II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostrzeżenie!

Opowiadanie zawiera kontrowersyjne sceny.



  Mój ukochany nie zjawił się do końca mojej pracy. Nie widziałam go. Nie mogłam zobaczyć ani poczuć tego zapachu jego intensywnych perfum, które drażnią moje nozdrza, ale wyostrzają umysł i każdą komórkę ciała. Obraził się na mnie? Nie, to nie w jego stylu. Jest zły? Też nie, bo za co? Tylko z nim przecież rozmawiałam. Jest... zazdrosny? Nie. Nigdy. Nigdy nie jest zazdrosny, a bardzo chciałabym, żeby był i poczuł to co ja, kiedy spotyka się z innymi kobietami, nie ważne, że to biznes, one na niego patrzą. Chciałabym, żeby poczuł tę zazdrość, którą ja czuję, kiedy inne kobiety na niego spojrzą albo uśmiechną się, co on odwzajemni. 

— Hej, *Marnie?

Ocknęłam się, zatrzymując się przed oszkloną ścianą, na którą bym wpadła. Spojrzałam za siebie, widząc Luk'e oddającego jakieś papiery dla sekretarki. 

— Przepraszam, zamyśliłam się — uśmiechnęłam się — Możemy iść? 

— Tak, oczywiście — powiedział i skinął głową do blondynki za ladą. 

Jak na dżentelmena przystało otworzył mi drzwi i puścił pierwszą, za co mu podziękowałam. Czułam się dziwnie, kierując się do zupełnie innego samochodu niż dotychczas. Należę do czarnego porsche panamera, a nie białego audi rs7. Wolę beżową tapicerkę, która podchodzi pod brzoskwiniowy kolor. Mój ulubiony owoc. Wolę duże siedzenia, przede wszystkim wygodne i skórzane. Nie czuję się komfortowo w czarnych. Nie czuję się komfortowo w ogóle wsiadając do tego auta, jakim nie jest czarne porsche panamera mojego ukochanego. Zdradzam go? 

Nigdy.

— Więc? Jak ci minął dzień? — zapytał, odpalając samochód.

— Męczący — westchnęłam, poprawiając czarny płaszcz — Ale kawa dobrze mi zrobi — uśmiechnęłam się.

— Nigdy nie miałem okazji z tobą gdziekolwiek wyjść — powiedział, jadąc prosto w stronę pobliskiej kawiarenki.

— Przyznam, że zdziwiła mnie twoja propozycja — uśmiechnęłam się — Znamy się z krótkich wymian zdań i widzenia, czemu naglę cię zainteresowałam? — spojrzałam na jego profil.

— Wydaję mi się, że to idealny moment, aby się wreszcie bliżej poznać — spojrzał na mnie przelotnie, unosząc szarmancko kąciki ust w górę — Tak jak powiedziałaś wcześniej, to zwykły wypad na kawę.

— Dobrze — uśmiechnęłam się — A jak ci minął dzień?

— Fantastycznie — Teraz go właśnie zakończę z piękną kobietą na kawie — spojrzał na mnie przelotnie, uśmiechając się.

Zarumieniłam się. Znowu mnie komplementuje. 

— Są piękniejsze — rzuciłam, wpatrując się w obraz za szybą po moim boku.

— Nie wydaję mi się, aby piękniejsze od ciebie — prychnął — Chociaż nie powiem, ta z dwudziestego czwartego piętra blondyneczka także niczego sobie — powiedział, na co od razu kąciki ust podniosły mi się w górę.

Na dwudziestym czwartym piętrze jest tylko jedna blondynka. Niska, z kobiecymi krągłościami i dużymi piersiami. Ona ma ogromne piersi i jest na czym oko zawiesić, kiedy jej nogi maszerują. Góra dół, góra dół, góra dół. Zawsze eleganckie, pudrowe albo białe sukienki podkreślające jej figurę, na dodatek upięte włosy albo rozpuszczone, które i tak sięgają jej do ramion dodają wdzięku. Optymistka, pieprzona optymistka; wszystko widzi w kolorowych barwach, nigdy nie smutna ani załamana. Wchodząca do pracy z szerokim i zaraźliwym uśmiechem oraz wychodząca z niej. Szczęśliwa nawet z latającej muchy. Mindy Fanning, moja przyjaciółka. 

— To moja przyjaciółka — uśmiechnęłam się — Ale nie masz na co liczyć, Luka, ona ma już swojego księcia z bajki.

— To może jej przyjaciółka znajdzie czas?

Jeszcze większy rumieniec wpełzał mi na policzki niż wcześniej. Moje serce przyspieszyło kilkukrotnie, a ja spoglądam z rozchylonymi wargami na profil blondyna, który po chwili z zadziornym uśmieszkiem się do mnie odwraca.

— Przecież żartowałem, wyluzuj — zaśmiał się — Jesteśmy na miejscu — zatrzymał samochód.

Rozejrzałam się dookoła, widząc Little Collins. Wysiadłam z jego samochodu, oglądając się dodatkowo po ciemnych ulicach Nowego Jorku oświetlonych jedynie przez lampy i światła samochodu. Ruszyłam prosto do środka, czując rękę na mojej talii. Lukas dotrzymywał mi kroku, a ja czułam się niezręcznie. Jeszcze nikt tak mnie nie dotykał prócz mojego ukochanego. Weszliśmy do ciepłego pomieszczenia, a do mojego nosa od razu dotarł zapach wypieków i prażonej kawy. Coś wspaniałego. 

— Co chcesz? — zapytał.

— N-Nie, Luka... Ja zapłacę... — zrobiło mi się głupio, ale nawet nie dał mi dojść do końca.

— Nie — uśmiechnął się — Ja cię tutaj zaprosiłem i chyba wypada zapłacić za kobietę.

— Ale ta kobieta czuje się niezręcznie, gdy ktoś za nią płaci — wyjęłam portfel, gdy on robił to samo — Letnie latte z cukrem — włożyłam do jego marynarki dziesięć dolarów i poklepałam to miejsce, kierując się do naszego stolika. 

Usiadłam przy oknie, kładąc torebkę na żółtego koloru stolik. Ściągnęłam z siebie czarny płaszcz, gdyż jestem w ocieplonym pomieszczeniu i swój wzrok wbiłam na widok za oknem, rozmarzając o ukochanym i o tym, co teraz może robić. Spojrzałam szybko na złotego rolex'a, którego dostałam od niego w prezencie i poczułam ukłucie w sercu, gdy jest już dwanaście minut po dziewiętnastej i jestem pewna, że właśnie w tym momencie odbywa rozmowę z kobietą od biznesu. A jak ona mu się spodoba? Jak zaczną się spotykać? Co będzie ze mną? Przestanę mu się podobać? Wystawi mnie? Co, jeżeli zacznie z nią... mieć takie kontakty jak ze mną? 

— Letnie latte z cukrem, proszę bardzo.

Ocknęłam się, gdy usłyszałam stukot filiżanki. Spojrzałam w dół, widząc białą i puchatą substancję na początku porcelanowego naczynia. Tak, uwielbiam pianki i z wielką przyjemnością sięgnęłam po filiżankę, upijając pierwszego łyka smacznej kawy.

— A to... — pokazał dziesięciodolarowy banknot — Nie przyjmuję — uśmiechnął się i położył obok mojej filiżanki papierek.

— Ja też nie przyjmuję — zmarszczyłam brwi i ponownie mu go wystawiłam.

— Ja też nie przyjmuję — zaśmiał się.

— W takim razie nikt nie przyjmuje — wzięłam do ręki banknot, którego na jego oczach porwałam w pół. 

Nie odezwał się, a z uśmiechem na mnie spojrzał i po chwili prychnął rozbawiony, nie dowierzając temu, co właśnie zrobiłam. Upiłam kolejnego łyka letniego latte i odstawiłam filiżankę na miejsce, odchrząkając.

— Więc...

— Gdzie studiowałaś? — przerwał mi — Przepraszam, mów — odparł.

— Tak właściwie to nic ważnego — pokiwałam głową — Studiowałam w City Collage na Manhattanie. 

— Ooo, gratuluję — uniósł brwi w górę — Ale masz dwadzieścia dwa lata, tak? — zapytał — Nie skończyłaś studiów? 

— Musiałam przerwać naukę — rzuciłam, odchrząkając pod koniec. 

— Dlaczego? — zmarszczył brwi, upijając łyka kawy.

— Sprawy osobiste.

Moje życie nie potoczyło się tak, jak chciałam, żeby się potoczyło. Na trzecim roku moja mama zachorowała na ciężką chorobę i musiałam przerwać naukę, aby zacząć pracę na jej leczenie i leki. Ojca nie mam, zmarł. Byłam tylko ja i matka, która teraz leży na jednym z oddziałów dla osób z białaczką. To paskudna choroba. 

— Przepraszam... — powiedział z żalem.

— Nic nie szkodzi, Luka — zaśmiałam się — Przecież jestem tu, w najlepszej firmie w Nowym Jorku i to ja mam zaszczyt być prawą ręką Alana Hendersona — uśmiechnęłam się, zaciskając palce na filiżance.

Który właśnie jest w trakcie rozmowy z jakąś kurwą.

— Taka młodziutka... — spojrzał na mnie zadziornie — Naprawdę wielkie gratulację, że udało ci się tak daleko zajść w tak młodym wieku. Ja w wieku dwudziestu dwóch lat latałem z biblioteki do biblioteki, aby uczyć się do zaliczenia kolokwium — zaśmiał się, na co ja także — Ale teraz nie przeszkadza mi moja praca. Rządzę prawie całym działem informatycznym w tym biznesie i na zarobki nie narzekam — uśmiechnął się.

— No, nie wydaję mi się, żeby ktokolwiek w firmie Solos narzekał — prychnęłam, upijając łyk latte.

— A jak tam u ciebie? — zapytał.

— U mnie? — zdziwiłam się — Chyba rozmowa o zarobkach to nienajlepszy temat... — skrępowałam się.

— Umm, przepraszam... — zaśmiał się — Chyba źle sformułowałem zdanie. Jak tam u ciebie i u szefa? Wiele osób, by uciekało od tak piekielnej pracy, jaką ma się u boku Diabła. Ooo, nawet piekielna idealnie tu pasuje — dodał rozbawiony.

— Nie przeszkadza mi ona — wzruszyłam ramionami — Na początku było ciężko, ale od zawsze miałam głowę do biznesu — odparłam, siorbiąc kawę.

— Umm, mogę cię o coś spytać? — odezwał się niepewnie, na co zmarszczyłam brwi i odstawiłam filiżankę na miejsce.

— Jasne, pytaj.

— To znaczy... Nie chcę się mieszać ani wchodzić w twoje prywatne życie, ale... Chodzą plotki, że masz romans z szefem. 

Uniosłam wysoko brwi w górę, prawie krztusząc się powietrzem, które właśnie wciągnęłam przez nos. Moje serce na początku stanęło w miejscu, ale teraz zaczęło przyspieszać wraz z pulsem. 

— Co? — rzuciłam oburzona — Kpina jakaś — prychnęłam — W sumie racja, od zawsze ludzie będą plotkować na temat szefa i sekretarki — zirytowałam się, ale na mojej twarzy pojawił się uśmieszek — To smutne, że tak interesują się mną i Hendersonem, a nie swoim własnym życiem. Myślałam, że w te plotki nie wierzysz, Lukas — zmarszczyłam brwi.

— Kto powiedział, że wierzę? Nie wierzę w nie, spokojnie. To była zwykła ciekawość i poza tym chyba nie byłabyś aż tak nierozważna i lekkomyślna, aby wdać się w romans z własnym szefem?

Którego kocham. Kocham mojego szefa, to mój ukochany i tylko on sprawia mi to uczucie. Mój własny szef, który nie widzi we mnie tego, co ja w nim. 

— Nie jestem, spokojnie... — prychnęłam rozbawiona, jednocześnie przeczyłam samej sobie — Przejdźmy na inny temat, rozmowa o mnie i szefie jest bardzo krępująca. Dziwnie się czuję.

— Przepraszam w takim razie, nie chciałem się urazić, *Marnie — powiedział od razu, przybierając poważniejszej postawy — Przepraszam.

— Nic nie szkodzi, Luka — uśmiechnęłam się — Myślę, że i tak jest bardzo miło. 

Na jego twarzy zaświtał szczery i wdzięczny uśmiech, na co zrobiło mi się miło. Nie chcę czuć się dziwnie i nie chcę, aby on czuł się dziwnie, dlatego jest to dla mnie ważne. Na pewno nie chcę przekroczyć pewnych granic między mną a nim, dalej uważam, że jest to zwykły wypad na kawę po pracy.  

— To bardzo się cieszę — uśmiechnął się — W ogóle, muszę ci to powiedzieć...

I zaczął opowiadać o wydarzeniu, które spotkało go tydzień temu na jednym dziale. Słuchałam uważnie jego historii o tym, jak dziewczyna z dziewiętnastego narobiła wielkich szkód przy komputerze. Moje myśli jednak błądziły przy Alanie. Co robi? Czy długo z nią tam będzie? Czy... ponownie się spotkają? Może mu już się spodobała? Cholera jasna.

— To jest aż smutne, że takie podstawowe rzeczy nie można zrobić na komputerze, a tylko je spieprzyć — prychnął — Z tego co słyszałem, to ją zwolnił, bo już jej nie widuję. Albo po prostu została przeniesiona — dodał, upijając łyk kawy. 

— Być może, nie słyszałam nic o zwolnieniu — rzuciłam — Kiedyś też spieprzyłam coś przy komputerze, nie pamiętasz? — zachichotałam, rumieniąc się. To właśnie były początki mojej pracy i pamiętam, jak przyszedł mi pomóc.

— Oj tak, pamiętam — zaśmiał się — Nie wiem jakim cudem udało ci się kartę graficzną zniszczyć i do teraz nie wiem jak to wytłumaczyć — powiedział rozbawiony, na co się zaśmiałam — Ale i tak macie lepiej wy, kobiety, w życiu. 

— Z tym się zgodzę... — mruknęłam dumnie.

— Jedna prośba i już każdego mężczyznę macie u stóp — zaśmiał się.

— Każdy oddany. 

Jak ja ukochanemu.

— Czasami wolałbym być dziewczyną, jeśli chodzi o inne sprawy w życiu — powiedział rozbawiony — Pokazałbym cycki to od razu miałbym pracę albo drinka w klubie — zaśmiał się, na co także wybuchłam śmiechem.

— Hej, hej, myślisz, że to takie proste? Trzeba mieć odwagę, aby podejść do napalonego mężczyzny i zapytać, czy stawi ci drinka, trzepocząc przy tym czarująco rzęsami, kręcąc kosmykiem włosów i wypinać piersi do przodu. 

— Nieee, facet nie miałby z tym problemu — uśmiechnął się — Korzystałbym, aby schlać się za darmo. 

— Och, wy tylko o jednym... Jak nie cycki to alkohol — wywróciłam oczami rozbawiona.

Nagle jego telefon zaczął dzwonić, a ja upiłam do końca moje latte, odwracając wzrok na widok za oknem. 

— Halo? — odebrał — Ale jak to? Teraz? — zapytał, dziwiąc się — Nie no dobrze, dobrze... — powiedział niepewnie, na co odwróciłam głowę w jego stronę i oparłam podbródek o rękę — Tak, będę. Do zobaczenia. 

— Coś się stało? — zapytałam.

— Moja siostra ma mały problem i muszę jechać do niej — wstał na wyprostowane nogi — Odwiozę cię.

— Nie, nie musisz — rzuciłam, wystawiając rękę w jego stronę — Poradzę sobie, leć do siostry — uśmiechnęłam się wdzięcznie i wstałam, zakładając czarny płaszcz.

— Przepraszam, że tak wyszło... — jego mina posmutniała.

— Zwariowałeś? Nie masz za co mnie przepraszać, było świetnie i bardzo się cieszę, że tak mogłam zakończyć piątkowy wieczór po pracy — spojrzałam w jego oczy, wyciągając włosy z kołnierzyka.

— Dasz się na następny raz zaprosić? — zapytał, unosząc kąciki ust w górę. Widziałam po nim, że się trochę speszył, co było urocze.

— Może... — mruknęłam zadziornie.

— To się zastanów, a ja lecę — nachylił się nade mną i pocałował mnie w policzek, na co się zdziwiłam.

Kolejny gest, który wykonywał dotychczas mój ukochany. Czy to nie idzie za daleko? 

— Trzymaj się, do zobaczenia — spojrzał na mnie ostatni raz i wyszedł.

Spojrzałam na niego, gdy pośpiesznie wsiadł do samochodu i ruszył przed siebie. Wciągnęłam więcej powietrza do płuc i po zabraniu torebki ze stolika ruszyłam prosto do wyjścia, a stamtąd skierowałam się na metro.

*

  Stanęłam na wycieraczce, wyciągając klucze z torebki. Mój dom jednorodzinny mieści się na cichej i spokojnej okolicy. Mieszkam sama od trzech miesięcy, po zasłużonych i dobrze zarobionych pieniądzach wyniosłam się z domowego zaciszu, które było moje i matki. Niestety od roku moje, bo wylądowała w szpitalu. Teraz przychodzę tam tylko po to, aby spojrzeć na listy, opłacić czynsz i sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Włożyłam kluczyk do zamka i przekręciłam, wchodząc do środka. 

Zdziwiłam się, że nie czekał na mnie mój towarzysz. Larry, bo o nim mowa - kot rasy sfinks. Także zakupiony zaraz po wprowadzeniu się tutaj. Bez sierści, golutki i słodki, łaszący się do wszystkich, a najbardziej do swojego pana, mojego ukochanego. Ma plamki na ciele w niektórych miejscach i jaskrawe, zielone oczy z nutką żółci przy źrenicy. Naprawdę się zdziwiłam, że nie czekał przy drzwiach, jak to zawsze robił. 

— Larry, kocie, gdzie jesteś... — powiedziałam, ściągając z siebie czarny płaszcz.

— Tu jestem.

Stanęłam w miejscu, czując skurcz w podbrzuszu na samo usłyszenie jego głosu i tej tonacji. Moje serce przyspieszyło, obijało się o klatkę piersiową, chcąc wyskoczyć z niej. Odwiesiłam płaszcz na miejsce i z gracją podążyłam za głosem, który dotarł do moich uszu. Stanęłam przy framudze okrągłego wejścia do salonu, widząc go i Larry'ego. Siedział na fotelu, głaszcząc mojego kota, który jak posąg wyglądał na tym oparciu dla ręki, mrucząc głośno i oddając się pieszczotom, jakie serwował mu mój ukochany. 

Przełknęłam głośnie ślinę, widząc jego unoszącą się postać. Wstał powolnym tempem i spojrzał w moje oczy, nie wykazując żadnych emocji. Ponownie poczułam mrowienie w podbrzuszu. 

— A ty? Gdzie byłaś?

***  

 *Marnie - to imię, które czyta się M a r n i

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro