Proszę, nie zostawiaj mnie 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Caroline

Jechaliśmy od kilku godzin i jak się okazało wcale nie do akademika, tylko do domu Woodsów. W sumie nie rozumiałam dlaczego, ale teraz mało mnie to obchodziło, Najważniejsze, że miałam przy sobie Marco. Jego silne ramiona tuliły mnie do jego silnego i ciepłego torsu. Czułam się bezpieczna i kochana, a najważniejsze, że nasz maluszek był bezpieczny. 

 Jednak z każdym przejechanym kilometrem czułam się coraz gorzej. Brzuch bolał mnie coraz bardziej i chyba musiałam w pewnym momencie zajęczeć, bo mój mate od razu przytulił mnie mocniej.

- Co się dzieje?- Spytał zatroskany.

- Nie wiem, coraz bardziej boli mnie w dole brzucha.

Musiałam przyznać sama przed sobą, że takiego bólu nigdy nie doświadczyłam. A strach jaki mnie ogarnął, wcale mi nie pomagał.

- Ethan pospiesz się- rzucił do mojego kuzyna.- Jeszcze chwila i będziemy na miejscu, spokojnie kochanie, wszystko będzie dobrze.- Uspokajał mnie, ale wcale nie czułam się spokojna. Miałam złe przeczucia.

Marco wyciągnął telefon i do kogoś zadzwonił, ale przez nasilający się ból, nie zwracałam o czym i do kogo mówił. W pewnym momencie przeszyło mnie tak ostre ukłucie, aż prawie zgięłam się wpół. Z ust wyrwało mi przeciągły jęk, a moja palce powędrowały na brzuch, po czym poczułam coś ciepłego między nogami. 

- Co jest do cholery?- Marco rzucił i jego dłoń wylądowało między moimi udami. A mnie przejął ponowy ból.

Moje dziecko. Nie, tylko nie to. 

- Caroline!- Słyszałam jakby zza ściany.- Caroline, nie odpływaj, zostań ze mną, kruszynko.

Ledwo świadoma tego co się dzieje, czułam jak ktoś wyciąga mnie z auta i gdzieś niesie. Trzask drzwi, krzyki. Chyba Marco krzyczał, a może to ja sama? Nie wiem. Prosiłam boginię, żeby mój wilczek żył.

Marco

Kiedy poczułem coś ciepłego na spodniach, moje serce przestało bić na moment. A kiedy na mojej dłoni zobaczyłem krew, jej krew, zdałem sobie sprawę, że jest naprawdę źle. 

Spojrzałem na moja ukochaną i widziałem jak odpływa z bólu.

- Caroline!- Krzyczałem.- Caroline, nie odpływaj, zostań ze mną, kruszynko- skomlałem żałośnie.

Porwałem ją w ramiona i wyniosłem z samochodu. Wparowałem z trzaskiem drzwi do domu seniora rodu i rozstawiałem wszystkich po kątach. Zaniosłem Caro do domowego szpitala, a po chwili wpadł do środka lekarza i ktoś jeszcze. Kazali mi wyjść, ale za nic w świecie nie chciałem zostawić mojej maleńkiej.

- Marco, wyjdź- ostry ton ojca, przywrócił mnie do rzeczywistości.- Daj im działać.

- Kochanie, będę za ścianą. Pamiętaj, że cię kocham- szybko cmoknąłem moją mate w czoło i wyszedłem.

Miałem ochotę coś rozpierdolić, więc wyżyłem się na ścianie. Uderzyłem tak mocno, że odpadł tynki, ale gówno mnie to obchodziło. W moich żyłach płonął gniew na tego skurwiela Moora. Moje maleństwa, jeżeli im się coś stanie, umrę.

- Synu wszystko będzie dobrze- tato klepie mnie po ramieniu.

- Widziałeś ją?! Zwijała się z bólu, jeżeli coś się im stanie...- mój głos załamał się, z mojej piersi wydobywa się wycie. Mój wilk cierpi tak samo jak ja. Znowu chce uwolnić się i przejąć kontrolę, ale nie mogę na to pozwolić. Jego natura w takich okolicznościach jest nieprzewidywalna. 

- Marco...

- Co, Marco?!- Krzyczę.- Czy ty zdajesz sobie sprawę jak to jest, jak ukochana kobieta cierpi, a ty nic nie możesz zrobić?! Kurwa, jebana, mać! - Ryczę z bólu, jaki opanowuje każdą komórkę mojego ciała.

- Wiem, jak to jest- odpowiada spokojnie, a ja mam ochotę mu przyłożyć, że jest taki opanowany. Zamiast tego wyżywam się na krześle obok. Łapię za oparcie i roztrzaskuję o ścianę.

- Dosyć! Masz przestać w tej chwili- Głos Alfy przywołuje mnie do porządku.

Nie wiem ile minęło czasu odkąd zostawiłem tam moją kruszynkę. Ale skoro to tak długo trwa, to nie wróży nic dobrego. 

Właśnie mam siadać, kiedy do pomieszczenia wchodzi mama. Wygląda blado, ale uśmiecha się do mnie czule. Podchodzi i przytula z całej siły, a ja poddaje się temu. 

- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, kochanie- mama jak zwykle ma czuły głos. Już mam jej coś odpowiedzieć, kiedy wychodzi lekarz. W kilku krokach jestem przy nim.

- Co z Caro? Co z dzieckiem?!

- Robiłem wszystko co w mojej mocy.... Przykro mi- lekarz kręci głową.

- Przykro...- rzucam się do sali i dopadam Caro. Leży taka piękna, ale tak blada...

- Kochanie, proszę, nie zostawiaj mnie- przytulam jej ciało do siebie.- Nie!- Ryczę z bólu, jaki rozrywa mnie od środka.

*****************************

Nie mogłam się oprzeć, żeby nie dodać tej piosenki z tymi bohaterami. Czy ktoś jeszcze pamiętam, że to oni robili za Tiera i Sama?

Dziękuję za trzecie miejsce w tej kategorii. Całuski dla wszystkich :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro