Rozdział 11 A house is not a home

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tu otwierał się inny, odrębny świat, do niczego niepodobny; tu panowały inne, odrębne prawa, inne obyczaje, inne nawyki i odruchy; tu trwał martwy za życia dom, a w nim życie jak nigdzie indziej i ludzie niezwykli.

~ F. Dostojewski Zapiski z martwego domu ~

Przydzielona sala egzaminacyjna znajdowała się na szóstym piętrze. Betonowy parkiet oblewał biały blask zza okna, dopasowanego do szerokości korytarza. Ściany w swoim surowym stanie sprawiały wrażenie, jakby ktokolwiek rzadko kiedy się tu zapuszczał. Zgiełk pracy i rozmów pozostał niżej jedynie jako niknące echo. Nikita w holu nie minęła się z nikim. Przed docelowymi drzwiami było pusto, choć dochodziła dziewiąta. Pierwsza część egzaminu miała trwać półtorej godziny.

 Potraktuj to jako trening przed poligonem – szepnął Michael, patrząc jej w oczy, wiedząc, że nie znajdzie w nich strachu. Nikita zrobi to, co musi. Zrobi to, czego ją nauczył. Przez chwilę poczuł się znów jej mentorem, odpowiedzialnym za powodzenie przydzielonego zadania. I nie tylko za efekt. Był odpowiedzialny za wszystko, za nią całą. Poza tym, nie zamierzał pracować z nikim innym.

Nikita kiwnęła głową. Nie obawiała się. Zda ten test, a potem zapomni. Przytłaczało ją niepowodzenie. Jeśli ktoś z tych nikczemnych zaatakuje, mogą ucierpieć niewinni. Przejmowała się tym bardziej, że nie była już anonimowa. Dawniej te bezsensowne śmierci rozważała głęboko w swoim sercu. Kolejna nieujawniona sprawa. Ginący lub upakowani w więzieniach źli ludzie nic nie znaczyli dla zwyczajnych cywilów. Dla nich byli wyłącznie kolejnym newsem, przesuwającym się po pasku w czasie wieczornego wydania wiadomości albo radiowych, porannych faktów. Ewentualnie pechowcami, doświadczającymi wypadków drogowych lub bohaterami filmów dokumentalnych z komentarzem. Daleko od rzeczywistości. Nikita nie chciała wyprowadzać ich z błędu.

Pamiętała, co działo się choćby po ataku na World Trade Center. Świat oszalał, a ludzie razem z nim. Ktoś przy użyciu samolotu bez trudu rozsiał w nim zamęt. Ktoś z bronią nuklearną mógł go zmieść w pył.

Już nie chodziło o zemstę. Nie wiedzieć kiedy, przestała się ona liczyć w wyścigu po zmianę i życie. Większość ludzi postrzegała zemstę jak coś, co przychodzi, a po nakarmieniu odchodzi. Przyczepia się do kogoś innego, kto chce sam wymierzyć sprawiedliwość. Pojawia się jak katar po chłodnej nocy, jak zapomniany smak z dzieciństwa. Inni myśleli, że się ją nabywa. Sądzili, że mają prawo do zemsty, że należy im się nagroda za czyjeś niegodziwości czy słowa. Tymczasem prawdziwa zemsta kiełkuje powoli. Dojrzewa, jak owoc drzewa brzoskwiniowego. Nic nie zsyła jej ot, tak. Zemsta potrzebuje iskry. Małego, pierwszego płomienia, który pozostawiony bez nadzoru, przerodzi się w ognisko. A ten zawsze wywodzi się z urazy.

Dla Nikity zemsta stanowiła sens życia. Nauczyła się z nią żyć i podsycać ją urazami, aż po czasie nie musiała się bardzo wysilać, a zemsta sama karmiła się jej gniewem. Była jak demon wysysający z człowieka energię i czaiła się na każdym kroku. We wspomnieniu każdego miejsca, gdzie poczuła się szczęśliwa albo raczej lepiej byłoby powiedzieć, gdzie nie czuła się nieszczęśliwa. Zaszczuta. Ale nawet zemście po czasie kończą się pobudki i w rezultacie, gdy się ją już osiągnie, okazuje się, że ulga nie przychodzi. Wszystko wydaje się zupełnie inne, niż można było przypuszczać.

— Nikita Mears? — Mężczyzna o pospolitej twarzy, ubrany w garnitur wyjrzał zza skrzydła od sali, gestem dłoni zapraszając Nikitę do środka.

— Będę tu czekał — rzucił jeszcze Michael na odchodne, nim skinęła potakująco głową i zniknęła za drzwiami.

*** 

Mężczyzna jak powiedział, tak zrobił. Siedział w spokoju, oparty, śledząc wzrokiem snop światła, leniwie sunący po ścianie i co jakiś czas urywany za sprawą przypadkowej chmury, przysłaniającej słońce. Nie przebierał palcami ani nie stukał butami o parkiet. Jego półprzymknięte powieki mrugały równo z uderzeniami serca. 

Po około czterdziestu minutach czekania i wsłuchiwania się w strzępki zdań, które uciekały chwilami spod drzwi auli, przyszło mu coś do głowy. Wybrał numer z listy kontaktów. Alex odebrała po trzecim sygnale.

— Przeszkadzam, pani ambasador? 

— W żadnym razie. Egzamin już się zaczął?

— Jest w trakcie pierwszej części. Czekam na zewnątrz.

— Więc w takim razie wspólnie czekamy — stwierdziła dziewczyna, biorąc oddech. — Zaraz ma przyjechać moja mama.

— Hej, to świetnie — Michael wyprostował się nieco. — Zestresowana?

— Trochę. Ale to w końcu mama. Poza tym, mam jej wiele do opowiedzenia, nie sądzisz?

Na moment zrobiło się cicho. 

— Jestem pewien, że będzie z ciebie bardzo dumna — rzekł z nieukrywanym przekonaniem. — Tak jak my.

— Miałam się od kogo uczyć — powiedziała, co Bishop przyjął jako ciepły komplement. — Coś nowego w sprawie tego atomowego zabójcy? FBI ma jakiś plan?

— Obecnie na etapie obmyślania. Ludzie od zarządzania kryzysowego muszą uwzględnić bezpieczeństwo mieszkańców okolicznych miast. Trzeba obejść się z nimi bezinwazyjnie. Nie chcemy prywatnego Czarnobyla. 

Alex chrząknęła w geście potwierdzenia.

— W porządku, nie zatrzymuję cię. Pozdrów od nas Katję, gdy już się zobaczycie.

— Jasne. Dzwońcie, jak coś.

Wyłączyła się.

Michael powrócił do wielce emocjonującego siedzenia w akompaniamencie ciszy jeszcze na pół godziny. Potem drzwi od sali w końcu się otworzyły.

— I jak? — spytał, przechodząc z Nikitą na początek korytarza i stając tuż obok schodów.

— W porządku — oznajmiła neutralnym tonem, zwijając wargi i krzyżując ramiona. — Za chwilę zaproszą mnie na część praktyczną.

— Przynieść ci wody?

— Proszę — poprosiła, ściągając brwi błagalnie.

— Michael? — Mężczyzna odwrócił się, by odejść, ale go zatrzymała. — Nie musisz na mnie czekać, aż skończę. Przejdę się.

— Jesteś pewna? — Bishop posłał jej pytające spojrzenie. Nie wydawała się bardzo spięta czy zmęczona, ale bycie poddawanym ocenie zawsze obniża poziom energii.

Kiwnęła głową.

*** 
Druga część egzaminu rozpoczęła się analogicznie do pierwszej. Nikita siedziała przed dębowym biurkiem, postawionym blisko przeszklonej ściany. Obserwowała, jak klucz małych ptaków wariował przy fasadzie sąsiedniego budynku. Odbijał się w słońcu, po czym zawracał i znikał. Tętno miała równe, oddech spokojny. Starszy już nieco mężczyzna, który wcześniej z nią rozmawiał, zapisywał coś na kartce z rubryczkami. Nie czuła niepokoju. Ani wcześniej, ani kiedy zaczął pytać.

— Posiada Pani prawo jazdy na samochód oraz motocykl. Coś jeszcze?

— Licencję pilota.

— Hm... Stopnie nurkowe? — Podniósł na nią wzrok.

— Stopień ponadpodstawowy. Kurs nurkowania nocnego.

Dopisał coś w osobnym okienku. Postawił kropkę na końcu zdania, zamaszystym ruchem zatykając długopis. Potem obdarzył ją czymś w rodzaju pogodnego rzutu oka.

— Zaraz ktoś zabierze stąd Panią do sali treningowej — powiedział ciepłym, nieco zachrypniętym głosem.

Nikita zerkała, jak kompletował nieznaną jej dokumentację, dopóki nie rozległo się pukanie do drzwi.

— Proszę — zawołał, nie odrywając wzroku od papierów.

Kobieta sądziła, że osoba stojąca na korytarzu zabierze ją w wyznaczone miejsce, ale zamiast tego usłyszała niby cichy, lecz przebijający pomieszczenie świst. Egzaminator wyprostował się, nim zauważyła czerwoną plamę rozlewającą się na koszuli. Nikita rozszerzyła oczy ze zdumienia na widok jego ciała, które zsunęło się z krzesła na podłogę przy nodze biurka. Wstrzymała oddech na sekundę. Zaraz po niej pchnęła z impetem blat tak, że całość przewróciła się, dając jej możliwość ukrycia przed sypiącymi się kulami. Nie myśląc za długo, doczołgała się do leżącego.

Oby miał broń.

Miał.

Zza paska wydobyła małego colta. Na jej twarzy widniał grymas napięcia, a w uszach — bicie własnego serca. Wychyliła głowę, by jednym okiem wybadać sytuację. Padły strzały. Kilka łusek spadło na parkiet. Przycisnęła twarz do chłodnej szuflady.

Trzech. Mogło być gorzej.

Oparła się o górną krawędź blatu i wystrzeliła do napastników. Znów się schowała.

Dlaczego ktoś chciał powalić tego faceta? I czemu nikt z zewnątrz nie reaguje?!

Czas nie był jej sprzymierzeńcem. Bez Michaela i pod ostrzałem znów poczuła się tak, jak podczas wcześniejszych egzaminów. Została zaskoczona i skazana na to, by poradzić sobie sama. 

Podobnie jej, jak i atakującym szybko skończyła się amunicja. Musiała zaczekać, aż podejdą bliżej. Przymknęła usta mimo przyśpieszonego oddechu, nasłuchując kroków i śledząc poruszające się po białych płytkach cienie. Jeszcze chwilę...

Gdy skulona zlokalizowała męską łydkę w skórzanym bucie na wysokości swojej głowy, nie zwlekała. Z zamachem uderzyła rękojeścią w jej przednią część, mężczyzna wrzasnął, a ona podniosła się i z impetem uderzyła jego głową o biurko. Zerknęła przelotnie na ciało egzaminatora, zanim drugi napastnik nie obszedł mebla i nie kopnął jej w brzuch. Nikita wpadła na szybę, a zaraz potem została za fraki postawiona do pionu. Nie pozostała dłużna i zasadziła mu cios łokciem. Choć zadała mężczyźnie nieco bólu, nie zdążyła się zupełnie uwolnić. Kiedy złapał ją za szyję, odbiła się nogami i odepchnęła zbliżającego się drugiego atakującego. Radziła sobie w starciu dwa na jeden. Nie obyło się jednak bez urazów. Dostała w szczękę. Wymierzyła jednemu sierpowego w nos, prawdopodobnie go przy tym uszkadzając. Poczuła uderzenie w żebra. Odwróciła się, kopiąc kolanem drugiego w twarz.

Naraz zza drzwi wpadli inni uzbrojeni napastnicy. Krzyczeli, że ma się nie ruszać. Nikita zamierzała powoli uklęknąć, ale zanim jej kolana zdążyły zetknąć się z posadzką, rozległ się głos:

— Stop, stop!

Z początku kobieta nie wiedziała, kto przemówił. Dopiero po chwili dostrzegła starszego egzaminatora, podnoszącego się z ziemi. Z szeroko rozwartymi oczyma patrzyła, jak opierając się na rogu przewróconego biurka, wstaje, otrzepuje się i obchodzi leżącego żołnierza, którego wprawiła w stan nieprzytomności.

— Myślę, że część praktyczna została zakończona — rzekł, skinieniem ręki przykazując, by stojący nad Nikitą napastnicy opuścili karabiny.

Niepewnie stanęła. Z jej dolnej wargi sączyła się krew po uderzeniu. W głowie czuła wibrację swojego przyspieszonego pulsu. Ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w staruszka, w dwóch dźwigających się z podłogi agentów i zamaskowanych lewych snajperów.

A więc to tak.

Przetarła usta wierzchem obitej dłoni, po czym bez słowa i z wyrazem niemego zmęczenia i zdegustowania opuściła salę. Na korytarzu owionął ją przeciąg świeżego powietrza. Przez sekundę zdawało jej się, że słyszy swoje imię, odbijające się echem w korytarzu, ale nie odwracała się. Minęła windy i wybiegła na schody pożarowe. Wciąż czuła skoki tętna, jednak nie chciała przystawać, dopóki nie znajdzie się na zewnątrz. W ten sposób uniknęła też konfrontacji z żadnym z pracowników. Światło słońca nieco ją oślepiło, ale dopiero stając na chodniku, odetchnęła głęboko. Rozejrzała się po tętniącej wrzawą ulicy, nim skierowała prosto do domu.

Kazali jej przyjść, pobić podstawionych wojowników i tak wziąć ją z zaskoczenia. Cholera, trzeba przyznać, że dobrze im wyszło.

Idąc wzdłuż zazielenionego skweru, przypomniała sobie jeden z testów, którym poddano ją w Sekcji. Myślała, że wiozą ją z innymi rekrutami na ćwiczenia i upozorowali napad na autobus. Po odurzeniu obudziła się w niby-chińskim wiezieniu. Stary numer...

W każdym razie rozumiała tak przeprowadzony sprawdzian, a nie inny. Najlepiej wykorzystuje się swoje umiejętności, nie wiedząc, że jest się poddawanym ocenie. Mając świadomość bycia obserwowanym, nawet bez perspektywy otrzymania noty, podświadomie tracimy pewność siebie. Jak dziecko, które ucząc się robić gwiazdę w chwili, kiedy chce zaprezentować wyczyn rodzicowi, właśnie wtedy się przewraca, a gdy rodzic nie patrzy, robi ją bez problemu.
Nikita miała nadzieję, że to wystarczyło.

Weszła do domu, wyciągając ze spodni koszulę. Materiał lepił jej się do ciała i marzyła tylko o tym, żeby zrzucić z siebie przepocone ubranie i wziąć prysznic.

— Co się stało? — Michael stał z kubkiem w ręce przed lodówką. Przyglądał się jej twarzy. — Zdałaś?

Kobieta zaparła się pod bok, po czym raz jeszcze otarła sobie usta, mimo że krew zdążyła już zaschnąć.-

— Nie wiem...

Opowiedziała mu całą historię, po tym jak przyciągnął ją do blatu i zaczął opatrywać dłoń. Od bójki zdążyła nieco zsinieć i spuchnąć.

— Głupio mi tylko, że pobiłam tych facetów — stwierdziła, czując gęsią skórkę pod wpływem zimnej maści przeciw siniakom.

— Wystawili ich. Wiedzieliz na kogo się piszą — Michael uśmiechnął się. — Raczej liczyli, że ich nie zabijesz.

— Przestań — żachnęła się. — To wcale nie było niemożliwe.

— Ale o tym nie myślałaś. Postawili cię w sytuacji zagrożenia. Myślałaś o ucieczce, nie likwidacji. Myśli napędzają działania. A ty nie miałaś motywacji.

Michael delikatnie rozprowadził żel po jej kostkach. Przez chwilę nic nie mówili, a obserwując jego ruchy, Nikita zupełnie unormowała swój oddech.

***

Choć na terenie poligonu nuklearnego Nevada Test Site nierozłącznie współpracowały ze sobą Departament Gospodarki Energetycznej i Paliwowej oraz Departament Obrony w porozumieniu z Agencją Obrony Przeciwatomowej, to tak naprawdę żadna z tych agend mogła nie wiedzieć na sto procent, co działo się pod ziemią, nawet pomimo rzekomej pewności tego, co na powierzchni. Trop, który Birkhoff złapał, podpinając się pod satelitę, prowadził na pustkowie. Właściwie można się było tego spodziewać. Cały poligon podzielony był na trzydzieści stref, z których cztery teoretycznie przestały istnieć za sprawą wchłonięcia ich niejako przez obszary sąsiadujące. Różniła je nie tylko wielkość, ale przede wszystkim ilość nuklearnych testów przeprowadzanych na terenie każdego z nich. Ślad Kalhora ciągnął się dość pozwijaną wstęgą (jakby sądził, że bardziej zawiła droga utrudni jego odszukanie) aż do Strefy 17, gdzie de facto nie było niczego. Ktoś pomyślałby, że to bez sensu, skoro niedaleko znajdowały się już naziemne lokalizacje i bazy sił powietrznych, które mogły służyć za świetną przykrywkę. Stany Zjednoczone posiadały, posiadają i posiadać będą jednak tak wiele podziemnych obiektów, że nawet jeśli czegoś nie widać, nie można założyć, że niczego tam nie ma.

Tak samo przecież działała Sekcja. Kompleks zajmował przestrzeń wielu hektarów. Wejście do wnętrza pozostawało zamaskowane, ponieważ tuż nad silosem mieściła się farma. Kilku agentów pilnowało jej w roli farmerów. Na powierzchni widać było tylko kratkę wylotu szybu wentylacyjnego na pustym, prowizorycznie ogrodzonym polu. Za niewinnie wyglądającymi budynkami gospodarczymi ukryto szyb, prowadzący do windy, która zabierała człowieka dwanaście pięter w głąb ziemi.*

Nikitę dziwnie ścisnęło w żołądku pod wpływem przebłysku wspomnienia Sekcji lub przez wyboje, które co jakiś czas dawały o sobie znać podczas jazdy starą szosą. Terenowy samochód obijał gwałtownie ich ciała, w czego załagodzeniu nie pomagała kuloodporna odzież i uzbrojenie. Ona, Michael i część oddziału, obleczeni w czerń, odznaczali się jedynie jaśniejszymi twarzami na tle czarnego auta, jadącego w równie czarnym konwoju.

Po jakimś czasie przed przednią szybą pojazdu ukazał się migający niczym fatamorgana znak, który wraz ze zbliżaniem się utwierdzał w przekonaniu, że nie zabłądzili. Napis głosił:

You are now entering the
NEVADA TEST SITE
NO TRESSPASSING 

GATE 1  

Wyszli wprost w sidła suchego, gorącego powietrza pustkowia. Piach i pył jak puder pod naciskiem gąbeczki wzbijał się z ziemi, kiedy szli w stronę żołnierzy strzegących wejścia. Minęli osadzoną na siatce tablicę "Uwaga, materiał radioaktywny". Dali znać, po co przyjechali, więc straż wpuściła ich na otwarty teren.

— Widzisz coś?

— Na razie nic — głos Birkhoffa zachrzęścił jej w uchu. Mimo że jego oprogramowania wymuszały łączność nawet w strefach ograniczonego zasięgu, to zakłóceniom nie dało się do końca zapobiec.

Przez pewien czas posuwali się powoli. Gdzie okiem sięgnąć ciągnęła się wyjałowiona pustka, otoczona daleką granicą gór. Nevada generalnie była stanem wyżynnym, gdzie przy samotnych drogach, przecinających księżycowe krajobrazy utrzymywały się jedynie niskie biegacze**. Jeśli jakiekolwiek życie kiedykolwiek tam istniało, nuklearna siła zmiotła je w pył.

— Zatrzymajcie się. — Po usłyszeniu tej komendy, Nikita dała znak ręką, więc oddział stanął.

— Tutaj sygnał robi się silniejszy — oznajmił Birkhoff. — Jesteście blisko. Za około kilometr powinniście coś zauważyć.

Kontynuowali marsz. Trudno to wytłumaczyć, ale czuło się zewsząd pewne napięcie, jakieś wrzenie niepokoju. Przeciwnicy nie mogli być ostrzeżeni przed ich najściem, ale mogli się przygotować. Przeczuwali nadchodzącą konfrontację, według zasady: "czuwajcie, bo nie znacie dnia ani godziny".

Prognozy Birkhoffa sprawdziły się i już po kilkunastu minutach na horyzoncie zaczął majaczyć ciemny obrys. Miraż przypominał prostokątny kosz na śmieci, ale, powiększając się w miarę zbliżania, skrystalizował się w formę małej budki jedynie z parą drzwi. Nim zbliżyli się do niej, Mave, ciemnoskóra agentka z jednostki, zaraportowała do centrali o tym, co znaleźli. Członkowie oddziału otoczyli budkę. Jeden z mężczyzn na znak Nikity sprawdził klamkę dłonią w rękawicy. Zamknięte. Wobec tego wziął je z kopyta i kiedy wleciały do wewnątrz, obijając się o ścianę, wejrzeli do środka. Wśród oparów kurzu pojawił się otwór, a w nim pionowy szyb. Inny agent nazwiskiem Morris, nachylił się ku dziurze z odbezpieczonym karabinem, ale nikt nie czaił się w głębi. Kiwnął na resztę, przewieszając sobie broń na ukos i wchodząc do przełazu. Pozostali podążyli tuż za nim.

Długo schodzili ciasnym szybem. Stopa za stopą. Z każdym kolejnym krokiem oddalał się od nich jasny punkt słonecznego światła, co na ułamek sekundy odjęło Nikicie powietrze z płuc. Poczuła, że znów opuszcza się w dół silosu, że jest znów bliżej Sekcji. Że znowu tam wraca, choć jedynym właściwym wyborem była ucieczka. Zacisnęła mocniej dłonie na metalowej drabince.

— Nie ma jak w domu — rzuciła pochylając się. W dole dało się dostrzec szklaną celę, gdzie niegdyś Amanda zamknęła Percyego. Zlikwidowała też jednak drabinę, więc nie mieli jak zejść. Próbowali dostać się do Sekcji "od kuchni", tą samą drogą, którą kiedyś, jako pierwszy rekrut, dokonała ucieczki.

— Jak zejdziemy wobec tego?

— Opuścisz mnie na linie.

— Co? Mieliśmy się nie rozdzielać. — Michael stanowczo oponował temu rozwiązaniu.

— Masz lepszy pomysł?

— Dobra. Ja pójdę...

— Nie, Michael jesteś dla mnie za ciężki. Nie opuszczę cię.

Nikita zaczęła zwijać linę, którą ze sobą przynieśli.

— Gdyby coś się działo, uciekaj — ostrzegł ją, zbliżając swoją twarz do jej.

Kiwnęła głową.

— Przerażasz mnie, ale i tak cię kocham — powiedział, zatrzymując ją, zanim jeszcze pochyliła się nad szybem.

— Ja ciebie też.

Uniosła powieki, rozluźniając napięte palce. Po jeszcze kilku krokach dotarli na samo dno. Stanęli na utwardzonej, betonowej ziemi.

— W porządku? — szepnął Bishop, kiedy przeładowywali magazynki w tak zwanym razie "W".

Przytaknęła.

Przed sobą zastali metalowy właz. Dwóch agentów podłożyło mały ładunek i wysadziło zamek. Troje z nich nadstawiło karabiny wśród oparów dymu, kiedy dwoje innych otwierało śluzę.

Znaleźli się wewnątrz. Korytarz wyglądał monumentalnie. Przywitała ich cisza i chłód  stalowych okuć. Stąpali po betonie pod pięciometrowym, nitowanym stropem, pod którym żarzyły się na biało latarnie. Nie mówili nic w obawie o echo, które mogłoby zdradzić ich obecność. Nie wiadomo było, ile osób zastaną w środku, czy w ogóle ktoś pozostał na stanowiskach ani, czy Kalhor uprzedził jakichś kolegów, o ile takowych miał. Ryzyko było ogromne, bo Birkhoff nie mógł udzielić takiej pomocy, jakiej by potrzebowali. Zarządcy poligonu udostępnili oczywiście plany kompleksu, ale w części, w której się znajdowali, nie zaznaczono budowli, więc pewnie nawet oni nie mieli o nich pojęcia.

Szli zwartym szykiem w dwóch rzędach w taki sposób, że pary z przodu trzymały karabiny skierowane w głąb rękawa, a dwie inne osłaniały tyły, poruszając się bokiem. Po jakimś czasie korytarz poszerzył się nieco bardziej i Nikicie wydało się również, że jeszcze się wzniósł. Z obu jego stron odchodziły pary metalowych drzwi z okrągłymi okrętowymi okienkami. Nikita i Mave zajrzały przez nie do środka pomieszczeń. Za brudnymi szybami mieściły się stare zakurzone stacje kontrolne, podobne do tych blatów z jednostek NASA z masą przycisków, ekranów i czytników z tarczami. Możliwe, że pochodziły jeszcze z czasów zimnej wojny. Poza opuszczonymi, jak z horroru stanowiskami naukowców, w kompleksie nie było śladów żywej duszy.

— Co to? — Agent Morris pochylił się. Pod stopami brodziła im cuchnąca ciecz.

Benzyna.

— Cholera — zaklął Michael. Płyn rozlewał się leniwie w kierunku, z którego przyszli, bo grunt w niektórych miejscach niemal niezauważalnie się fałdował. — Idziemy uważnie pod ścianami.

Ruszyli dalej. Nie wiedzieli dokładnie, jak długo idą. Pod ziemią czas tracił aktualność, mieszał się, gubił swoje znaczenie. W Sekcji także nie znajdowały się okna, więc rekruci nie widywali  światła słonecznego. Spędzali tam miesiące, a nawet lata. Kalhor z pewnością pod tym względem się nie wyróżniał. Prawdopodobnie dlatego ściągnął ich z powrotem. Chciał poruszać się po dobrze sobie znanym terenie. Właśnie tak postępowali choćby zlagrowani więźniowie obozów koncentracyjnych, którzy po wieczności zamknięcia doświadczyli tak dogłębnego urazu, że ich psychika nie była w stanie funkcjonować normalnie. Przyzwyczaili się do takiego, a nie innego stanu rzeczy. Przywykli do niewoli, którą serwowała im rzeczywistość, a co najstraszniejsze — już nie pragnęli z niej zrezygnować.

Choć tunele z natury milczą, podobnie jak domy, jako struktury "pracują". Maszerując, oddział to czuł. Dlatego gdy zrobiło się zdecydowanie zbyt cicho, zaczęli mieć się na baczności.

— Hej — agent Mills skinął czubkiem broni na prawo. Drzwi od nieznanej sali były uchylone. Nikita pchnęła skrzydło końcówką lufy. Na podłodze twarzą do dołu leżały dwa ciała. Nim zdążyła wstrzymać oddech, z głębi korytarza rozległy się strzały, odbite głucho w stalowej przestrzeni.

Oho.

Podążyli za śmiertelnym odgłosem. Robiło się gorąco. Właśnie w takich sytuacjach, pomimo przewagi liczebnej, nie wolno było ignorować przeciwnika.

Korytarz kończył swój prosty bieg i tłusta smuga benzyny nieoczekiwanie skręcała w lewo. Z boku leżało kolejne ciało obcego naukowca. Kiedy tylko wychylili się zza rogu, także padli ofiarami ostrzału. Atakowało trzech. Kalhor, nieznany mężczyzna i inny agent, którego Michael rozpoznawał, ale nie mógł przywołać jego imienia. Mills oberwał niegroźnie w kamizelkę. Słychać było plusk kroków. Czekali na konfrontację.
Mave kieszonkowym lusterkiem starała się dojrzeć położenie wrogów.

— Dwóch po naszej, jeden kilka kroków wcześniej po przeciwnej — wyszeptała.

— Nie strzelajcie! — wykrzyknął Michael. — Nie chcemy rozlewu krwi. Jeśli złożycie broń, nikomu nic się nie stanie.

— Ty potrafisz mi to zagwarantować, co nie, Michael? — odkrzyknął Kalhor kpiącym tonem.

Bishop przewrócił oczami z poirytowania.

— Skoro Percy postawił cię po swojej prawicy, musiałeś mu nieźle zaimponować. Podobno byłeś taki obowiązkowy, sumienny... oddany służbie. Ale cóż, zawiódł się na tobie.

— Tak słyszałeś? — Michael w tym momencie wysunął się zza rogu, celując prosto w głowę Irańczyka. — Kto kogo zawiódł?

— Złamanie najważniejszych zasad Sekcji nie wydaje ci się zdradą? I to w imię czego? Wolnego życia z jakąś laską? Śmiechu warte.

— Dlaczego wszyscy zawsze to mówią? — Nikita również wychyliła się z ukrycia. Muszka karabinu biegła niewidoczną linią w kierunku niezakrytych części ciał napastników.

— Nikita Mears. — Kalhor wypowiedział jej imię z taką kąśliwością, z jaką zaciska się gardło po przełknięciu soku z cytryny. — Wyglądasz tym razem na czystą. Aż dziwne, bo ostatni raz kiedy cię widziałem nie za bardzo kontaktowałaś. Nie mieliśmy okazji pogadać.   

Nieznany mężczyzna i nierozpoznawalny agent bez słowa trzymali swoje pistolety wyprężone w ich stronę.  

— À propos... czemu spotykamy się dopiero teraz? Nie kwapiliście się, żeby włączyć się do gry — ciągnęła kobieta. Torres, do tej pory milczący dowodzący akcji, dał jej znak, by mówiła dalej.

— W przeciwieństwie do was, wykonujemy rozkazy — odparł z wyższością Kalhor, powoli przesuwając się ku oddziałowi.

Michael skinieniem dłoni kierował resztę do odwrotu. Cofali się równo wraz z przybliżającymi się napastnikami, aby znaleźć się znów jak najbliżej śluzy. Jedna iskra mogła ich w każdej chwili usmażyć.
Na szczęście nie musieli reagować pierwsi. Agenci o nieznanych imionach okazali się tak niestabilni emocjonalnie, że nim wystrzelali swojej magazynki, dosięgły ich kule Torresa i Morrisa. Za niebicie tracisz życie. Niby powszechnie znana zasada, aczkolwiek jak bardzo trafna. Kalhor został sam.

— Poddaj się — poradził Michael. — Nie chcemy cię zabić. Odłóż broń i ręce za głowę.

Echo niosło jego słowa, nadając im ostrości.

W odpowiedzi Irańczyk wysunął z kieszeni zapalniczkę. Wówczas powietrze zawiązało się w supeł w płucach zebranych.

— Percy ofiarował wam cel, drugą szansę, a wy ją zmarnowaliście. Dał wam dom...      

— Dach nad głową to nie to samo co dom — mówiła Nikita. Stanowczo, lecz spokojnie. Należało podejść do niego bardziej merytorycznie.

— Mieliście chronić kraj! Sekcja...

— Sekcji już nie ma! Nie rozumiesz?! Oszukali cię tak samo jak nas. Nie musisz już za nią umierać.

Tam mieścił się inny świat. Panowały inne prawa. Żyli tam niezwykli ludzie, pozbawieni często już ludzkich odruchów. Dom ten trwał w martwocie i był martwy. Niepojęta zdawała się myśl, że w dwudziestym pierwszym wieku może istnieć takie miejsce, budujące człowieka na nowo zniszczonego i niszczącego tych, których należało nauczyć żyć.  

Dłoń Kalhora drgała na zapalniczce. W ciszy unosiły się tylko równe i mniej równe oddechy.

— Nie rób tego — szeptała Nikita bardziej do siebie, ale mężczyzna zaśmiał się tylko paskudnie, jakby ten śmiech miał pobudzić nawet nieżywych.

Kobieta uwolniła kulę w momencie, w którym wypuścił zapalniczkę.

Agenci nie patrząc za siebie, rzucili się do ucieczki. Ognista smuga biegła za nimi. Niebieskie jęzory lizały niemal ich kombinezony, wijąc się sykiem zmieszanym z uderzeniami o podłoże. Opancerzenie ciążyło, a niebezpiecznie bliskie ciepło niemal parzyło, ale udało im się zatrzasnąć śluzę na ścianie ognia. 

Kroki dudniły pośród betonowych ścian. Miarowe echo podążało za nią jak cień, by także wydostać się na powierzchnię. Albo przynajmniej spróbować. Prosto, wzdłuż identycznych, betonowych pokoi. Bez okien. Potem zakręt. Jeden. Drugi. Znała tę drogę zbyt dobrze, by się teraz zatrzymać. W prawo. Jest właz. Dalej na czworakach w dół szybu. Jej stopy zderzyły się z zimną kratą, nim zaczęła się wspinać. Serce tłukło się o niespokojną duszę. Wyżej i wyżej. Aż pojawiło się światło. Metalowa klapa otworzyła się. Zaparła się rękami, jak najmocniej tylko potrafiła. Na jej twarzy malowało się nieme wycieńczenie i równie niemy płacz, uwolniony jedną, jedyną łzą. Byle tylko wyjść. Przeczołgała się i położyła na plecach. Trawa koiła ją miękkością, kiedy przed oczami znów zobaczyła świat, rozpościerający się dla niej. Na powierzchni.

Kalhor ofiarował się na rzecz ślepego oddania, które przeniosło go w inny świat. Świat prawdy, której desperacko pragną zagubieni ludzie, nawet gdy okazuje się kłamstwem. Zginął, choć nie musiał. Sam podjął taką decyzję. Został strażnikiem podziemnej fałszywej prawdy, która w jego głowie wydawała się krystaliczna.

Nikita natomiast poczuła największą ulgę, gdy oślepiło ją słońce. Troszeczkę ziemi, troszeczkę słońca, trochę nadziei i więcej nic zupełnie jak w tekście stare piosenki.

***

Dyrektor Beckett przecierał właśnie oczy ze zmęczenia, przymierzając się do zamknięcia komputera i opuszczenia biura. Na zewnątrz noc zdążyła spowić już ulice Waszyngtonu, przyoblec je w blask latarni i pozwolić opadłym liściom na zuchwały taniec w tym świetle. Piętro opustoszało i mężczyzna lubił ten błogi letarg po zmroku, kiedy pozostawał na posterunku tylko on, szumiący leniwie bukłak z wodą dla pracowników na korytarzu i niewyłączone jeszcze elektroniczne urządzenia. W codziennym zabieganiu prawie nie dostrzegał otoczenia, bo koordynacja tylu wydziałów zdawała się metafizycznym wręcz zadaniem. Ale nie narzekał. Czerpał satysfakcję ze swojej pracy, zwłaszcza gdy mógł liczyć na zaangażowanie dobrych ludzi. Dobrych, nie koniecznie zdeterminowanych ambicją. Przykładał do tego znaczną uwagę przy doborze pracowników, od których zależało przecież bezpieczeństwo państwa.

Nikita Mears była w jego mniemaniu bardzo dobra. Nie ze względów ogólnie znanych. Gdy otrzymał w swoje ręce protokół z egzaminów i nagranie z części praktycznej, nie miał co do swoich odczuć najmniejszej wątpliwości. Nie przypominał sobie jeszcze, by ktoś z taką łatwością myślał i działał. Może nie tyle łatwością. Z tak mechanicznym przyzwyczajeniem. Kiedy uczymy się matematyki, z początku zmuszeni jesteśmy intensywnie myśleć, by rozwiązać zadanie. Ale robiąc ich ogromną ilość, wykształcamy w umyśle nawyk, pewien wzorzec, który dyktuje nam następne kroki. Wtedy zadania wypełnia się właściwie bez zastanowienia. Tak samo było z walką. Beckett miał świadomość, że by tak sprawnie się lać, potrzebne były lata praktyki. Miesiące przygotowań. I miliony przyjętych razów. Dochodziła do tego także nauka języków obcych. Nie umiał sobie wyobrazić, jakie metody stosowano, że kobieta znała ich aż sześć. Nie zamierzał wszakże się o to wypytywać. Wiedział jednak, że może się od niej wiele nauczyć, dlatego za żadne skarby, nie może dać jej teraz odejść.

***

Bywa często tak, że ludzie, choć posiadają salony, a w nich kanapy, telewizory czy kominki, przepadają wręcz za siedzeniem w kuchni. Michael nie należał do wyjątków. Zwłaszcza że nie przywykł do relaksu czy błogiego odpoczynku, o nudzie w ogóle nie było mowy. Właśnie w takim świadomym-nieświadomym znużeniu zastała go Nikita, wparowując do domu z pocztą w ręku.

— Przyszedł protokół z egzaminu — rzuciła, ściągając z siebie płaszcz i torbę z ramienia.

Na te słowa rozpierzchło się jego poczucie bezczynności.

— Otwieraj — powiedział łagodnie stanowczym tonem, choć był pewien treści zaświadczenia. Czekał jedynie na reakcję, by móc jej pogratulować.

Nikita z pozornym ceremoniałem odpieczętowała kopertę i wydobyła z niej zadrukowaną kartę. Przeleciała ją szybko wzrokiem z neutralną miną, która nie pozwalała wywnioskować, czy nadeszły pomyślne wieści.

 — I? — Michael uniósł brew.

Kobieta podała mu papier.

— Bez zastrzeżeń — powiedziała, kiedy jego oczy spotkały się z serdeczną gratulacją, opatrzoną znaczkiem i pieczątką NSA.

— Nie miałem co do tego wątpliwości — oznajmił, całując ją w skroń.

Nikita uśmiechnęła się szczerze, choć z drobną dozą ulgi. Wyczerpał się komplet kwestii, o które należałoby się martwić. Przynajmniej na razie.

Zostawiła druk na blacie, kierując się do łazienki. Michael odczekał, aż zamknie za sobą drzwi i kiedy tylko usłyszał dźwięk puszczanej wody, wyciągnął z kieszeni komórkę.

Teraz, mając pewność, że jego sytuacja życiowa stanęła na solidnym gruncie i wszelkie jej aspekty zostały właściwie unormowane, mógł zająć się czymś, o czym myślał już od dłuższego czasu. Wcześniej wolał zatroszczyć się o inne rzeczy, żeby na spokojnie wszystko zaplanować. Uśmiechnął się do siebie.  

— Birkhoff? — zaczął z miejsca, gdy przyjaciel odebrał. — Musisz mi w czymś pomóc.

_____________________________________________

* informacje zaczerpnięte z książki Podziemne bazy i tunele Richarda Saudera.

** biegacze - chamaechory - kuliste krzewy, które pod wpływem wiatru przemieszczają się po terenach pustynnych. (To te, które zawsze widzimy w kreskówkach ;)

____________________________________________________

No nareszcie!

Rozdział po nie wiem jak długim czasie raczył się pojawić. Już po świętach, więc nowe życie Chrystusa, nowi my, a więc i rozdział nowy.

Please, don't kill me, nie zapominam o moich dzieciakach, I swear!

Zamierzam się o ich szczęście specjalnie zatroszczyć, więc mogę jedynie serdecznie zaprosić na ciąg dalszy.

Miłej nocki już właściwie, bo jak zwykle wrzucam pisadło o wpół do pierwszej rano ;D

Bez odbioru,

Dziewczyna w Białym

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro