|| Jak zauroczył mnie niepozorny chłopaczek ||

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Był piękny. Tak inny od tych chłopców, których widziałam na co dzień. Gęsta grzywka koloru ni to blond, ni to rudego opadała na czekoladowe oczy, wpatrujące się bystro w przechodzących ludzi. Piegi, rozsypane wesoło po policzkach nadawały jego twarzy wyrazu dziecięcej niewinności, w którą nie wiedzieć czemu, po prostu nie wierzyłam. Za dobrze go znałam. Wąskie usta zaciśnięte w pobielałą kreskę i smutny wyraz twarzy tylko dowodziły, że jego życie nie było tak kolorowe jak się wydawało.

Był niski. Niski jak na chłopaka, na pewno niższy ode mnie. Drobny, chudy, wręcz nieszkodliwy, jednak szerokie koszule i brak obcisłych rękawów skrywały potężne mięśnie i krzepę, z której nie bał się korzystać. Był lubiany. Lubiany za piękny, sztuczny uśmiech, oklepane teksty i dobre serce. Mimo, że je chował, ukrywał przed okrutnym światem posiadał je i było to najpiękniejsze serce, jakie kiedykolwiek przyszło mi spotkać.

Podszedł do mnie na przerwie. Uroczo zakłopotana twarz i strach wypełniający oblicze sprawiły, że myślałam o jakichś złych wieściach, jednak na pewno nie o zostaniu parą. Ale kiedy zadał pytanie serce zaczęło bić szybciej, a podniecenie krążyło w żyłach niczym narkotyk.

Chciałam tego. Chciałam i odparłam „tak". Wcześniej rozmawialiśmy rzadko, ale to nie znaczy, że się nie obserwowaliśmy. Bardzo często spoglądaliśmy sobie w oczy. Napotykałam jego spojrzenie na stołówce, na lekcjach, nawet na wf-ie, kiedy siedział często na trybunach, a ja pochłonięta jego obecnością nie potrafiłam skupić się na grze.

Bardzo często byłam wtedy szczęśliwa, a jeszcze częściej płakałam. Kochałam go szczerze, a jednocześnie nic między nami nie było. Po jakimś czasie przestał się odzywać, a potem odszedł bezczelnie, przytulając się do innej – lepszej, bardziej kształtnej, ładniejszej.

Zmieniłam się. Straciłam wszystko, czym się cechowałam i z czym utożsamiali mnie inni. Blask w spojrzeniu, zamiłowanie do uśmiechów i tą uroczą, dziecięcą naiwność. Zranił mnie i to tak mocno, że nie umiałam pojąć jak bardzo. Serce dosłownie pękło, a ja, opleciona ciernistą gałęzią cierpienia, musiałam sama je skleić, mając do dyspozycji słaby klej. Jednak nigdy go nie znienawidziłam. Uciekałam od niego, unikałam, owszem, ale nigdy nie miałam siły by zapałać do niego czystym gniewem.

Teraz rozmawiam z nim więcej niż wtedy. Po prawie trzyletniej przerwie poznałam go na nowo i teraz również nie mam możliwości go nienawidzić. Mimo, że wbił we mnie igły cierpienia, których do teraz nie udało mi się wyjąć, nadal go uwielbiam, ale już w inny sposób. Był młody, zagubiony w porywach życia i uczucia i ja to rozumiem. Teraz jest moją bratnia duszą, mimo ze sam chyba o tym nie wie. Łaknę jego obecności, potrzebuje jego głosu i świadomości, ze jest szczęśliwy, ale nie chce go kochać. Nie chcę czuć do niego nic poza cholernie silną więzią przywiązania, mimo że ona też coraz bardziej wyciąga ze mnie życie.

Sama nie umiem się określić. Dalej uważam, że ma piękne serce i dalej uważam, że jest wyjątkowy.

Mimo, że ta wyjątkowość zabija mnie coraz bardziej.

K, to dla ciebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro