Część 11.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

A co tam, niedziela jest. Już bardzo blisko końca, więc przyspieszam publikację kolejnego rozdziału ;)

Czy można zakochać się w trzy dni? Trzy dni wypełnione seksem, jedzeniem mrożonek i czytaniem bzdurnych książek, ściślej ujmując. Trzy dni, kiedy z coraz większym rozczarowaniem patrzę, jak przestaje padać śnieg, bo słońce odbijające się od pobielonych gór nie tylko razi w oczy, ale i zwiastuje powrót do normalnego życia. Tymczasem ja nie chcę już do niego wracać. Najchętniej zapomniałabym o całym świecie, o tym, że gdzieś tam żyją inni ludzie i istnieją czekające na mnie zobowiązania — i zostałabym tu, w tym domu pośrodku niczego, na zawsze.

Aż nadchodzi chwila, której tak się boję.

— Mogę zawieźć cię do miasta — oznajmia Evan po śniadaniu. Jak zwykle, siedzi na parapecie, ale nie patrzy na mnie. Zastanawiam się, czy głos naprawdę mu drży, czy to tylko moje pobożne życzenie.

— A chcesz? — odpowiadam pytaniem. Tym razem to moja kolej sprzątać, więc zajmuję ręce układaniem zastawy w zmywarce. Ręce mi drżą, nic dziwnego więc, że jeden z talerzy się z nich wyślizguje i roztrzaskuje się o podłogę.

Kątem oka obserwuję Evana. Na głośny brzdęk wzdryga się, ale zaczyna działać szybciej ode mnie. Ze schowka wyjmuje miotłę i zagarnia ceramikę na kupkę.

— Ja to posprzątam — warczę, cała czerwona ze wstydu. Przy tym facecie robi się ze mnie ciepła kluska, która potrzebuje ciągłej pomocy, a przecież nigdy taka nie byłam. Ze złością zaczynam zbierać większe kawałki.

— Leah… Leah! — Evan po raz pierwszy podnosi głos. Zresztą, nic w tym dziwnego, skoro nie reaguję. Chwyta mnie za nadgarstki i siłą prowadzi do stołu. Pokornie daję się posadzić na krześle. — Krwawisz.

Spoglądam w dół, na swoje dłonie. Rzeczywiście, od opuszka palca wskazującego, poprzez wnętrze dłoni aż do nadgarstka spływa strużka krwi. Evan wychodzi, trzaskając drzwiami i już jestem przekonana, że mnie zostawił, kiedy wraca z apteczką.

— Przepraszam, że cię zdenerwowałem — mówi łagodnie, przemywając skaleczenie wodą utlenioną. — Chciałbym, żebyś ze mną została, ale wiem, że musisz wracać. — Przykleja plaster i wspiera się o blat obok mnie, jakby ta drobna czynność niebywale go zmęczyła.

— Mam wolne aż do Nowego Roku — przypominam.

— A co, jeśli nadejdzie kolejna śnieżyca?

Zwieszam głowę. Trwamy tak przez chwilę, potrzaskani jak talerz na podłodze. Wreszcie unoszę twarz i uśmiecham się do niego figlarnie. Nie chcę spędzić reszty czasu, który nam pozostał, na użalaniu się i smuceniu.

— Jutro. Pojedziemy jutro, dobrze? — Jedyna odpowiedź, jaką otrzymuję, to nieznaczne skinienie głową. — Jeszcze ci się nie odwdzięczyłam za gościnę — dodaję zalotnie i wstaję, wtulając się w jego ciepłe ciało. Otacza mnie ramionami, tak że schowana przed wszystkim mogę po prostu wdychać zapach jego swetra. Odruchowo zaczynamy kołysać się w rytm muzyki, którą słyszymy tylko my, aż magii tej chwili nie psuje trzask talerza pod tenisówką Evana.

— Ja to posprzątam — mówi tonem nieznoszącym sprzeciwu i łagodnie odsuwa mnie od siebie, by sięgnąć po miotłę. — Później muszę skoczyć na górę, a potem możemy poleżeć na kanapie i coś obejrzeć.

Na górę. Jestem tu od prawie czterech dni, a on jeszcze nie powiedział mi, co trzyma w zamkniętym pokoju. A może powinnam powiedzieć, że jestem tu dopiero od czterech dni. Przypuszczam, że rzeczy skrywane za zamkniętymi drzwiami są tak prywatne, że nie chce się nimi jeszcze ze mną dzielić. Całkiem możliwe, że trzyma tam pamiątki po żonie i córce, i to dlatego spędza tam tyle czasu.

Patrzę z uśmiechem na mężczyznę krzątającego się z miotłą. Jak pięknie byłoby spędzać z nim tak każdy dzień. Jeśli się zgodzi, zamknę wszystkie rozdziały, które łączą mnie z dotychczasowym życiem, znajdę w swoim zawodzie pracę zdalną i zostanę tu z nim. Nie mówię jeszcze o miłości, ale Evan tak mnie zauroczył, że nie wyobrażam sobie nie widzieć go przez kilka tygodni.

Gdy znika na schodach, kieruję się w stronę dużego pokoju, by jak zwykle okupować kanapę. Mijając na wpół ubraną choinkę — nigdy nie skończyliśmy jej stroić — muskam czule jej pachnące gałęzie. Wreszcie opadam na poduszki i sięgam po książkę, którą zaczęłam wczoraj.

Wiem już, że romanse i kryminały na regale nie należą do Evana. To pamiątka po jego żonie; jedna z wielu, jaką sobie zostawił. Poza jej ubraniami i książkami, nie pozostało mu nic innego: sprzedał ich dawny dom rodzinny w Cheyenne, przeprowadził się do domku letniskowego i wszystkie rzeczy przypominające mu rodzinę wyniósł do piwnicy.

Wyobrażam sobie piękną Jade, siedzącą z tą samą książką na tej samej kanapie. Sweter musiał otulać idealne ciało kobiety, długie włosy spływały na kolejne strony, gdy z wypiekami przewracała je raz za razem. Evan ma rację, w ogóle jej nie przypominam. Nie umywam się do niej z moją krótką fryzurą w mysim kolorze i rosnącą ostatnio oponką na brzuchu.

Mam deja vu, gdy słyszę kroki na schodach i szelest zimowych ubrań. Wiem jednak, by nie przeszkadzać Evanowi, gdy musi pomyśleć. Codziennie chodzi do szopy rąbać drewno i może by mi to przeszkadzało, gdyby nie fakt, że wraca w lepszym nastroju.

Próbuję skupić się na książce, jednak teraz, gdy wiem, że jutro opuszczę ten dom, tajemnica zamkniętego pokoju podsyca moją ciekawość. Formalnie rzecz biorąc, Evan nie zabronił mi tam wchodzić. Bezmyślnie przyglądam się kartce, lecz nie widzę słów, a tym bardziej nie składam ich w konkretne zdania, więc odkładam powieść grzbietem do góry.

Idę do przedpokoju i zaglądam przez okno. Widząc ślady na śniegu, prowadzące w stronę szopy, wbiegam po schodach. Ostrożnie naciskam klamkę, ta jednak nie ustępuje. Policzki palą mnie ze wstydu i nazywam siebie w duchu ciekawską flądrą, jednak jest już za późno, żeby zrezygnować.

Na paluszkach idę do sypialni i jeszcze raz przeszukuję szafkę nocną Evana. Przez chwilę zawieszam wzrok na fotografii jego rodziny. Nic nie mogę poradzić na to, że piękno Jade powoduje we mnie ukłucie zazdrości, ale zaraz odsuwam to uczucie. Po co marnować zazdrość na martwą kobietę?

Ściska mnie w dołku, gdy spoglądam na dziewczynkę, którą Evan z taką lekkością dźwiga na barkach. Wyobrażam sobie, jak wylądował w szpitalu i wył z bólu i bezsilności, gdy dowiedział się, że stracił wszystko, co kochał. Maddie była do niego taka podobna — a teraz już jej nie ma. Jej tata nie zobaczy, jak idzie do szkoły, jak przyprowadza pierwszych chłopców i jak wyjeżdża na studia.

Ta świadomość zdaje się wymierzać mi policzek. Boli, jakbym to ja była jej matką, co najwyraźniej oznacza, że więź łącząca mnie z Evanem jest silniejsza niż sądziłam.

Wzdycham i z należnym szacunkiem odkładam zdjęcie. Wsuwam dłoń głębiej do szuflady, aż natrafia na klucz przypięty do krótkiej smyczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro