Rozdział XVIII. Ash

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Otrząśnij się wreszcie z tego, ty tchórzliwe strachajło – wymamrotała, dysząc ciężko. Dopiero obudziła się po koszmarnym śnie, w którym wpatrywała się w nią upiornie wyszczerzona twarz Kła.

Była wściekła na samą siebie. Gdy przepłukała usta, w wyplutej wodzie ujrzała ślady krwi. Zacisnęła palce na krawędzi balii, aż zbielały jej kłykcie. Puściła ją nagle z cichym jękiem, ponieważ ujrzała w wodzie swoje naznaczone odbicie. Gdy podchodziła do parapetu, ubrana stosownie do dzisiejszej inicjacji rekrutów, na jej udręczoną twarz wpełzła maska obojętności, wygładzając zmarszczone brwi. Nie była jednak w stanie ukryć sińców pod oczami oraz przeklętego kła, który widniał na jej policzku, pomimo że przez cały ranek usiłowała zamaskować go pudrem.

Nagie drzewa rzucały na polanę cienie, przypominające Ash złowrogie pęknięcia. Mimo to widok był cudowny, oszroniona trawa skrzyła się w promieniach słońca, przypominając wszystkim o nadchodzącym zimowym balu, tradycyjnie organizowanym w pierwszą pełnię tej pory roku. Nie mogła doczekać się nocy pełnej beztroski, jednej z niewielu w całym jej życiu. Tańce, jedzenie, muzyka, wspaniałe stroje, słowem wszystko, co przypominało elfce dom. Uwielbiała czuć się pięknie w skomplikowanych fryzurach, niepraktycznych sukniach i pantofelkach.

Dzisiaj jednakże odgrywać miała silną wojowniczkę, dla której Dircand stał się błahy. Powtarzała to sobie w drodze do namiotu poławiaczki. Musiała szybko zająć myśli czymś innym niż Kłem. Zmusiła się, by zatrzymać swoją rękę, unoszącą się do mrowiącego policzka. Nie będzie tego dotykać. Zamiast tego kontynuowała schodzenie po ścianie z zaciśniętymi w determinacji zębami. Na perły, tak bardzo chciała pozbyć się tego metalicznego posmaku z ust!

Ukradkiem rozejrzawszy się, czy na pewno wszyscy rekruci jeszcze śpią, podeszła do namiotu i przejechała palcami po płachcie wykonanej z porządnego, choć prostego materiału.

– Wstawaj, Villie – nakazała cicho.

Tak jak podejrzewała Ash, dziewczynka miała mocny sen. Elfka z westchnieniem sięgnęła ręką do jednej z wielu swoich kieszeni po czerwoną perłę, podebraną z kufra sali treningowej. Posiadanie takowej poza zajęciami nie było do końca zgodne z zasadami, lecz czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Ostrożnie rozjarzyła magię i, machnąwszy palcem, skierowała jej strużkę przez szparę wejścia ku nagiej stopie.

Krzywy uśmieszek zawitał na moment na twarzy Ash, gdy do jej uszu doleciał spanikowany pisk. Nie tracąc rezonu, zgrabnie odskoczyła kawałek dalej, ponieważ tuż przed nią pojawiło się ostrze toporka, ściskanego przez żylastą dłoń. Broń wbiła się w trawę wraz z warknięciem Villie.

– Nie masz nic przeciwko trenowaniu o tej porze.

Dziewczynka jęknęła gardłowo, przecierając lewe oko.

– Właściwie to...

– To nie było pytanie, młoda – wtrąciła Ash. – Chodź. Przejdziemy się nad jezioro. O tej porze nie powinno być tam nikogo.

Poza Diego, dodała niechętnie w myślach. Na pewno biegał, znowu zużywając do cna pomarańczową perłę. Zdecydowanie za mało spał, ale nie przeszkadzało mu to, póki uzupełniał siły czarami. Nie było to zbyt mądre, ale Ash nic nie mogła zrobić – wraz z Rivanem próbowali mu to wyperswadować dziesiątki razy bez najmniejszych rezultatów.


Specjalnie wybrała okrężną drogę, by sprawdzić kondycję poławiaczki. Ku jej zadowoleniu trucht nie zmęczył dziewczynki ani trochę, co znaczyło, że sporo ruszała się w domu. Być może chciała zostać zwyczajnym żołnierzem, zanim pojawiła się ta tajemnicza magia. Pradawna moc była zdecydowanie czymś, co mogło odciągnąć Ash od pogrążania się w błocie własnej przeszłości, dlatego też z każdym kolejnym krokiem elfka zdawała się odzyskiwać wigor.

Pikieta wyhamowała z prawdziwym kunsztem, Villie zaś zatrzymała się niezgrabnie, ale przynajmniej skutecznie. Nie tracąc czasu, Ash zaprosiła ją, by usiadła na brzegu, tuż przy linii zimnej, czystej wody. Ciemna toń sprawiała niemal zaczarowane wrażenie, zwłaszcza że czasem na tafli gdzieś pośrodku wody pojawiały się półprzeźroczyste sylwetki nimf. Pozwoliła dziewczynce napawać się widokiem, ile tylko chciała, ale wiedziała, że ciekawość poławiaczki prędko przezwycięży poranne otępienie.

– Znasz jakieś elfie zaklęcia? Pokażesz mi je? A jak one działają? I jak ty to robisz, że potrafisz walczyć z zasłoniętymi oczami? Naucz mnie tego, też chcę!

– Spokojnie. Elfie zaklęcia nie działają poza Da Helą, więc nie miałam okazji się z nimi zetknąć już od ładnych dziesięciu lat – powiedziała miękko Ash i zaśmiała się krótko, widząc rozczarowanie dziewczynki. – Wprawa w posługiwaniu się bronią oraz wyczuwaniu przeciwnika przychodzi z czasem. Z pewnością nie nauczysz się tego przez najbliższe miesiące, może nawet lata. Jeśli chcesz być coraz lepsza, musisz trenować pod dobrym okiem. Postaramy się ci pomóc aż do naszych egzaminów, radzę jednak zaprzyjaźnić się z profesorami, bo to oni zaczną wkrótce odpowiadać za twój rozwój techniki.

– A czego dzisiaj mnie nauczysz?

– Chciałam ci pokazać, że magia jest nie tylko użyteczna, ale i piękna. Miałaś już okazję to zaobserwować podczas pierwszej próby, ale teraz będzie trochę inaczej. Patrz.

Wyjęła z kieszonki na piersi niebieską perłę i nieco teatralnie obróciła ją w palcach. Rozjarzyła magię, wpatrując się w taflę. Brwi Villie uniosły się, gdy z jeziora wyłoniła się otoczona błękitnym światłem idealna kula wody. Powstało ich kilkanaście, każda w innym rozmiarze. Ash miała niewielkie kłopoty z utrzymaniem zaklęcia, jej organizm jeszcze nie otrząsnął się zupełnie po wyprawie, lecz, na szczęście, nie dało się tego zauważyć.

Wodne kule fruwały nad powierzchnią w uporządkowanym łańcuchu, tworząc zapierający dech w piersiach spektakl. Zdawać się mogło, że jarzyły się własnym, wewnętrznym światłem. Ash tworzyła z nich wstęgi, okręgi i gwiazdy. Gdy przerwała zaklęcie, bańki rozprysły się, obsypując obie siedzące postaci delikatną mgiełką.

Rozległ się gromki aplauz Villie. Elfka nie omieszkała jej skarcić za taką lekkomyślność. Nikt nie powinien wiedzieć, że pomagała rekrutce, gdyż zrodziłoby to pytania, na które nie wolno było odpowiadać. Hałas przyciągał tylko gapiów.

– Twoja kolej – oznajmiła wreszcie Ash, patrząc jej w oczy z nieskrywanym zaciekawieniem. W końcu niecodziennie można było oglądać rzucającego zaklęcia poławiacza.

– Nie boisz się mnie – zauważyła Villie cicho, spuszczając wzrok. Przez chwilę bawiła się mokrym piaskiem. – Mój najlepszy przyjaciel się boi. Nawet ja się boję. Ale ty nie.

Elfka zamarła.

– Pokazałaś swojemu przyjacielowi magię poławiaczki? – odezwała się Ash karcąco.

– Ja... ja...

– Kazałam ci nikomu nie mówić! – syknęła elfka.

– Dart jest godny zaufania! Przysięgam, że nikomu nie powie!

– Ryzykownie przysięgać w czyimś imieniu.

– Musiałam komuś powiedzieć! – jęknęła płaczliwie Villie, wbijając palce w piasek. – Nie możecie oczekiwać ode mnie zachowania w sekrecie czegoś takiego! Dart jest dla mnie jak brat. Nikt więcej się nie dowie. Poza nim nie mam już komu powiedzieć. Listu do rodziny też nie wyślę, bo ktoś mógłby go przechwycić, a poza tym jeśli oni się dowiedzą, dowie się cała wioska. Wiem to. Naprawdę nie jestem głupia. Okażcie mi odrobinę zaufania!

– Dobrze – westchnęła z rezygnacją Ash. – Ale zgłoś się z Dartem do profesorów. Ja nie mam zamiaru wyjaśniać, skąd on się o tym dowiedział.

– Zgoda. To dlaczego się mnie nie boisz? – zapytała ponownie dziewczynka, natychmiast odzyskując dobry humor. Elfka po części zazdrościła jej tej niewinności.

– Przypominasz mi magię elfów. Jak mogłabym bać się najwspanialszej rzeczy na świecie? – Uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. Dziewczynka odwzajemniła gest. – No, oczaruj mnie, młoda.

Poławiaczka odetchnęła głęboko, otrzepała ręce z piasku i zupełnie znieruchomiała. Nagle czubki jej palców zajaśniały, najpierw bielą, stopniowo jednak Villie wyłuskała z siebie potrzebną magię. Skierowała iskry ku tafli. Kule wychynęły z niej natychmiast, jakby tylko czekały na rozkazy dziewczynki. Utworzyła z nich wstążkę, która przefrunęła nad powierzchnią, a potem ułożyła swoje imię, uśmiechając się leciutko. Ash patrzyła na dłonie poławiaczki ze skrzętnie skrywanym zachwytem. Z drobnej postaci bił bowiem prawdziwy majestat pradawnej mocy.

Zamyślona elfka nie dostrzegła, że Villie z każdą chwilą sięgała po kolejną porcję wody. Kule poruszały się coraz dynamiczniej, zaś brzeg znacząco się obniżył. Gigantyczna, szarpiąca się chaotycznie kropla zaczęła przewyższać większość drzew w Kolegium.

– Przestań, Villie! – krzyknęła Ash, gdy tylko spostrzegła, co się dzieje.

Nie powinna była reagować tak gwałtownie. Zaskoczona dziewczynka straciła kontrolę nad tym, co robi. Bańka pękła. Ash gorączkowo sięgnęła do kieszeni, by wysupłać perłę. Nie mogła jej jednak znaleźć, ponieważ odłożyła ją w inne miejsce. Przekląwszy pod nosem, odpuściła i zwyczajnie sięgnęła umysłem po iskry. Ściana wody spadała z hukiem na brzeg, gotowa utopić obie uczennice, a potem zalać lwią część lasu. Ash z krzykiem determinacji uniosła obie ręce, chwytając magią połowę fali, i z zaciśniętymi zębami próbowała zapanować nad drugą. Była jednakże osłabiona, nie potrafiła poradzić sobie z takim ciężarem.

Nagle poczuła, jak ogromny nacisk ustępuje. Fala znieruchomiała tuż nad ich głowami. Elfka spojrzała na Villie, ale to nie ona pomogła powstrzymać katastrofę, zbyt zajęta była wpatrywaniem się z przerażeniem na własne dłonie.

– Macie szczęście, że niektórzy Gońcy trenują o tej godzinie!

Spomiędzy drzew wychynął Lucjan. Ściskał mocno perłę, stopniowo uspokajając rozszalałe fale. Wraz z Ash rozłożyli wodę równomiernie po całej tafli, po czym przerwali zaklęcie.

– Ash, co ty wyprawiasz, na wszystkie perły? Dziecko byś utopiła!

– Trochę mnie poniosło. Młoda sama się przypałętała – wybąkała elfka. – Chciała popatrzeć.

– Z natury jestem ciekawska – przytaknęła Villie.

Ash zaskoczyło to, jak dobrze dziewczynka wykorzystała prawdziwe emocje, swoje poczucie winy i strach, by ukryć prawdę. W najmniejszym stopniu nie wypadło to podejrzanie i elfka sama gotowa byłą uwierzyć, iż rekrutka zwyczajnie patrzyła na ćwiczącą szóstoklasistkę. Młoda miała zadatki na świetnego maga. Szkoda tylko, że była taka nieokrzesana.

Elfka z troską zmarszczyła brwi, przyglądając się zdyszanemu Lucjanowi. Z natury był śpiochem, zatem bieganie o świcie w ogóle do niego nie pasowało. Widocznie jego też dręczyły jakieś koszmary, o których postanowił nie informować swoich przyjaciół. Tego tematu nie zamierzała zgłębiać.

– Co tu robisz o tej porze? W twoim pokoju wybuchł pożar i musiałeś znaleźć inne miejsce na drzemkę? – spytała zamiast tego z największą beztroską, jaką zdołała z siebie wykrzesać.

– Dlaczego zwyczajnie nie uznasz, że jestem przykładnym, pracowitym uczniem? – obruszył się Lucjan, ale Ash roześmiała się, jeszcze zanim skoczył mówić. Chłopak przewrócił oczami. – Dobra, dobra, w to sam nie wierzę. Do egzaminu zostało mało czasu i muszę być w formie. Słyszałem, że kilka lat temu Gońcom kazano przebiec z Gwardii Północnej aż do Południowej. Żadnych koni ani wozów po drodze, tylko bieg przez cały kraj. Mieli na to miesiąc. Miesiąc, rozumiesz?

– Czyli jednak masz w sobie odrobinę odpowiedzialności – przyznała Ash z przesadnym zdumieniem.

– Bardzo śmieszne – żachnął się Lu, ale nie potrafił powstrzymać uśmiechu. – Idziesz ze mną na śniadanie?

Odwróciła się w stronę Villie, aby sprawdzić, czy i ona doszła już do siebie, ale poławiaczki nigdzie nie było. Rozejrzawszy się, Ash zdołała dostrzec pojawiające się znikąd ślady na piasku. Dziewczynka, używając fioletowej magii, szła w stronę lasu nierównym krokiem i najwyraźniej nie chciała jej towarzystwa. Elfka westchnęła cicho, podniosła się z ziemi i ruszyła za Lucjanem.

***

Szóstoklasiści przez kilka wieczorów spotykali się w piwnicach, by omówić plan inicjacji. Pracowały przy tym zarówno trzy grupy specjalne, jak i zwyczajni uczniowie. Noc podzielono na cztery etapy związane z krążącymi po Kolegium opowieściami. Zadbano, by rekruci dowiedzieli się o wszystkich mitycznych stworach, jakie podobno czyhały na terenie akademii. Każde z zadań było wymagające, lecz stanowiło nieocenioną pomoc w wyborze swego powołania, dlatego profesorowie chętnie przystawali na te nieoficjalne zajęcia dla młodych magów.

Grotek zabronił Rivanowi uczestniczyć w inicjacji, co niesamowicie rozsierdziło elfa. Ash cieszyła się, że medyk zmusił go do pozostania w łóżku, ponieważ sama nie zdołałaby go do tego przekonać.

Wybiła północ. Uczniowie przekradli się pomiędzy namiotami rekrutów, stanęli w kręgu tyłem do siebie i zaczęli rytmicznie klaskać w ręce. Elfka przyglądała się, jak na polanie pojawiają się zmarznięte, niewyspane dzieci. Większość rozbudziła się natychmiast, podekscytowana nowym zadaniem, kilkoro wyraźnie marzyło jedynie o powrocie do posłania.

Z kręgu wyszedł Diego, odziany w narratorską maskę oraz pelerynę. Jego pomarańczowa perła błyszczała jasno, oświetlając od dołu jego twarz. Nadawszy swojej osobie odpowiednio mroczny klimat, półelf obiegł całą polanę w mgnieniu oka. Stanął kilka kroków przed kręgiem uczniów i nieznacznie skłonił głowę.

Po nim wystąpiła Kalani, jedna z najlepszych przyszłych Gwardzistek w roczniku. Wyjęła z pochwy długi miecz o świeżo wypolerowanym ostrzu. Użyła błękitnej perły, by rzucić w górę grubą szczapę drewna. Zamachnęła się mieczem, otaczając jego klingę czerwoną magią i przecięła polano na pół z taką lekkością, jakby było to masło. Po wszystkim opuściła głowę podobnie jak Diego i dołączyła do półelfa.

Rozległ się trzepot skrzydeł, który sprawił, że wszyscy rekruci jak jeden mąż unieśli wzrok. Uczniowie pozostali nieruchomi, nadal odgrywając pełne napięcia przedstawienie. Na grzbiecie wielkiego, majestatycznego smoka o grafitowych łuskach siedział Kati. Wielkie skrzydła rozpinały się na szerokość sześciu metrów. Bestia wylądowała na skraju polany, a Zaklinacz, furkocząc peleryną, podszedł do Diego oraz Kalani.

Ash stanęła obok Katiego niewidzialna. Wyjęła z rękawa dwa sztylety. Rekruci w pełnym respektu milczeniu obserwowali, jak ostrza pędzą w stronę drzewa znajdującego się po przeciwnej stronie pola, a jedno ostrze wbija się idealnie w czubek rękojeści drugiego. Elfka przestała używać magii, stopniowo wyłaniając się z cienia.

– Cztery zadania inicjacji. Czy jesteście na nie przygotowani? – zapytał Diego niskim głosem.


Najpierw z szeregu wystąpiła Kalani. Ręką zachęciła rekrutów, by podążyli za nią na miejsce. Pozostała trójka reprezentantów ruszyła za dziećmi w procesyjnym szyku, pochód zaś zamykała reszta szóstoklasistów. Z okien Kolegium wychylały się inne roczniki, uważnie obserwując rekrutów. Nic dziwnego, w końcu cały dzień obstawiano, który z nich poradzi sobie najgorzej.

– Zadanie pierwsze – oznajmiła Kalani donośnym altem. – Gwardzista musi być odważny.

Podeszła do pnia jednego z drzew i odgarnęła z niego warstwę mchu, ukazując pierwszy stopień schodów wiodących pod powierzchnię. Kompleks przejść nie był zbyt rozległy, ale za to okraszony opowieściami wymyślonymi przez uczniów. Zanim zbudowano tu akademię, tunele były mieszkaniem dzikich jaszczurów, a obecnie młodsze klasy trenowały tu walkę w ograniczonej przestrzeni. Stanowiły idealne miejsce na inicjację.

– To przecież podziemne tunele – rozległy się szepty. – Mówili nam, że kiedyś zgubiła się tam grupa rekrutów i teraz tam straszy!

– Mieszkają tam potwory – dodał ukradkiem jeden z uczniów.

– Nie przeczę prawdziwości tej historii. Ja tylko chcę zobaczyć waszą odwagę. Kto odnajdzie wyjście z tunelu inne niż to, przez które wszedł, zdobędzie moje uznanie, a kto nie podejmie wyzwania, zostanie ochrzczony tchórzem. – Kalani gestem zaprosiła do wejścia.

Dzieci jedno po drugim schodziły pod ziemię. Szóstoklasiści z rozbawieniem słuchali, jak co bardziej strachliwi piszczą na widok małych smoków, które zaczarowali Zaklinacze. Kilkoro uczniów schowało się w tunelach i co jakiś czas rzucało zaklęciem z czerwonej perły, sprawiając wrażenie trzęsienia ziemi i pomruków potworów.

Rekruci wychodzili z podziemi bardziej lub mniej pokiereszowani. Ash wypatrzyła wśród nich Villie. Poławiaczka skrywała swoje emocje niemal doskonale, ale co jakiś czas widać było po niej stres. Z pewnością nie było łatwo ukrywać swoje umiejętności.

Diego szeptem liczył wychodzących. Elfka obserwowała jego nieznacznie drżące dłonie. Nadal nie pozbierał się po tym, co wczoraj odkrył. W ciągu dnia odbył rozmowę z profesorami, przez którą omal nie odwołano dzisiejszej zabawy. Również bal stanął pod znakiem zapytania. Póki co posłano profesora Arone do stolicy z wieściami. Ash wiedziała, że półelf cały czas trzymał się nadziei, iż jego domysły są całkowicie błędne.

– Zaklinacz musi być opanowany – odezwał się Kati, gdy ostatni rekrut wybiegł z tunelu.

Zaprowadził kandydatów do płytkiej jaskini. Uprzednio wraz z Zaklinaczami przenieśli do środka swoje wierzchowce. Kargan także się tak znalazł.

– Kto wejdzie do środka i przyniesie jeden ze znajdujących się tam przedmiotów, nie powodując żadnego ryku u bestii, zdobędzie moje uznanie. Możecie też pominąć to zadanie, ale wówczas możecie zapomnieć o aspirowaniu na Zaklinacza.

Kati wszedł do środka, trzymając na dłoni kulę żółtego światła. Oświetlił delikatnie śpiące tam smoki i gryfy. Opuścił jaskinie równie leniwym krokiem, z jakim wcześniej przechadzał się między potworami.


Nadeszła kolej na trzecie zadanie. Odprowadziwszy rekrutów na polanę, Kati zamienił się miejscami z Diego. Półelf uniósł obie dłonie. Zachowywał się doprawdy niezwykle i elfka nie mogła się napatrzeć na kunszt, z jakim odgrywa pewnego siebie narratora. Wyglądał niesamowicie w czarnej, dopasowanej koszuli.

– Goniec musi być szybki. Kto przebiegnie wszerz podziemne jezioro tak, by pokrywający je lód się pod nim nie załamał, zyska moje uznanie. Lód jest cienki... ale Goniec jest bardzo, bardzo szybki.

– Słyszałam, że pod lodem mieszkają krwiożercze nimfy – zaśpiewała któraś z uczennic z szerokim uśmiechem.

– Jeśli nie spróbujecie, stracicie w oczach profesora Gońców – ostrzegł Diego.

Półelf przywołał na twarz teatralnie złowieszczy uśmiech, lecz w świetle pomarańczowej perły ów wyraz twarzy w zupełności wystarczał, by jeszcze bardziej zaniepokoić i tak już przestraszone dzieciaki. Nawet Ash musiała przyznać, że bawiła się szampańsko, mogąc obserwować ich reakcje na przedstawienie, którego ofiarą sama padła sześć lat temu. Zastanawiała się, czy wówczas wyglądała równie komicznie.

Podziemna jaskinia, ta sama, w której nie tak dawno odbywał się trening Pikiet. Elfka miała wrażenie, iż wydarzyło się to w ubiegłym stuleciu. W ciągu ostatnich tygodni spokojne życie ucznia zmieniło się nie do poznania. Dircand. Teofano. Kieł.

Znów powstrzymała rękę, sięgającą do policzka. Z chęcią wycięłaby sobie tam skórę, gdyby tylko potrafiła się na to odważyć. Zamiast tego z najwyższym trudem skupiła się na rekrutach gotujących się do biegu po lodzie. Nie obyło się bez kilku niezamierzonych kąpieli, ale nikomu nic poważnego się nie stało – delikwentów wyciągano przy pomocy magii.

– I tak jesteście dzielniejsi, niż ci, którzy w ogóle nie spróbowali – pocieszył ich Diego.


Ash odetchnęła głęboko. Teraz nadeszła jej kolej, by zaanonsować ostatni etap, ten najtrudniejszy.

– Pikiety muszą być niewidzialne. Kto chce dowieść, że ma ambicję do zostania szpiegiem, będzie musiał zakraść się do pokoju medyka Grotka i ukraść stamtąd zieloną perłę. Ma ich zapas gdzieś u siebie, ale nie powiem, gdzie dokładnie, bo to byłoby zbyt proste.

– Czy to nie jest niezgodne z regulaminem? – wtrącił jakiś chłopiec, podnosząc rękę.

– Co to za Pikieta, która nie łamie zasad? Mam rację? – zapytała, krzyżując spojrzenia z Cyriakiem, z którego momentalnie uszła cała zwyczajowa zuchwałość.

Wówczas w górę uniosła się dłoń Villie.

– Czy możemy używać fioletowej magii?

– Nie, młoda, nie dostaniecie pereł – odparła Ash. – Dodam, że Grotek ma dobry słuch, ale kiepski wzrok. To pomoże wam obrać odpowiednią strategię.


Okazało się, że jedynie siedmioro rekrutów gotowych jest na takie ryzyko. Ash jednak zdumiało to, jak prędko każde z nich odnalazło perłę i bez najmniejszego problemu wydostało się z pokoju, w dodatku czyniąc niemały, jak na Pikiety, hałas. Co jakiś czas słyszała bowiem dziwne szmery i stukania, siedząc na parapecie sąsiedniego pokoju, gdzie czuwała nad przebiegiem zadania. Wszyscy szóstoklasiści patrzyli na siebie w konsternacji. Grotek miał lekki sen i bez problemu wstawał w nocy, jeśli tego wymagali jego pacjenci. To, że spał, zakrawało niemal na cud.

– Grotek się nie obudził? – zapytała jedną z dziewczynek, odbierając od niej żądaną zdobycz.

– Nie. Cały czas chrapał – odparła rekrutka.

Ash przekrzywiła głowę. Coś było nie w porządku.

Grotek nigdy nie chrapał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro