Beacon Hills

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy dojechaliśmy do miasta, pierwsze co zrobiłem to sprawdziłem tutejsze liceum. Liceum Beacon Hills cieszyło się nienajgorszą opinią. Co prawda trwały jeszcze wakacje, ale od razu postanowiłem zapisać tam moją córkę i sam ubiegać się o zatrudnienie jako nauczyciel. Kilka dni po złożeniu wniosków, zostałem zaproszony do domu dyrektora na rozmowę. Tak, dyrektor zaprosił mnie do siebie do domu, gdyż nie mógł otwierać szkoły aby przeprowadzić ze mną rozmowę.

- A więc, Panie Volts. Muszę przyznać, że pana wyniki są wielce imponujące. Szczególnie z zakresu biologii i chemii.- powiedział ciemnoskóry mężczyzna.

- Miło mi to słyszeć.- odparłem.

- Ma pan niebywałe predyspozycje aby wykładać na prestiżowej uczelni jako profesor, a jednak zdecydował się pan na nasze liceum. Dlaczego?- stwierdził, po czym spytał.

- No, panie dyrektorze. Jakoś nie widzę siebie w roli właśnie profesora, gdyż ten tytuł jest bardziej dla osób z dłuższym stażem doświadczeń w danej dziedzinie. Więc wybrałem prostą posadę prostego nauczyciela. Poza tym mam doskonały kontakt z nastolatkami. Świetnym przykładem może być moja córka, Luiza.- odpowiedziałem, dość obszernie.

- Skoro pan o niej wspomniał. Jej oceny z poprzedniej szkoły w Seattle, są naprawdę zadowalające. Luiza jest bystra po panu i ma świetną pamięć.- zauważył.

- Owszem, to prawda. Bystry umysł odziedziczyła po mnie, a świetną pamięć po mamie, która niestety zmarła kilka ładnych lat temu. Wychowuję córkę sam.- odparłem.

- Och, bardzo mi przykro. To musi być dla pana trudne, samemu wychowywać dojrzewającą córkę.

- Czasami tak, bywa trudne. Jednak mam z Luizą naprawdę świetny kontakt, ona o wszystkim mi mówi, nie ma przede mną tajemnic. Mając taki bagaż doświadczeń, na pewno złapię równie świetny kontakt z uczniami pańskiego liceum. Jeśli zgodzi się pan mnie zatrudnić, rzecz jasna.

- Ależ oczywiście, że pana zatrudnię. I wie pan co, skoro ma pan tak szeroką wiedzę na temat zarówno biologii jak i chemii, to mógłby pan nauczać obu tych przedmiotów.

- Ma pan na myśli Bio-Chemię?

- Dokładnie to mam na myśli. Bio-Chemia, na poziomie zaawansowanym. Tego będzie pan u nas nauczał.

- Świetnie cieszę się. Jednak mam sugestię, jeśli można.

- Słucham, jestem otwarty na propozycje.

- Moja sugestia jest taka aby przystosować salę, bym mógł w niej prowadzić zarówno zajęcia teoretyczne, jak i praktyczne. Aby uczniowie lepiej przyswoili wiedzę, którą od najbliższego roku szkolnego będę im przekazywał.

- W porządku. Jeśli w pana opinii to pomoże uczniom w przyswajaniu wiedzy, nie widzę problemu. Jeszcze dzisiaj spróbuję się skontaktować z firmą, która budowała naszą szkołę i poproszę ich aby dorobili jeszcze jedną salę lekcyjną. I spróbuję zmotywować aby zrobili to na tyle sprawnie by zdążyli przed rozpoczęciem roku szkolnego.

- Bardzo dziękuję.

Po wyjściu od dyrektora przekazałem córce nowinę. Bardzo się ucieszyła, że zacznie naukę w liceum, a ja będę tam pracował. Następnie wybraliśmy się wszyscy na spacer po mieście i rezerwacie. W pewnym momencie natknęliśmy się na pień jakiegoś drzewa.

- Tato, co to jest?- spytała mnie córka.

- Nie mam pojęcia. Ale wygląda jak nie z tego świata, lepiej tego nie dotykajmy.- odpowiedziałem jej.

Córka mi przytaknęła i ponownie spojrzała na pień. Było w nim coś bardzo niepokojącego. Postanowiliśmy się wycofać, więc ruszyliśmy w drogę powrotną do busa.

Na drugi dzień, przechadzając się chodnikiem zauważyłem budynek kliniki weterynaryjnej. Kiedy wszedłem do środka, rozejrzałem się po poczekalni. Była urządzona bardzo przytulnie.

- Dzień dobry, mogę w czymś pomóc?- usłyszałem pytanie.

Spojrzałem w stronę, z której owe pytanie padło i ujrzałem drugiego ciemnoskórego mężczyznę.

- Dzień dobry. Właściwie to nie, tylko się rozglądam. Piękna klinika, pan jest właścicielem?- powiedziałem.

- Owszem. Nazywam się Alan Deaton.- odparł i przedstawił się.

- Nathaniel Volts. Niedawno wprowadziłem się do tego miasta.- również się przedstawiłem.

Pan Deaton uchylił jakąś barierkę i zaprosił mnie gestem ręki. Niepewnie wszedłem do środka i rozejrzałem.

- A więc, może od razu przejdziemy na ty? Tak będzie łatwiej. Alan.- zasugerował i wyciągnął do mnie rękę.

- Nathaniel, miło mi.- uścisnąłem jego dłoń.

- Powiedz Nathanielu, czym się zajmujesz?- spytał.

I tak rozmowa jakoś sama się nawiązała. Okazało się, że mam z Alanem bardzo wiele wspólnego. On jest druidem, ja lekarzem - jednak obaj jesteśmy świadomi istnienia świata nadprzyrodzonego i chcemy pomagać pochodzącym z owego świata istotom. Tak jakoś wyszło, że powiedziałem mu w zaufaniu o córce i grupie nadprzyrodzonych pod moją opieką. Oraz o tym, że przyjechali tu razem ze mną.

- Na pewno wiele ci zawdzięczają, skoro trwają przy twoim boku aż do teraz.- stwierdził.

- Też mam takie odczucie. No, Alanie. Miło się gawędziło, ale zaczyna robić się późno. Muszę wracać, inaczej będą się o mnie martwić.- odparłem.

- Rozumiem. Jednak, odwiedź mnie jeszcze kiedyś. Bardzo miło mi się z tobą rozmawia.

- Na pewno odwiedzę cię nie raz i nie dwa. Na pewno będę też wpadał z córką byście się poznali.

Zaprzyjaźniłem się z Alanem i odwiedzałem go tak często jak mogłem. Jednak musiałem także opracować podręczniki, według których będę prowadził swoje zajęcia. Co nie było prostym zadaniem gdy ma się zaledwie półtora miesiąca. Jednak z nieocenioną pomocą Luizy, udało mi się i podręcznik poszedł do druku. Kilka tygodni później, zobaczyłem swoją salę lekcyjną. Była duża, jasna, przestronna.

A od września, zaczynałem pierwszy dzień pracy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro