Six

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W końcu nadszedł ten dzień, w którym zaczną się moje dwutygodniowe katusze. Sobota. Odkąd wróciłam wczoraj z pracy, latam z kąta w kąt i gromadzę moje rzeczy do walizki. Trzeba przyznać, że całkiem sporo ich nazbierałam.
O godzinie dziesiątej ma się tu zjawić mój wspaniały szef, z którym wybieram się na pieprzony zjazd rodzinny. Czyż to nie brzmi cudownie?
Rozglądam się jeszcze raz po całym mieszkaniu i podchodzę do walizek, aby je wreszcie zasunąć. Idę do kuchni i robię sobie tosty. Przy okazji dzwonię do Lindsay, mojej tak jakby przyjaciółki.
Odbiera po paru sygnałach.
-Halo- ma zachrypnięty głos. Pewnie jeszcze spała, a ja ją obudziłam.
-Cześć Lindsy.
-Boże, kobieto. Jest środek nocy. Niektórzy chcą sobie jeszcze pospać- jęknęła.
Przewracam oczami.
-Oczywiście- odpowiadam z sarkazmem.
-Znam ten twój ton, Lauren i nie myśl, że nie wiem, że właśnie przewróciłaś oczami.
-Dobra, dobra. Do rzeczy.
-Noooo.
-Ten dupek Malik.
-Twój seksowny szef miliarder z którym mnie jeszcze nie zdążyłaś zapoznać?
-Tak, właśnie ten. Zlecił mi dwutygodniowy wyjazd z nim samym.
-O mój Boże! To cudownie! Wyczuwam namiętne noce pełne seksu.
-Błagam cię, dziewczyno. Jeśli już to namiętne noce będzie przeżywał on sam z gromadką dziwek. Ale nie o to tu chodzi. Jadę z nim, ponieważ mam udawać jego dziewczynę przed jego rodziną na jego zjeździe rodzinnym.
-Strasznie dużo tego "jego".
-Lindy! Czy byłabyś tak miła i podczas mojej nieobecności sprawdzała czy z moim mieszkaniem wszystko w porządku?
-Jasne, nie ma sprawy.
-Dzięki, jesteś kochana.
-I to był ten ważny powód, aby mnie o tej porze budzić?
-Tak.
-To w ramach rekompensaty, jak wrócicie to zeswataj mnie ze swoim szefem.
-Nie ma sprawy.
-No to miłego wypoczynku, Lauren.
-Tsaaa.
Zanim się rozłączyłam, usłyszałam jeszcze jej śmiech.
Westchnęłam ciężko i posprzątałam po sobie. Wróciłam do pokoju, założyłam czarne skórzane rurki i białą zwykłą, luźną koszulę.
W trakcie robienia makijażu, usłyszałam dzwonek do drzwi, który oznaczał, że Zayn już na mnie czeka.
Z jednym pomalowanym okiem, otworzyłam mu drzwi.
-Witaj, Lauren. Coś ci się stało z okiem?- posłał mi kpiące spojrzenie.
-Nieśmieszne, Malik.
-O ile dobrze pamiętam, to nie dałem ci pozwolenia, aby mówić do mnie po nazwisku.
-O ile dobrze pamiętam, nie chciałam nigdzie z tobą jechać, ale ty mnie do tego zmusiłeś! Więc to podchodzi pod molestowanie.
-Molestowanie?- unosi brew.
-Tak, molestowanie psychiczne.
Odwracam się i kieruję się z powrotem do łazienki, gdzie dokańczam się malować.
Gotowa wychodzę do Malika, który zdążył odnaleźć mój salon i tam leży na kanapie.
Mierzę go groźnym spojrzeniem.
-Jestem już wyszykowana, tak więc chodź mi pomóż z moimi bagażami.
Idziemy w stronę sypialni i kiedy otwieram drzwi, na jego twarz wypływa zaskoczenie.
-Po co ci aż tyle rzeczy?! My jedziemy tam na dwa tygodnie, nie na rok!
Prycham.
-Weź nie marudzć, tylko zacznij to znosić.
-Nigdy nie zrozumiem kobiet- marudzi.
-Co tam mruczysz pod nosem?
-Nic istotnego.
Gdy zaczyna to znosić, na moją twarz wypływa dumny uśmiech. Może trochę złośliwy.
Po czterech rundkach przychodzi lekko zdyszany.
Odpowiedź sama ciśnie mi się na usta.
-Coś szybko się pan męczy, panie Malik. Nie wiem czym te kobiety się zachwycają- uśmiecham się.
Zaciska usta w wąską linię i momentalnie przyszpila mnie do ściany.
_______________________________________
Lecę na wigilię internatową :*
Do środy ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro