Jesteś niereformowalny 38

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Marco

Od rana chodziłem jak nakręcony. Bałem się czy moja mate pojawi się tutaj, przed ołtarzem. Do tego mój wilk nie dawał mi żyć, bo tak pragnął być przy naszej ukochanej, a ja tymczasem musiałem ją zostawić, żeby mój plan wypalił.

Mama obiecała zająć się suknią Caro, więc liczyłem, że wszystko pójdzie bez zarzutu.

W domu rodziców ubrałem się w swój czarny smoking, tak samo jak wszyscy męscy członkowie mojej rodziny. 

Po dwóch godzinach siedzenie i słuchania rad wszystkich sparowanych facetów, doszedłem do wniosku, że  moja Caro przypomina mi bardzo moją babcie Arin. 

Ubrani i gotowi ruszyliśmy do wielkiego ogrzewanego namiotu ustawionego na tyłach domu. Wchodzę do środka i rozglądam się dookoła i jestem zdumiony jak moja mam sobie poradziła z zarządzaniem tym wszystkim. Myśl, że moja ukochanie, za jakiś czas zostanie Luną stada, napawa mnie dumą. Tak jak każda żona i partnerka kolejnego pokolenia Woods, będzie stała przy moim boku wiele lat.

Witam się z gośćmi, których jest całkiem sporo, ale przecież nasze stado jest duże. Do tego rodzina Caroline też jest liczna i komplet gości gotowy. 

Ustawiam się przy ołtarzu i witam się z urzędnikiem, który jest zmiennym tak samo jak prawie wszyscy zebrani.

Już niedługo, moje kruszynka przyjmie moje nazwisko i będzie Panią Woods. Na samą tą myśl przechodzi mnie dreszcze podniecenie i jak zwykle, mój kutas daje o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie. Poprawiam się dyskretnie i czekam w napięciu na moją narzeczoną.

Spoglądam na wejście i widzę moją rodzicielkę, babcie oraz mamę Caroline. Muzyka zaczyna grać, wchodzi moja siostra oraz Mona jako druhny. Ustawiają się po drugiej stronie przy urzędniku, a mój wzrok wbijam w osobę idącą w moim kierunku. Wpatruję się w moją kobietę, w jej śliczną twarz, na której widniej szeroki uśmiech. Jest prowadzona przez swojego ojca, który kroczy dumnie z córką pod rękę. Patrzę jak zahipnotyzowany moją uroczą mate, ale kiedy mój wzrok skanuje jej sylwetkę, mój uśmiech i samopoczucie szczęścia ulatuje jak bańka mydlana.

No chyba kurwa jednak nie!

Chyba sobie żartuje ze mnie, zakładając taką sukienkę. Kurwa mać! Mrużę oczy i zaciskam szczękę, a mój wilk zaczyna powarkiwać, kiedy niesparowane samce rzucają głodne spojrzenia na moją mate. 

Niech mnie jasny szlag trafi, jeżeli zrobi jeszcze jeden krok tak ubrana. Zrywam się z miejsca i ku zdziwieniu wielu ruszam do Caro. Na mój widok, jej uśmiech jeszcze bardziej się poszerza. A to mała jędza, zrobiła to specjalnie. 

- Dalej poradzę sobie sam- warczę do mojego teścia i wyrywam Caro z jego objęć w swoją stronę.

- Co ty robisz?- Pyta osłupiała, kiedy zarzucam na jej ramiona swoją marynarkę od smokingu.

- Nikt nie będzie oglądał cię prawie półnagiej. To wszystko jest moje i tylko moje- warczę to chyba zbyt głośno, bo słyszę jak zebrani wybuchają śmiechem.

- Ta sukienka, to moja zemsta, za organizowanie naszego ślubu za moimi plecami.

- Wiedziałaś?- Pytam zdziwiony, prowadząc ją do ołtarza.

- Od rana, ale proszę cię zabierze tą- wskazuje na moje okrycie na swoich ramionach.

- Nie- warczę.

- Później możesz mi ją założyć, ale teraz nie będę w niej stała. Wyglądam żałośnie.

- Było założyć coś przyzwoitego. 

- Jesteś niereformowalny.

- Od zawsze i na zawsze, kochanie. A teraz bądź grzeczna i weź ze mną ten ślub.

- Jesteś taki władczy- rzuca mi ze śmiechem, wiec pochylam się nad jej uchem i szepczę.

- Później pokarzę ci jak bardzo ja i mój kutas pragniemy ciebie.

Urzędnik chrząka i zabiera się do dzieła, a my po niespełna dziesięciu minutach zostaje małżeństwem. Nawet nie zdąży powiedzieć, standardowego "możesz pocałować pannę młodą", a porywam moja żonę w ramiona i na oczach wszystkich całuję namiętnie. 

Zostawicie to na noc poślubną- krzyczy ktoś z zebranych gości. Caro odrywa się ode mnie i robi szelmowski uśmiech. Po chwili orientuje się, że stoi przede mną tylko w samej sukience i odsuwa się ode mnie. 

- Nawet nie próbuj- moje słowa brzmią jak groźba.

- Najpierw musisz mnie złapać- krzyczy wesoło i ucieka w stronę wyjścia. Rzucam się za nią i w kilku krokach dopadam moją mała uciekinierkę. 

- Teraz mi zapłacisz za niesubordynacje, Pani Woods- przerzucam ja sobie przez plecy, daję klapsa i przy salwach śmiechu wynoszę ja do drugiego namiotu, gdzie odbędzie się cała impreza.

- Och nie mogę się doczekać Panie Woods- obrywam klapsa w pośladek i słyszę jak moja żona śmieje się na cały głos.

Stawiam ją w wielkim białym namiocie, patrzę prosto w jej roziskrzony wzrok i wpijam się  w jej kuszące usta. 

- Zapłacisz mi za tę  sukienkę, mój kutas jest tak twardy, że jeszcze trochę,a rozerwie mi spodnie.

- Oj biedactwo, ale ja też jestem mokra i gotowa- cicho mruczy, a ja jęczę z frustracji, bo mimo chęci, nie możemy ulotnić się z naszego wesele. Przynajmniej nie na początku...





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro