5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Odwołuję to.-jęknęłam zza kabiny.
Przebierałam się w niej od dobrych 10 minut i nadal nie byłam zbytnio przekonana czy ten strój jest....odpowiedni.
Sukienka,która Halie sięgała do kolan mi sięga do połowy ud. Buty są zaciasne o 2 rozmiary,a włosy? Cóż włosy to jedna wielka sterta naelektryzowanego siana przez sukienkę. Na głowie mam wielki wianek.
-Oh,dawaj. Najwyżej po drodze Kobra kupi ci jakieś sandałki-odezwała się znudzona Cassie.
-Zamknij się-szepnęłam z zamkniętymi oczami otwierając kabinę. Dziewczyny nic nie mówiły. Widocznie musiałam wyglądać jeszcze gorzej niż myślałam. Otworzyłam powoli, ale kiedy zobaczyłam ich miny zmarszczyłam brwi. Były...zachwycone?
-Wyglądasz w tym o wiele lepiej niż ja-stwierdziła Hal łapiąc mnie za ramię i wyciągając mnie z kibla. Pierwszy raz widziałam ją taką zdecydowaną. Uwieżyłam jej. Cass prubowała dogonić nas na swoich małych nóżkach. Zachichotałam, a ona posłała mi mordercze spojrzenie. Wybiegłyśmy na boisko, gdzie miała czekać na nas nasza wychowawczyni pani Struk, na którą mówiliśmy Kobra. Jednak przy samochodzie nauczycielki stali też chłopcy. I kiedy nas zobaczyli uśmiechnęli się wszyscy oprócz Asha. Nawet nie wiecie jaką ochotę miałam na przywalenie mu w tą śli...brzydki ryj! Tak! Brzydki ryj! Potem w te małe klejnociki, następnie w ten wykościowany policzek, a potem w...potem jeszcze raz w opuchnięte klejnociki!
Wal się Ashtonie Dauglasie Dante!
-Ma pani tu gotową i zwartą do boju Astrę.-powiedziała uśmiechnięta Hal. Wzdychnęłam i lekko się uśmiechnęłam.
-Nie mówtak jakby była przedmiotem- pouczyła ją Kobra.-Ashton, Astra wsiadajcie do auta- rozkazała nam, a sama poszła do szkoły. Popatrzyłam się na niego zdziwiona.
-Ty...
-Przynajmniej opuści mnie sprawdzian z angielskiego.-przerwał mi.
-Ale...
-Co ty myślałaś, że ta pińdziowata damessa wsiądzie za kierownice?-zaśmiał się October.
-No...
-No to się myliłaś-znowu mi przerwał.
-Kurwa, dajcie mi dojść do słowa!-wkurzyłam się. Jednak zanim zdążyłam cokolwiek dopowiedzieć Cass i Hal zaczęły się śmiać. Warknęłam zirytowana i ruszyłam w stronę auta. Otworzyłam drzwi i wsiadłam na tylne siedzenie. Zaraz po mnie do auta wszedł prubujący ukryć uśmiech Ash.
-Jesteś słodka kiedy się wkurzasz-powiedział do lusterka. Żeby na mnie patrzeć rzecz jasna.
-Zamknij się Dante-powiedziałam oglądając widoki parkingu za oknem.
-Ładnie wy...-nagle drzwi pasażera z przodu się otworzyły, a do auta weszła ok.45 letnia kobieta w granatowym uniformie i białej koszuli. Perły na szyi połyskiwały w świetle słońca, a krwiście czerwone paznokcie wyróżniały się na bladej skórze. Jak zawsze, zimnym tonem nas przywitała, a potem kazała jecheć do szpitala na Rolling Street. Ale zaraz...
Czy Ashton Dante chciał właśnie powiedzieć, że ładnie wyglądam?!
Fuck.
Kiedy staliśmy na czerwonym świetle popatrzyłam się w lusterko. Ashton się na mnie patrzył, ale kiedy zobaczył, że to zauważyłam oparł łokieć o drzwi i wyglądał za szybę.
????Nieogarniamgo!!!!

Dojechaliśmy do szpitala. Wysiadłam zaraz po pani Kobrze.
Ash dogonił nas dopiero, gdy byłyśmy przy recepcji. Pulchna Afroamerykanka, główna z pielęgniarek zaprowadziła nas na piętro dla dzieci. Na ścianach były namalowane postacie z bajek Disney'a. Księżniczek chyba było najwięcej. Uśmiechnięta pielęgniarka zaprowadziła nas do sali nr192. Było tam 5 łóżek szpitalnych, a na każdym z nich smutne dziecko.
-Dzieci, zobaczcie kto do was przyszedł!- powiedziała uśmiechnięta kobieta. Dzieci się na nas popatrzyły, a ich dziecięce buźki rozpromieniły się. Uśmiechnęłam się szeroko i im pomachałam. Jedna dziewczynka wstała i stanęła na przeciwko mnie. Miała w nosie kabelki, a z pod koszuli szpitalnej wystawały kolejne kabelki.- Możecie tu być do tej co zwykle. 19.00. Nie mogą wychodzić na korytarz i się przemęczać. Nie mogą pić napojów gazowanych. Jak coś, wiecie gdzie mnie znaleźć.-powiedziała i wyszła z sali.
-Dante. Jedziesz ze mną do sklepu. Raz dwa.-powiedziała ostro nauczycielka i także wyszła.
-Poradzisz sobie?-zapytał. O! Znalazł się kurde pan troska!
-A nie wyglądam na Astrę Jackson?-odpyskowałam z uniesioną brwiom. Zaśmiał się krutko i wyszedł z sali.
-Jak masz na imię?-zapytała dziewczynka przede mną. Miała zachrypnięty głos i była blada.
-Astra. Ale mówcie mi As.- uśmiechnęłam się szeroko. Na przeciwko mnie była duża kanapa. Wzięłam dziewczynkę na ręce i na niej usiadłam. Jak zdążyłam zauważyć dwójka dzieci spała, czyli została tylko dziewczynka na moich kolanach i dwoje chłopców leżących w łóżkach.
-A jak wy macie na imię?-spytałam z uśmiechem gdy zobaczyłam, że dwoje chłopców się do nas dosiadło.
-To jest Nathaniel-wskazała na rudego chłopca o niebieskich oczkach. Wyglądał na około 5 lat.-To jest Jonas- kiwnęła głową na małego brunecika i zielonych oczkach. Ten z kolei miał może.z 6, 7.- A ja jestem Wendy- powiedziała blondyneczka.
-Wiecie...macie na prawdę piękne imiona-zachwyciłam się- I pierwszy raz mam doczynienia z dziewczynką, o imieniu Wendy. Jak ta ślicznotka z Piotrucia Pana. Oglądaliście tą bajkę?
-Tak-powiedzieli z uśmiechem. A jakże by inaczej? Każde dziecko zaraz po Kubusiu puchatku uwielbia Piotrusia.
-A słyszeliście do tego piosenkę?-zapytałam. Zaprzeczyli ruchem głowy.- To ja wam zaśpiewam! Co wy na to?
-Okej. A umiesz śpiewać?- zapytał Jonas z lekką chrypką.
-O tym zdecydujecie wy-zaśmiałam się. Zdjęłam Wendy ze swoich kilan i wstałam. "Juri" zasiadło wygodnie na kanapie i czekała z wielkimi bananami na twarzy. Wzięłam oddech i już miałam zacząć śpiewać, gdy nagle przypomniałam sobie o bardzo ważnej rzeczy.- A co myślicie o tym, żeby zgromadzić tu także inne dzieci?
-No, w sumie to mozemy-zaseplenił Nathaniel.- Chocie. Pokaze wam gdzie jest lesta cholych.
-Nie mów chorych- uklęknęłam przy nim.
-Cemu?-zdziwił się.
-Nie zwracajcie na to uwagi. Jesteś słodkim dzieckiem. Nie przejmuj się tym, że jesteś chory.
-Ale lekas powiedział, ze...
-Kiedy ja jestem z wami nie mówimy o chorobie. Ze mną jest dzień zabawy i radości-powiedziałam z szerokim uśmiechem-No, a teraz chodźcie po resztę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro