X

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Otworzyłam drzwi do pokoju, wpadając do środka z głośnym szlochem, budząc tym samym śpiącego Larry'ego na moim łóżku. Kot gwałtownie drgnął i spojrzał na mnie przestraszony, to zeskoczył z łóżka i uciekł, pozostawiając mnie samą. Z moich ust wydobywał się żałosny i rozpaczliwy szloch, nie mogłam opanować bólu, który przeszywał moje ciało i serce. Niemiłosierne cierpienie targa mną, nie chcąc w żaden sposób się uspokoić nawet wtedy, gdy pomyślę o czymś przyjemnym i miłym, zresztą, nie potrafiłam myśleć o czymś takim, gdy przed oczami i w głowie mam obraz uśmiechniętego ukochanego w towarzystwie Panny Collins. 

Pozbyłam się ze stóp szpilek, jednocześnie prawie potykając się. Zmachana i płacząca, stanęłam przed komodą, opierając dłonie o krawędź blatu. Oddychałam głośno, nie mogąc unormować tak przyspieszonego oddechu, który od dłuższego czasu sprawiał mi ból i suchość w gardle. Moje policzki są całe mokre, czarny tusz zdążył już w połowie do domu stworzyć ze mnie wiedźmę, a oczy są załzawione i czerwone. Ponownie zaczerpuję więcej powietrza do płuc, zaczynając drżąc z męki i nie minęła chwila, a po pomieszczeniu rozległ się mój rozpaczliwy krzyk, a później trzask pamiątek na podłogę. 

Zrzuciłam przedmioty z komody i odwróciłam się, zaczynając maszerować po całym pokoju, dodatkowo wpadając w jeszcze gorszy płacz. Każdy zakamarek moje ciała kuje, powoduje okropny ból, który chciałabym się pozbyć, ale nie mogę. Po raz kolejny z moich ust wydobywa się jęk, a trzęsąca się ręka sama chwyciła jedwabny materiał w pasie i rozerwała sukienkę, zaczynając rozrywać pozostałe części. Niszczenie mojej białej sukienki wartej trzy tysiące dolarów nie pomogło chociaż na moment, aby złagodzić ból i cierpienie. Po podłodze zaczęły walać się materiały poszarpanego jedwabiu, a moja kreacja stała się jedną, wielką szmatą, która nadaje się tylko i wyłącznie do śmieci.

Upadłam na kolana, nie wytrzymując fizycznie jak i psychicznie. Zaczynam łkać, zaczerpując odrobiny powietrza do płuc. Szloch bezsilnie wydobywa się z mojego gardła i nie mogę go powstrzymać, a pozwalam, aby cała rozpacz przejmowała nade mną kontrolę. Spuszczam głowę w dół i przymykam oczy, zaczynając pod nosem płakać. Zaciskam dłonie w piąstki, wbijając paznokcie w skórę i zaczynam drżeć, czuję okropny ból w każdej części ciała. 

Mój ukochany mnie wystawił, poszedł spotkać się z Collins, on dla niej mnie wystawił. Nigdy nie myślałam, że mógłby mi to zrobić, ja nigdy bym tak nie postąpiła wobec niego, nigdy. Zostawił mnie. Kocham go, kocham go całym sercem i dlaczego on nie może tego dostrzec? Dlaczego nie może zauważyć tego, jak bardzo go kocham? Jestem teraz tą drugą? Odrzuci mnie, zostawi i pójdzie do Collins, która do zaoferowania ma większy zysk i sławę? Dlatego, bo znudziłam się mu już? Widział we mnie tylko maszynę do zaspokojenia potrzeb, byłam jego instrukcją do dalszych działań, mógł korzystać ze mnie kiedy chciał, a ja z miłości... z miłości do własnego szefa, do ukochanego, nie potrafiłam się sprzeciwić...

Oddawałam się w każdy sposób, aby tylko spojrzeć na jego szczęście, na jego radość i satysfakcję, ale spełnioną przeze mnie. Chciałam być tą, która spełni każdą jego zachciankę i jako jedna spojrzy na to, jaki będzie zadowolony. Chciałam każdego dnia uczynić ukochanego szczęśliwszym. Dlaczego więc on mnie tak traktuje? Dlaczego nie może mnie pokochać tak, jak ja pokochałam jego? 

Mój głośny szloch zamienił się w cichutkie pojękiwanie. Miałam dość, byłam wymęczona wszystkim. Dźwięk upadającego naszyjnika na podłogę rozniósł się po całym pokoju. Otworzyłam załzawione oczy, spoglądając na czerwony kamień pod sobą. Patrzę prosto na prezent, który podarował mi ukochany. Wręczył mi go, a nawet nie zobaczył, jak w nim wyglądam. Wystawił mnie. Ponownie czuję uderzenie w serce, przypominając sobie ich wspólny widok w restauracji. 

Bezradnie unoszę głowę w górę, napotykając swoje własne odbicie w lustrze. Moje serce ponownie zakuło na widok, jaki zastałam przed sobą. Wyglądam jak szmata, jak nie kto inny, jak tylko zwykła, porzucona szmata, którą ktoś potrafił się jedynie zabawić, a ja pozwalałam na to. Patrzę prosto na swoje odbicie, nie dowierzając temu, że to właśnie przed sobą jestem ja; skończona i zrozpaczona, zmęczona i cierpiąca przez mężczyznę, którego kocham. Mój ukochany doprowadził mnie do takiego stanu, w jakim się teraz znajduję. Osoba, dla której jestem w stanie się poświęcić, oddać się w każdy możliwy sposób, chcieć sprawić dzień w dzień szczęście, ta osoba doprowadziła mnie do tego, w czym się teraz znajduję.

Mój własny ukochany. 

Jestem taka naiwna.

*

  Nie słyszę niczego, oprócz szumiącej wody, która spływa ze mnie jak wodospad. Nie mogę nawet własnych myśli usłyszeć, jest kompletna pustka, ja w środku czuję kompletną pustkę od wczorajszego wieczoru, który doprowadził mnie nie tylko do szoku, ale rozpaczy i cierpienia. Dalej nie chce do mnie dojść fakt, że mój ukochany mnie wystawił dla kogoś takiego, jakim jest Jessica Collins, to dla niej mnie zostawił. W mojej głowie siedzi ich widok, jego uśmiechniętej i radosnej twarzy przy niej, ten widok mnie boli.

Zakręcam kran i rozsuwam drzwi od kabiny prysznicowej, sięgając później po ręcznik. Wychodzę ze środka i owijam się puchowym materiałem wokół, kierując się do wyjścia z łazienki. Wchodzę do pokoju i siadam na łóżku, sprawdzając telefon. Dochodzi godzina trzynasta i już dążył do mnie zadzwonić dwa razy. On dzwonił do mnie, ale nie chcę z nim rozmawiać, nie chcę na niego patrzeć. Na ekranie widzę, że trzy minuty temu ponownie dzwonił, ale ignoruję to i kładę telefon na nocną szafkę, wstając na wyprostowane nogi. Podchodzę do szafy i wyciągam ubrania, zaczynając się szykować do wyjścia. Nie chcę siedzieć w domu z myślą, że on w każdej chwili może tu przyjść – ma klucze do mojego domu i jest nieobliczalny. Jestem pewna, że jeszcze kilka moich nieodebranych połączeń od niego, a zjawi się tu w przeciągu kilku minut. 

Ubrałam czarne spodnie, do koloru zwykłą bluzkę i szary kardigan. Po wysuszeniu włosów, wykonałam delikatny makijaż i wziąwszy potrzebne rzeczy do torebki, skierowałam się do wyjścia, całując pod koniec głowę Larry'ego, który spał na jednym z mebli na korytarzu. Wyszłam z domu, zamykając drzwi na klucz i po spojrzeniu na błękitne niebo pokryte dużą ilością białych chmur, do tego słońce chowające się za jedną z nich, zdecydowałam, że pójdę na pieszo. Wolnym krokiem szłam przed siebie, kierując się prosto do szpitala, aby odwiedzić mamę. 

Moje myśli cały czas skupiały się na Alanie, który był w stanie mnie tak potraktować, jak wczoraj potraktował. Nigdy nie myślałam, że ukochany będzie do tego zdolny, od początku przecież mówiliśmy, że poza nami nie ma nikogo innego, dla mnie zresztą oczy nie widziały nikogo innego, jak tylko Alana Hendersona, szefa i jednocześnie mężczyznę, którego kocham ponad życie. Powtarzał mi, nawet zabraniał spotykać się z innymi, był bardzo zły, gdy widział mnie w towarzystwie innego mężczyzny, a co dopiero, gdybym umawiała się na kolacje albo spacery. Dlaczego mnie tak potraktował? Dlaczego mną się tak bawi? Dlaczego nie jest w stanie dostrzec tego, jakimi uczuciami go darzę i jak bardzo mnie rani? 

Mój telefon ponownie wydał z siebie dźwięk dzwonka. Sięgnęłam do torebki po komórkę i po spojrzeniu na wyświetlacz, zacisnęłam usta w wąską linie i poczułam ukłucie w sercu. Znowu dzwoni, a ja znowu nie chcę odbierać. Klikam w czerwoną słuchawkę i chowam z powrotem telefon do torebki, ale nie minęła chwila, a poczułam zalewające moje urządzenie fale wibracji powiadamiających o esemesie. Wyciągnęłam komórkę i stanęłam w miejscu, czując przypływające łzy do oczu wraz z bólem, który przeszywa moje ciało podobnie jak wczoraj. 

Od; Ukochany.
Dlaczego nie odbierasz?
Przepraszam Cię
Daj mi wytłumaczyć
Nie ignoruj mnie
Proszę, spotkajmy się 
Marnie, proszę, daj mi wszystko wytłumaczyć 
To nie jest tak jak ty myślisz

Zatykam usta, aby nie wydobyć z siebie szlochu. Łzy opanowały moje oczy i zaczynam mrugać kilka razy, pozbywając się ich. Znowu boleśnie przeszywa mnie uczucie, które uderza w moje serce najbardziej. Każdy mój mięsień nagle zabolał, jakby rozerwał się albo rozciągnął do możliwej postaci. Nogi chcą pode mną się ugiąć i z trudem idę dalej, chowając telefon z powrotem do torebki. Ciągnę nosem i ścieram rękawem płaszcza łzy z policzków, idąc przed siebie. Ignoruję go, nie mam siły ani chęci, aby rozmawiać, a przede wszystkim widzieć. Nie jestem w stanie na razie wymazać obrazu, jaki wczoraj zastałam. Nadal go kocham, nadal nie potrafię wymazać ukochanego z życia, z pamięci, z serca, dlatego to tak bardzo boli.

Mój telefon ponownie zaczął dzwonić. Biorę głęboki wdech i wyciągam go z dna torebki, patrząc na wyświetlacz. Tym razem to Mindy, więc bez wahania odbieram.

— Halo? — odezwałam się słabym głosem, odchrząkając pod koniec.

— Hej, hej! — rzuciła radośnie — Co tam u ciebie słychać? Jak randka się udała, hmm? — mruknęła.

— Dobrze — skłamałam.

Nawet własnej przyjaciółce nie jestem w stanie powiedzieć tego, co wczoraj się wydarzyło. Nie chce ze mnie to wyjść, a jednak chciałabym wpaść w czyjeś ramiona i wypłakać się, opowiadając o wszystkim. Nie potrafię tego zrobić. 

— A twoja? — zapytałam.

— Boże, Mar... Było bosko — powiedziała oczarowana — Byliśmy na kolacji, a później na długim spacerze i pod koniec... Tak się złożyło, że zostałam u niego na noc — zachichotała.

— Naprawdę? — zapytałam, podtrzymując entuzjazm. Bardzo chciałam wpaść w płacz i pozazdrościć jej wszystkiego — To świetnie. 

— Myślę, że może coś z tego być — powiedziała podekscytowana — A u ciebie jak było? Wreszcie między tobą a szefem coś będzie? 

— N-Nie, to była tylko zwykła... kolacja — odpowiedziałam, czując rosnącą pętle w gardle, która zaczynała mnie uciskać i drażnić.

— Ach, no szkoda, jednak dalej trzymam za was kciuki — rzuciła radosnym tonem — Słyszę, że jesteś na zewnątrz, gdzieś się wybierasz? — zapytała.

— Jestem w drodze do mamy. 

— Och, pozdrów ją ode mnie — powiedziała miłym tonem.

— Jasne, nie ma sprawy — odparłam. 

— Dobra, to ja kończę. W razie czego możesz do mnie zadzwonić, chociaż niedługo będę znowu się widzieć z Jasperem. 

— To udanego dnia ci życzę.

— Dzięki, trzymaj się też, pa — powiedziała wdzięcznie i rozłączyła się.

Nie minęła chwila, a telefon zaczął dzwonić. Spojrzałam na ekran, czując ponownie uderzenie w klatkę piersiową. Znowu dzwoni, a ja znowu go ignoruję. Przeciągam za czerwoną słuchawkę i wyłączam telefon za pomocą przycisku, jednak zanim wyświetlacz stał się czarny, zdążyłam dostrzec esemesa.

Od; Ukochany.
Proszę, daj mi wszystko wyjaśnić.

**

  Drzwi rozsunęły się, wpuszczając mnie do szpitalnego holu. Rozejrzałam się dookoła, oglądając wszystko i wszystkich, jednak tutaj jak zwykle nie roiło się od ludzi. Tutaj nie było nikogo tak naprawdę, oprócz pielęgniarek za ladą, które za każdym razem mają ten sam zmęczony wyraz twarzy. Obie wyglądały, jakby pracowały z przymusu, bez żadnego entuzjazmu ani szczęścia. Po części je teraz rozumiem, bo ja właśnie od wczoraj funkcjonuję podobnie. Po przywitaniu się z pielęgniarkami, skierowałam się do wyznaczonego skrzydła, gdzie leży moja matka. Droga nie zajęła mi długo, ale tyle starczyło mi, aby ponownie poczuć tutejszy panujący klimat. Nikt tutaj nie jest szczęśliwy, nikt tutaj nie tryska energią, a każdego dnia ten ośrodek karmi się pacjentami, aby zabrać najcenniejszy dar, jaki posiadają – resztę życia, by przywitać ich w końcu ze śmiercią.

Stanęłam przed odpowiednimi drzwiami i wciągnęłam więcej powietrza do płuc, chwytając za klamkę. Weszłam do środka, wzrokiem od razu padając na dobrze znaną mi sylwetkę. Spojrzała w moją stronę i uśmiechnęła się serdecznie, podnosząc się do pozycji siedzącej. Zdezorientowana spojrzałam przez chwilę na łóżko obok i zmarszczyłam brwi, gdy zastałam je puste i idealnie zaścielone. 

— Cześć — przywitałam się, siadając na krześle obok jej łóżka.

— Cześć, skarbie, jak się trzymasz? — zapytała słabym głosem, poprawiając chustę na głowie.

— Nie jest źle, a u ciebie jak, mamo? Wszystko w porządku? Dobrze cię tutaj traktują? 

— Wszystko jest dobrze, nie musisz się martwić — uniosła kąciki ust — Gdzie przyjaciel? 

— Nie mógł się zjawić, miał dużo na głowie — odparłam. 

— Och, taki przystojniak z niego, Marnie. Szczęściarą jesteś — uśmiechnęła się.

— Mamo, coś ty, to tylko... przyjaciel — spojrzałam w jej oczy.

— Tak, tak — przedrzeźniała mnie — Przecież widziałam nie raz, jak patrzy na ciebie, a ty na niego, kiedy przychodziliście do mnie.

— Wydawało ci się.

— Ja wiem co widziałam, matki nie oszukasz, skarbie — zaśmiała się słabo, chociaż na tyle jej energia pozwoliła. 

— A gdzie jest Pani Watson? — zapytałam, spoglądając przelotnie na łóżko obok. 

Nie odpowiedziała, a spuściła głowę na swoje dłonie, którymi zaczęła się bawić. Zacisnęłam usta w wąską linie i rozejrzałam się dookoła, czując wyrzuty sumienia i żal. 

— Przepraszam — odezwałam się smutniejszym tonem, spoglądając na własne palce u rąk.

— Miła kobieta — powiedziała mama — Zawsze lubiła żartować i robić kawały pielęgniarką, a mnie do tego wplątywała — uśmiechnęła się — Kiedyś przyszły pielęgniarki i obie udawałyśmy, że nie żyjemy — zaśmiała się, na co także uniosłam kąciki ust — W końcu dwa dni temu... Też myślałam, że to żart, jednak... — tutaj zrobiła pauzę — Zostałam już sama.

— Tak mi przykro... — spojrzałam na rodzicielkę — Postaram się jak najszybciej kupić leki i wyciągnę cię z tego.

— Przestań... — prychnęła, odwracając ode mnie wzrok — Mogłaś iść na studia, skończyć collage, zostać kimś w życiu, a porzuciłaś je i w wieku dwudziestu dwóch lat zarabiasz na chorą matkę, której i tak niewiele...

— Przestań! — krzyknęłam, przerywając jej. 

— Marnie, skarbie... — westchnęła — Powinnaś patrzeć na swoją przyszłość, spełniać swoje marzenia i osiągać sukcesy, a życie zmusiło cię do tego, abyś pracowała na chorą matkę, która niedługo umrze — dodała z uśmiechem.

Poczułam ukłucie w sercu. Gwałtownie wstałam z krzesła i spojrzałam na mamę, która jedynie uniosła z przymusu kąciki ust. Myśl, że stracę kolejną ważną osobę w moim życiu, na dodatek własną matkę, jest dla mnie kolejnym ciosem w serce. Nie chcę dopuścić do siebie myśli, że kolejna osoba mi znika z życia, że kolejna osoba mnie zostawia. 

— Nawet tak nie mów! — krzyknęłam — Wyciągnę cię z tego... — odwróciłam od niej wzrok, zagryzając dolną wargę.

— Żebyś później mnie miała na głowię? Dziecko, nie marnuj się, proszę cię... — westchnęła, spoglądając na mnie — Jesteś młoda, powinnaś spełniać marzenia, skarbie. 

— I spełniam mimo to!

Drzwi się otworzyły, a do środka weszła jedna z pielęgniarek. Odeszłam na bok, pozwalając kobiecie nafaszerować moją rodzicielkę lekami, które jednocześnie pomagają jej wyjść z tej obrzydliwej choroby, a także powodują, że z każdym dniem się męczy. To jest okropieństwo. Usiadłam na łóżku Pani Watson i sięgnęłam po komórkę, trzymając ją przez chwilę w dłoni. Wzięłam głęboki wdech i włączyłam urządzenie, spoglądając przelotnie na mamę, która uśmiechnęła się do mnie, gdy pielęgniarka dawała jej zastrzyk. Po włączeniu komórki, momentalnie pojawiły się wibracje powiadamiające o esemesach. Moje oczy szeroko się otworzyły, gdy liczba zatrzymała się na sześćdziesięciu trzech esemesach od Ukochanego, a także dwudziestu siedmiu nieodebranych połączeń.

— Jak się Pani czuje? — zapytała pielęgniarka — Widzę, że córka przyszła — uśmiechnęła się w moją stronę, na co także odwzajemniłam gest.

— Bywało gorzej — odpowiedziała mama, śmiejąc się.

Mój telefon wydał z siebie dźwięk dzwonka. Spojrzałam gwałtownie na ekran i coś mną drgnęło, gdy zobaczyłam jego nazwę. Zacisnęłam usta w wąską linie, czując nagły przypływający wzrost temperatury ciała, a także przyspieszone serce. Nie wiem co mnie pchnęło, aby odejść i odebrać. Miałam dość, nie mogłam już wytrzymać tego, jak chorobliwie próbuje się do mnie dodzwonić. Odebrałam i z drżącą dłonią przystawiłam telefon do ucha, nie odzywając się w ogóle. Moje serce jeszcze bardziej zakuło, gdy usłyszałam jego niski głos.

— Gdzie jesteś? 

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Łzy momentalnie napłynęły do moich oczu i odwróciłam się tyłem do mamy i pielęgniarki, aby mnie nie widziały. Zatkałam usta ręką i nie pozwalałam na żaden dźwięk, żeby wydobył się ze mnie. Cała drżę, czuję przeszywające moje ciało i serce ból, który powoduje, że mam ochotę upaść na podłogę i płakać. 

— Proszę cię, daj mi wszystko wytłumaczyć, to naprawdę nie jest tak, jak myślisz. Gdzie jesteś? Spotkajmy się, proszę. Marnie, proszę, nie ignoruj mnie.

— Wszystko gotowe, o dziewiętnastej widzimy się z kolejną dawką — powiedziała mile pielęgniarka.

Rozłączył się. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na ekran, nie dowierzając temu, że on się rozłączył. Pociągnęłam nosem i wrzuciłam telefon z powrotem do torebki, ścierając łzy. Odwróciłam się w stronę mamy i przepuściłam pielęgniarkę, by mogła swobodnie udać się do wyjścia. Usiadłam na krześle i spojrzałam na rodzicielkę, która nagle zaczęła mi się uważniej przyglądać.

— Kochanie? Coś się stało? — zapytała.

— N-Nie, wszystko jest dobrze... — uśmiechnęłam się.

— Nie, widzę, że jest źle, co się dzieję? — zapytała troskliwie — Skarbie, wszystko w porządku? Dlaczego płaczesz?

— Wszystko jest w porządku, mamo... — odparłam — J-Ja muszę iść, odwiedzę cię niedługo — pocałowałam ją w policzek, prostując się z krzesła.

— Skarbie.

Stanęłam w miejscu, gdy usłyszałam jej zatrzymujący mnie głos. Odwróciłam się do tyłu, napotykając troskliwsze spojrzenie mamy.

— Jeśli to Alan... — zaczęła — Porozmawiajcie — dodała wspierającym tonem.

— Kocham cię, mamo — powiedziałam, uśmiechając się serdecznie.

Skierowałam się do wyjścia, biorąc głęboki wdech. Zamknęłam za sobą drzwi i poszłam przed siebie, chcąc jak najszybciej opuścić szpital. Zeszłam schodami w dół, kierując się do wyjścia, jednak zatrzymałam się i zesztywniałam w miejscu, gdy dostrzegłam czarne porsche panamera przed głównymi drzwiami. Po chwili z samochodu wyszedł on. Zaczerpnęłam większej dawki tlenu do płuc i gwałtownie stanęłam za jedną ze ścian obok, oddychając głośno. Cała drżę i mam ochotę zapaść się pod ziemię. Co on tutaj robi? Jak się dowiedział, że jestem u mamy? Do moich uszu dotarł dźwięk rozsuwających się drzwi, a po chwili pielęgniarki mile przywitały się ze znanym w Nowym Jorku biznesmenem, którego stanowcze kroki słyszałam coraz bliżej. Czarne lakierki wydawały z siebie charakterystyczny dźwięk, który obijał się o każdą ścianę, powodując rozbrzmiewające echo po budynku.

Po chwili jego postać wyminęła mnie. Zaciągnęłam się ostrymi perfumami, jakie posiada ten mężczyzna, które momentalnie dotarły do moich nozdrzy. Pobudzające każde zmysły, rozgrzewające i podniecające. Dokładnie obserwuję jego męską posturę, która zdecydowanym krokiem kieruje się prosto do wyznaczonego skrzydła, gdzie leży moja mama. Gdy zniknął mi z pola widzenia, szybko wyszłam z ukrycia, idąc prosto do wyjścia. Moje serce bije jak oszalałe, a ciało od razu się rozgrzało. Boli mnie, jakaś część mnie boli i jednocześnie się obawia czegoś. 

Drzwi rozsunęły się, a do moich oczu trafił promień słoneczny, na co przymrużyłam powieki. Skierowałam się prosto w stronę parku, czując własne obicia serca o klatkę piersiową. Rozejrzałam się wokół i nie dostrzegając żadnego samochodu, przeszłam na drugą stronę, znajdując się już w parku. Żwawym krokiem idę przed siebie, tuląc się czarnym płaszczem wokół. Wysuszone liście, które opadły na ziemię, wydały z siebie szelest dosłownie tuż pod moimi stopami, to po chwili pozwoliły, aby nagły wiatr nimi poprowadził. Uniosłam głowę i spojrzałam na niebo, które stało się ciemniejsze. Słońce schowało się, chmury przybrały granatowej barwy, a niebo zostało pokryte szarym kolorem. Na moje włosy padły pierwsze krople deszczu, by po chwili zacząć powtórkę z wczorajszego wieczoru. 

Zaczerpnęłam większej dawki tlenu do płuc, zaciągając się wilgotniejszym powietrzem. Po moim ciele przeszedł dreszcz, gdy ubrania i włosy stały się mokre. Woda po raz kolejny zalewa mnie jak tamtego wieczora i czuję przeszywający mnie ból, gdy ponownie przed moimi oczami pojawia się ich obraz. 

— Marnie!

Drgnęłam i zatrzymałam się w miejscu, otwierając szeroko oczy. Poczułam, jak uderza mnie jeszcze większa fala bólu, jaka mogła się dzisiaj pojawić. Zadrżałam, stojąc i się nie ruszając. Deszcz spływa ze mnie jak chce, a ja stoję i przyjmuję wszystko na siebie jak pomoc z akcji charytatywnej. Przełykam ślinę, czując rosnącą pętle w gardle, która zaczyna wykręcać moją krtań i jednocześnie żołądek. Wolnym ruchem odwracam się, by po chwili zetknąć się z brązowym spojrzeniem, który patrzy prosto na mnie. Zmachany, mokry i przejęty wszystkim, co dotychczas się wydarzyło, widzę to, jednak nie rusza. Patrzy prosto w moje oczy z wyrzutem sumienia, ze smutkiem i litością, gdzie u mnie widnieje jedynie obojętność zmieszana z żalem. Zaciskam usta w wąską linie oraz rękę na torebce, nie odzywając się. Nie mogę nic z siebie wykrztusić, nie potrafię, wszystko mnie boli.

— Proszę, daj mi wszystko wytłumaczyć... — zrobił mały krok w moją stronę, nabierając więcej powietrza do płuc.

— Dlaczego... — wykrztusiłam z siebie — Dlaczego akurat z nią..? — spojrzałam na niego. 

— To nie jest tak, jak myślisz, naprawdę... — zrobił krok w moją stronę, uważnie mnie obserwując — Musiałem, nie miałem wyjścia, bo tak, to bym stracił połowę swoich akcji, naprawdę nie chciałem cię...

— Racja... — przerwałam mu, prychając — Biznes... Wszystko dla tego pieprzonego biznesu... — powiedziałam, spuszczając głowę w dół i nie dowierzając temu wszystkiemu. 

— Przepraszam... Marnie, tak bardzo cię przepraszam, przecież wiesz, że nigdy bym nie postąpił tak wobec ciebie... Dobrze wiesz, że nie potraktowałbym cię tak, gdyby nie było niczego na rzeczy, jednak teraz był wyjątek... Nie chciałem, ale musiałem i nigdy więcej nie popełnię tego błędu.

Zagryzłam dolną wargę, nie wytrzymując już kompletnie. Ból nie może się równać już z niczym, wszystko mnie boli i mam ochotę paść na kolana i płakać. Z jednej strony go rozumiem, bo kim dla niego przecież jestem, aby to dla mnie rezygnował z tak ważnego spotkania, gdzie mógł stracić połowę swoich bardzo ważnych akcji, ale to właśnie mnie rani. Nie widzi mnie, nie widzi moich uczuć do niego, nie widzi tego, jak bardzo go kocham, jak oddaję się mu w każdy sposób, jak bardzo chciałabym uszczęśliwić, sprawić, aby był zadowolony i radosny. Jak bardzo chciałabym patrzeć na jego szczęście. Kocham go, a on tego nie widzi, nie jestem dla niego tym, kim on dla mnie jest. 

— Tak bardzo cię przepraszam — zrobił krok w moją stronę — Nie chciałem cię zranić, nigdy nie miałem takiego zamiaru. 

— Traktujesz mnie jak maszynę do seksu... — wydusiłam z siebie.

Spojrzałam na niego, gdy on nagle osłupiał. Wbił we mnie swoje zszokowane spojrzenie, otwierając szerzej oczy. Patrzy prosto na mnie, nie dowierzając temu, co właśnie powiedziałam, ale ja też nie mogę w to uwierzyć, co właśnie mówię, ale mam tego dość, mam wszystkiego dość, to mnie przerasta. 

— M-Mar...

— Od początku traktowałeś mnie jak zabawkę, do której możesz przyjść tylko po to, aby się zaspokoić... — spuściłam głowę, przymykając oczy. 

Czuję napływające łzy do oczu oraz ból, który rośnie z każdą sekundą w górę. Mam dosyć, mam dość wszystkiego i chcę mu wszystko powiedzieć, nie zważając na konsekwencje. Mam wszystkiego dosyć, jestem wykończona psychicznie. Czuję jego zszokowane spojrzenie na sobie, ale nawet to nie zatrzyma mnie teraz przed niczym.

— Nigdy mnie nie widziałeś tak, jak ja widziałam ciebie... — pierwsze łzy zlatują ze mnie — Zawsze widziałeś we mnie tylko kobietę do seksu, maszynę pod ręką, którą mogłeś się zabawiać... Nigdy nie mogłeś dostrzec tego, jak bardzo... zależy mi na tobie.

Unoszę głowę, spotykając się z jego zszokowanym spojrzeniem wbitym prosto we mnie. Nie obchodzi mnie już nic, jak tylko ta chwila. Mam dość wszystkiego, jestem zmęczona wszystkim i mam ochotę po tym wszystkim zapaść się pod ziemie. Jestem wymęczona psychicznie, nie daję rady już dłużej ciągnąć tego, oddając się i jedynie cierpiąc. Patrzę prosto w jego oczy, pozwalając jednocześnie łzom spłynąć.

— Kocham cię.

Jego oczy jeszcze szerzej się otworzyły, a ja poczułam jednocześnie ból i tak długo wyczekiwaną ulgę. Stoję na przeciwko niego cała mokra, z moich oczu spływają łzy, które mieszają się od razu z deszczem. Nie żałuję niczego, co powiedziałam, nie będę żałować. Cieszę się, że powiedziałam to, nie ukrywam niczego, nie ukrywam moich uczuć do niego. Chcę, żeby wiedział, jak bardzo go kocham.

— Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cię kocham — odezwałam się po dłuższej ciszy panującej między nami — Robiłam wszystko, abyś był szczęśliwy, oddawałam się za każdym razem, aby cię uszczęśliwić... Marzyłam, żebyś pokochał mnie tak, jak ja pokochałam ciebie, jednak widziałeś we mnie jedynie kobietę do zaspokajania potrzeb, którą miałeś pod ręką... Robiłam dla ciebie wszystko, nie potrafiłam odmówić i nie zważałam na nic, nie patrzyłam na siebie, a tylko na ciebie... Sprawić, abyś był szczęśliwy każdego dnia było dla mnie codziennością, wyzwaniem, gdy wstawałam z łóżka i robiłam je z wielką przyjemnością. Przyjemnością jest dla mnie to, jak chodzisz szczęśliwy i to wszystko dzięki mnie. 

Wzięłam głęboki wdech, czując same kłucia w ciele. On się nie rusza, nie odzywa się, a tylko patrzy na mnie z szokiem. Palce u rąk zaczynają mnie okropnie boleć, nogi mnie bolą i chcą się załamać, ledwo już daję radę stać w tym deszczu, który zalewa nas obojga. Czuję rozpierającą mnie dumę, że jestem w stanie mu to wreszcie powiedzieć, mówię mu to, co czuję i się cieszę, jednocześnie czuję smutek – on nie odwzajemnia nic.

— Nie potrafiłeś dostrzec tego, jak bardzo cię kocham... Dlaczego nie możesz poczuć tego, co ja poczułam do ciebie? Ja... — spuściłam głowę w dół, nie wytrzymując już. Zaczynam płakać i nie mam zamiaru tego powstrzymać — Ja cię tak bardzo kocham, a ty...

Moje policzki zostały ujęte, a twarz gwałtownie uniosła się do góry. Zanim mogłam spojrzeć w brązowe tęczówki, usta ukochanego złączyły się z moimi w czuły pocałunek, którego pragnęłam najbardziej na świecie.

***





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro