XII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

2 tygodnie później...

  Walnąłem pięścią w worek, czując kolejny przypływ adrenaliny w moje ciało. Czuję każdą drgającą komórkę, moje ciało płonie, tętno pulsuje i po kilkugodzinnym treningu zaczynam odczuwać zmęczenie, ale nie zamierzam odpuszczać. Ponownie zaciskam dłoń na małym kawałku materiału, który jest owinięty wokół mojej ręki i uderzam w czarny worek, biorąc głęboki wdech. Przedmiot pod wpływem mojej siły zamiast ruszyć, on ani drgnął. Zmarszczyłem brwi, oddychając głośno, gdy nagle ujrzałem wychylającą się twarz przyjaciela.

— Skończyłeś? — zapytał Jesse, opierając się o worek — Stary, siedzisz tu już pięć godzin. 

— Nie masz dość? 

Odwróciłem wzrok w stronę bruneta, który wolnym krokiem kroczył w moją stronę. Matt przyjechał tydzień temu z wysp, na których przesiadywał z moją kuzynką, Evą. Szarmancko poprawił swoją marynarkę i usiadł na ławce obok, przyglądając mi się uważnie. Westchnąłem głośno i oparłem się o worek, spuszczając głowę w dół. Widzę, jak pot kapie z mojego nosa, brody, ja cały ociekam potem i czuję każdą pulsację w moim ciele. Robię krok w tył i odwracam się, aby sięgnąć po butelkę, jednak Matt gwałtownie zabrał mi ją sprzed nosa.

— Oddawaj to. 

— Dlaczego ty do niej nie pójdziesz, co? — zapytał, odkręcając korek w butelce, aby na moich oczach napić się wody.

Wciągnąłem więcej powietrza do płuc i odwróciłem się. Poprawiłem materiał owinięty na moich rękach i stanąłem przed workiem treningowym, by ponownie uderzyć. Pierwszy cios padł, jednak drugi został już stłumiony przez Jesse'a, który zagrodził mi drogę.

— Stary, ty naprawdę oszalałeś — odezwał się — Matt ma racje, zrób coś w tym kierunku, bo mam dosyć widzieć cię takiego przez następne dwa tygodnie.

Odwróciłem od niego wzrok, siadając na ławce. Wyrwałem przy okazji wodę mineralną z dłoni Matta i napiłem się zimnej cieczy, która zwilżyła moje gardło oraz sprawiła, że poczułem upragnioną ulgę. Oparłem głowę o ścianę i oddychałem ciężko, przymykając oczy. Przez dwa tygodnie tylko tak funkcjonowałem jak teraz; siłownia, worek treningowy i mordercze ćwiczenia, które wysysały ze mnie całą energię. Większość czasu właśnie tutaj spędzam, a wiele rzeczy związane z firmą zostały na głowie Jesse'a i Matta, którzy nerwowo z tym nie wytrzymują, ale mnie to nie obchodzi. Przez dwa tygodnie obchodzi mnie tylko to, co się dzieję z kobietą, która zawróciła mi w głowie jak nigdy. Nie potrafię się na niczym innym skupić jak tylko na niej.

Wszelkie próby skontaktowania kończą się na brakiem odpowiedzi albo moim tchórzostwem. Potrafię tylko podjechać pod jej dom, patrzeć w stronę okien, dostrzegając jej piękną sylwetkę oraz twarz, która śni mi się po nocach. Na żadnego esemesa nie odpisywała, zdążyłem ich wysłać prawie tysiąc, a każde połączenie telefoniczne odrzucała. Nawet rozmowa z jej przyjaciółką, Mindy, którą wezwałem tydzień temu do siebie w środę nie pomogła. Zero informacji, zero kontaktu, nic, zero. Nie potrafię przestać o niej myśleć, nie potrafię pogodzić się z tym, że ode mnie odeszła. 

— Może potrzebujesz się nachlać? — zapytał Olivers.

— Potrzebuję jej.

Tylko jej.

— To na co ty czekasz? Zrób coś w końcu w tym kierunku, bo ją stracisz. W sumie... — zakpił sobie Jesse — Już to zrobiłeś. 

— Nie z mojej winy — odparłem, rozwiązując materiał na dłoniach.

Nie mam pojęcia, jakim cudem zegarek, który mi podarowała i który nosiłem z przyjemnością, trafił w ręce Collins. Żałuję wszystkiego, co z tą kobietą mnie łączyło, a łączył jedynie biznes. Kobieta zniszczyła mi wszystko, z łatwością poszło jej zepsuć coś, co było dla mnie najważniejsze w życiu – Marnie Wilson, najważniejsza kobieta w moim życiu. Nie potrafię tego zaakceptować, nie umiem przyjąć do siebie informacji, że jej już nie ma. 

— Słuchaj, najlepiej będzie, jak na spokojnie porozmawiacie i wytłumaczycie sobie wszystko — odezwał się czarnowłosy, spoglądając na mnie — Nie uważasz, że ignorowanie się jak dzieci to beznadziejny pomysł? 

— Muszę to wszystko przemyśleć — odparłem, udając się do wyjścia.

— Alan! — warknął za mną — Co ty chcesz przemyśleć?! Nie rozumiesz, że ona też to przeżywa?! 

Bardzo dobrze to rozumiem.

*

  Wszedłem pod prysznic, napuszczając gorącej wody. Po sekundzie kabina cała parowała, a moje ciało było mokre i rozpalone, tego właśnie potrzebowałem. Za każdym razem, gdy tutaj wchodzę, przypominam sobie jedno, jeden moment i najważniejszą chwilę w moim życiu. To tutaj ją pochłaniałem, żarliwie całowałem jej usta, które były dla mnie od początku zakazanym owocem. Chęć każdego dnia, aby ją pocałować była silna, silniejsza od popędu seksualnego, którego mogłem tylko zaspokoić dzięki niej. Chęć pocałowania jej było dla mnie marzeniem, wielkim pragnieniem, jednak nie robiłem tego, nie potrafiłem, a tak bardzo chciałem. To właśnie tutaj ją całowałem jak wygłodniały i całować dalej chcę. 

Wyszedłem spod prysznica po dziesięciu minutach, owijając jedynie czarny ręcznik wokół bioder. Wszedłem do pokoju, jak każdego wieczora wykonując te same czynności. Wziąłem głęboki wdech i sięgnąłem po telefon, stając przed balkonem. Miałem idealny widok z balustrady na oświetlony Nowy Jork z daleka, który dzisiejszej nocy dodatkowo jest oświetlony przez pełnie księżyca. Z bijącym sercem oraz stresem wykręciłem numer, przystawiając komórkę do ucha. Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał, czwarty, piąty...

— Cześć, tu Marnie, nie mogę teraz rozmawiać.

Rozłączyłem się, rzucając telefonem na łóżko. Ująłem twarz w dłonie i wziąłem głęboki wdech, nie mogąc wytrzymać już tej męczarni. To męczarnia, ona mnie zostawiła, a ja nie radzę sobie z najmniejszymi błahostkami. Nie potrafię się skupić, nie potrafię przestać myśleć i nie potrafię wyrzucić z siebie jej słów, które wypowiedziała do mnie jako ostatnie. Nienawidzi mnie i uważa mnie za potwora, nie chce na mnie patrzeć, odchodzi. Nie potrafię wyrzucić obrazu jej odchodzącej ode mnie, wsiadającej do windy i ostatnie spojrzenie, jakim mnie obdarowała. To męczarnia.

Wziąłem po raz kolejny głęboki wdech i skierowałem się do garderoby, ubierając bokserki oraz luźniejsze ubrania. Zwykłe jeansy i czarna koszula, narzuciłem na ramiona skórę i ruszyłem do wyjścia, zamykając wszystko na klucz. Wcisnąłem guzik do garażu, który po sekundzie rozsunął się i ukazał moje porsche, do którego od razu się udałem. Droga była mi znana, pokonywałem ją setki razy, nawet tysięcy i z przyjemnością to robiłem. Teraz, od w sumie dwóch tygodni, jestem oblany stresem, gdy tylko jadę w tamtą stronę. Nie zajmowała mi ona długo, zaledwie dziesięć minut i byłem na miejscu w znanej mi okolicy. 

Zmniejszyłem gaz do dwudziestu na godzinę, zatrzymując się niedaleko jej domu, który bacznie obserwowałem. Żadne światło nie biło od budynku, ciemność, jakby nie było jej w środku, jednak mała iskra przykuła moją uwagę, która momentalnie sprawiła kłucie w moim sercu, którego dawno nie doświadczyłem. Poczułem dziwny ból rozchodzący się po całej klatce piersiowej, a uderzający najbardziej w serce. Nie mogłem przełknąć śliny, było mi ciężko, a ręce same zaciskały się na kierownicy, gdy coraz bardziej zagłębiałem się w ich towarzystwo. Stała przed drzwiami; oszałamiająca, fascynująca i piękna. Uroczy uśmiech nie schodził z jej ust, które bardzo chciałbym całować. Zwróciłem uwagę także na kucyka, którego idealnie miała związanego na głowie, tak jak lubię. Nie przeminęło mojej uwadze ubiór, który spowodował, że zgrzałem się w środku. Promieniowała swoją osobą, radosna, uśmiechnięta i piękna, na dodatek w towarzystwie Lukasa.

Stał obok niej. Elegancki ubiór rzucił mi się w oczy, a czarujący uśmiech, jakim ją obdarowywał sprawił, że miałem ochotę go wymazać. Patrzył na nią, uśmiechał się wtedy, gdy ona się uśmiechała. Byli we dwójkę, skąd wracają? Byli na randce? Spotykają się ze sobą? Dlaczego mam ochotę coś rozwalić, aby złagodzić ból, który mną targa w środku? Przeszywa mnie niewyobrażalny i bolesny, to cholerstwo mnie kuję w możliwe sposoby i nawet na sekundę nie chce ustąpić. Patrzę prosto w ich dwójkę, w moją piękność, która jest w jego towarzystwie. Nie mogę znieść tego widoku, on mnie... rani, boli. Gniew rośnie z każdą sekundą w górę, nie potrafię nad tym zapanować. Zagryzłem wewnętrzną część policzka i wciskam sprzęgło, dodaję gazu i ruszam przed siebie, nie zwracając uwagi na to, że właśnie obydwoje usłyszeli piski moich opon. 

Ból jest niewyobrażalny, nie mogę go przestać odczuwać. Ja... jak mogłem sprawić jej coś podobnego? Jak mogłem sprawić tej istocie coś tak bolesnego? Jak ja mogłem sprawić, aby ona przeze mnie płakała i cierpiała? 

Ona mnie kochała, a ja sprawiałem jej cierpienie, nawet nie zauważając tego. 

**

  Poprawiłem krawat w lusterku, zadzierając podbródek w górę. Rozejrzałem się dookoła, widząc tłumy paparazzi i reporterów przed budynkiem. To chore, jak od tamtego czasu mnie napastują i boję się, że i ona miała z nimi styczność. Sięgam do schowka po okulary i zakładam na oczy, chwytając teczkę w dłoń. Wyszedłem z samochodu, będąc już głównym tematem wszystkich wokół. Rzucili się jak na kawałek mięsa; wygłodniali, pełni apetytu i fascynacji. Ruszyłem prosto do firmy, z trudem przeciskając się przez tłum ludzi, którzy zagradzali mi drogę. 

— Panie Henderson, Panie Henderson! Co się stało z Panem i Marnie Wilson?! — krzyczała zaciekawiona reporterka, przystawiając mi do twarzy dyktafon. 

— Jak długo ukrywaliście romans?! — zapytał dociekliwy mężczyzna. 

— Czy zakończyliście związek po tym, jak was nakryto?! 

— Panie Henderson, proszę odpowiedzieć tylko na jedno pytanie! — weszła mi w drogę blondynka. 

Wywróciłem oczami, zatrzymując się w miejscu. Już tak blisko do wejścia, tak bliziutko, a jestem otoczony jak kawał mięcha przez wygłodniałe wilki. Czuję rosnącą złość za każdym razem, gdy padnie pytanie związane z nami. W moim sercu pojawia się te dziwne uczucie, które mnie boli, które mnie kurewsko boli. 

— Czy rozstaliście się przez ciążę?!

Uniosłem wysoko brwi w górę, stojąc przez chwile wstrząśnięty. Ocknąłem się po kilku sekundach, będąc cały czas wokół reporterów. Nie odpowiedziałem, a wyminąłem kobietę jak i pozostałych, i wszedłem do środka firmy już na pierwszy rzut oka przyciągając wszystkich spojrzenia. Ciąża? Jaka ciąża, skąd ona się wzięła w mediach? Fałszywe oskarżenia, które jedynie podkręcają temat i powodują, że każdy chce poznać więcej, więcej i więcej, jednak prawda jest zupełnie inna. To niewiarygodne, że wpadli na pomysł z ciążą. Przez myśl przeleciało mi to, jak ona musi się czuć, gdy pytają ją o to samo... Czuję ogromne wyrzuty sumienia. 

Skierowałem się do windy, nawet nie odbierając papierów z recepcji. W połowie zdjąłem okulary, dostrzegając przy okazji, jak w tym samym momencie wiele spojrzeń odwróciło ode mnie wzrok. Dwa tygodnie minęło, gdy jej nie ma, a wszystkich wokół dalej dziwi fakt, że przez dwa tygodnie wchodzę do firmy sam i wychodzę z niej sam. Nie mogę się do tego przyzwyczaić, nie potrafię. Moja ręka bezwładnie opada w dół, a zawsze znajdowała się na lędźwiach piękności, zawsze prowadziła w tę stronę, gdy ta tak zawzięcie walczyła z tym. Uśmiecham się pod nosem, gdy przypomnę sobie to, jak chciała, abym nie dotykał jej przy ludziach i nawet karciła mnie o to. 

Wszedłem do windy, wciskając dwudzieste piąte piętro. Dzisiaj jest dzień pełen roboty, na dodatek wieczór także nie zapowiada się wesoło, gdyż mam bardzo ważny bankiet, na którym nie mam najmniejszej ochoty się zjawiać. Myśl, że pierwszy raz będę na bankiecie bez niej, mnie przeraża i to bardzo. Po krótkiej chwili znalazłem się już na samej górze budynku, skrzydła rozsunęły się i wpuściły mnie do środka, pozwalając także dostrzec zapracowaną brunetkę za ladą. 

Nie chciałem tego robić, ale jednak musiałem zatrudnić kogoś na jej miejsce. Kobieta młoda, ale starsza od Marnie o kilka lat. Nie brzydka, ale nie potrafi dorównać pięknością jedynej, której tak bardzo pragnę z powrotem. Sukienki, które opinają jej ciało i uwydatniają każdą krągłość nie są takie, jakie chciałem. Nie są jej. Nie są nią. Nie wiem nawet jak się nazywa, po prostu zatrudniłem pierwszą lepszą, ale to był mój błąd – dziewczyna nawet nie potrafi robić dobrej kawy, w porę odebrać telefonu i wysłać ważnego maila. Jest niezdarna i roztrzepana, zawsze przy mnie speszona i zdenerwowana, jakby była na skazaniu przed samym diabłem.

— Dz-Dzień dobry, P-Panie Henderson! — spojrzała na mnie spod komputera, którego ślamazarnie obsługiwała.

— Dzień dobry.

Skierowałem się do gabinetu, zamykając się od razu. Jak gbur, naburmuszony samotnik, który nie chce żadnego towarzystwa – bo nie chcę, chcę tylko ją z powrotem w moim życiu.

Odłożyłem teczkę na biurko, podchodząc później do okna. Mój wzrok padł na błąkających się paparazzi wokół budynku i szlak mnie trafia, gdy mogą tak robić wokół niej. Wiem, doskonale wiem, że nie radzi sobie z tym, nie lubi zamieszania, tłumu, a ono właśnie powstało wokół naszej dwójki, która nawet się nie odzywa do siebie. Wyciągam telefon z kieszeni, z ciekawości sprawdzając, czy przyszedł od niej esemes albo jakieś połączenie, jednak zero, nic, od dwóch tygodni się nie odzywa. To naprawdę dla mnie jedna, wielka, męczarnia. Usłyszałem pukanie do drzwi i po donośnym moim ''Proszę'', sekretarka weszła do środka, jak zwykle gubiąc się we własnych zdaniach i ruchach.

— P-Przyniosłam kawę... — powiedziała niepewnie, podchodząc do biurka.

— Dziękuję — oderwałem się od okna, podchodząc po filiżankę.

Spojrzałem na kobietę, która stanęła przede mną jak dziecko, które oczekuje pochwały. Zlustrowałem dziewczynę od góry do dołu, czując grzejącą się krew w żyłach. To nie odpowiedni moment na te myśli, jednak gorączkuję się, nie potrafię dłużej powstrzymać popędu seksualnego, którego nie mogę zaspokoić przez dwa, pieprzone, tygodnie. Nie ruszałem nic, nie dotykałem nikogo, nie potrafię nawet tego zrobić, pomimo ogromnego pożądania, które we mnie wstępuje, nie potrafię tego zrobić mojej jedynej, która jednak myślała, że to zrobiłem. Nikogo nie dotykałem, oprócz niej – mojej jedynej piękności. 

Przyłożyłem filiżankę do ust i upiłem pierwszego łyka kawy, prawie się krztusząc. Gwałtownie odstawiłem naczynie z powrotem na miejsce, zaczynając kaszleć. To obrzydlistwo, zimne, gorzkie, ohydne paskudztwo, którego nie jestem w stanie pić.

— J-Ja przep-praszam! — wyjąkała przerażona.

— Chciałaś mnie otruć?! — wrzasnąłem, karcąc ją morderczym wzrokiem.

— N-Nie, ja nie ch-chciałam! — przymknęła oczy.

— Wynoś się stąd!

Otworzyła szeroko oczy, spoglądając na mnie niewinnie. Mam gdzieś jej przerażenie i szok, mam gdzieś wszystko, ja potrzebuję tylko jej. Odbija mi, odbija mi cholernie, widzę to, Jesse to widzi i Matt, nie jestem sobą. 

— Zwalniam cię!

— A-Ale...

— Słyszałaś?!

— T-Tak... — wydukała płaczliwym tonem, kierując się do wyjścia.

Wciągnąłem więcej powietrza do płuc, poprawiając mankiety w marynarce. Nie czuję ani trochę wyrzutów sumienia, cieszę się, że mam to za sobą. Nie potrzebuję żadnej sekretarki, sam potrafię załatwić wszystko bez niczyjej pomocy. Zasiadłem przed biurkiem, wyjmując potrzebne dokumenty do wypełnienia. Z dumą zacząłem wypełniać, jak na profesjonalistę i wypływowego biznesmena wypada. 

***

  Nabrałem więcej powietrza do płuc, rzucając przed siebie pióro. Ująłem nasadę nosa, przymykając oczy. Nie dam rady, nie daję rady i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Minęło dziesięć minut, pierdolone dziesięć minut odkąd zabrałem się za to i przy okazji wyniosła się sekretarka, którego imienia i nazwiska nawet nie znałem. Potrzebuję jej, tylko jej potrzebuję jak nigdy. Nie potrafię zrobić najprostszych rzeczy, nawet podpisanie głupiego dokumentu, który sprawia mi ogromną trudność. 

Wciągnąłem większą dawkę do płuc i chwyciłem za piórko, chcąc się ponownie zabrać do pracy, lecz drzwi gwałtownie się otworzyły, a w nich stanęła kobieta, która kiedyś była mi znana. Teraz jest tylko strachem na wróble. Włosy, które zawsze wyglądały jak po wyjściu od profesjonalisty, teraz potargane i suche. Makijaż, a raczej jego brak, chociaż dostrzegam różową szminkę na ustach, wysuszony tusz do rzęs oraz pomalowane policzki jak u prosiaczka. Makijaż nie pomógł zamaskować jej zmęczonej i bladej twarzy, która kiedyś była pełna energii i pewności siebie. Ubiór, kiedyś elegancki, gustowny i dopasowany na każdą okazję, teraz zwykła odzież za dziesięć dolarów. Ciemna koszula w kratę z rozpiętymi kilkoma guziczkami u góry, która ukazuje pod spodem białą koszulkę na ramiączka. Jeansy na nogach, obdarte i tracą już swoją barwę oraz zwykłe, czarne balerinki. Oddychała głośno, jakby właśnie wyszła z dziczy – tak nawet wygląda ta kobieta.

Tak właśnie wygląda Jessica Collins.

— Henderson, proszę! — jęknęła bezsilnie, krocząc w moją stronę chwiejnym krokiem.

Aż mnie mdliło, gdy do mojego nosa dotarł dziwny zapach. Nie umiałem go określić, ale kiedyś na pewno pachniała ładniej. Zmierzyłem ją obojętnie, ta kobieta, to coś, było mi obojętne. Jestem mężczyzną i po doprowadzeniu tego czegoś do porządku nie potrafiłbym i tak dotknąć. Collins już od dwóch tygodni jest nikim innym jak bankrutem, spłukaną bizneswoman i nikim ważnym w świecie biznesu. Zniszczyłem ją w ciągu godziny po tamtym wydarzeniu. W ciągu godziny doprowadziłem, że jej akcje i biznes zniknęły z umów, z firm i wszystkiego, co łączyło ją z innymi. Zniszczyłem ją tak, jak ona zniszczyła mnie i moją jedyną.

— Błagam cię, ja cię błagam... — opadła na moje biurko, prawie wpadając w płacz — Spójrz tylko, jak ja wyglądam... — spojrzała na mnie, szeroko otwierając oczy — P-Proszę... 

— Zejdź mi z oczu.

— Alan! — pisnęła bezsilnie.

— Wyjdź stąd.

— To wszystko twoja wina! To ty mi to zrobiłeś! — wrzeszczała jak opętana — Zniszczyłeś mi wszystko, zrujnowałeś mi życie, Henderson!

— Jaka szkoda... — powiedziałem niewzruszony jej stanem — Skończyłaś?

Zaczęła się śmiać. Jej śmiech przypominał... To było coś strasznego, opętana jest? Tak to brzmiało. Zsunęła się na blat biurka i śmiała się, przypominając przeraźliwą i opętaną wiedźmę. Śmiech był okropny dla słuchu, jestem pewien, że przez najbliższe dni nie wypadnie mi on z głowy. 

— To ja zniszczyłam ciebie! — rzuciła triumfalnie, na dodatek rozbawiona — To ja zniszczyłam cię i tę ździrę! 

Uniosłem się z krzesła, czując momentalnie gniew w ciele. Włączyła we mnie coś, czego sam bym się nie spodziewał. Nie pozwolę nikomu, aby moja piękność była wyzywana przez kogoś takiego, jakim jest to coś przede wszystkim. Nie pozwolę, aby oczerniano moją piękność. Gwałtownie chwyciłem ją za koszulkę i szarpnąłem w swoją stronę, widząc jej strach w oczach. 

— Jeszcze jedno słowo, a osobiście cię wypierdolę za drzwi albo przez to okno. 

Nie odezwała się, a rozchyliła delikatnie wargi i spojrzała na mnie przerażona. Nie obchodziło mnie nic, co pomyśli, co zrobi, nie obchodziło mnie to coś, co mam przed sobą. Liczyła się tylko Marnie Wilson, która ode mnie odeszła, ale dalej się liczyła. Kogoś takiego, kim ona jest, nie potrafię wymazać z życia, ona do niego należy cały czas. Nikt nie ma prawa jej wyzywać, z niej szydzić i drwić, nikt!

— Masz trzydzieści sekund, żeby zniknąć z tego biura i już nigdy więcej się z powrotem nie pojawić, jasne? 

Skinęła głową jak dziecko. Odtrąciłem ją od siebie, spoglądając na nią z góry morderczo, nie mam zamiaru być łagodny, oj nieee... Gniew rósł z każdą sekundą, a pięści same się zaciskały, naprężając przy okazji każdy mięsień. Collins uniosła się na wyprostowane nogi, poprawiając koszulę na dekolcie. Nie odezwała się, a przełknęła ślinę i opuściła pomieszczenie wolnym i słabym krokiem. Nawet na chwilę jej postawa nie sprawiła, że poczułem wyrzuty sumienia, nie czułem nic wobec tej kobiety, jak tylko nienawiść i gniew. 

Wyszedłem z biurka i poszedłem za nią, obserwując dokładnie każdy jej ruch. Skierowała się do windy, nawet na mnie nie patrząc, a cały czas miała spuszczoną głowę w dół. Gdy tylko skrzydła się zasunęły i maszyna poszła w ruch, wypuściłem przeciągle powietrze z ust i oparłem się o biurko, które jeszcze dwa tygodnie temu należało do niej. Przez chwilę nie wykonywałem żadnych ruchów, patrzyłem w jeden punkt i nic nie robiłem. Otrząsnąłem się i sięgnąłem do stacjonarnego telefonu obok, wykręcając odpowiedni numer. Nie musiałem długo czekać, bo po trzech sygnałach osoba po drugiej stronie odebrała.

— Halo..? — odezwał się niepewny głos.

— Masz się zjawić w ciągu dwóch minut u mnie — rzuciłem, rozłączając się.

Ruszyłem wolnym krokiem do swojego gabinetu, wkładając ręce w kieszenie spodni od garnituru. Będąc już w środku, stanąłem przed oknem, w którym miałem widok na cały Nowy Jork. Niczym władca, który ma wszystkich u stóp, jednak dalej za mało, dalej czegoś pragnie, dalej czegoś chce i jak oszalały tego poszukuje. Chcę tylko jej, tego chorobliwie potrzebuję.

Drzwi się otworzyły, a do moich uszu dotarł zmachany oddech. Nie wykonałem żadnego ruchu, a cały czas przyglądałem się widokowi, jaki sprawia, że czuję się choć odrobinę lepiej. Wolnym ruchem jednak odwróciłem głowę w stronę proszonego przeze mnie pracownika, który zmachany i ciężko oddychając patrzy na mnie jak na szaleńca.

— C-Co... Co się stało... 

Nie odpowiedziałem. Ponownie zapatrzyłem się w krajobrazie, ukazujący jedynie ludzi, którzy marnują się dzień w dzień. Czas, jaki płynie każdego dnia skraca ich żywotność, marnują się i powtarzają tyn cykl codziennie. Monotonność i nuda. Niczym wiecznie zamknięte koło.

— Co u niej? — odezwałem się niskim tonem, zagryzając chwilowo wewnętrzną część policzka.

— N-Naprawdę..? — odparła jej przyjaciółka — Naprawdę tylko wzywasz mnie po to..? — nie dowierzała. 

— Odpowiedz mi.

— Ty... idź do niej... — zaproponowała niepewnie, jakby bojąc się tego wypowiedzieć.

Odwróciłem powoli wzrok na nią, dostrzegając od razu, jak wciąga więcej powietrza do płuc.

— Odpowiedz mi, Fanning.

— N... N-Nie! 

Zagryzłem wewnętrzną część policzka. To jej przyjaciółka, a ja jej przyjaciółkę zraniłem, jestem tego świadomy i doskonale wiem, dlaczego tak się stawia, nawet przed własnym szefem. Nie mogę odpuścić, ona jako jedyna jest moją nadzieją na wszelkie informacje.

— Pięćset dolarów za cokolwiek — rzuciłem.

— Nie jest sobą.

Poczułem ukłucie w sercu na samo usłyszenie tych słów. Dziwny dreszcz przeszedł przez całe moje ciało, sprawiając nieprzyjemne uczucie, to było okropne, ale właśnie doświadczam tylko część tego, co czuła Marnie, jak to ja ją krzywdziłem. Kochała mnie, a ja ją krzywdziłem. Jak mogłem nie zauważać tego, że ona mnie kochała? Darzy mnie miłością? Miałem nad nią taką kontrolę, znałem wszystko, wiedziałem o niej wszystko, a nie dostrzegłem... że mnie kochała.

— Ona... zraniłeś ją, zraniłeś, zniszczyłeś doszczętnie — spojrzała na mnie przejęta — Ona nie jest sobą... — posmutniała.

— Ma kogoś na boku? 

Najciekawsze i najbardziej żrące mnie od środka pytanie, jakie od wczoraj sobie zadaję. Nie potrafię się skupić, gdy przypomnę ich widok razem, jej i jego, tego sukinsyna, który robi wszystko, aby się do niej zbliżyć. To pytanie mnie okropnie zżera i najbardziej boję się odpowiedzi.

— Ma kogoś? — powtórzyłem, niecierpliwiąc się.

— Myślisz... że znalazłaby kogoś tak szybko..? — zapytała, a bardziej stwierdziła — Dlaczego nie możecie porozmawiać, wyjaśnić tego..?

— Mam dla ciebie propozycję, Mindy.

Spojrzała na mnie zdziwiona, prostując się jeszcze bardziej. Poprawiła swoją pudrową sukienkę, która opinała każdą jej krągłość i uważnie mi się przyglądała. Wolnym krokiem podszedłem do niej i stanąłem na przeciwko, trzymając w ciągu dalszym ręce w kieszeni.

— Zapraszam cię dzisiaj na bankiet.

Otworzyła szerzej oczy, jakby nie dowierzała temu, co właśnie usłyszała. Jej usta się rozchyliły, a niebieskie spojrzenie wbiła we mnie ze zdziwieniem, zatrzymując na chwilę oddech. Osłupiała, jednak nie ruszyła mnie jej reakcja.

— J-Jak to... mnie...

— Masz zrobić wszystko, aby Marnie zjawiła się tam z tobą.

***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro