Doktor Volts - początki
Nazywam się Nathaniel Volts, kilka dni temu miałem 33 urodziny. Mieszkam w Seattle i z zawodu jestem lekarzem. Jednak leczę nie tylko ludzi, ale również nadprzyrodzonych. Razem z córką i zaufanym zespołem pomagam istotom nadprzyrodzonym, które mieszkają w naszym mieście.
- Karetka!- padło.
Codziennie pomagam wielu ludziom i nadprzyrodzonym. Jednak wciąż doskonale pamiętam swoje początki....
Retrospekcja
- Nathanielu Volts'ie, osiągnąłeś naprawdę wiele. Dokonałeś odkryć, których nie dokonałby nikt inny. Więc z dumą w sercu, wręczam ci ten oto doktorat jako symbol ukończenia naszej uczelni i rozpoczęcia twojej medycznej kariery.
- Dziękuję panu. Obiecuję, że nie zawiodę. Będę dawał z siebie wszystko aby uratować jak najwięcej żyć. Zarówno tych ludzkich jak i nadprzyrodzonych.
Pierwsze tygodnie bycia lekarzem nie były proste. Wielu podchodziło do mojego stylu leczenia z dystansem, a większość z pogardą. Nie raz i nie dwa słyszałem jak ktoś mi mówi, że jestem wariatem i powinienem się leczyć. Jednak się nie poddawałem. Kiedy była szansa, była nadzieja ja nie ustępowałem tak łatwo. Na bazie wielu znanych substancji czy roślin, opracowałem kilkanaście rodzajów serum, które leczyły i pomagały.
- Jest w stanie krytycznym, nic już mu nie pomoże.- powiedział jeden z moich "kolegów"
Wtedy podjąłem ryzyko i podłączyłem pewnemu pacjentowi serum na zatrucie tojadem i jemiołą. Po kilku dniach, zaczął się stabilizować.
- Co ty mu podałeś?- spytał mnie ten sam mężczyzna.
- Serum na zatrucie tojadem i jemiołą. Jak widać, działa.- odpowiedziałem.
- Skoro twoje serum na niego działa, to znaczy, że ten chłopak jest nadprzyrodzonym?- spytał inny.
- Najwyraźniej. Roślina jaką został otruty oficjalnie ma nazwę Wilcze Ziele, albo Mordownik. Zarówno dla człowieka jak i wilkołaka jest to silna trucizna. A w połączeniu z jemiołą, to mieszanka śmiertelna.- odpowiedziałem.
- Nathaniel, słuchaj. Wybacz nam za to, że z ciebie kpiliśmy. Zwracamy ci honor. To nad czym pracowałeś przez ostatnie lata, jednak ma sens.
- W porządku panowie, wybaczam. Każdy ma prawo popełniać błędy. Większe i mniejsze, ważne by wyciągnąć z nich potem lekcję.
Jednak docinki czy kpiny ze strony kolegów z pracy to była zaledwie połowa moich problemów. Bycie samotnym ojcem nie jest łatwe, nawet jeśli ma się dobroduszną sąsiadkę, która zajmie się dzieckiem.
- Słońce, wróciłem!- zawołałem.
- Tata!- krzyknęła moja córeczka.
Wziąłem dziesięciolatkę na ręce i ucałowałem w policzek. Luiza to moja mała myszeńka, moje wszystko. Mój cały świat.
- Byłaś dzisiaj grzeczna?- spytałem ją.
- Byłam.- odpowiedziała.
- A zjadłaś obiad?- spytałem ponownie.
- Zjadłam, a nawet wzięłam dokładkę!- odpowiedziała zadowolona.
- To prawda.- usłyszałem.
Do sieni weszła moja sąsiadka. Pani Jules, jest w moim wieku i uwielbia zajmować się Luizką, kiedy ja mam dyżur. Można powiedzieć, że kobieta traktuje Luizę jak własną córkę.
- Luizko, idź proszę do swojego pokoju się cicho pobawić.- powiedziałem, stawiając dziewczynkę na podłodze.
Dziewczynka przytaknęła i poszła do swojego pokoju.
- Dziękuję, że się zajmujesz moją córką.- podziękowałem.
- Nie ma sprawy, Nath. Od czego ma się sąsiadów.- odparła.
- Lena, niestety nie mam za bardzo jak ci zapłacić.....-zacząłem.
- Oj dajże spokój. To dla mnie czysta radość zajmować się Luizą i mówiłam ci nie raz, że nie chcę za to pieniędzy.- przerwała mi.
- No tak. Zapomniałem.- odparłem zakłopotany.
Lena i ja właśnie mówimy sobie po imieniu. Jesteśmy przyjaciółmi, więc nie ma w tym nic dziwnego. Kiedy kobieta zaczęła się zbierać do wyjścia, z pokoju wybiegła moja córka i przytuliła się do nóg blondynki.
- Niech pani zostanie.- powiedziała.
- Luizko, nie mogę zostać. Przykro mi, ale nie mogę.- odparła Lena.
Niestety, Lena nie mogła zostawać u nas, ponieważ sama opiekowała się schorowaną mamą. Co prawda Lena miała rodzeństwo, ale nie mogła liczyć na ich pomoc. Zarówno brat jak i siostra kobiety, powiedzieli, że nie mają zamiaru przekreślać swoich planów na przyszłość aby zajmować się starszą matką. Tylko Lena się na to odważyła i do teraz nie żałuje swojej decyzji.
- Jakbyś potrzebowała medycznej porady, wiesz gdzie mnie szukać.- szepnąłem do niej.
Lena odpowiedziała mi potaknięciem i uśmiechem, a gdy Luiza się odczepiła od nóg kobiety, wyszła. Po ogarnięciu się po całym dniu pracy, odgrzałem sobie obiad i zjadłem. Potem zacząłem zajmować się swoją córką i pomogłem jej odrobić zadania, których nie rozumiała.
Wieczorem usłyszałem donośne walenie w drzwi, więc poszedłem zobaczyć kto to. Kiedy zobaczyłem zapłakaną Lenę od razu wiedziałem, że ma to związek z jej matką. Szybko pochwyciłem medyczną torbę z szafy w łazience i pognałem do mieszkania kobiety, która mieszkała piętro wyżej. Po dotarciu na miejsce od razu przystąpiłem do udzielania kobiecie pomocy. Niestety na darmo. Starsza pani zmarła nim przyjechali ratownicy.
- Nathaniel, co z nią?- spytał ratownik.
- Nie żyje. Reanimowałem ją przez pół godziny, defibrylowałem. Nic.- odpowiedziałem.
- Przyczyna śmierci?- spytał drugi.
- Prawdopodobnie zawał serca. Kobieta miała 89 lat.- odpowiedziałem.
- Ładny wiek. Rodzina?
- Troje dzieci, ale tylko jedno się nią opiekowało. Moja sąsiadka, Lena Jules.
- Dobra, idź do niej. My się zajmiemy zmarłą.
Przytaknąłem i zebrałem wszystko, po czym wróciłem do swojego mieszkania, gdzie wciąż czekała Lena.
- Lena, przykro mi. Robiłem co mogłem, ale nie zdołałem jej uratować.- powiedziałem ze skruchą.
- Nie szkodzi Nath. Czułam, że ten dzień w końcu nadejdzie. Wczoraj moja mama powiedziała, że słyszała echo czyjegoś krzyku. Stwierdziła, że to była Banshee.- odparła.
- Skoro słyszała krzyk Banshee, to śmierć musiała po nią przyjść. Banshee rzadko kiedy się mylą, kiedy przewidują czyjąś śmierć.
Spojrzałem na blond-włosą kobietę i objąłem ją ramieniem. Potrzebowała w tamtej chwili oparcia i pomocy. Nazajutrz dowiedziałem się, że sekcja zwłok mamy Leny potwierdziła moje przypuszczenia i przyczyną śmierci był zawał. Niedługo potem odbył się pogrzeb, na którym pojawiło się rodzeństwo mojej sąsiadki.
- Macie nie lada tupet by się tu pokazywać. Nie interesowaliście się mamą, a teraz śmiecie pokazywać się na jej pogrzebie.- powiedziała Lena.
W pewnym momencie moja komórka zawibrowała. Przeprosiłem Lenę i odszedłem kilka kroków aby odebrać przychodzące połączenie.
- Tak szefie?- spytałem.
- Volts jesteś natychmiast tutaj potrzebny! Przywieziono kilkadziesiąt osób z karambolu na ekspresowej! Wśród nich są też nadprzyrodzeni, a tylko ty się na nich znasz!- powiedział szef.
- Już jadę.- odparłem i się rozłączyłem.
Szybkim krokiem wróciłem do Leny, która nadal sprzeczała się z swoim rodzeństwem.
- Lena, przepraszam cię ale muszę natychmiast jechać do szpitala. Na drodze ekspresowej był karambol i szef wzywa wszystkich dostępnych lekarzy.- powiedziałem.
- Jasne. Zajmę się Luizą.- odparła.
- Dzięki.- podziękowałem.
Biegiem ruszyłem do wyjścia z cmentarza, a potem wskoczyłem do karetki, która zaparkowała nieopodal. Koledzy postanowili mnie podwieźć, więc jechaliśmy na sygnale. Przy okazji pomogłem im z pacjentem z tego samego karambolu, którego wieźli na SOR. Kiedy dotarliśmy na miejsce, poleciłem im zabrać pacjenta od razu na OIOM, a sam pobiegłem się przebrać.
Po opanowaniu sytuacji, miałem chwilę na odsapnięcie i opanowanie buzującej w żyłach adrenaliny. Wtedy przyszedł do mnie szef.
- Chłopaki podobno zgarnęli cię z cmentarza.- zagadnął.
- Tak, byłem z moją sąsiadką na pogrzebie jej mamy kiedy szef zadzwonił.- odparłem.
- Którą sąsiadką?- spytał.
- Leną Jules. Jej mama Augustyna Jules zmarła na zawał serca.- odpowiedziałem.
- O rany, biedna Lenka. Przekażesz jej kondolencje ode mnie?
- Przekażę.
Wtedy do pomieszczenia wbiegła pielęgniarka.
- Doktorze Volts, jeden z pana pacjentów nagle dostał silnych drgawek i zaczął wymiotować jakąś dziwną substancją.- powiedziała.
Od razu poderwałem się i pobiegłem za kobietą na salę gdzie leży mój pacjent. Walka długo trwała, ale niestety śmierć zabrała kolejne życie.
- Cholera!- zakląłem.
Wziąłem kilka głębszych oddechów aby się uspokoić.
- Pobierzcie proszę próbki tej substancji i zanieście do mojej prywatnej pracowni. A ciało do kostnicy.- powiedziałem i wyszedłem.
Kiedy otrzymałem próbki, od razu przystąpiłem do badań. Wyniki jednoznacznie wskazały na śladowe ilości rtęci we krwi zmarłego pacjenta. Oraz dużą dawkę tojadu.
- Czyli ta substancja to była krew, tego chłopaka?- spytał jeden z moich kolegów.
- Tak. Była czarno-srebrna, ze względu na wysoką zawartość tojadu i rtęci w organizmie. Kiedy go reanimowałem, zauważyłem świeży ślad po iniekcji. Jakby ktoś mu wstrzyknął tą rtęć. Teraz muszę odkryć, kto.- odpowiedziałem.
I tak właśnie natrafiłem na trop Potwornych Doktorów. Chociaż ja wolę ich nazywać pseudo-szalonymi-naukowcami w maskach. Krzywdzą niewinnych, zmieniając ich w zmiennokształtnych wbrew ich woli, a potem zabijają. Musiałem poznać ich motywy. Dowiedzieć się dlaczego to robią, jaki mają w tym cel.
Wiedząc, że wysoka ilość rtęci może zabić, postanowiłem opracować kolejne serum. Takie, które tą rtęć bezboleśnie usunie z ich organizmów. Wziąłem to sobie za cel, również ze względu na to, że w ten sposób umarła również moja żona.
Koniec retrospekcji
... i chociaż było mi czasem ciężko nie poddałem się. Kocham to co robię i nie zamierzam z tego rezygnować.
- Proszę, to ci pomoże. To serum bezpiecznie i bezboleśnie usunie z ciebie rtęć, a ty zaczniesz wracać do zdrowia.- zwróciłem się do pacjenta.
- Dziękuję doktorze.- odparł chłopak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro