę deficyt kapitału.

Stojąc na światłach, Nikita wbiła się plecami w fotel. Prawdopodobnie pierwszy raz pomyślała jak zwykły, zabiegany w swojej codzienności człowiek.
O jedną uciążliwą przyjemność mniej dla mieszkańców domu przy ulicy Wierzbowej.


*Benjamin Moor - marka farby, produkowanej w Stanach Zjednoczonych.

____________________________________________________

Dzień dobry miśki!

Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo moje serducho się cieszy, że mogę się z Wami podzielić wreszcie tą historią. Nikita to moje oczko w głowie, odkąd w ciągu cichych zbiegów okoliczności spotkałyśmy się prawie półtora roku temu (update: prawie osiem lat temu, dżizas :D)

Skrycie marzę o tym, byście w trakcie tej przygody zaakceptowali jej wielokrotnie (nawet przez nią) krytykowany charakter i roztrzaskane serce.

Buziaki i bez odbioru,

Dziewczyna w Białym



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro