XIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otworzyłam drzwi, słysząc ciągłe i natrętne walenie w nie. Nie ukazałam żadnych emocji, a spojrzałam w niebieskie tęczówki mojej przyjaciółki, która stoi przede mną i uśmiecha się od ucha do ucha, poprawiając swoją torebkę na ramieniu od Michaela Korsa.

- Cześć - odezwałam się beznamiętnie, otwierając szerzej drzwi, aby wpuścić ją do środka.

- Hej, hej, co u ciebie, moja kochana? - weszła do domu, tryskając od razu energią i entuzjazmem, co stało się dla mnie podejrzane.

- Wszystko w porządku, co tu robisz przed... - spojrzałam na zegarek - Nie powinnaś być w pracy? - zapytałam, kierując się za nią. Sama wyznaczała drogę, a była nią kuchnia.

- Zwolniłam się, aby odwiedzić najlepszą przyjaciółkę, czy to źle? - zapytała, zasiadając na hokerze przy wyspie kuchennej.

- Nie, wszystko jest dobrze - odparłam, podchodząc przed blat kuchenny, aby nastawić wodę w elektrycznym czajniku.

Odwróciłam się w jej stronę, opierając o mebel. Skrzyżowałam dłonie pod piersi, w ciągu dalszym nie ukazując żadnych emocji. Wstałam godzinę temu, a dochodzi już czternasta i nie spodziewałam się, że mnie odwiedzi, nie spodziewałam się nikogo, chociaż Mindy od dwóch tygodni zaczęła częściej się widywać ze mną niż dotychczas się widziałyśmy. Wczoraj z trudem dałam się wyciągnąć Lukowi do kina, a później restauracji, chociaż uważam, że popełniłam błąd. Lukas nie jest w moim typie, odkąd odeszłam od Solos, cały czas stara się zbliżyć do mnie jeszcze bardziej niż wtedy, gdy pracowałam tam. Nie potrafię się wiązać z nikim.

- Czy ty mnie słuchasz?

Ocknęłam się, kręcąc delikatnie głową. Do moich uszu dotarło głośniejsze chodzenie urządzenia, które za kilka sekund będzie już mieć wodę gotową do kawy. Spojrzałam na przyjaciółkę, która wyczekująco na mnie spogląda, marszcząc delikatnie brwi. Zdecydowanie nie jestem sobą.

- Co mówiłaś? - zapytałam, odwracając się w stronę czajnika.

- Znowu wracasz do nałogu?

Odwróciłam głowę w bok, dostrzegając, jak wskazuje na paczkę czerwonych marlboro, które znajdują się w koszyczku na parapecie wśród kluczy i jednej zapalniczki. Nie odpowiedziałam, a powróciłam do czajnika, który skończył podgrzewać wodę. Otworzyłam szafkę i wyjęłam dwa kubki dla siebie i Mindy, aby zaparzyć napój.

- Myślałam, że już dawno z tym skończyłaś, a ty znowu... wróciłaś do tego - powiedziała z żalem.

Biały kubek wypadł mi z ręki na wykafelkowaną podłogę kuchni. Syknęłam cicho, odstawiając drugi na blat i słysząc przy okazji cichutki pisk ze strony blondynki. Zdecydowanie nie jestem sobą. Schyliłam się po porozrzucane szkła, jednak zatrzymałam się, gdy zobaczyłam, jak ręka sama z siebie drżała.

- Mar... Dobrze się czujesz? - zapytała przejęta Mindy, która wstała z krzesła i obeszła wyspę kuchenną, by pomóc mi posprzątać bałagan na podłodze.

- Tak, wszystko dobrze... - odparłam, prostując się. Wplotłam rękę we włosy i pomasowałam chwilowo głowę, przymykając oczy - Tylko trochę głowa mnie boli - dodałam.

- Usiądź, ja za ciebie to zrobię - powiedziała, przybierając matczynej postawy, która zawsze była pełna troski i opiekuńczości.

Z wysiłkiem podeszłam do wysokiego hokera, wskakując na siedzenie. Oparłam łokcie o blat, a skronie złapałam palcami u rąk i przymknęłam oczy, masując skórę. Najdrobniejsze rzeczy sprawiają mi trudność, nie potrafię nawet złapać dobrze kubka, filiżanki, nic. To już trzeci kubek, który zdążyłam rozbić w drobny mak przez ostatnie dwa tygodnie. Męczy mnie wszystko i wliczam w to nachalność Lukasa oraz reporterów, którzy gdzie nie wyjdę, muszą się znaleźć. Minęło dwa tygodnie, a ja nie potrafię przestać myśleć o tym, o nim, o wszystkim, co nas łączyło. Dobija mnie to, że z dnia na dzień straciłam kogoś, kogo kocham w ciągu dalszym i nie potrafię zapomnieć, chociaż staram się z całych sił.

- Mar, opowiadaj - odezwała się Mindy, zasiadając obok mnie z dwoma kubkami kawy, którego jednego podsunęła mi pod nos - I nie okłamuj mnie, bo wiem, ze cierpisz przez...

- Tęsknie.

Przez chwile zapadła między nami cisza, a ja spuściłam wzrok w dół na swoje palce, którymi zaczęłam się bawić. Bardzo za nim tęsknie i nie jestem w stanie pogodzić się z tym, że jego już nie ma obok mnie, a to wszystko dzięki mojej decyzji. Zakończyłam wszystko, co nas łączyło, doprowadzając siebie do jeszcze gorszego stanu.

- Mar... - westchnęła Mindy, kładąc kojąco rękę na moim ramieniu - Ja wiem, jak bardzo jest ci ciężko i z całych sił staram się podtrzymywać cię na duchu... Ale czy nie uważasz, że wyjaśnienie to najlepsze rozwiązanie między wami? Nie słyszałaś przecież o Collins? - zapytała zdziwiona.

- Słyszałam - odpowiedziałam.

Tamtego dnia pod wieczór doszły do mnie słuchy o bankructwie Jessic'i Collins, której już na żadnym magazynie bądź wywiadzie nie widzę. Kobieta ogromnego sukcesu i znana w Nowym Jorku, a w ciągu godziny zniszczona przez Alana Hendersona. Szef firmy Solos ignoruje każde pytania na ten temat, jednak Panna Collins nie wstydzi się mówić, że to Henderson doprowadził ją do upadku. Byłam w szoku, jak dowiedziałam się o tym, ale nawet to nie zmieniło, że miałam iść odwagę i wycofać moje słowa, które wypowiedziałam w jego stronę przed odejściem.

- I naprawdę uważasz, że mógłby się z nią... przespać? - zapytała.

- Nie wiem... - odparłam, wbijając paznokcia pomalowanego czerwoną hybrydą w skórę, czując jednocześnie uderzenie w klatce piersiowej.

- Uwierz mi, że ten rudzielec wszystko zmyślił. Nie mam pojęcia, jakie miała zamiary, ale wiem, że Alan tego by nie zrobił tobie. Poza tym... Przecież obserwowałam was! - rzuciła, jakby to było oczywiste - Marnie, byłaś jedyną dziewczyną w jego towarzystwie, którą tak blisko i otwarcie traktował, i nieraz widziałam, jak ty sama odtrącałaś jego zaloty przy ludziach - powiedziała zadziornie, na co uniosłam kąciki ust na samo przypomnienie sobie tych wszystkich chwil.

- I po drugie, to nie masz pojęcia, jak on teraz się zachowuje wobec wszystkich. To taki... to taki skurwiel, boże! - westchnęła oburzona - Taki gbur i wiecznie niezadowolony człowiek, który patrzy na wszystkich z pogardą! - skarżyła się, a ja zaśmiałam i upiłam łyk kawy - Ja nie chcę ciebie do niczego zmuszać, nie chcę sprawić, abyś cierpiała ponownie, jednak... powinnaś z nim porozmawiać i wszystko wyjaśnić, dać mu przede wszystkich wyjaśnić to, co zepsuł między wami. I poza tym musisz tam wrócić! - pod koniec dodała rozbawiona, pijąc swój napój.

- Nie wiem... - odezwałam się niepewnie, odstawiając kubek na blat - Ciężko jest mi spojrzeć na kogoś, kto mnie tak potraktował.

Dalej z mojej głowy nie może wyjść to, że człowiek, którego kocham, mnie tak potraktował. Jak potwór się zachował, a ja jak jego nowa zabawka. Nie potrafił dostrzec moich uczuć wobec niego, nie potrafił dostrzec tego, jak bardzo go kocham, on tego nie potrafił i każdego dnia dawał nadzieje, bawił się, nie dostrzegając nic, co do niego czuję. Ból, jaki mi właśnie sprawił ten mężczyzna, dalej nie chce mi wyjść z pamięci, to przez niego tak cierpiałam, to on mnie do tego doprowadził. Myśl, że mógł mnie zdradzić, chociaż nie byliśmy razem, jest dalej dla mnie czymś bolesnym i niezapomnianym jak uczucia w moim środku.

- Ja... Ja go tak kochałam... - momentalnie się popłakałam i schowałam twarz w dłonie, czując po chwili owijające się wokół mnie ciepłe ramiona przyjaciółki.

- Ćśśś, spokojnie... - wyszeptała troskliwie - On na pewno nie chciał cię skrzywdzić...

- A on mnie t-tak potraktował... - wydukałam, płacząc w jej klatkę piersiową - Dlaczego on nie widział moich uczuć..? Dlaczego on nie mógł tego odwzajemniać?

- Jejku, skarbie... - poprosiła błagalnie, chwytając mnie za ramiona i odsunęła się kawałek, by spojrzeć w moje załzawione oczy - Nie płacz, bo ja się zaraz rozkleję...

- A-Ale on... - chlipałam i ciągnęłam nosem - On mnie nie kochał, nigdy mnie nie kochał...

- Słuchaj, mazgaju.

Pociągnęłam po raz ostatni nosem i starłam łzy z policzków, unosząc głowę. Spojrzałam na przyjaciółkę, marszcząc delikatnie brwi po tym, jak mnie nazwała i jakim tonem to wypowiedziała. Jej ręce zaczęły sprawnie grzebać w torebce, poszukując najwyraźniej czegoś bardzo ważnego. W końcu wyjęła kartkę przypominającą zaproszenie.

- Słuchaj... Ja... Dostałam dwa zaproszenia na bankiet i jeden ci wręczam... - powiedziała niepewnie, jakby stresując się przed moją reakcją.

Położyła zaproszenie na blat wyspy kuchennej i podsunęła mi pod nos, uważnie mnie obserwując. Spojrzałam na okładkę, widząc pięknie reprezentujący się napis, a gdy tylko spojrzałam na zaproszonego gościa i widniejące tam moje imię i nazwisko, bardzo dobrze rozpoznałam czcionkę, jaką było to napisane. Już wiedziałam, przez kogo zostałam zaproszona. Tylko on zawsze pisał tak moje inicjały.

- Nie - rzuciłam stanowczo.

- Marnie, proszę cię! - krzyknęła - Wyjdź wreszcie z domu, porozmawiaj z nim, to okazja! Tego nie możesz zrobić, a wczoraj, to włóczyłaś się z tym informatykiem!

- To ja decyduję o tym, co będę robić, a czego nie! - zeszłam z hokera i podeszłam do koszyczka, wyciągając paczkę papierosów.

- Ale skoro go kochasz, dlaczego nie porozmawiasz z nim..? To jest szansa dla ciebie, Mar... - powiedziała z żalem, spoglądając na mnie smutniej.

- Nie chcę, rozumiesz? - zapytałam, wyciągając popielniczkę - Nie chcę wracać do tego, bo...

- Nadal go kochasz... - weszła mi w słowo, stwierdzając oczywisty fakt.

Spojrzałam na nią i nie odezwałam się, a sięgnęłam po zapalniczkę i włożyłam fajkę do ust, odpalając jej początek. Zaciągnęłam się pierwszym dymem nikotyny, czując ulgę i spełnienie w postaci narkotyku. Mindy wstała z hokera i spojrzała na mnie z politowaniem, sięgając po swoją torebkę.

- Ja wiem... że boisz się z nim porozmawiać, wyjaśnić cokolwiek, jednak... To ci pomoże, Mar. Uwierz mi na słowo i proszę, daj sobie pomóc... - spojrzała na mnie - Zostawiam ci te zaproszenie w razie, gdybyś jednak się zdecydowała i... przyszła - popatrzyła na mnie - Też tam będę, więc możesz liczyć na moje towarzystwo, cześć - dodała i skierowała się do wyjścia.

Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Spojrzałam na zaproszenie, zaciągając się mocniejszą dawką nikotyny. Wyciągnęłam rękę przed siebie i chwyciłam w palce kartkę, spoglądając na nią. Wypuściłam powoli dym z ust, patrząc jedynie na moje imię i nazwisko. Zawsze tak podkreślał moje inicjały, tylko on to robił i perfekcyjnie mu to wychodziło. Zaciągnęłam się po raz kolejny i wyciągnęłam papierosa z ust, przygaszając go w popielniczce.

*

Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, wygładzając materiał na brzuchu. Wciągnęłam więcej powietrza do płuc, czując zżerający mnie stres oraz panikę. Nie wiem co mnie tchnęło, aby tam się pojawić, wiedząc, że ja i Alan będziemy głównym tematem na bankiecie. Jednak nie mam zamiaru już się wycofać, gdyż kreacja i makijaż bardzo długo mi zająła, a efekty tego są fenomenalne, więc rozpiera mnie ogromna duma.

Czarny materiał przylega do mojego ciała, opinając każdą krągłość. Kilkucentymetrowe w szerokości ramiączka opadają na moje ramiona, eksponując je oraz dekolt, który jest wycięty delikatnie w serek. Sukienka sięga kilka centymetrów przed kolana i posiada wycięcie po prawej stronie, ukazując większy kawałek nagiej skóry na udzie niż powinien. Szpilki także do koloru kreacji, które posiadają i dużą wysokość obcasa, i platformy. Makijaż został delikatny zrobiony; bordowa pomadka na usta, ciemny cień do powiek, kreski i tusz do rzęs. Włosy pokręciłam lokówką i do lepszego efektu dodałam biżuterię.

Nie jestem w stanie pokazać się tam w tej, którą on mi podarował. Jest ich wiele, naprawdę mam dziesiątki biżuterii od Alana, jednak tym razem nie potrafię ich założyć. Sięgnęłam po złoty wisiorek ze szlachetnym kamieniem, który wielkością nie powalał, lecz dodawał odpowiedniej atrakcyjności i wdzięku. Dostałam go od najwspanialszej kobiety na świecie - mojej mamy.

Wzięłam po raz ostatni głęboki wdech i sięgnęłam do kopertówki, wyciągając komórkę. Wykręciłam numer po taksówkę i po niecałych dziesięciu minutach znalazłam się w samochodzie, kierując się prosto na odbywający się już bankiet. Jestem przerażona, zestresowana i boję się, okropnie się boję. Mój brzuch mnie boli, przeszywa mnie ból, którego nie potrafię opanować. Opieram głowę o szybę auta, obserwując cały czas mijające budynki i co chwile światło od ulicznych lamp pada prosto na mnie. Do moich uszu dociera cicha melodia z grającego radia, którym po chwili bawi się taksówkarz, skacząc z kanału na kanał. Wciągam więcej powietrza do płuc, poprawiając się na siedzeniu, chcąc rozluźnić każdy napinający się mięsień w moim ciele, jest to bardzo nieprzyjemne, ten stres jest denerwujący.

W końcu samochód zaczął zwalniać, a do moich oczu dotarł obraz ogromnego budynku, który powalał na nagi. Duże schody, po których ciągnie się czerwony materiał, prowadzi on prosto do dużych i szerokich drzwi, obok których stoją dwóch ochroniarzy i jeden pracownik, sprawdzający cały czas nowo przybyłych gości. Taksówka zatrzymała się tuż przed marmurową, czarną płytą, która kilka centymetrów dalej jest zakryta przez czerwony dywan. Z onieśmieleniem wysiadam z pojazdu, dziękując uprzejmie mężczyźnie oraz płacąc. Rozchyliłam delikatnie usta i obejrzałam cały budynek, który wygląda jak muzeum, coś zachwycającego.

Wyłapałam powietrze do płuc i wyprostowałam się, z gracją podążając przed siebie. Kolejki nie było, dlatego bez najmniejszego trudu stanęłam przy mężczyźnie, który spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

- Dobry wieczór - przywitał się, uważnie mnie obserwując.

- Dobry wieczór, proszę bardzo - wręczyłam zaproszenie.

- Panna... - zaczął, to uniósł brwi z zaskoczenia, powracając wzrokiem na mnie - Wilson? - stwierdził niż zapytał, przyglądając się mi.

- Tak, czy coś się stało? - zapytałam.

- Oczywiście, że nie - odparł, uśmiechając się serdecznie - Proszę bardzo - przypieczętował zaproszenie i wręczył mi z powrotem, wskazując w stronę wejścia - Miłego wieczoru życzę.

- Dziękuję - odpowiedziałam wdzięcznie.

Mój stres rósł z każdą sekundą, gdy moje stopy wykonywały krok. W końcu zaczerpnęłam więcej powietrza, zapierając prawie wdech w piersiach, gdy znalazłam się w środku. Wielkie pomieszczenie z tłumem ludzi w środku, którzy już się świetnie bawili. Kolorystyka panująca tutaj to biały z dodatkiem czerwieni i złota. Czerwony występował jedynie na obrusach, dywanie i zasłonach, które zasłaniały ogromne okna ciągnące się od podłoża aż do sufitu. Złoty obejmował duże żyrandole, krawędź podestu i większą część kolumn, które znajdowały się w pomieszczeniu. Do moich uszu dotarła klasyczna melodia grającego tu zespołu, dodając jeszcze lepszej atmosfery.

Rozejrzałam się dookoła, będąc cały czas pod zachwytem. Przełknęłam ślinę i wykonałam kilka kroków przed siebie, po chwili się zatrzymując. Dostrzegłam, jak jeden z reporterów zrobił mi zdjęcie i zniknął w tłumie ludzi. Zacisnęłam usta w wąską linię i wzięłam się w garść, wykonując z gracją kroki. Tak, jestem tu, Marnie Wilson jest tutaj i chcę, aby i on się o tym dowiedział. Zasiadam przy wolnym stoliku, wyciągając komórkę z torebki i wykręcam numer do przyjaciółki, przykładając urządzenie do ucha. Rozglądam się dookoła, dostrzegając, jak kilkoro ludzi odwróciło ode mnie wzrok, co nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia. Każdy obecny tu pewnie widział zdjęcie sprzed dwóch tygodni, które w ciągu dalszym jest gorącym tematem większości wydawnictw.

- Halo? - odezwała się w słuchawce przyjaciółka.

- Cześć, jesteś na bankiecie? - zapytałam.

- Nie mów, że ty też... - powiedziała niedowierzająco.

- Niespodzianka - mruknęłam.

- Gdzie jesteś?

- Umm, niedaleko podestu. Stoliki po prawej stronie.

Rozłączyła się, a ja schowałam komórkę z powrotem do torebki, wzdychając ciężko. Stres w ciągu dalszym mnie nie opuścił, mój brzuch drażni całe moje ciało, ręce od czasu do czasu drętwieją i nie jestem w stanie nad tym zapanować.

- Przepraszam... - usłyszałam męski głos. Odwróciłam się w jego stronę i zobaczyłam kelnera, który trzyma tackę z kieliszkami i szampanem - Czy życzy sobie Pani czegoś?

- Poproszę - odparłam.

Mężczyzna podał mi szklane naczynie, odchodząc później. Zarzuciłam włosami na drugi bok i sięgnęłam po kieliszek, po chwili widząc przed sobą przyjaciółkę. Blondynka z zachwytem otworzyła usta i spojrzała na mnie, uśmiechając się szeroko. Obejrzałam jej kreację, będąc w podobnym zdumieniu co ona.

- Jezu, jesteś tu! - odezwała się, nie dowierzając widokowi, jaki ma przed sobą - Boże, nie miałam pojęcia, że się pojawisz...

- A widzisz - odparłam, trzymając między palce naczynie.

Po chwili obie odwróciłyśmy głowę w stronę podestu, skąd dochodził dźwięk mikrofonu. Moje oczy szeroko się otworzyły, w gardle pojawił się supeł, który uciskał mnie coraz bardziej, a całe ciało nagle sparaliżowało. Stał tam on, stał przed mikrofonem Alan Henderson. Gustowny, elegancki, męski i seksowny. Moje serce przyspieszało z każdą sekundą, a ciało się grzało. Nie widziałam go dwa tygodnie i teraz odczuwam, jak bardzo za nim tęskniłam. Tęskniłam za nim bardzo, wręcz chorobliwie. Każdego dnia śniłam o jego twarzy, głosie, jego ciele, jego całą osobą, którą pokochałam. Widzę, jak przeszywa wszystkich dookoła chłodnym spojrzeniem, które stara się być choć trochę sympatyczne. Poprawiam się na krześle, upijając większego łyka szampana, nie odrywając wzroku od mężczyzny, który zranił mnie, a jednocześnie zawrócił w głowie.

- Witam wszystkich...

Więcej mnie nie obchodziło. Zahipnotyzowana jego głosem, jego osobą, po prostu siedziałam i obserwowałam jak obrazek, który imponuje mi swym pięknem. Ludzie wokół słuchają właściciela firmy Solos z zaciekawieniem, z wielkim szacunkiem, a ja siedzę i odliczam czas, gdy to skończy. Fascynuje mnie jego postać na podeście, jestem nią onieśmielona, a jeszcze dwa tygodnie temu nie chciałam na tę osobę patrzeć, chciałam, by zniknęła z mojego życia. Czuję od czasu do czasu wzrok Mindy na sobie, ale nie zwracam na to uwagi, nie potrafię się oderwać od Alana, który zachwyca mnie tak, jak zawsze zachwycał.

- Życzę miłego wieczoru - powiedział na koniec, unosząc delikatnie kąciki ust.

W pomieszczeniu rozległy się oklaski, muzyka ponownie zagrała, a ja wzrokiem bacznie obserwowałam Hendersona, który po chwili znika mi z pola widzenia. Uniosłam kieliszek, chcąc upić kolejnego łyka, jednak ani kropla nie poleciała. Spojrzałam na zawartość w naczyniu, dostrzegając pustkę.

- Jezu, Mar... - odezwała się Mindy - Jak zaczarowana wyglądałaś - uśmiechnęła się i przysiadła do stolika - Co cię natchnęło, aby się zjawić tutaj? - spytała podejrzliwie.

- Nie wiem, tak o - wzruszyłam ramionami, odstawiając kieliszek na stół - Chyba wyjaśnienia.

Wbiła swoje spojrzenie we mnie, nie odzywając się w ogóle. Po chwili uniosła szeroko kąciki ust w górę, ekscytując się jak dziecko.

- To źle? - zapytałam, marszcząc brwi.

- Nie, to dobrze! Świetnie - powiedziała spokojniejszym tonem, opierając łokcie o blat, a brodę o złączone palce u rąk - Świetnie, że się zjawiłaś.

- Wie...

- Panno Wilson?

Odwróciłam się do tyłu, dostrzegając dobrze znanego mi mężczyznę. Joshua Simpson we własnej osobie stał przede mną, dziwiąc się, że tu jestem. Odchrząknęłam i wstałam z krzesła, wystawiając rękę przed siebie.

- Dobry wieczór - powiedziałam oficjalnym tonem.

- D-Dobry... - zlustrował mnie całą - wieczór... - uścisnął moją dłoń i po chwili otrząsnął się, nachylając nad moją ręką, by ją ucałować - Nie spodziewałem się, że Panią tu spotkam - zaczął.

- A jednak - odparłam.

- Zechciałaby Pani zatańczyć? - zapytał, wystawiając przede mną dłoń.

- Ależ oczywiście - chwyciłam ją, dając się prowadzić.

Przelotnie spojrzałam na przyjaciółkę, która uniosła delikatnie swoje kąciki ust, to wskazała na telefon i dała znak, że idzie odebrać. Simpson zaprowadził mnie prosto na środek, gdzie kilkoro ludzi w parach kołysało się do rytmu melodii. Mężczyzna stanął przede mną i położył rękę na moich lędźwiach, ja zaś na jego ramieniu, przybliżając się. Chwycił mnie niepewnie za rękę, unosząc ją w górę. Spojrzał w moje oczy i po chwili poprowadził w spokojnym tempie do rytmu muzyki.

- Co cię tu sprowadza, Wilson? - zapytał.

- Zostałam zaproszona.

- Przez Alana Hendersona? - zdziwił się, nie ukrywając swojego podejrzliwego zachwytu na twarzy.

- Tak, przez Alana Hendersona - odparłam.

- Odstawmy na bok temat o mężczyźnie, z którym łączył cię romans... - rzucił.

- Słucham? - zatrzymałam się w miejscu oburzona, jednak - zadziwiając mnie ponownie - mężczyzna delikatnie mną szarpnął, by ponownie wprawić w taniec.

- Zechciałabyś pracować dla mnie? - zapytał, jeszcze bardziej mnie zadziwiając - W moim biznesie brakuje kogoś takiego, kim ty jesteś, Wilson.

- Podziękuję - powiedziałam stanowczo, patrząc w jego oczy.

- Dam ci czas do zastanowienia się.

- Nie, ja podziękuję.

- Wiesz, ile chciałoby cię mieć u siebie? A wieść, że odeszłaś od Solos, jeszcze bardziej podsyciła chęć zdobycia cię?

- Nie spieszy mi się, aby pracować u kogokolwiek.

- Niż Alan Henderson? - zapytał kpiąco.

- Odeszłam z własnej woli.

- Przez romans, który się wydał, czy coś innego?

- Proszę się nie interesować - powiedziałam chłodno, patrząc stanowczo w jego oczy - To nie ma nic wspólnego z romansem.

- Właśnie robią nam zdjęcia, nie przeszkadza tobie to? - zapytał, przybliżając się do mnie bardziej.

- Czy próbuje Pan wyrobić mi opinię kogoś, kto puszcza się z biznesmenami?

- Ależ oczywiście, że nie - zdziwił się.

- Chyba wystarczy tego tańca - rzuciłam i odsunęłam się od mężczyzny - Bardzo dziękuję za ten zaszczyt - spojrzałam beznamiętnie na Simpsona.

- Nie, to ja dziękuję i radziłbym przemyśleć moją propozycję, Wilson - odparł, unosząc kąciki ust w górę.

Odszedł ode mnie, chowając dłonie w kieszenie spodni od garnituru. Rozejrzałam się dookoła, widząc, jak większość ludzi patrzy prosto na mnie, gdy znalazłam się aktualnie sama na parkiecie. Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się, czując gwałtownie wzrost temperatury ciała oraz przyspieszone serce. Zesztywniałam w miejscu, nie mogąc wykonać żadnego ruchu, oprócz cięższego oddychania. Stres jak i strach obleciał mnie całą, momentalnie uczucia, które towarzyszyły mi przedtem, zamieniły się tylko i wyłącznie w ten stres, przerażenie i zdenerwowanie. Stoi na przeciwko mnie, obserwując dokładnie moje ciało. Jego postać wolnym ruchem zbliża się do mnie, a ja jeszcze większej dawki tlenu zaczerpuję. Do moich nozdrzy dotarł jego zapach perfum, jego zapach, który drażni każdy mój zmysł i pobudza wszystko, co zostało przez dwa tygodnie uśpione. Przez dwa tygodnie nie mogłam poczuć tak intensywnych i ostrych perfum, jakie posiada Alan.

- Można?

Na samo usłyszenie jego tonacji, głosu, który jest kierowany do mnie, chciałam się zgiąć w pół, po prostu paść na kolana i trząść się, nie wiem czemu. Przełknęłam ślinę, zatapiając się w brązowych tęczówkach Diabła, które patrzą prosto we mnie. Nie spuszcza ze mnie wzroku, który jest pełen namiętności i tęsknoty, pełen troski i czułości, ulgi. Diabeł właśnie patrzy takim wzrokiem na mnie.

- Oczywiście - wykrztuszam z siebie.

Niepewnie przybliżył się do mnie jeszcze bardziej, na co moje serce zareagowało większym biciem, a ciało kompletnie było już rozpalone do granic możliwości. Położył rękę na moich lędźwiach, jak zawsze to robił, a ja zawsze mu mówiłam, aby nie dotykał mnie przy wszystkich w ten sposób. Teraz nie mam zamiaru nic mówić. Chwycił mnie delikatnie za rękę i uniósł, przyciągając do swojego torsu jeszcze bliżej. Położyłam rękę na jego ramieniu, czując każdy napinający się mięsień, które chciałabym wyczuwać bez materiału marynarki i koszuli. Poczułam jego oddech przy moim uchu, skóra ocierała się o drażniący, męski zarost i poczułam, jak w moim brzuchu rodzą się motylki wykręcające moje ciało, gdy splótł nasze palce.

- Przyszłaś - wyszeptał niskim głosem, wprawiając nas w ruch.

Nie odezwałam się, nie byłam w stanie nic z siebie wydusić. Muzyka zmieniła się na spokojniejszą, bardziej wpadającą w ucho i relaksującą. Do moich uszu dotarł dźwięk robionego zdjęcia naszej dwójki, która jako jedyna znajduje się na parkiecie.

- Robią nam zdjęcia - odezwałam się.

- Niech robią - rzucił.

- Dlaczego?

- Wróć do mnie.

Nie odpowiedziałam, a chwilowo zacisnęłam dłoń, która była spleciona z nim. Poczułam uderzenie w sercu, jednak po chwili zostało ono zastąpione uczuciem, które było dla mnie przyjemne, jednocześnie bolesne. Przymknęłam na chwilę oczy i wciągnęłam powietrze do płuc, dając się zakręcić wokół. Przyciągnął mnie z powrotem do swojej klatki piersiowej i jeszcze więcej tlenu wciągnęłam i poczułam, jak przeszywają mnie miliony motylków, gdy jego usta prawie ocierały się o moje.

- Wróć do mnie, proszę - wyszeptał.

- Nie wiem.

- Potrzebuję cię.

Nie odezwałam się. Między nami trwała cisza i po chwili Alan odsunął się ode mnie, zakręcając i kiedy ponownie przyciągnął do siebie, położył rękę na moich plecach i odchylił, przejeżdżając drugą ręką wzdłuż mojej talii i wolnym tempem przejechał po mojej rozgrzanej skórze na udzie. Dreszcz od razu wstrząsnął moim ciałem, a uczucia towarzyszące przy tym mogłabym porównać do długo wyczekiwanego błogiego stanu, którego pragnęłam. Pragnęłam jego dotyku i kontroli, jaką miał nade mną.

Tkwiliśmy w takiej pozycji i otworzyłam delikatnie powieki, napotykając spojrzenie Diabła. Przeszywa mnie wzrokiem, jakim przeszywał mnie kilka minut temu, jednak tutaj już widzę większe pożądanie. Prostujemy się i ponownie mnie przyciąga do siebie, przejeżdżając ręką wzdłuż moich pleców do lędźwi.

- Jesteś piękna.

- Dlaczego? Dlaczego Jessica...

- Nigdy cię nie zdradziłem - przerwał mi - I nigdy tego nie zrobię - dodał stanowczym tonem.

- Miała zegarek.

- Ukradła mi go, przyznała się nawet, gdy zniszczyłem jej wszystko.

Przełknęłam ślinę i przymknęłam oczy. Nie potrafię przestać o tym myśleć, nie potrafię przestać myśleć o bólu, który mi sprawił, jednak jego widok mnie cieszy. Cieszę się, że go widzę i dotykam, że słyszę i czuję. Cieszę się, że mam przy sobie, jednak nie potrafię zapomnieć o tym, co mi zrobił.

- Wróć do mnie, proszę - wyszeptał, opierając swoje czoło o moje. Dokładnie usłyszałam, jak dźwięk aparatu fotograficznego rozległ się po całym pomieszczeniu.

- Muszę to przemyśleć - wyszeptałam.

- Zrobię wszystko, czego tylko będziesz chciała.

- Ja... Ja muszę się zastanowić, Alan... - powiedziałam i odsunęłam się, dostrzegając jego rozczarowanie.

- Przepraszam - spojrzał na mnie z żalem.

- Muszę iść, powiedz Mindy, że wróciłam do domu - oznajmiłam.

- Odprowadzę cię - dotrzymał mi kroku, gdy kierowałam się w stronę wyjścia.

- Nie musisz, poradzę sobie.

- Muszę. Jesteś moim gościem, to mój obowiązek.

- Czyli wszystkich będziesz tak odprowadzał?

- Jesteś moim wyjątkowym gościem.

W moim sercu rozpłynęło się ciepło, a brzuch jeszcze większych motylków doznał. Nie ważne co, on zawsze będzie sprawiał mi to uczucie, które jest dla mnie najwspanialszą przyjemnością. Mam ochotę stanąć w miejscu, spojrzeć mu w oczy i przy wszystkich wykrzyczeć, jak bardzo go kocham i jak bardzo mnie zranił.

Wyszliśmy oboje na zewnątrz, dotrzymując sobie nawzajem kroku. Poprowadził mnie prosto przed czarny samochód, którego kierowca był prywatnym szoferem Alana. Zaskoczona odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam, jednak ponownie poczułam falę gorąca uderzającą we mnie, gdy stał kilka centymetrów ode mnie.

- Mogę pojechać taksówką - poinformowałam.

- Nie, pojedziesz tym - powiedział stanowczo, spoglądając na mnie.

- Dziękuję - odezwałam się z wdzięcznością i czułością w głosie. Zapatrzona w jego brązowe tęczówki, po prostu się rozpływałam i doznałam uczucia, które jest dla mnie najprzyjemniejsze.

Nie odpowiedział, a złapał mnie za rękę i uniósł, przykładając do swoich ust. Otworzyłam szerzej oczy i zaczęłam głośniej oddychać, gdy ucałował czule moją dłoń.

- To ja dziękuję - wyszeptał, później splatając nasze palce w namiętny sposób - Dziękuję, że się pojawiłaś.

- Nie ma za co - odpowiedziałam, onieśmielona jego krokiem.

- Przyjdź w poniedziałek do firmy.

- Dlaczego? - zapytałam, delikatnie marszcząc brwi.

- Proszę, abyś w trakcie weekendu wszystko przemyślała i w poniedziałek dała mi znać.

- Dobrze... - powiedziałam niepewnie - Przyjdę.

- Dziękuję - powiedział z wdzięcznością.

Nastała cisza między nami. Oboje patrzymy w swoje oczy, nie mówiąc nic, na dodatek trzymamy się za rękę, splatając palce. Biorę głęboki wdech i nachylam się nad nim, przymykając oczy. Obdarowuję jego policzek czułym pocałunkiem.

- Do zobaczenia w poniedziałek - wyszeptałam.

Nie odpowiedział. Otworzyłam drzwi od samochodu i nasze ręce rozłączyły się dopiero wtedy, gdy odległość nie pozwoliła nam już na ich złączenie. Szofer doskonale wiedział, gdzie jechać i odpalił samochód, a ja spojrzałam na szybę, widząc jego postać, która w ciągu dalszym na mnie spogląda namiętnie. Zatracam się w jego oczach i urywamy kontakt wzrokowy, gdy samochód ruszył przed siebie.

***
n

ext to Epilog!




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro