Twenty three

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Za tegoroczny zjazd rodzinny familii Malik! Oby takich więcej!- przemówił Stephan.
Wszyscy wznieśli toast i po chwili rozległy się brawa.
Uśmiechy nie schodziły im z twarzy. Atmosfera była wręcz cudowna.
-Nie będę was już zatrzymać. Bawcie się wszyscy dobrze!
Każdy wrócił do swojego rozmówcy. Cały czas było słychać jakieś śmiechy. Obsługa podawała różne smakowite dania. Oczywiście była to głównie włoska kuchnia, ale znalazły się też elementy z innej kultury.
-Zawsze tak to wygląda?
-Tak. Tak bardzo jak kocham moich bliskich, tak powoli robi się to uciążliwe. Robi się to nudne.
-Nie mów tak, Zayn. Pomyśl. Ile jest takich rodzin co zachowuje tradycję? Z mojego punku widzenia nie ma za wiele, a ja nie znam żadnej. Masz ogromne szczęście. Rodzina to podstawa. W trudnych chwilach cię wesprze. Ja mam tylko mamę i jak jej zabraknie to nie wiem co ze mną będzie. Kocham ją nad życie i jest dla mnie najważniejsza. Więc doceń swoje szczęście, bo nie każdy tak ma.
W moich oczach zebrały się łzy.
Widząc mnie w takim stanie, przytulił do siebie. Delikatnie pocierał ręką moje plecy.
-Przepraszam. Już nie będę narzekał,  a ty bardzo cię proszę, uśmiechnij się.
Odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy.
-Już dobrze?
Kiwnęłam głową, a na jego twarz wypłynął szeroki i szczery uśmiech.
W tym momencie zastanawiałam się gdzie podział się ten dupek, którego znam na codzień? Jego dobry humor i troska sprawiały, że miękły mi kolana. Zaczynałam go inaczej traktować. Zapominałam, że jest moim szefem. Wymazałam z pamięci moją żelazną zasadę o niełączeniu pracy z życiem prywatnym. Nie pamiętałam o jego licznych kobietach, które wiele razy z nim widziałam. Jak mogłam tak się zmienić? Tak omamić? Przysięgałam sobie tyle razy, że nic między nami nie będzie. A tu proszę. Jeden wyjazd wszystko zmienia. Muszę się od niego zdystansować i wrócić do mojej poprzedniej postawy.
Wyswobodziłam się delikatnie z jego ramion.
-Gdzie idziesz?- uniósł pytająco brew.
-Coś przekąsić- uśmiechnęłam się lekko.
-Dobrze. Jak coś to idę pogadać z Alessandro. Podejdź do nas jeśli chcesz.
-W porządku.
Podszedł do mnie i pocałował w policzek. Mimowolnie zadrżałam i przymknęłam oczy.
To musi się zakończyć, zanim się rozwinie.
Podeszłam do stołu pełnego ciast. Miałam dylemat. Nie wiedziałam, które wybrać. Wszystkie tak pięknie wyglądają.
-Polecam to czekoladowe. Jest naprawdę wyśmienite- odezwała się starsza kobieta o ciepłych brązowych oczach.
-Zdam się na panią- posłałam jej szeroki uśmiech.
-Nie mów mi na pani. Jesteśmy w rodzinie. Mów do mnie babciu- zaśmiała się Valentina.
Jej zachowanie przypomniało mi moją rozmowę z jej synową Violettą.
Wzięłam kęs wypieku.
-Bardzo dobre to ciasto, babciu.
-A nie mówiłam? Ja też sobie jeszcze wezmę.
Usłyszałam śmiech Zayna. Stał z jakimś chłopakiem. Zapewne z Alessandrem i się wygłupiał. Przyglądałam się jego twarzy. Wyglądał tak beztrosko, zupełnie inaczej niż w biurze.
-Jeszcze nigdy nie widziałam mojego wnuka tak zapatrzonego w jakąś kobietę. Jest tobą oczarowany i mocno zakochany- usłyszałam głos Valentiny.
Owróciłam się do niej i widziałam powagę w jej oczach.
-Sama nie wiem. Wydaje mi się, że patrzy tak na każdą.
-Czasami przyprowadzał tu swoje niby dziewczyny w trakcie mojego pobytu i jego wzrok był inny. Na twój widok w jego oczach tańczą iskierki. On może jeszcze tego nie wie, ale cię kocha. Daj mu szansę, Lauren. To dobry chłopak.
Mam wrażenie, że ona wie, że nasz związek jest fikcją. Szkoda tylko, że dla Zayna jestem tylko ciałem, które można wykorzystać i nic więcej.
_______________________________________
Dziękuję bardzo za wyrozumiałość i jeszcze raz przepraszam. Nie chciałam was zawieźć :c
Do środy ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro