17. Wigilia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po kłótni z mamą przestałam chodzić do herbaciarni. Ciągle miałam do niej żal, że podjęła decyzję za moimi plecami, nie rozmawiając ze mną o tym wcześniej. W moim przekonaniu, skoro razem otwierałyśmy "Serce", razem tam pracowałyśmy, to decyzje o zmianach tez powinnyśmy podjąć wspólnie. Zawsze, gdy o tym myślałam, kłuło mnie coś w piersi i czułam się potraktowana niesprawiedliwie. Dlatego nie chciałam nawet słuchać, co dzieje się w herbaciarni, jakby to miejsce przestało dla mnie istnieć.

Co dziwne nie miałam żalu do Eda, choć to przez jego wścibstwo i bezczelność popsuły się relacje w mojej rodzinie. Wręcz przeciwnie, uważałam, że jego działania były czymś w rodzaju papierka lakmusowego, który obnażył nieuwagę mamy na moje uczucia.

Kontakty z nią ograniczyłam do minimum. W dniach, kiedy mama miała wolny wieczór, ja umawiałam się na korepetycje poza domem, albo na pracę z Edem w jego mieszkaniu. Wolałam nawet wybrać się na samotny spacer po mieście, czy bez celu łazić po sklepach, niż spędzać czas z mamą w domu. Ona robiła, co mogła, żeby wróciły nasze dawne, przyjacielskie relacje: namawiała mnie na wspólne obejrzenie filmu, lub gotowanie, a kiedy odmawiałam, sama przygotowywała moje ulubione potrawy i posuwała mi je pod nos. Kilka razy próbowała porozmawiać ze mną poważnie, a ja bez skrupułów wykorzystywałam jej delikatność i w twardych słowach, kłamiąc, odsuwałam ją od siebie, mówiąc, że mam dużo nauki, albo, że chcę się położyć, bo boli mnie głowa. Przeze mnie mama często była smutna, ale moja urażona duma, nie pozwalała mi się tym przejmować.

Zbliżały się jednak święta Bożego Narodzenia i Wigilia, która była jednocześnie, dniem moich osiemnastych urodzin. Od dawna wiedziałam, że spędzę ją tylko z mamą. Nie chciałam wchodzić w dorosłość dziecinnie pogniewana na jedyną osobę na tym świecie, dla której cokolwiek znaczyłam. Nie myślałam nawet o organizowaniu choćby najmniejszego spotkania urodzinowego z przyjaciółmi, nie było to możliwe w Wigilię.

Wiadomo, ktoś tak pechowy jak ja musi mieć urodziny w jedyny dzień w roku, kiedy jest pewne na sto procent, że wszyscy są uziemieni w swoich domach i nie można nawet zjeść kawałka tortu.

Dawniej, całą rodziną spędzaliśmy święta u babci w Warszawie. Po śmierci taty wysyłałyśmy jej jedynie kartkę z życzeniami, na którą zresztą nigdy nie odpowiadała. Pytałam mamę, dlaczego tak jest. Podobno babcia sama tak zdecydowała. Nie mogła się pogodzić ze śmiercią jedynego syna, a kontakty z nami były dla niej zbyt bolesne, dlatego całkowicie je zerwała.

Miałam nadzieję, ze tegoroczne święta pozwolą mi uporać się z moim gniewem na mamę, a ciągle bolące rany jakimś cudem się zabliźnią.

Podobno jest coś takiego jak świąteczny cud?

***

— Helenko, chciałam porozmawiać z tobą o świętach — Słowa mamy zaskoczyły mnie, nie miałam pojęcia, co za chwilę usłyszę.

— Chcesz wyjechać gdzieś z Marcinem i zostawić mnie samą? — Nieco drżącym głosem wypowiedziałam to, co jako pierwsze przyszło mi do głowy.

— Skądże! Jak mogłabym zostawić w święta moją ukochaną córkę samą w domu? — zapewniła mnie żarliwie. — Wręcz przeciwnie. Pomyślałam, że mogłybyśmy zaprosić chłopaków do nas.

Wspólne święta z Edem i jego ojcem? Nie ma mowy!

— Czyj to pomysł? — zapytałam z podejrzliwością.

— Mój oczywiście — odpowiedziała mama. — Tobie pierwszej o nim mówię, bo nie zamierzam zrobić już nic, na co się wcześniej nie zgodzisz. Jesteś dla mnie najważniejsza — Wiedziałam, że mama nawiązuje do sytuacji z herbaciarnią, ale nie skomentowałam jej słów, a ona mówiła dalej: — To ich pierwsze święta po przyjeździe do Polski, nie mają tutaj rodziny, więc są zdani tylko na własne towarzystwo. Też dręczą ich trudne wspomnienia. Pomyślałam, że razem byłoby nam raźniej i na pewno weselej. Ugotowałybyśmy nasze popisowe świąteczne potrawy, porozmawialibyśmy...

— Nie, mamo. Nie chcę — powiedziałam zdecydowanie.

Mama patrzyła na mnie poważnie swoimi dużymi, szarymi oczami. Nie była smutna, ani rozczarowana moją odpowiedzią. Kiwnęła głową i uśmiechnęła się do mnie nieznacznie. Nie zapytała o powód mojej odmowy.

Bardzo dobrze, bo sama nie wiem, dlaczego się nie zgodziłam.

— Dobrze. Spędzimy święta tylko we dwie, Kochanie.

Sprawy potoczyły się jednak inaczej. Niespodziewanie otrzymałyśmy wiadomość od babci, w której zapraszała nas na Wigilię do swojego domu.

***

Dwa dni przed Wigilią montowaliśmy u Eda ostatni już odcinek naszego projektu, o kulturze i był to chyba pierwszy temat, w którym polska szkoła wypadała lepiej od amerykańskiej. W Polsce kultura była bardziej spontaniczna i różnorodna.

Zabrałam ze sobą talerz z przekąskami, żeby odpowiednio uczcić nasze ostatnie przed świętami spotkanie. Zdążyłam zauważyć, że Ed jest wiecznie głodny i może jeść bez przerwy. Nie mam pojęcia, jakim cudem wyglądał jak adonis, skoro pochłaniał tak duże ilości jedzenia!

Ciągle nie mogłam się przyzwyczaić do jego fizyczności. Jakby nie patrzeć, Ed był atrakcyjny, emanował od niego męski urok i rozumiałam coraz lepiej dziewczyny, które nie umiały mu się oprzeć. Przyjemnie się patrzyło na jego uśmiechniętą twarz, na którą opadały czarne kosmyki włosów, umięśnione ramiona, szeroką klatkę piersiową, nawet sylwetkę.

Zazwyczaj wywiązywał się z zakazu dotykania, a ja pilnowałam tego surowo, bo nawet najmniejszy kontakt fizyczny z chłopkiem, kiedy na przykład stojąc za moimi plecami pochylał się nade mną, żeby pokazać mi coś w telefonie, czy na ekranie komputera, czy choćby przelotny dotyk, wywoływał u mnie niechciane dreszcze i palpitację serca. Z całych sił starałam się powstrzymać reakcje mojego ciała na jego bliskość.

— Nie chce mi się teraz tego robić, dokończę w święta — powiedział Ed, skrzyżował ręce za głową i przeciągnął się, sprawiając, że jego koszulka podciągnęła się do góry, odsłaniając umięśniony brzuch. — Podoba ci się? — powiedział, widząc, gdzie patrzę.

— Zastanawiam się tylko jakim cudem jesteś takim mięśniakiem przy swojej diecie. Za dwa, góra trzy lata zrobisz się misiowaty — odpowiedziałam, siląc się na swobodny ton.

Ed parsknął śmiechem.

— Misiowaty? Lubisz przytulać się do misiów, Helen? — zapytał zaczepnie. — Bo jeśli tak...

— Nie — przerwałam mu. — Teraz jest okej. Taki mi się podobasz — zobaczyłam, jak jego usta rozciągają się w szerokim uśmiechu. — To znaczy nie w takim sensie, jak pomyślałeś, po prostu uważam, że wysportowani ludzie wyglądają dobrze.

— Ty też mi się podobasz — powiedział Ed, patrząc mi prosto w oczy. — Cała i w każdym sensie. Umięśniony brzuszek również.

Speszył mnie, jak zwykle nie potrafiłam zapanować w jego obecności nad sobą. Poczułam, jak moje policzki się rumienią.

— Nie zaczynaj znowu swoich wygłupów. I tak nie wierzę w ani jedno twoje słowo.

Ed popatrzył na mnie uważnie i zmienił temat. Położył się na łóżku i poklepał miejsce obok siebie.

— Chodź, pogadamy — powiedział, a widząc, że nie ruszam się z miejsca, dodał: — Bez dotykania, Helen. Pogadajmy jak przyjaciele.

Zaskoczyłam samą siebie, ale położyłam się na jego łóżku na boku, zwracając się twarzą w jego stronę.

— Widzimy się ostatni raz przed świętami, prawda? — zapytał, a ja potwierdziłam skinieniem głowy — Szczerze mówiąc, spodziewałem się, że nasi starzy zorganizują coś wspólnie.

— To niemożliwe, bo my wyjeżdżamy — odpowiedziałam wymijająco, bo nagle poczułam się głupio, że nie zgodziłam się na wspólne święta.

— Tak, wiem, ojciec coś wspominał. Słyszałem, że masz urodziny w Wigilię?

— Taki pech — zaśmiałam się. — Wigilia i urodziny to najbardziej prezentowe okazje w roku, a w moim przypadku zamiast dwóch, zawsze był tylko jeden dzień.

— Jak wyglądał? Opowiesz mi? — zapytał.

Popatrzyłam na niego z podejrzliwością, wahałam się przez chwilę.

— O moich Wigiliach? Naprawdę chcesz o tym słuchać? — zapytałam.

— Chcę, Helen.

— Okej. W poprzednim życiu Wigilię spędzaliśmy u babci w Warszawie. Było bardzo fajnie, rodzinnie, wesoło. Wiesz? Mój tata był najfajniejszym facetem na świecie! Z nim zawsze było super! — na chwilę żal ścisnął mnie za gardło. — A teraz jesteśmy we dwie z mamą. Wspominamy, przeglądamy albumy ze zdjęciami, a później oglądamy świąteczne filmy na Netfliksie, objadając się rybami.

— Brzmi nieźle — zaśmiał się Ed.

— Jest okej, tak dobrze, jak może być w naszej sytuacji. A jak to wyglądało u ciebie? — zapytałam szybko. — Opowiedz mi, jak wyglądały twoje ostatnie święta.

— Były ekstremalnie chujowe. Dzień przed świętami zastałem moją dziewczynę, która obciągała mojemu kumplowi z drużyny — powiedział beznamiętnym tonem.

—  Jezu! Co za koszmar! —  Byłam zaszokowana tym, co usłyszałam.

— To była suka, puszczała się z każdym, jeśli miała z tego jakiś interes. Wszyscy o tym wiedzieli oprócz mnie. Dla mnie była bez zarzutu, wręcz doskonała. Tyle że to wszystko okazało się jednym, wielkim kłamstwem.

— Bardzo ci współczuję — powiedziałam szczerze. — Kochałeś ją?

— Tak wtedy sądziłem, dlatego zabolało. Dzisiaj wiem, że to nie było to — powiedział. —  A jeśli chodzi o święta w Stanach, to można je podsumować stwierdzeniem "przerost formy nad treścią": sweterki, elfy, światełka, dekoracje. Uwierzysz, że niektórzy nawet auta obwieszają tym całym świątecznym badziewiem?

Roześmiałam się.

— Jeśli to im pomaga poczuć to coś, co niosą ze sobą święta...

— Co to jest, Helen? — zapytał Ed poważnym tonem — Dla ciebie.

— Hmm... chyba miłość.

— Miłość? — zapytał z powątpiewaniem — Ty naprawdę w nią wierzysz?

— Tak. Mieć kogoś, kogo można kochać z wzajemnością... myślę, że to najlepsze, co może przytrafić się w życiu — dopiero, jak wybrzmiały te słowa, uświadomiłam sobie, co i do kogo powiedziałam i że za chwilę mogę zostać wyśmiana. — Dlatego lubię moje święta, które spędzam z mamą — dodałam szybko. — Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę rozmawiała z tobą na takie tematy.

Szybko podniosłam się z łóżka.

— Hej, nie musisz uciekać, Helen — Ed próbował mnie zatrzymać. — Dlaczego uciekasz? Nie będę się śmiał. Może nawet dzięki tobie i ja uwierzę w miłość?

Nie miałam pewności, czy Ed mówi poważnie, czy nabija się ze mnie.

— Sorry, nie umiem z tobą rozmawiać na takie tematy — powiedziałam mocno zawstydzona. — Lecę do domu. Wesołych świąt, Ed!

***

W dzień Wigilii ubrałyśmy się w najlepsze sukienki i zaopatrzone w elegancki prezent wyruszyłyśmy naszym autem do Warszawy. Na wszelki wypadek, jakby babcia miała zamiar zaprosić nas na nocleg, zabrałyśmy ze sobą niewielki bagaż z ubraniami na zmianę i kosmetykami.

— Dlaczego tak bardzo stresuje cię ta wizyta? — zapytałam mamę w drodze. Widziałam, że od dnia, w którym dotarło zaproszenie, stała się zamyślona i małomówna, a teraz jej twarz była blada jak ściana, a dłonie z całych sił zaciskały się na kierownicy, aż skóra przybrała siny kolor.

— Po prostu dawno nie widziałam się z babcią — Mama chciała zbyć mnie tą odpowiedzią.

— Mamo, jestem już dorosła, znam cię i wiem, że nie tylko o to chodzi. Powiedz mi, proszę — nalegałam.

— Helenko, to trudne... Nie chcę cię źle nastawiać. To twoja babcia, najbliższa i jedyna, oprócz mnie, rodzina.

— Mamo, proszę, chcę znać rodzinne relacje i twoją wersję. Umiem myśleć samodzielnie, zaufaj mi — powiedziałam, a mama ciężko westchnęła.

— Babcia nigdy mnie nie lubiła... — powiedziała cicho.

— Naprawdę? — Byłam szczerze zdziwiona. — Nigdy nie zauważyłam między wami niechęci.

— Bo tata postawił tę sprawę na ostrzu noża. Na początku małżeństwa zdarzało się, że jego matka krytykowała mnie, albo traktowała z góry. W jej opinii byłam źle urodzona, za słabo wykształcona, za mało obyta, za biedna, zawsze nieodpowiednio ubrana i tak dalej. Jej zdaniem nie byłam odpowiednią partnerką dla Tomka, raczej jego kulą u nogi ... — mówiła mama, a ja szeroko otwierałam oczy ze zdumienia. — Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Zgadzałam się z nią. Ona miała we wszystkim rację, córciu... Nie mam pojęcia, dlaczego Tomasz wybrał akurat mnie.

— Pokochał cię, tylko i aż tyle! Co to znaczy, że postawił się babci? Była awantura? — dopytywałam.

— Awantura to za dużo powiedziane. Twoja babcia do prawdziwa dama, z nienagannymi manierami. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na kłótnię — odparła mama. — Po prostu któregoś dnia mój mąż wziął mnie za rękę, stanął twarzą twarz przed matką i oznajmił jej, że oczekuje szacunku dla swojej żony. Powiedział jej, że to ja jestem jego miłością i spędzi ze mną całe życie. Byłam wtedy w ciąży, Tomek szalał ze szczęścia, że zostanie ojcem — mama uśmiechnęła się do wspomnienia. — Dokładnie pamiętam, co wtedy powiedział: "Kocham cię, mamo, ale jeśli każesz mi wybierać, to nie zawaham się ani sekundy. Moje miejsce jest przy Dorocie i naszym dziecku".

— Nie dziwię się, że to pamiętasz. Pewnie poryczałaś się ze wzruszenia?

— Nawet nie... za bardzo byłam przejęta, czułam się bardzo niezręcznie. Nie chciałam wchodzić między matkę i syna. Oni, tak jak my teraz, mieli tylko siebie — Mama zamilkła na chwilę, a potem opowiadała dalej. — Na początku mojego związku z Tomkiem miałam cichutką nadzieję, że jego mama, będzie mnie traktowała jak córkę. Przez całe życie tęskniłam za mamą, wyobrażałam sobie, jak dobrze musi być, gdy się ją ma... Swojej nawet nie pamiętam... — Zdjęła jedną dłoń z kierownicy i położyła ją na mojej dłoni. — Dlatego nie gniewaj się na mnie, Helenko, jeśli coś źle robię, jako mama. Nie miałam od kogo się tego nauczyć.

Wiele razy słyszałam od mamy, że babcia Jadwiga, która ją wychowywała dbała przede wszystkim o zapewnienie osieroconej wnuczce bytu. Nigdy nie okazywała uczuć. Mama nie zaznała w dzieciństwie ciepła, przytulenia, głębokiej rozmowy. Starała się spełniać wszystkie oczekiwania swojej babci Jadwigi i tęskniła za innym życiem. Już w dzieciństwie postanowiła sobie, że jeśli kiedykolwiek będzie miała własną rodzinę, to otoczy ją przede wszystkim czułością i miłością.

— Mimo usilnych prób, nie umiem się na ciebie gniewać, mamuś — powiedziałam, zrobiło mi się głupio, za mój gniew. — I co było dalej z wami i babcią? — zapytałam, ciekawa dalszej części historii.

— Tata podjął decyzję, że nie będziemy mieszkali w Warszawie. Dla niej to miał być sygnał ostrzegawczy. Przeprowadziliśmy się do Lublina i tutaj się osiedliliśmy. Moja babcia Jadwiga, poważnie wtedy chorowała i wkrótce zmarła. Wybudowaliśmy tutaj dom, ty się urodziłaś.

— A babcia?

— Nigdy już nie usłyszałam od niej złego słowa, nawet na osobności. Nigdy nie popatrzyła na mnie krzywo. Albo zrozumiała i pogodziła się, że to ja jestem jej synową, albo zwyczajnie nie chciała stracić syna, bo wiedziała, że z Tomkiem nie ma żartów. Była obecna w naszym życiu, w każdej ważnej chwili nam towarzyszyła.

— Pamiętam. Była dobrą babcią. Zawsze miała dla mnie dobre słowo i fajny prezent — Uśmiechnęłam się do wspomnień.

— Och, ona cię uwielbiała! — powiedziała mama.

— Nie rozumiem, dlaczego zerwałyśmy całkowicie kontakty... — powiedziałam ze smutkiem.

— Ja też. Po śmierci taty dostałam telegram, w którym napisała, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego i odezwie się we właściwym czasie. Mimo tego próbowałam się z nią skontaktować, ale za każdym razem słyszałam to samo — Mama przestała mówić i westchnęła. — Wygląda na to, że oto przyszedł ten właściwy czas.

— I nie wiesz, czego się spodziewać? — zapytałam.

— Nie mam pojęcia, kochanie.

***

Babcia mieszkała na Saskiej Kępie w dużym, starym domu, właściwie willi, pamiętającej jeszcze czasy przedwojenne. Ten dom zawsze mnie fascynował i zachwycał. Tym razem wydał mi się lekko zaniedbany, jakby jego najlepsze czasy skończyły się bezpowrotnie.

Babcia czekała na nas przy wejściu. Nie widziałam jej ponad trzy lata. Postarzała się przez ten czas, wychudła, a jej twarz pokryła się zmarszczkami. Nadal była jednak elegancką, trzymającą się prosto kobietą, ze starannym makijażem, ubraną wytwornie, z piękną, kosztowną biżuterią, którą zawsze kochała.

Przywitała nas ciepło. Zamieniła z mamą kilka słów, cmoknęły się w policzek, a później skierowała swój wzrok na mnie i twarz jej się rozjaśniła.

— Dzień dobry, babciu — powiedziałam z uśmiechem, wpadając w jej ramiona.

— Dzień dobry, Helenko. Ależ ty wypiękniałaś! Podobieństwo do mojej ciotki jest wręcz nieprawdopodobne, a to była piękna i wyjątkowa kobieta! — mówiła — Opowiem ci o niej i pokażę rodzinne fotografie.

Mówiłam już, że moja uroda jest, jak żywcem wyjęta z początku poprzedniego stulecia?

— Chętnie obejrzymy — powiedziała mama, co babcia puściła mimo uszu.

Wkrótce, jak tylko zaczęło się zmierzchać, usiadłyśmy do pięknie nakrytego stołu. Potrawy, czekały na półmiskach, niektóre w specjalnych, ozdobnych podgrzewaczach. Babcia wstała ze swojego miejsca, powitała nas oficjalnie, w krótkich słowach i zaprosiła do posiłku. W czasie jedzenia wigilijnych potraw rozmawiała praktycznie wyłącznie ze mną, czasami pozwalała mamie wtrącić niewielki komentarz. Pytała mnie o wszystko. Skrzywiła się na myśl, że porzuciłam zajęcia w szkole baletowej. Ucieszyła się, że odziedziczyłam po tacie zamiłowanie do nauk ścisłych. Mówiąc, wtrącałam informacje o naszym nowym mieszkaniu i mojej nowej szkole, ale babcia nie chciała słuchać na ten temat. Wydawała się być mną zachwycona, wyraźnie to czułam. Nie była za to w ogóle zainteresowana mamą, nie pytała, jak ona teraz żyje, czym się zajmuje.

Po wigilijnej kolacji babcia zaprosiła nas do salonu, gdzie usiadłyśmy na stylowych fotelach, aby napić się herbaty.

— Zaprosiłam was do mnie, bo jak wiadomo, dzisiaj przypada dzień osiemnastych urodzin Heleny — Babcia znowu zabrała głos w oficjalnym tonie. — Jesteś, Helenko, moją jedyną wnuczką i jedyną spadkobierczynią. Od dzisiaj możesz już samodzielnie decydować o sobie, a ja mam dla ciebie propozycję.

Zerknęłam na mamę lekko zdezorientowana, zauważyłam, że jest zaniepokojona i mocno zestresowana.

— Jaka to propozycja? — zapytałam.

— Za kilka miesięcy zdasz maturę. Proponuję, żebyś po niej przeniosła się do Warszawy, zamieszkała w tym domu, ze mną i rozpoczęła tutaj studia.

— Ojej — powiedziałam kompletnie skołowana — Dziękuję bardzo, babciu za tę ofertę. Jestem zaskoczona, na pewno ją przemyślę. Tak naprawdę to nie zdecydowałam jeszcze ostatecznie co i gdzie chcę studiować.

— Nad czym tu się zastanawiać, dziecko? Lublin, z całym szacunkiem, nie jest w stanie zaoferować ci wykształcenia na odpowiednim poziomie. Tylko duży ośrodek, jak Warszawa czy Kraków, da ci odpowiednie możliwości.

Nie chciałam komentować tych słów, uśmiechnęłam się tylko i kiwnęłam głową. Babcia podniosła się, podeszła do szuflady i wyjęła z niej nieduże pudełeczko.

— Z okazji wejścia w dorosłe życie pragnę podarować ci ten komplet biżuterii, który w naszej rodzinie przechodzi z pokolenia na pokolenie — mówiąc to podeszła do mnie i otworzyła pudełeczko, pokazując jego zawartość. — Jestem szczęśliwa, że dane mi było dożyć tego dnia. Jesteś kolejną wspaniałą kobietą w naszym rodzie.  Życzę ci szczęścia w dorosłym życiu, bądź dumna, ambitna i odnoś sukcesy. Liczę, że napotkasz na swej drodze właściwego mężczyznę, z dobrego domu, który cię pokocha i zapewni życie na odpowiednim poziomie, z którym założysz rodzinę i sama zostaniesz matką. Przekaż tę biżuterię, zgodnie z tradycją, swojej najstarszej córce. To nasze rodzinne dziedzictwo.

Wzięłam do rąk pudełeczko. W środku znajdował się naszyjnik i kolczyki, wykonane ze złota i ozdobione szlachetnymi kamieniami, których nie potrafiłam rozpoznać.

— Bardzo dziękuję, babciu, jestem wzruszona — powiedziałam.

— To nie wszystko — kontynuowała babcia — Mam dla ciebie też drugi prezent, coś praktyczniejszego.

Mówiąc te słowa, wyjęła z komody kolejne ozdobne pudełeczko, które mi wręczyła. Była w nim również złota biżuteria: łańcuszek, kilka wisiorków, naszyjnik, kolczyki i pierścionki.

— Kupiłam ci kilka złotych drobiazgów na co dzień. Młoda dziewczyna z dobrego domu, jaką jesteś, powinna ubierać porządną biżuterię. Świadczy to o jej statusie — mówiła babcia. — Nie sądzę, żeby twoja matka przekazała ci tę wiedzę, bo sama jej nie posiada.

— Och, jakie to wszystko śliczne, dziękuję, babciu! — mówiłam, oglądając upominek — To bardzo wartościowy prezent, jestem ci ogromnie wdzięczna.

— Helenko, przyszedł czas, żebyś wróciła na należne ci miejsce w społeczeństwie. Czekałam cierpliwie do dzisiejszego dnia, kiedy możesz sama podejmować decyzje. Miałam nadzieję, że ona — Babcia wskazała ręką na mamę — nie zdoła, przez dwa lata, zniszczyć tego, co dał ci twój tata z moim wsparciem.

W słowach babci wyraźnie wyczułam silną niechęć do mamy i jakiś stary uraz. Miałam złe przeczucia.

— Helenko, nadszedł czas, że powinnaś poznać całą prawdę o swoim pochodzeniu. Jak wiesz, twój tata był wyjątkowym człowiekiem, pochodził za znakomitej, inteligenckiej rodziny, odebrał odpowiednie wychowanie i najlepsze wykształcenie. Twoja matka to zupełnie inna historia. Jedyne, co jej się w życiu udało to rozkochanie w sobie mojego syna — spojrzała na mamę z niechęcią.

Mama zbladła, schowała trzęsące się dłonie między kolanami.

— Babciu, proszę, nie mów tak do mamy — powiedziałam, siląc się na spokój.

— Prawda bywa brutalna, dziecko — babcia znowu mówiła do mnie. — Jesteś już dorosła, więc powiem ci wszystko. Twoja matka była największym nieszczęściem dla mojego syna. To kobieta bez żadnych zalet, bez charakteru. To ona powinna leżeć teraz w grobie, a nie Tomasz.

— Za co ty mnie tak nienawidzisz? — powiedziała mama przez łzy, płynące bezgłośnie po jej policzkach.

— Za co? Za to, że najpierw odebrałaś mi syna, a później doprowadziłaś do jego śmierci!

— Mamo, przecież Tomek zginął w wypadku w górach! — jęknęła mama.

— Nie mów do mnie "mamo"! — babcia podniosła głos — Nigdy nie byłaś dla mnie córką. Znosiłam twoją obecność z trudem. Poświęciłam się dla dobra Helenki, bo ona zasługuje na wszystko, co najlepsze. Gdybyś była dobrą żoną, mój syn nie musiałby szukać podniet w górach. Co ty mogłaś mu zaoferować? Nudził się przy tobie. Nie umiałaś go zatrzymać w domu.

— Tata kochał góry, nie umiał bez nich żyć... — próbowałam się wtrącić.

— Tata powinien być teraz przy tobie, dziecko i przy mnie, swojej matce. Mam nadzieję, że to po nim odziedziczyłaś geny, a nie po swojej zupełnie bezwartościowej matce.

Mama cała się trzęsła, a po jej policzkach płynęły łzy. Babcia wyrzucała z siebie cały, nagromadzony przez lata żal. Pałała czystą nienawiścią do mojej mamy, a jednocześnie miłością do mnie. Czułam się, jak w potrzasku.

— Helenko, dla ciebie jest tylko jedna droga. Uciekaj od tej modliszki, zanim nie zniszczy też ciebie. Zamieszkaj ze mną, w tym domu, w którym wychowywał się twój wspaniały tata. Zapewnię ci życie w dostatku, dostaniesz ode mnie wszystko. Przepiszę na ciebie cały majątek. Mam tylko jeden warunek: zerwiesz kontakty z tą kobietą — mówiąc to, wskazał na mamę. — Nic jej nie będzie, ona nie jest zdolna do wyższych uczuć. Szybko znajdzie sobie kogoś, kto będzie się nią zajmował, tak jak musiał robić to mój syn. Nie zdziwiłabym się, gdyby już miała kolejną ofiarę, na której zamierza uwiesić się i żerować — babcia zrobiła pauzę i patrzyła z odrazą na moja mamę. — Jestem pewna, że po śmierci taty to ty, opiekowałaś się matką, nie odwrotnie, prawda? — zwróciła się do mnie.

Mama poderwała się z kanapy i wybiegła z domu, tak jak stała. Byłam w szoku, czułam się przytłoczona, ale wiedziałam, że to na mnie spoczywa odpowiedzialność za mamę, ale też za babcię. To ja musiałam znaleźć w sobie siłę do działania.

Czy przyjdzie kiedyś czas, kiedy to ktoś zaopiekuje się mną?

Szukałam w głowie odpowiednich słów.

— Kocham cię, babciu, ale nie każ mi wybierać między tobą a mamą, bo nie zawaham się ani minuty. Tego oczekiwałby ode mnie tata.

Zdjęłam z wieszaka płaszcze, do ręki wzięłam buty, nasze torebki i wybiegłam za mamą.

Znalazłam ją skuloną w kucki przy samochodzie. Zaparkowałyśmy przy sąsiedniej ulicy, a nie przy domu babci, tak jakby mama przeczuwała, że auto będzie tej nocy naszym schronieniem. Poszukałam w torebce mamy kluczyków do samochodu, otworzyłam bagażnik i wyjęłam z mojej torby polar, który wrzuciłam tam, na wszelki wypadek. Podeszłam do mamy i podniosłam ją z ziemi. Była bezwolna, jak dziecko. Nałożyłam na nią polar, a następnie płaszcz, czapkę i szalik i dopiero wtedy przytuliłam ją mocno.

— Będzie dobrze, mamo. Kocham cię — powiedziałam.  — Wsiądź do samochodu i nałóż buty, jest bardzo zimno.

Sama też się ubrałam w płaszcz, buty, czapkę. Siliłam się na spokój, musiałam myśleć o mamie, zapewnić jej bezpieczeństwo, bo ona całkowicie się rozsypała. Wiedziałam, że nie będzie w takim stanie prowadzić samochodu. Myślałam intensywnie, szukałam sposobu na wyjście z tej sytuacji. Przebywanie na ulicy w ten mroźny wieczór przez dłuższy czas nie wchodziło w grę. Może powinnam uruchomić samochód i posiedzieć przez jakiś czas w ciepłym wnętrzu, poczekać, aż mama jako-tako dojdzie do siebie? Nie miałam pojęcia, co robić. Wyjęłam telefon.

— Ed... — chłopak odebrał po trzech sygnałach. — Wiem, że jest Wigilia... — zaczęłam mówić.

— Co się stało? — przerwał mi.

— Potrzebuję pomocy, nie wiem, co robić, nie miałam do kogo zadzwonić... — powiedziałam łamiącym się głosem.

— Gdzie jesteś? — zapytał.

— W Warszawie. Rodzinne spotkanie poszło nie tak... mama jest roztrzęsiona, nie da rady prowadzić, a ja jeszcze nie umiem. Wszystko jest pozamykane...

— Wyślij mi pinezkę, wezmę ojca, przyjedziemy po was — powiedział szybko.

— Ale są święta... — powiedziałam, ale Ed już tego nie usłyszał, rozłączył się.

Sprawdziłam na google maps trasę. Czas przejazdu z Lublina do Warszawy wynosił około półtorej godziny. Poszłam do mamy.

— Chodź, mamo, przejdziemy się — zaproponowałam. — Masz ochotę na spacer ze swoją ulubioną córką?

Z każdym krokiem mama wracała do równowagi. Przestała już trząść się cała, oddech też się jej wyrównał. Chodziłyśmy po ulicach, przy których stały pięknie udekorowane domy, pełne migoczących światełek i gustownych ozdób. Gdzieniegdzie, przez okno widać było rodzinę zgromadzoną przy świątecznym stole. Niektórzy ludzie śpiewali kolędy. W każdym domu stała pięknie udekorowana choinka. Byłyśmy jedynymi osobami, które nie mają co ze sobą zrobić w tę jedyną, rodzinną, podobno magiczną noc w roku. Chodziłyśmy długo, nie rozmawiałyśmy na temat tego, co zaszło u babci. Próbowałam żartować, że zamiast odpoczywać, my produkujemy pełną parą wspomnienia na całe życie, ale mama znowu zaczęła płakać, więc porzuciłam ten temat i tylko przyspieszyłam kroku.

Wkrótce zauważyłam duży, czarny SUV na lubelskich numerach jadący w naszym kierunku.

— Dziękuję, że przyjechaliście i tak mi głupio, że zepsułam wam święta — zaczęłam mówić.

Marcin nic nie powiedział, skupił się na mamie, przytulił ją, a następnie pomógł usiąść na miejscu pasażera, z przodu auta.

— Dorota pojedzie ze mną, a wy zabierzcie drugie auto. Widzimy się w Lublinie. Bardzo dobrze, że zadzwoniłaś do nas, Heleno — powiedział Marcin i położył rękę na moim ramieniu. — Nie martw się, wszystko będzie dobrze.

— Dziękuję. Za wszystko — powiedziałam krótko i dałam mu torebkę mamy. — W środku są klucze do naszego mieszkania. Kluczyki do samochodu mam. Jedźcie bezpiecznie. Na razie, mamo!

Pomachałam za odjeżdżającym autem. Odwróciłam się w stronę Eda, a on podszedł, ciasno objął mnie swoimi ramionami i przytulił. Dopiero wtedy zeszło ze mnie całe napięcie. Nie umiałam powstrzymać łez. Płakałam wtulona w jego klatkę piersiową, a on głaskał mnie po plecach i pocałował w czubek głowy ubranej w grubą czapkę.

— Już dobrze, Helen. — przemawiał do mnie łagodnym głosem. — Wszystko jest okej i będzie okej — A jak to nie działało, próbował mnie rozśmieszyć: — Wiele razy słyszałem, że polska Wigilia ma w sobie magię i nie dowierzałem, a tu proszę, mogę mieć cię w ramionach. Szkoda tylko, że okoliczności takie zimowe. Pomyśl, jak inaczej prezentowałaby się ta scena, gdybyśmy byli na przykład na plaży, ty w bikini...

— Dziękuję, Ed — przerwałam mu. — Jesteś prawdziwym przyjacielem.

I chyba zakocham się w tobie po tym, jak pocałowałeś mnie w czapkę.

***

Opowiedziałam Edowi, co zaszło u babci. Nie miałam nikogo innego, komu mogłabym zaufać, podzielić swoimi uczuciami. Wiedziałam, że on mnie zrozumie i bez proszenia da mi wsparcie. Sama zwyczajnie nie poradziłabym sobie. To on przekonał mnie, że powinnam wrócić do domu babci i porozmawiać z nią o tym, co zaszło.

— Takich rozmów nie należy odkładać — argumentował.  — Pójdę z tobą, będzie okej.

Babcia wydawała się zdziwiona na nasz widok. Z nieufnością popatrzyła na Eda.

— To mój przyjaciel, babciu —  powiedziałam.

— Edward Rey — Chłopak przedstawił się, wyciągając rękę, którą z niechęcią uścisnęła.

— Przyjaciel? — Popatrzyła na Eda z niesmakiem — A może, jak wy to dzisiaj mówicie, twój chłopak, czy partner?

— Nie, to tylko, lub aż przyjaciel — odpowiedziałam.

— To dobrze, bo ty zasługujesz na kogoś lepszego, niż chłopak, który w wigilijny wieczór chodzi po obcych domach, zamiast spędzać czas z bliskimi. To najlepiej świadczy o rodzinie, z jakiej pochodzi — zamarłam na te słowa, z bezradnością spojrzałam na Eda.

— Moi dziadkowie, Eleonora i Jan, też kiedyś mieszkali w tej okolicy — niespodziewanie powiedział Ed — Niestety, obydwoje już nie żyją.

— Eleonora... Jak mówiłeś, że masz na nazwisko? Rey? — zainteresowała się babcia.

— Babciu, chciałabym porozmawiać...

— Nie, Helenko, nie będziemy rozmawiały — przerwała mi. —  Nie popełnię drugi raz tego samego błędu. Nie udało mi się ustrzec Tomasza, ale mogę ochronić ciebie.

— Przed kim ochronić? Przed moją własną mamą? — powiedziałam bardziej zadziwiona, niż wzburzona.

— Znasz moją ofertę. Możesz odziedziczyć po mnie wszystko, z tym domem włącznie, ale jedynie pod warunkiem, że odetniesz się od swojej matki. Przemyśl wszystko dobrze i podejmij właściwą decyzję. Pamiętaj o swoim pochodzeniu i obowiązkach, jakie masz względem rodziny. Wiedz, że kocham cię i chcę wyłącznie twojego dobra — babcia zrobiła krótką przerwę. — A teraz muszę was pożegnać i odpocząć.

Babcia wyglądała na zmęczoną. Sama też nie miałam siły, na dalszą rozmowę. Pożegnała mnie uściskiem.

Czułam się przytłoczona i smutna. Gardło ściskał mi żal, przez co nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa. Jechaliśmy więc do domu w milczeniu, chłopak tylko zerkał na mnie, na szczęście nic nie mówił.

Po około godzinie jazdy uspokoiłam się nieco i uśmiechnęłam się do swoich myśli.

— O czym pomyślałaś? — zapytał, widząc mój uśmiech.

— Znalazłam się w takiej sytuacji, że nawet ty nie wiesz, co powiedzieć. I że na sto procent nigdy wcześniej nie byłeś na takiej osiemnastce!

— Nie ważne, gdzie i jak, ważne z kim — powiedział, a po moim ciele rozpłynęło się przyjemne ciepło.

Tak, Ed był tym facetem, który potrafił w jedną chwilę zmienić mój nastrój.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro